24-08-2024 przez Iza Janaczek
Usłyszałam ostatnio, że my, ludzkość, przechodzimy kryzys. By było ciut jaśniej, dodałam do niego nazwę uzupełniającą. To kryzys paradoksu.
Polega on na tym, że mamy mnóstwo znajomych, tylko nie ma do kogo, za przeproszeniem – gęby otworzyć, jak mawia stare przysłowie.
Coś w tym jest, patrząc na rosnące statystyki (statystów?) na social-mediowych platformach od zwykłych – których używamy zwyczajowo do chwalenia się tym, co mamy i jacy jesteśmy wyjątkowi, po randkowe, w których chodzi o to samo, ale z innego powodu.
Przyznaję, to sarkazm, a raczej niepokój w niego ubrany, ale – znów wracając do statystyk, tym razem ludzi nieszczęśliwych z powodu tego, że nie potrafią dopasować się do swojego ideału podpatrzonego w internecie – sarkastyczny niepokój ten jest absolutnie uzasadniony.
Nie mamy z kim rozmawiać. Sami jeździmy na wakacje. To znaczy z mężem, dzieckiem albo grupą znajomych, ale kiedy przychodzi co do czego, usiłujemy rozmawiać z tymi, którzy są poza zasięgiem – fizycznie i w przenośni, zamiast z tymi, którzy są pod ręką, albo – na wyciągnięcie ramion.
I oto, w ogromnym skrócie - cały paradoks.
foto unsplash
Świat pełen ludzi, a nie ma z kim po ludzku pogadać. Smutne jak diabli...
I tu pojawia się pytanie… Nie ma z kim rozmawiać? Czy może to my sami nie widzimy / nie dostrzegamy rozmówców?
Dziś wysyłamy do siebie maila i czatujemy – siedząc w sąsiednich pokojach, albo o zgrozo – w jednym. Ale w ten sposób jakoś łatwiej się komunikować. I to wcale nie jest wymysł ostatnich 2-3 ;lat.
Kilka lat temu słyszałam pojęcie LAN-party. W kontekście osiemnastki syna znajomego. Znajomy ów powiedział, że on nie do końca wie o co chodzi z tym całym świętowaniem, ale nie wyszło specjalnie drogo, bo robotę zrobiły chipsy i napój gazowany wiadomej firmy. I jeszcze cicho było, jakby medytowali, a nie obchodzili imprezę, którą z reguły obchodzi się raczej hucznie.
Na czym polegało to świętowanie? Kilku chłopaków (tak, tak, nie było tańców, więc nikt nie zaprosił dziewczyn) podłączyło swoje komputery do wspólnej sieci lokalnej, by móc grać w gry wideo. Dla młodszego pokolenia – gra wideo to trochę taki pradziadek dzisiejszych gier w sieci – które nieco zdetronizowały stare dobre LAN-party.
foto unsplash
Już wtedy doszłam do wniosku, że nie do końca ogarniam ten cały postęp, albo raczej "podstęp", bo jak inaczej nazwać to, że nagle jakoś tak znienacka wszystkim nam brakło czasu na rozmowy i, co gorsze, tematów
A miało być jeszcze gorzej. Dziś na porządku dziennym jest to, że siedzimy obok siebie w poczekalni do lekarza i wpatrujemy się w telefony. Wiek nie ma znaczenia, to może być córka lat 10 i ojciec, na oko lat o 20 więcej – choć ciałami w poczekalni, duchem, każdy w swojej grze w telefonie. Skąd wiadomo, że żadne z nich nie zgłębia tajemnic wszechświata? Z irytujących dźwięków, jakie generuje to, co trzymają w dłoniach.
W uroczej kawiarence – to samo. On i ona, każde w swoim telefonie i każde nad własnym ciastkiem i podwójnym latte macchiato, którego nie ma kto podziwiać.
Podobnie na wakacjach życia na Bali, na górskim szlaku, czy na ławce w parku.
Jesteśmy sami. Jeśli nawet nie fizycznie - to często we własnej głowie. Trochę z wyboru a trochę z jego braku, a już na pewno - z braku pomysłu na dbanie swój dobrostan. I to nie tak, że wszystkiemu winne są telefony i technologia.. To tylko narzędzia w rękach istot rozumnych, czyli nas. Pytanie, czy jesteśmy tego świadomi i czy wiemy, kto ma kim zarządzać w tej konkretnej sytuacji?
foto unsplash
W świecie pełnym ludzi, którzy nierzadko są wręcz na wyciągnięcie ręki, często i tak wybieramy opcję „poza zasięgiem”. Dosłownie i w przenośni – zabiegając o tych, dla których mamy wartość jednego lajka bądź emotki.
Czy to zwykłe przyzwyczajenie nakazujące być stale w zasięgu, czy już lęk przed tradycyjną, staroświecką rozmową, do której, by ją przeprowadzić, potrzeba było co najmniej dwóch osób mówiących do siebie nawzajem.
Często sami kreujemy to, czym żyjemy, bądź w tym kreowaniu mamy spory udział. Wynika on z biernej zgody, na to, z czym codziennie się budzimy i co nam towarzyszy aż do czasu położenia głowy na poduszce. Lubimy mówić, że świat jest okrutny, że nas nie rozumie i nie akceptuje. Ale przecież świat – to my. A to oznacza, że jest nadzieja na porozumienie i wyjaśnienie animozji. Zacznijmy tylko z sobą rozmawiać.
Tak po prostu, staromodnie, używając ust, a nie kciuków.
Póki żyjemy, jest jeszcze na to czas.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
foto unsplash
Napisz komentarz