15 Listopad 2024
30-08-2024 przez Iza Janaczek
Zupełnie niepostrzeżenie, od jakiegoś czasu ktoś kradnie nam z dnia słoneczne promienie. Poranki stają się coraz chłodniejsze, a wieczorami, by słuchać świerszczego koncertu, zdecydowanie trzeba ubrać bluzę lub sweterek.
Zieleń jakby ciut wyblakła, a błękit nie oszałamia już takim odcieniem, jaki mają często oczy niemowlaka.
Idzie nowe. Zdecydowanie i nieubłaganie. Zbliża się era szybkich zmierzchów, chłodnych poranków i długich wieczorów. Pół biedy, gdy spędzamy je w domu przy kominku z kubkiem herbaty, lecz zupełnie inaczej sprawa wygląda, gdy czas ten zastaje nas w środku drogi do pracy lub podczas z niej powrotu, na przystanku, gdzie na ploteczki spotykają się wszystkie wichry świata.
Czy jesteśmy na to gotowi?
Ja na pewno nie, choć wypadałoby, gdy człowiek już przeżył tyle corocznych edycji tego spektaklu. I nie ratuje sytuacji nawet fakt, że zamiast autobusem, czy pociągiem, mogę dojechać gdzieś samochodem.
Sierpień 2024, cudny i do syta, odchodzi powoli do miejsca, w którym schowałam już wspomnienie poprzedniego czerwca, kwietnia, żeglowania po jeziorach i ostatniego pobytu na górskim szlaku.
I choć żal lata, słońca, długich wieczorów i wszystkiego tego, czego się nie zdążyło zrobić, to jednak wbrew umiarkowanemu zachwytowi nad szarzejącą dekoracją za oknem, z wielką ciekawością patrzę w to, co przede mną.
Bo, patrząc obiektywnie, z perspektywy poprzednich rozstań z latem - pożegnania też bywają piękne... Owszem, odchodzi zieleń i błękit, lecz natura na otarcie łez zdobi świat w rudobrązy, czerwone wino i złoto. Ale uwaga! Nie ma co się ociągać z podziwianiem tej mozaiki, nie ma co odkładać na później zachwyt nad jej różnorodnością. Dlaczego? Ponieważ termin aktualności tej naturalnej dekoracji jest bardzo krótki.
To raptem krótkie westchnienie jesieni, która bez ostrzeżenia zmienia strój idylliczny sceniczny w stylu: „babie lato” na ten raczej z thrillerów. No niby logiczne, bo w takim outficie łatwiej wtopić się w mrok, którego już niedługo będziemy mieli do syta. I tak – aż do wiosny i jej zielono błękitnego znaku rozpoznawczego.
Ta modowa alegoria podwójnej osobowości jesieni to oczywiście duże uproszczenie całego długiego sezonu. Prawda jest taka, że nie ma złych pór – jest tylko nie do końca właściwe do nich nastawienie. I nie należy kogokolwiek za nie winić. Trudno jest uśmiechać się na zawołanie i zatrzymywać w zachwycie nad tym, co wokół, gdy w głowie już od wielu wielu pór roku – niezmiennie stabilny, późny listopad. I tak ponoć u wielu z nas.
Niedawno znajoma podesłała mi filmik zawierający najlepsze fragmenty z polskich komedii. Cóż za ulga! Zazwyczaj gdy otwieram internet, bez ostrzeżenia jestem bombardowana śmiercią, zarazą, chorobami, smutkiem, kataklizmami, aferami i totalną, niczym nieskażoną bezrefleksyjnością. Ja wiem, dzień jak co dzień. Jednak te fragmenty z komedii zrobiły mi dzień. A skoro tak, to czemu się Wami tym nie podzielić?
Jeden z kadrów przedstawiał scenkę z filmu "Chłopaki nie płaczą". Była to rozmowa prowadzona na balkonie, między młodym skrzypkiem Kubą Brennerem a lekkoduchem Laską. Kto oglądał, pewnie kojarzy, kto nie oglądał – obejrzeć powinien, zwłaszcza że akurat ten fragment jest nie tyle komiczny, co wręcz wizjonerski. Jakby reżyser wiedział, że za 20 lat – wielu z nas codziennie będzie stało na takim mentalnym balkonie, zastanawiając się – co poszło nie tak, że trzeba zadawać sobie takie pytanie.
Podczas tej rozmowy Laska wypowiada do Kuby słowa, tu cytat: „w ogóle bracie, jeżeli nie masz na utrzymaniu rodziny, nie grozi ci głód (...) i te sprawy, to wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zaj***ście, ale to zaj***ście ważne pytanie – co lubię w życiu robić?. A potem zacznij to robić.”
Proste, nie?
No właśnie - nie….
Ale – zdecydowanie wykonalne, gdy się mocno człowiek zepnie i spojrzy na siebie ja na człowieka, a nie nakręcaną presją maszynkę do pracy I nie chodzi o to, by rzucić wszystko i ruszyć w Bieszczady, do Rzymu czy na Wyspy Owcze. Choć kusi i to bardzo…
Tak naprawdę, to chodzi o to, by znaleźć małą, maleńką przestrzeń na małe, własne, osobiste przyjemności. Najlepiej – z dala od telefonu. Kiedyś ludzie tylko tak spędzali wolny czas – z dala od tego, co ich przebodźcowywało i legenda głosi – że nikomu od tego się nie pogorszyło. Wręcz przeciwnie. Co nam więc szkodzi spróbować? ;)
Zatem, skoro sierpień 2024 kończy się nieodwołalnie, a zaczyna nowa niezapisana jeszcze życiem jesień, może warto odwiedzić starą bibliotekę, albo pobuszować w sklepie z artykułami do szkicowania i tworzenia małych akwarelek?.Można też kupić 10 kilometrów włóczki i wypożyczyć dobry audiobook.
Tak naprawdę, w tym czasie, którego żałujemy sobie na małe przyjemności, możemy zrobić jeszcze milion rzeczy z gatunku tych, na które sobie nie powalamy na co dzień, choć absolutnie powinniśmy. Zatem - zaszalejmy! Teraz. Dziś. Odpowiedzmy sobie na pytanie, które tu już dziś padło: „co lubię robić? A potem – po prostu zacznijmy to robić”
Kto wie, może tym razem się uda? Ja będę trzymać kciuki. Za Was i za siebie ;)
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz