08 Grudzień 2024
06-09-2024 przez Iza Janaczek
Zaczyna się mimozami, jak zauważył Niemen, a potem to już jest tylko gorzej. Z dnia na dzień zimniej, ciemniej i bardziej mokro. Jesień pełną gębą, znaczy.
Czy ją lubię? Nie.
Zdecydowanie i bezwzględnie.
Ale wdzięczna jestem, że do niej znów dotrwałam.
Jesień jest dla mnie niedobrą sałatką na talerzu z drugim daniem. Najpierw człowiek zjada to, co lubi, potem to, co trzeba, no i zostaje ta nieszczęsna sałatka.
Patrzę na talerz, myślę – dobra, jeszcze tylko sałatka i potem już tylko kawa, deser i to, co przyjemne.
Tym właśnie jest dla mnie późna, smętna jesień. I choć tyle się mówi, że ona taka romantyczna, nostalgiczna i liryczna, osobiście tego nie dostrzegam. I to nie tak, że nie chcę – chcę! Cóż z tego, jak nie potrafię. Podejrzewam, że to przez ciemność, która zapada trochę po 16. A potem to już choćby oko wykol: „ciemność, ciemność, widzę ciemność” – że zacytuję Maxa, granego w „Sexmisji” przez Jerzego Stuhra.
Patrząc na tę całą jesienną ofertę w pełnej dżdżu krasie, myślę sobie przekornie – może i wcześniej zapada zmrok, ale za to – później wstaje słońce i krócej jasno. Tak więc wszystko w równowadze. Nic tylko zacisnąć zęby i doczekać. Łatwo nie jest, bo jak człowiek zapomni, że czas wyjąć z szafy zimowe ciuchy, to stojąc na przystanku, dzwoni zębami jak hiszpańska tancerka kastanietami. I z zaciskania nici.
No kicha z tą jesienią ;)
Pomyślałam więc sobie, że dla odmiany spojrzę na nią z przymrużeniem oka. I może wtedy okaże się, że nie jest taka zła. Nie, niestety „jesieniarą” się od tego nie zrobiłam, ale rzeczywiście – jakoś to teraz znośniej leci.
Co prawda to dopiero wrzesień i wszystko przed nami, ale włąściwe podejście trzeba ćwiczyć wcześniej, by jak nadejdzie listopadowy armagedon pogodowy, stać w pełnej zbroi autoironii i sarkazmu, odliczając rzetelnie każdy dzień.
Ja przynajmniej taki właśnie mam plan.
W tym roku wszystko jakoś powariowało i przyszło szybciej. Maj nadszedł w kwietniu, w maju lipiec, a we wrześniu – listopad – przynajmniej na chwilę obecną.
I to nie tak, że obrażam się na cały świat i notorycznie chodzę zła z powodu zmian pór roku. Od czasu powrotu do dobrego życia dziękuję za każdą z nich. Przy czym, niektóre cieszą mnie i budują, a niektóre traktuję jak nielubianą sałatkę, którą trzeba zjeść, by się gospodarz nie obraził i by zasłużyć na deser.
Jesień uczy czekania? Mnie na pewno. Czekam na to, co przyniesie kolejny dzień, wiedząc, że każdy następny szary i bury poniedziałek, wtorek czy czwartek przybliża mnie do wiosny. Jesień uczy mnie też codziennego poszukiwania światła. Nawet gdy za oknem ciemno już od 16, ja szukam go nadal, a nie mając perspektyw za oknem, szukam światła w dobrej muzyce i w książce. Szukam w zdjęciach z poprzednich wypraw pełnych słońca i zieleni. A nade wszystko szukam go w drugim człowieku. Bo ja nadal wierzę, że w każdym z nas ono jest. Choć w coraz większej liczbie nas – migocze niespokojnie i świeci ledwo ledwo, bazując na prawie wyczerpanej baterii.
Zatem rodacy, co chyżo ładować baterie – wszak to dopiero sam początek jesieni i choć każdy smutny poniedziałek i dżdżysty czwartek przybliża do wiosny, to jednak nie zawadzi zgromadzić trochę więcej energii, by jej nie przegapić.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz