27-08-2024 przez Iza Janaczek
Choć może brzmi poetycko i daje radę w romantycznych wierszach lub powieściach osadzonych na dzikich wrzosowiskach, mnie osobiście kojarzy się bardzo ostatecznie, choć to przecież zaledwie światło pomarańczowe na sygnalizacji świetlnej życia.
Schyłek dnia.
Schyłek lata.
Schyłek dynastii Merowingów.
Schyłek Imperium Rzymskiego.
Schyłek czyjejś potęgi.
Schyłek życia…
No co ja poradzę, że dla mnie to już nawet niekońcowe odliczanie, ale rozciągnięty w czasie - koniec. Jednak, co lubię sobie powtarzać – koniec nie zawsze oznacza totalną anihilację.
Koniec to często czas na zmiany. Miejsce na nowe.
To nic innego, jak zmiana dekoracji – z lata na jesień, z czasów studiów na dorosłe życie na własny rachunek, z wielu lat choroby na zdrowie ze stomią, z singla w małżonka...
A skoro koniec to żaden koniec, to, zamiast bać się, warto robić plany. Nawet jeśli ten koniec i te plany, to jednak są odrobinę brzemienne w jakieś skutki uboczne.
Koniec choroby – to nowe życie. Być może bez piersi, być może ze stomią, ale - całkiem zdrowe.
Koniec dzieciństwa – to dorosłość. Być może już bez obecności rodziców, ale - już z własną rodziną.
Koniec lata – to jesień. Być może chłodno i melancholijnie – ale – z planem na ważne życiowe zmiany.
Koniec świąt – to ulga ;) Tak jak i koniec edukacji szkolnej, studiów czy toksycznego związku. Być może będzie inaczej, czyli – zdecydowanie lepiej.
Takich symulacji końców, z których koniec końców zawsze można wyciągnąć coś dobrego, mnożyć można bez końca. Najważniejsze, to nie uwierzyć, że każdy schyłek to koniec. I choć nasza ludzka psychika zaprogramowana jest trochę na odwrotność opcji „i żyli długo i szczęśliwie”, warto spróbować wgrać jej nowe demo.
Od nieoczywistego słowa schyłek wolę konkretny koniec. Jest określony. Odcina jakąś przeszłość. Pozwala na podjęcie decyzji i pójście do przodu.
Schyłki bywają smutne, bezkształtne i nieoczywiste. Końce, zamykając coś i jednocześnie otwierając – zmuszają do kreatywności i działania.
Nie zawsze się na to godzimy. Często tkwimy w przedpokoju życia, rozpamiętując to, co się skończyło i zostało zastąpione nową alternatywą. I choć woleliśmy tę poprzednią, nikt nas o zdanie nie pytał. Żal nam więc lata, młodości, skończonego związku, zbyt wielu wypowiedzianych w gniewie słów, życia przed stomią i życia z nią.
Tymczasem bez względu na nasz protest, sezonowa dekoracja nieubłaganie się zmienia. Soczysta zieleń zaczyna szeleścić, dzień wcześniej ustępuje wieczorowi, a i słońce oszczędnie gospodaruje potencjałem.
Ale póki mamy schyłek lata, a nie jego definitywny koniec (tak! powiedziałam to ;) ) cieszmy się tym pomarańczowym światłem na tablicy świetlnej naszego życia, chociaż mruga oznaczając, że to serio już ostatni moment, by się zatrzymać i zachwycić. Czas jest najwyższy.
W końcu, choć bardzo byśmy chcieli, to lato nie może trwać bez końca.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz