09-02-2024 przez Iza Janaczek
Ponoć chorujemy nie tylko przez konkretne czynniki, typu zła dieta czy palenie papierosów. Chorujemy także ze zmartwienia i zgryzoty.
Zgryzota – czy ktoś tak dziś w ogóle jeszcze mówi? Zgryzota to inaczej wielkie zmartwienie. To brzmi już dużo jaśniej i kojarzy się jakoś znajomo. Oczywiście, że znamy zgryzotę. Często z własnego życia. Tylko, że dziś nie mówimy "zgryzota". Dziś mówimy "stres".
To mnie stresuje.
Ależ jestem zestresowana.
Stres mnie dopadł.
Ten stres mnie zabije.
To oczywiście metafory. Niektóre z nich dotyczą zwykłych codziennych tematów wyzwalających podenerwowanie (nie zdążę na autobus, jak się spóźnię to braknie dla mnie chleba w piekarni, nie ma gdzie zaparkować, zmoknę, bo nie mam parasola).
Zupełnie inne dotyczą z kolei długotrwałego zmęczenia zgryzotą – zmartwieniem, inaczej mówiąc – stresem. Tu kaliber problemu jest nieporównywalnie większy, to ciężka choroba kogoś bliskiego, nieprzyznanie kredytu na dom, utrata pracy i brak środków do życia, rozwód, poczucie ogromnej straty po śmierci kogoś bliskiego.
foto pixabay
Udowodnionym naukowo faktem jest to, że stres, ten długotrwały, wyniszczający psychikę, przyczynia się do wielu poważnych schorzeń, które nieleczone lub leczone zbyt późno kończą się dramatycznie. Błędne koło w leczeniu schorzeń spowodowanych stresem polega na tym, że widząc niepokojące objawy ignorujemy je, stresując się że mogą oznaczać coś poważnego.
Szach mat, prawda?
Nie lekceważmy stresu. To wredny przeciwnik. I nigdy nie gra fair.
Jesteśmy zestresowani. Bez dwóch zdań. Jedni mniej, inni bardziej.
Ale jesteśmy.
Stres odbiera nam spokojny sen. Kradnie czas na radość. Zamyka w bańce niemocy.
Pędzimy. Gnamy. Martwimy się. Może palimy. Lub palimy coraz więcej. Może sięgamy też po alkohol. Nie mamy apetytu. Źle śpimy. A kiedy już się budzimy, okazuje się, że jedyne o czym marzymy, to nie wstawać, tylko zostać w tym łóżku już na zawsze. Wstajemy jednak i wszystko zaczyna się od nowa.
Paradoksalnie, jedynym wytchnieniem w ciągu doby jest ten niezdrowy krótki sen, który choć co prawda nie pomaga odpocząć, to jest przerwą, w której nie trzeba podejmować żadnych decyzji i mierzyć się z własną codziennością.
Najgorsze jest to, że tak mocno do tego stanu rzeczy przywykliśmy, że bierzemy go za coś, co się dzieje zawsze, gdy człowiek dorasta i zaczyna żyć na własne konto. Przyzwyczailiśmy się więc do stresu jak do męczącego sąsiada, który codziennie robi remont do samej nocy, a w weekendy, gdy odpoczywa – puszcza na głośnikach disco polo.
No życie, co zrobisz, jak nic nie zrobisz?
foto pixabay
Powstało wiele poradników mówiących o tym, jak radzić sobie ze stresem. Także social media, chcąc nadążać za trendami, codziennie serwują nam dawkę optymistycznych rad i zaleceń.
Jedne są wartościowe, nad innymi spuśćmy kurtynę milczenia.
Fakt pozostaje jednak faktem. Mamy problem ze stresem.
Pewien mądry gość, ksiądz-petarda Jan Kaczkowski, zwany Johnnym, powiedział kiedyś:
"nie martw się przez cały dzień. Wyznacz sobie na to godzinę, a potem ciesz się życiem".
Z jednej strony - "nic trudnego". Z drugiej – "przecież tego się nie da zrobić!" Jesteśmy wszak spętani konwenansami, terminami, umowami i kredytami... To musi rodzić stres, o tym się nie da zapomnieć.
W istocie – nie da. I właściwie nie należy. Jednak, może warto właśnie przy takich wyzwaniach pochylić się nad wskazówką Johnnego? Człowieka, który być może też się kiedyś stresował, przejmował, spierał z życiem i gdzieś wciąż spieszył. Potem jednak, po otrzymaniu diagnozy, cały ten pośpiech, stres i tamten dawny życiowy imperatyw stracił na znaczeniu.
foto pixabay
"Godzina na zmartwienie a potem już tylko radość życia" – szaleństwo czy geniusz?
Propozycja kusi i mami, na tyle, że człowiek zaczyna zastanawiać się nad interpretacją wskazówki Johnnego.
Czy godzina wspomniana przez niego to pełne 60 minut, czy to tylko metafora? Czy słowa te należy traktować dosłownie czy tylko jako luźny zarys pomysłu?
Wnioski, jakie urodzą się z tej rozkminy będą miały drugorzędne znaczenie – najważniejsze to – przebudzić się, zacząć myśleć, że być może jest opcja – pozostaje ją tylko znaleźć.
Może zastanawiając się nad słowami księdza Jana po raz pierwszy od długiego czasu znów zahaczymy myślą o radości życia, próbując sobie przypomnieć – czym ona była i dlaczego, u licha, daliśmy sobie ją zabrać?
Jeśli tak, to w konfrontacji: my vs. stres, zdecydowanie będzie to oznaczało 1:0 dla nas :)
Dzień dobry, dobrzy Ludzie
Zamiast ciągle na coś czekać – zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż Ci się wydaje - ks. Jan Kaczkowski // foto pixabay
Napisz komentarz