17-05-2025 przez Iza Janaczek
Wiecie co… Zdradzę Wam sekret… W moim osobistym codziennym rytuale picia kawy wcale nie chodzi o to, by ją pić.
Serio! ;)
Nie zawsze też lubię kawę. No po prostu tak już mam. To trochę jak z muzyką. Nie w każdym momencie gotowa jestem na skoczne, rytmiczne tony — często wrzucam na playlistę szum deszczu, tybetańskie kojące dźwięki lub nastrojowe, cichutkie gitarowe solo.
Bo tak jak w chwili z muzyką nie chodzi o jej konkretny gatunek, tak w chwili z kawą nie chodzi o samą kawę. Totalnie logiczne ;)
A wracając do tematu… Jako się rzekło, nie zawsze lubię kawę, ale lubię ten czas, gdy mam na nią czas. To często parę chwil, małe pół godzinki ciszy. Jak w oku cyklonu.
Mój moment z kawą to stop-klatka, gdy wyłączam tryb czuwania. W tym czasie nie przeglądam szufladek w głowie, nie dzwonię, nie wysyłam maili, nie szkicuję planu kolejnych tekstów. Trzymam kubek — mały, prywatny symbol ogarniania tego, co do ogarnięcia — i po prostu sobie rozmyślam, skacząc po kolejnych błahych myślach i rozkoszując byciem sam na sam z sobą.
Albo, w wersji premium - rozmawiam z człowiekiem będącym obok.
W obu opcjach to wciąż pauza.
Choć, bezsprzecznie, w oku cyklonu.
Tak naprawdę nie jestem z tych, co muszą, bo inaczej nie wystartują. Nie potrzebuję kofeiny do funkcjonowania, nie mam swojego kubka z napisem „bez kawy nie gadam” ani rytuału z wagą jubilerską i precyzyjnym przelewem.
Lubię, jak kawa dzieje się sama. Bez względu na to, gdzie i w jakiej sytuacji mnie zastaje. Dzieje się i to jest coś, na co czekam. Warto tu podkreślić, by nie było niedomówień, że „kawa” to tylko symbol. Takie hasło do startu. Jak ”randka”, do spotkania się choćby w przydomowym ogrodzie, bez planowania wielkiego wyjścia za dwa tygodnie w piątek.
I z tego powodu, idąc tym tokiem rozumowania, równie dobrze, na miejscu kawy, w moim pauza-menu może być herbata, sok ze świeżych owoców, albo - zwykła woda..
Kawowa przerwa to dla mnie samej moment, w którym nie muszę nic. Nie muszę gdzieś biec, coś ogarniać, załatwiać, dzwonić, działać, korygować, pisać i robić. A czy w czasie tej przerwy trzymam w ręku kubek z kawą, czy szklankę soku, ma naprawdę drugorzędne znaczenie.
Zdarzyło mi się więc celebrować małą pauzę w biurze, w domowej kuchni, w wieżowcu z widokiem na luksus, a także - i tak lubię najbardziej na górskim szlaku, plaży lub leśnej polanie. Pauza to pauza. I w niej właśnie tkwi magia zamknięta w kubku trzymanym w dłoniach..
Niektórzy mówią, że to rytuał. Inni — że strata czasu (bo można pić i w tym samym czasie produktywnie działać).
A ja myślę sobie, że nie ma co dorabiać całej historii do zwykłej potrzeby zrobienia sobie małej przerwy między kolejnymi punktami codziennego życia.
Bo to ani rytuał, ani strata czasu.
To po prostu
p a u z a...
Każdemu należna i potrzebna, choć wielu tę prawdę zagłusza, sięgając po kolejne zadanie z listy i biorąc kawę - na wynos..Przy czym opcja ta nie oznacza wyniesienie się ze strefy stresu i pędu, lecz wprost przeciwnie.
Ja sama nie lubię kawy na wynos w tym sensie. Choć zdarza mi się ją jeszcze czasami tak wlaśnie pić. Nie lubię tego jej stylu picia, bo kojarzy mi się z życiem w dokładnie takim samym stylu i smaku.
Kawa na wynos, to nadal kawa, ale w niej czuć tylko kofeinę i pośpiech. Pozbawiona jest unikalnego smaku wolnej chwili.
Czy to ma sens, skoro kawa to kawa? Czy takie pół godziny pauzy w ciągu zabieganego dnia coś zmieni? Czy poczujemy się lepiej gdy zamienimy kawę na wynos na taką, która będzie doprawiona chwilą relaksu zamiast pośpiechem?
To zależy od tego, na jakim etapie myślenia o swoim dobru jesteśmy.
Najważniejsze to nie przegapić momentu, w którym przestaje wystarczać kawa na wynos,a zaczyna się marzyć taka oznaczająca zmianę postrzegania priorytetów.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz