08 Grudzień 2024
21-06-2023 przez Iza Janaczek
Kalendarzowe lato w Beskidy wkroczyło z hukiem. Dosłownie. W akompaniamencie grzmotów. W strugach deszczu, ciągnąc za sobą dramatyczną szaro-stalową scenerię grozy.
Na szczęście to było tylko przebranie sceniczne, by wzmocnić efekt wielkiego ENTRÉE. Teraz, nad górami znów cudny błękit. Wokół łagodnie szumi zieleń drzew i traw, a pszczoły, po krótkiej pauzie, uwijają się wprawiając w kompleksy wszystkich patrzących. Nikt nie jest w stanie dotrzymać im tempa oraz dorównać determinacji, obowiązkowości i pracowitości.
Lato. 4 literki, w których mieszczą się wielkie plany i marzenia... Być może tylko tygodniowe, albo na mały kredyt. A może i dłuższe i bez kredytu ale bardzo budżetowo. Środki, jakie podejmujemy, by sięgnąć tych marzeń, choć są ważne, to jednak mają trochę drugorzędne znaczenie. Zwłaszcza w obliczu masy endorfin, jakie mogą zasilić naszą skołataną często głowę.
Lato to czas, gdy jakoś nam tak odważniej i w podróże i w modę i w różne małe fajne szaleństwa. Zwłaszcza na te, na które brak sił długą, słotną jesienią czy senną zimą.
Lato lubimy i to bez dwóch zdań. Za wiele wiele rzeczy.
Ja osobiście lubię je za milion małych fajnych szczęść.
Pierwszym, z racji pory występowania, jest ptasie radio o 4 rano w ogrodowych mirabelkach. Choć wszelakie ptactwo zlatuje się akurat w te moje i drze dzioby, ile skali na potencjometrze, to jakoś tak człowiek nie umie się nawet zdenerwować. Po zimowym bezruchu i ciszy w kolorze ścierki do podłogi, ten kolorowy, różno-oktawowy jazgot po prostu wchodzi. Jak letnie menu. Bez względu na porę. Biorę każdy taki cudny dzień bez gadania (z resztą trudno by było je usłyszeć w tym latającym rozgwarze). I choć ptasi budzik nie zrywa mnie z łóżka świtem, lubię tak w "międzyśnie" powyobrażać sobie, o czym tak rozprawiają :)
Lubię też brzozy. Świeżo udekorowane małymi, drobnymi listeczkami. Te szczuplutkie, ledwo pobielone. I te smukłe dorosłe, wspaniale strzelające zielonymi ramionami w niebo. W letnie poranki ledwo drży im listowie. Podczas popołudniowej sjesty leniwie trzepoczą listkami głaskane przez zefirek. Ale podczas burzy? Podczas burzy i wichury to zupełnie co innego... Płynnie dopasowując się do imponującego burzowego crescendo, te delikatne listeczki tańczą dziko w oszałamiającym wietrznym wirze, zmieniając barwę od soczyście zielonych po niemal srebrzyste.
Zieleń jakoś tak zawsze urzekała mnie w lecie najbardziej. Kwiaty, domena wiosny zapierały dech oszałamiając kolorem i nowym życiem po czasie zimowej lodowej kolorystycznej pustki. Lato, zwłaszcza to wczesne, to czas zieleni. Wiosna była cudna szaloną feerią barw. Po niej, zanim zdążyłam ochłonąć z wrażenia i zrobić miejsce na nowe zdjęcia – przyszło zielone, żywiołowe lato. Całkiem zasłużenie dopraszające się atencji i zachwytów.
Lubię lato za wysokie trawy, które umknęły kosiarkom i szumią na wietrze buńczucznie błyskając jaskrami, makami i chabrowymi błękitami. I owszem zanurzenie się w ten łąkowy, zielony ocean grozi przyniesieniem do domu wszelakiego łąkowego życia. Jednakowoż, przyjemność z korzystania z tej przebogatej zielonej oferty pomocowej i tak przewyższa w punktacji wszelakie konsekwencje. Choć często są swędzące, piekące i rosnące w różne bąbelki...
Korzystam zatem, póki nie zaczął się czas sianokosów. Beskidzkie łąki zachwycają swą urodą i gościnnością. Co prawda monopol na najlepszą ofertę chiilloutową dzierży niezmiennie od wieków Jan Kochanowski. Stosował on, ponoć z powodzeniem, marketingowe kuszenie "na lipę". ;)
Jakby się nad tym głębiej zastanowić, to pan Jan umiał w reklamę, zanim stało się to w ogóle modne. I choć nie przeczę, szło mu zacnie, myślę sobie, że beskidzkie trawy i wysokie buki nie ustępują w niczym czarnolaskiej lipie. Bo u nas, w Beskidach , sporo jest gościnnych drzew, które oferują przyjemny cień....
Lato poleca się też uwadze w kwestii bufetu i open baru. Bezalkoholowego, rzecz jasna ;)
Po pierwsze, bo szkoda zaprawiać alkoholem smaki, które właściwie wybrzmiewają tylko latem. A po wtóre – na tym blogu promujemy oszałamianie się naturą i widokami, nie procentami ;)
Nie ma chyba dorodniejszego menu, niż to letnie.
Soczyste truskawki, luksusowe wciąż czereśnie, rumiane jabłuszka, brzoskwinie, pełne zdrowia morelki i zamorskie banany, arbuzy, melony oraz pomarańcze. Doskonale i w sałatkach, i w sokach i całkiem solo. Bufet warzywny też jest nie do pogardzenia, bo prawda jest taka, że letnie warzywa smakują tylko latem... Później to już trzeba mocniej doprawiać ;) Dorodne pomidorki, młode ziemniaczki i kapustka. Ogórasy w śmietance i cukinie... Idealnie smakujące w śmietanowym sosie.
A jeśli do tego po drugiej stronie stołu można zobaczyć dobrą, znaną i kochaną twarz, to już mamy przepis na absolutną pełnię letniego szczęścia.
Lato uwielbiam też za czas na lekturę. I to taką tradycyjną, totalnie oldschoolową, bo papierową. Czuć papier pod palcami, to coś, co urzekło mnie już w dzieciństwie. Wtedy to, czekając na lekcje zaczynające się bez mała o 13:30, zaczytywałam się w szkolnej prl-owskiej świetlicy Kwiatem kalafiora" czy "Spotkaniem nad morzem".
Dziś sięgam już po inne lektury. Jednak tamten czas, gdy przenosiłam się z szarej świetlicy i szarych czasów w świat baśni, przygód i zaczarowanych roślin, zawsze budzi we wspomnieniach sentyment.
Ja wiem, że dziś ebooki i podcasty i seriale w odcinkach na głosy i na role. I że, praktycznie, samo się czyta przez słuchanie. Znam. Stosuję. I polecam z całego serca. Zwłaszcza przy prasowaniu. Sztuka ta, przynajmniej dla mnie, jest czasem, jaki koniecznie trzeba zagospodarować, by nie mieć poczucia utknięcia w jakiejś dziwnej czasowej, czarnej dziurze. Na domiar z gorącym żelazkiem w dłoni... ;)
Więc, słuchanie książek jest cudowne. Zwłaszcza , gdy można lub nawet trzeba robić dwie rzeczy na raz, by nie zwariować z nudów (patrz - prasowanie) ;)
Jednak, gdy czas jakoś magicznie zatrzymuje się w miejscu, gdy pojawia się chwila, by zwyczajnie usiąść i nic nie robić, to wtedy dobra książka przyciąga jak magnes. Wtedy miejsce nie ma znaczenia. Idealny jest zarówno fotel w domu jak i ławeczka w parku... :)
Lato kocha się za wiele rzeczy. Kilka wymieniłam. Kilkuset – nie...
Każdy lubi je za coś innego i każdy w innym czasie. Mamy wszak lata które chcemy powtarzać i lata, o których chcemy zapomnieć. Takie, które najlepiej przeskoczyć i zamienić na kolejną porę roku, bo wtedy być może, już będą znane efekty kuracji ostatniej szansy. Być może wtedy to już będzie po operacji, po rehabilitacji, po egzaminach, po przeprowadzce. I po rzeczach, które nas bardzo stresują...
Gdy w głowie ciągły remont, trudno cieszyć się czymkolwiek. Trzeba przetrwać, przeczekać i znaleźć swój moment.
A moment ów, który będzie już "po tym, co trzeba przeskoczyć" i "przed tym, co cudne i nieznane i znów cieszy" być może nastąpi w cudnym maju, może w zapłakanym listopadzie, a może tuż przed świętami... Jednak, kiedy by to nie było, po tym przełomowym czasie znów przyjdzie lato... Może już to właściwe i naprawdę wyczekiwane. To, w którym cieszyć będą i trawy i owocowy bufet i spacer z psem i lektura czytana pod słonecznym parasolem.
Kiedy by to nie było, niech będzie jak najszybciej.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie!
Napisz komentarz