10-09-2024 przez Iza Janaczek
Jesteśmy pokoleniem wiecznie wkurzonych ludzi.
Irytuje nas wszystko. I wszyscy. I wszędzie.
Autobus – znów spóźniony.
Kawa – za zimna.
Alkohol na all inclusive – za mało alkoholowy.
Piasek – zbyt sypki.
Morze – zbyt słone.
Lato – zbyt upalne.
Jesień – zbyt długa.
Mąż – zbyt irytujący.
Teściowa – szkoda gadać.
My sami – zbyt zmęczeni, nieprzebojowi, za mało odważni...
metoda: "a może by tak wszystko rzucić i wybrać się w góry" - zawsze działa naprawczo, na nerwy i perspektywę
Widziałam ostatnio taką (chyba) humorystyczną grafikę – dwie osoby, poranek, ulica. Pan mówi: „Dzień dobry, sąsiadko”, a pani odpowiada – „A pan od rana taki złośliwy!” I to trochę clue całego problemu. Powodów do wkurzenia mamy tyle, ile dusza zapragnie, po prawdzie – ich ilość zależy tylko od nas samych.
Że temat to nie nowy, a wciąż ewoluujący, wiemy z dostępnych materiałów, choćby muzycznych. Już w roku 1991 Kazik Staszewski śpiewał (rapował?): „to jest powód mojego zdenerwowania / Nie mogę istnieć bez narzekania...”
Jak widać, a w zasadzie słychać – bo to tekst, który w głowie od razu czyta się z dźwiękiem, już wtedy było wiadomo, że my, naród kreatywny, umiemy też doskonale w malkontenctwo, a że świat nie stoi w miejscu, to i my się przemieszczamy. Także mentalnie, co oznacza, że i dziś robimy to, co kiedyś, tylko teraz przy użyciu bardziej nowoczesnych możliwości.
gdy w głowie chaos ucieczka w zielone to najlepsza z opcji
Powodów, które wkurzają i spalają, jest tyle, że można wymieniać je bez końca. Kładziemy się poddenerwowani i wstajemy z poczuciem klęski, co smutne, bo człowiek jeszcze nawet z łóżka nie zdążył wyjść, by umyć twarz i zęby. Gniew i złość spalają nasze wewnętrzne baterie, lecimy zatem na rezerwie, która oznacza brak sił, rezygnację i smutek.
Często łapię się na tym, że sama sobie zadaję pytanie – co poszło nie tak? Skąd to poczucie braku satysfakcji, skoro człowiek nawet nie wystartował w konkursie na dobrze przeżyty dzień?
To nie tak, że inni pędzą, a ja nie. To nie tak, że inni wkurzeni, a ja to siła spokoju. To nie tak, że mnie nie łapie zniechęcenie. Pędzę, bywam wkurzona i też łapie mnie zniechęcenie, zwłaszcza,, gdy zdaję sobie sprawę, że nie wiedzieć kiedy, jestem w środku gry, w którą grają dziś wszyscy i na dokładkę – też mam sporo punktów na koncie.
By nie zwariować, uciekam z planszy w zieloność. I w tym kolorze szukam zgubionego balansu. To tam znów sobie przypominam, że lubię, gdy piasek jest sypki, cieszy mnie słone morze i upalne lato, w środkach komunikacji publicznej, słuchając ludzi, staram się szukać odpowiedzi na to, co nas spala, a męża traktuję jak wspólnika w radości złości, a nie dopust boży ;)
Czy się irytuję? Ooo tak, bezwzględnie – zawsze, gdy obserwuję, bądź doświadczam ludzkiej głupoty, bezrefleksyjności i roszczeniowości - wobec innych i wobec natury. Patrzenie, jak się wzajemnie zwalczamy (najczęściej w imię: nieważne, domyśl się lub kultowego: "bo tak"), osłabia i zabiera energię.
Myślę sobie i mam wielką nadzieję, że ten rodzaj gniewu i zniechęcenia warto, i nawet trzeba, przekuć w działanie. Może wtedy będziemy kłaść się spać z poczuciem dobrze przeżytego dnia i wstaniemy bez poczucia (przeczucia) klęski?
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz