23 Listopad 2024
22-09-2023 przez Iza Janaczek
Są w kalendarzu święta monumentalne, czyli kolubryny. Poważne, smutne i zmuszające do refleksji. Są też święta dowcipne, rozbudzające wyobraźnie i kreatywność. I są również takie hiper pożyteczne i alarmistyczne.
Takim świętem jest Dzień Bez Samochodu.
Swoją droga trochę to smutno-zabawne, do jakiego poziomu wzbił się (?) dobrnął (?) człowiek – jakby nie patrzyć – homo sapiens, że trzeba ustanawiać święto, by mógł wpaść na to, że coś mu szkodzi, jeśli jest w nadmiarze. Jednak, w myśl tego, że, jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma, warto rozpatrzyć ten temat pod kątem jego przydatności – a przydatny jest i to bardzo. Dlatego przypomnienie o Dniu bez Samochodu i nieśmiałe propozycje, być może dziś zamiast znów samochodem to rowerem, tramwajem lub piechotą, ma głęboki sens. Zwłaszcza, gdy obierzemy kurs na zdrowie i przyjemność a nie kolejną pracę.
Dzisiejszy świat uwielbia w mentorstwo i kołczerstwo. Lubimy i kołczować i być kołczowanymi. W wyszukiwarkach szukamy informacji: jak posprzątać garaż, umyć rower i zrobić dobre wrażenie i w pracy i na obiedzie u teściów. Co ciekawe, posiadamy tę wiedzę ale z jakichś powodów upychamy ją w nieużywane (?!) zakamarki mózgu.
Dlatego, gdy tylko mocno się skupimy i zaczniemy obserwować świat wokół, odkryjemy jak wiele wiemy, tylko nie wiemy, że wiemy… I temu służy też między innymi, dzisiejsze święto.
Zatem, spójrzmy. Ale tak serio i naprawdę.
Co widzimy? W zależności od miejsca, w który się znajdujemy będzie to:
– święty spokój…
– cisza przed burzą lub…
– wielki wybuch…
Tak, przyznaję, brzmi to ciut metaforycznie. Zwłaszcza w kontekście Dnia bez Samochodu, ale ma sens. Zobaczcie tylko… Samochody, od czasu gdy pierwszy ich egzemplarz wyjechał na ulice, a było to przeszło sto lat temu stały się absolutnym niezbędnikiem, bez którego wielu trudno sobie wyobrazić życie. A ono istnieje, wystarczy się tylko rozejrzeć.
Samochodem jeździmy wszędzie. Do pracy, na zakupy, z dzieckiem do szkoły i do lekarza.
I oczywiście – chwała samochodom, bo mocno usprawniły, uprościły i przyspieszyły nasze działania. Jednak, może w tym miejscu warto na chwilę, nomen omen, wcisnąć hamulec, lub zaciągnąć ręczny i włączyć analizę?
Jeździmy na zakupy. Często codziennie. Często nawet 2 razy dziennie, bo raz, to po bułeczki i masło a dwa, bo zapomnieliśmy o oleju i podpaskach. A może spróbować się w takim wyzwaniu: „do sklepu raz ale z listą?” I wtedy, za jednym zamachem ogarniamy i chlebek i bułeczki i te podpaski z olejem, choć bez? Albo jeśli już trzeba wracać się do sklepu, to może rowerem albo na piechotę? Często to przecież raptem 200, 300, 600 metrów od miejsca, w którym mieszkamy.
Wozimy dzieci do szkoły. Często tej samej, do której sami chodziliśmy. CHODZILIŚMY. Co się podziało, że teraz, z tego zacnego wszak nawyku tak często rezygnujemy i robimy za trolejbus? Dla dzieci własnych i z sąsiedztwa, a potem zmiana i trolejbusem jest sąsiad?
Odpowiedź jest prosta. Za taki stan rzeczy nierzadko odpowiada waga dziecięcych tornistrów i kuriozalne pory, w których dzieci kończą lekcje.
Z systemem walczyć nie sposób. Można więc próbować kompromisów. Jeśli tylko w jednym, lub w porywach nawet dwóch dniach w tygodniu jest szansa na lżejszy plecak i wcześniejszy powrót do domu, warto zachęcić dziecko do spaceru. To sprzyja kontaktom z rówieśnikami i dotlenieniu głowy. Pod warunkiem, że dziecko nie wraca chodnikiem przy ruchliwej ulicy. I nie biegnie na korepetycje, które są koniecznością, mimo, że w szkole spędza ono znaczną część dnia.
Takich przykładów jest wiele więcej. I chyba właśnie z tego powodu tak trudno o rady. Bo one nijak nie dają się zaimplementować do życia codziennego, choćby jak brnąć, gestykulować i przekonywać.
Gdy człowiek zastanowi się nad każdą naszą, ludzką bolączką i radą, jaką na nią dostaje, okaże się, że mamy klasyczny szach i mat. I to niestety zaledwie w trzech ruchach.
„A” wyklucza „B”. Może niekoniecznie w przypadku zakupów, choć i tu można domniemywać, że nie w każdym wypadku mamy do czynienia z niegramotnością i brakiem właściwej organizacji ale raczej z przemęczeniem, zaburzeniem zapamiętywania i brakiem zdolności decyzyjnych. Podobnie rzecz ma się w temacie powrotów ze szkoły. Z problemów, które im towarzyszą robi się wielka przepaść. Owszem, dziecko może chodzić piechotą do i ze szkoły. Jednak, dźwigając plecak przypominający ciężarem ekwipunek przedzierającego się przez dżunglę żołnierza marines, w najlepszym wypadku zniechęci się do spacerów. W gorszym, natomiast – nabawi problemów z kręgosłupem i przepukliną.
Dlatego właśnie mamy święta ostrzegające przed katastrofą i instrukcje radzące by nie pić borygo mimo, że ładnie wygląda. I nie ma się co śmiać. One są naprawdę istotne. Bo póki nie wypoczniemy, ale tak naprawdę i do syta, będziemy potrzebować takich instrukcji i świąt.
Dzień bez Samochodu to takie święto „pretekst”. By zgasić silnik i wsłuchać się w siebie. Brzmi kołczersko, prawda?
Ale nie taki jest zamysł tej idei. Zamysł tej idei jest taki, by zrobić coś dobrego. Tak po prostu.
Zarówno dla siebie jak i dla innych. Bo, zostawiając w garażu samochód, chociaż na jeden dzień, robimy wielki ukłon w stronę własnego zdrowia i w stronę zdrowia innych mieszkańców naszej planety. Z uwzględnieniem jej samej
Wrzesień rozpieszcza temperaturą i kolorem. Idealnie więc, że dzień bez samochodu przypada akurat dziś. Można z fantazją ruszyć w plener – bez miny cierpiętnika, bo pada i wieje. Nie pada i nie wieje. Dlatego warto iść i policzyć kaczki w parkowym stawie, zinwentaryzować mrówki uwijające się na górskim szlaku lub posłuchać naturalnej ciszy, jaka panuje w lasach i na łąkach za miastem. To będzie miła odmiana od codziennego miejskiego zgiełku.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie
Napisz komentarz