08 Grudzień 2024
11-02-2024 przez Iza Janaczek
Jakoś tak się utarło, że na L4 to człowiek odpocznie, wyśpi się, może remoncik mały klepnie nawet. Cóż... Tyle teoria, praktyka natomiast rządzi się zupełnie innymi prawami.
Nastała kultura, jak to tu ładnie ujmuję: "pracy do utraty tchu", co w życiu oznacza ni mniej ni więcej, chodzenie do pracy aż się w człowieku nie wyładują baterie.
Jak to wyłądowują? Cóż to metafora rzecz jasna, niemniej , jakby tematu nie nazywać - one się symbolicznie wyładują. To raczej fakt, który jest przez nie wyraźnie akcentowany.
Jak? Zwyczajnie:
Chronicznym bólem głowy
Bezsennością
Biegunkami często z krwią
Bólem brzucha takim, że żadna no-spa świata nie pomaga
Permanentną zgagą...
foto pixabay
Można tak wymieniać i wymieniać... Objawów wyładowującej się baterii jest znacznie więcej... Owszem, mało kto reaguje na te subtelne pojedyncze raz za czas. To raczej zrozumiałe.
Nie jesteśmy wszak mazgajami. Porażką natomiast jest, gdy nie reagujemy na te wielkie czerwone flagi, które de facto przysłaniają całe pole widzenia.
Nic to jednak dla nas. Wiemy co mamy robić i robimy. Codziennie niestrudzenie. Wszak nie potrzeba widzieć celu, by widzieć że jest? Prawda?
Tak, prawda – można też na autopilocie. Jednak wykorzystanie tego dość ładnego motywacyjnego hasła tylko po to, by zrobić z niego wymówkę, jest słabe i niebezpieczne.
W odpędzaniu od siebie wizji choroby jesteśmy arcymistrzami. Najczęściej odpędzanie to polega na zaklinaniu rzeczywistości różnymi mniej lub bardziej mądrymi hasełkami, a nie na czynach, by cokolwiek zmienić.
Zatem....
Po co się badać, skoro "wędzone lepiej się trzyma"?
Albo, jeszcze lepsze, zbijające wiele mądrych argumentów tłumaczących dlaczego należy się badać bo profilaktyka oszczędza czas, kasę i życie, waga – oto ono:
"Złego diabli nie biorą".
Noo, skoro tak, to absolutnie nie ma obaw, byśmy coś gdzieś i na poważnie złapali mimo, że w sumie już teraz hurtowo łykamy tabsy przeciwbólowe i nasenne
No i poza tym – jest jeszcze kultowe "na coś trzeba umrzeć", które w zasadzie zamyka stawkę.
foto pixabay
Ale prawdziwe kombo jest wtedy, gdy słyszy się wszystkie te pozbawione sensu hasła z ust niespełna 30-latka, który pali jak smok, dyszy po wejściu na 5, schodek i kaszle tak, że znów dyszy, jakby wszedł na kolejne 10 stopni.
Albo wtedy – gdy posłuchamy 50-latka, który z biura wychodzi w zasadzie tylko na noc, bo pracuje po to, by "mieć dobrą przyszłość".
Dobra. Zatrzymajmy się tu na chwilkę.
Dobra przyszłość.
50-latek.
Fatalna dieta.
Zaawansowana nadwaga.
0 aktywności fizycznej, chyba, że liczy się droga z domu do samochodu, z samochodu do biurowca, z holu do windy i z windy do biura.
Tu rzeczywiście pozostają dwie opcje połączone w zgrabny przepis na dobrą przyszłość: złego diabli nie biorą, a jak już wezmą to – w sumie, przecież na coś trzeba umrzeć...
Brzmi bezdusznie? Może trochę... Niestety, brzmi też prawdziwie. Realnie i przerażająco wykonalnie.
foto pixabay
Dziś Światowy Dzień Chorych. Ile z poważnie chorych osób przebywających na oddziałach onkologicznych, gastroenterologicznych, kardiologicznych i wielu innych, myśli sobie, że w sumie trzeba było jednak iść na te badania.
Trzeba było trochę wolniej.
Trzeba było spróbować rzucić palenie.
Co szkodziło? Żona przestałaby męczyć. Dzieci miałyby ojca w domu. Ojciec miałby perspektywy inne niż kolejna chemia...
My Polacy mądrzy jesteśmy po szkodzie. Kiedy się już i mleko rozleje i szklanka rozbije.
Wtedy okazuje się, że były jednak opcje, że można było gdzieś w grafik wcisnąć lekarza i badania, że wybranie zaległego urlopu nie było takim złym pomysłem.
Być może nie zrobiliśmy tego. Jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Być może jeszcze tam, gdzie być chcemy, a być może - wcale nie...
foto pixabay
Czy coś nas tłumaczy? Tak, w większości pewnie tak. Przynajmniej w naszych własnych oczach. Pracujemy dla rodziny i - by mieć lepszą przyszłość. Nie jesteśmy egoistami – bo nie mamy czasu myśleć o sobie.
Czy aby jednak na pewno? Punkt widzenia zależy od miejsca, w którym się jest w momnencie formułownaia pewnych wniosków.
Inaczej więc formułuje się argumenty i wnioski z biurowego krzesła w ferworze kolejnego projektu, a inaczej z krzesełka w lekarskim gabinecie, gdzie dowiadujemy się być może, że to całe bohaterstwo w imię lepszej przyszłości nie ma znaczenia, bo ta przyszłość jawi się dość wątpliwie – nie tylko w gatunku: "lepsza" ale jako – "w ogóle".
Bez względu na to, w jakiej sytuacji zastaje Cię ten tekst drogi Czytelniku i kochana Czytelniczko, podnieś oczy znad telefonu bądź komputera i spojrzyj wokół.
Znajome kąty, znajome widoki, może też - znajomi ludzie. Bezpiecznie i normalnie. Prawie że nudno. Rutyna, bez efektou wow... Zwykła rzecz, ale - kiedy jej zabraknie, zmieni się wszystko. I wtedy właśnie okazuje się jak ten codzienny obrazek mocno cię uspokajał.
foto pixabay
Wyobraź sobie, że wokół nie ma znajomej nudnej rutyny. Nie jedziesz do pracy. Nie jesteś w biurze. Widzisz szpitalną salę. Siedzisz na krzesełku. Czekasz na wyniki badań. Od nich zależy jak to dalej będzie i czy w ogóle...
Pikają różne sprzęty, wszyscy wszędzie się spieszą... Nie ma znajomych twarzy. Są twarze smutne, poważne, obce, walczące bądź zrezygnowane... Tu rak, tam demencja, gdzie indziej nieuleczalna wada serca, guz w głowie, na węzłach chłonnych, w płucach...
I teraz – przypomnij sobie nonszalanckie hasło, które być może sam kiedyś rzuciłeś, by uciąć rozmowę o tym, co było w tamtym czasie nie w porę.
Na coś trzeba umrzeć.
Czy dziś, gdy wiesz, to co wiesz, to krótkie zdanie nadal załatwia sprawę?
Dzień dobry, dobrzy Ludzie
Napisz komentarz