08 Grudzień 2024
23-06-2023 przez Iza Janaczek
Wakacje kojarzą nam się różnie. W zależności od tego, mówiąc kolokwialnie acz obrazowo - po której stronie lady w czasie ich trwania jesteśmy. Dosłownie i w przenośni.
Nasze podejście do wakacji determinuje najczęściej pozycja życiowa w jakiej nas ten cudny czas zastał.
- Dzieciaki szkolne – huuura, nareszcie wolne.
- Rodzice dzieciaków szkolnych – no i znów 2 miesiące ogarniania czasu wolnego i proszenia się teściów.
- Młodzież i studenci – nareszcie!! sen i laba!
- Ich rodzice – dwa miesiące bez korepetycji - jaka to ulga dla budżetu.
- Dorośli pracujący – może uda się wykroić choć tydzień na jakiś last minute we dwoje a potem wypad z dzieciakami nad Bałtyk lub w góry? No i trzeba jeszcze remont salonu gdzieś wkalkulować.
- Babcie i dziadkowie - wnusie przyjadą, nareszcie!
W tym miejscu, rzecz jasna, robię duże, żartobliwe oko, w kierunku stereotypowego podchodzenia do ludzi i sytuacji i do ludzi w danych sytuacjach.
Każdy jest wszak inny, a że czasami ta inność prowadzi nas w tym samym czasie, w te same miejsca co resztę narodu, to już naprawdę absolutne zrządzenie losu :)
Tak więc, wszelkie podobieństwo do osób, planów i typów zachowań zbiorowych – absolutnie przypadkowe.
Wg naukowców wakacje, by naprawdę działały relaksacyjnie na organizm powinny trwać około 2 do 4 tygodni. Powyżej tego czasu, słodkie lenistwo za bardzo zaczyna wchodzić w krew i człowiek kombinuje, co tu robić, żeby jednak nic nie robić. To z kolei też nie jest dobre dla zdrowia.
Wydawać by się mogło, że wakacje to taki nieskomplikowany temat a tak naprawdę to są one jak najbardziej skomplikowana potrawa.
Za krótko pieczona - będzie zła. Za długo trzymana w piecu – jeszcze gorsza. Gdy w ogóle nie powstanie, to już katastrofa totalna. Przekładając tę metaforę na temat samych wakacji – istnieje ponoć coś takiego jak "syndrom braku wakacji". Przyczynia się on do częstszej i większej zapadalności na choroby serca, udar i wiele innych dolegliwości. I nieee, syndrom ten nie znika, kiedy statystyczny, zaradny i pomysłowy Polak bierze urlop, by wyremontować mieszkanie córki lub własne, a statystyczna pracowita i obowiązkowa Polka robi sobie dwutygodniowe wolne, by oba te mieszkania gruntowanie posprzątać.
Ponoć, by czar wakacji działał muszą być one uskuteczniane w środowisku innym niż domowe. Po prostu. Tak jak nie popija się napojem gazowanym leków, bo skutek może być odwrotny, tak samo, nie spędza się urlopu w domu – z tego samego powodu.
Nie tylko my mamy problem z brakiem czasu na odpoczynek. Inne nacje też. Niektórzy mniejsze, niektórzy większe. Weźmy na przykład takich Japończyków. Nie do końca wiem, jak to u nich z remontami własnym sumptem, ale z pracą to zdecydowanie jest ostro. Japończycy to już w ogóle się zagubili w kulcie pracy do utraty tchu. Szacunek do pracy, w ich wypadku graniczący ciut z bałwochwalstwem wszedł tak mocno, że trzeba było regulacji prawnych, by statystycznego Japończyka wysłać na zasłużone wakajki. Minimalne zesłanie na wole to 5 dni w roku. Nie znalazłam najnowszych statystyk pokazujących, jak ten przepis wygląda w praktyce. Niemniej już sama konieczność ustanowienia takiego imperatywu powinna budzi uzasadniony niepokój i głęboką refleksję.
Bo w sumie, to co złego jest w chwili wytchnienia z dala od biura czy domu? Odpowiedź jest dość banalna. To ciągły pośpiech i poczucie, że na odpoczynek jest czas, bo teraz, to jest czas na pracę - zawodową i tę poza nią.
Mimo tego, lato się nie zraża i wciąż kusi możliwościami. Komu ciągle zimno – najlepiej na słoneczny all inclusive. Kto kocha góry - temu w Tatry, Bieszczady lub w Beskidy. Do żeglowania polecają się Mazury i inne mniej znane acz równie piękne słodkowodne miejscówki. A jeśli ktoś tęskni za morzem, bo mieszka z dala od wielkiej wody – relaks znajdzie nad chłodnym acz prześlicznym Bałtykiem. Dla równowagi w tej sytuacji polecają się też nieodległe aż tak bardzo i cieplejsze słone - zagraniczne zbiorniki.
I nie jest prawdą, że nie da się bez dzikiego tłumu. Da się. Tylko trzeba zejść z głównego deptaka :) I niepostrzeżenie robi się spokojniej, ciszej i piękniej... Jak w życiu :)
Fajnie jest, kiedy wychodzimy ze swojej bańki komfortu i poznajemy coś nowego. Kiedy idziemy naprzód nie bojąc się nowości, ani tych małych ani tych większych. Lody pistacjowe zamiast czekoladowych, ziemniaczki zamiast frytek, sukienka zamiast spodni, komedia zamiast thriller i stomia zamiast immunosupresji, sterydów i szpitala co miesiąc. Zmiany są dobre, zwłaszcza gdy można spokojnie poznać temat i przygotować się do decyzji. To podwójny przywilej.
Najważniejsze jednak w tym straganie z różnościami, to nie ulegać presji. Nie każdy lubi gdy się wokół niego dużo się dzieje. Nie każdy też lubi wyjeżdżać. No tak już mamy i kropka. I zmuszanie kogokolwiek do zmiany tego stanowiska radości nikomu nie przynosi.
No ale jak to? Skoro w wakacyjnym kodeksie tego, co można a nawet trzeba, stoi jak byk, że wyjeżdżać wypada. Jeśli nie dla siebie to już choćby z tego względu, by fakt ten obwieszczać całemu światu w mediach społecznościowych. ;) ;)
Choćbyśmy jak wspaniałą mieli wizję podboju świata - to odpuśćmy tym wszystkim, którzy nie bardzo ją podzielają. Nie każdy tak musi, nie każdy chce. Wielu właśnie dlatego wyjazdów wszelakich unika. Bo na nich muszą więcej niż w pracy. A nie chcą, bo kompletnie nie czują, że powinny w ten sposób.
Jakby się zastanowić, tak na spokojnie - to, co to właściwie znaczy tak naprawdę relaksować się na urlopie? Dla jednych to znaczy być w ciągłym ruchu i tam, gdzie się dużo dzieje. Dla innych wprost przeciwnie - to błogi bezruch. Taki, kiedy to można tak niemodnie i nieinstagramowo posiedzieć na leżaczku z lekturą i zimnym soczkiem. Spokojnie, bez presji czasu i nacisków.
Nie ma co więc wpadać w skrajności. Ani pędzić tak, że po urlopie człowiek potrzebuje kolejnego, ani okopywać się w przeświadczeniu, że wakacyjne krótkoterminowe zmiany miejsca pobytu to nowomodny wymysł, a w tym czasie można przecież tyyyle zrobić ;)
Pewnie, że można. Ale dlaczego teraz, dlaczego już? Akurat w czasie wolnym? Wszak co za dużo to nie zdrowo. W każdym z przypadków.
Żyjmy więc jak umiemy najlepiej. I dajmy żyć innym. Jeśli wolimy szalone wyjazdy - wyjeżdżajmy i szalejmy, ale jeśli kto woli domowo i stacjonarnie, z lekturą przy nieodległej wodzie - nie oponujmy. W obu wypadkach wszak chodzi o to samo. By odpocząć. I jeśli to się udaje, to już jest mega wielki krok do przodu.
Żyjemy w czasach, gdzie wciąż wydłuża się średnia wieku ale też, gdzie wiele planów zostawia się na później. A może, raz na czas wyściubić nosa poza swoją bańkę w celach rekreacyjnych tylko i li? Ot tak, choćby tylko po to, żeby mieć siłę te plany wciąż na później odkładać. No i, dla świętego spokoju. Własnego i rodziny, która się martwi, że przeginamy z pracą...
I nie chodzi wcale o to, by od razu na koniec świata wyruszać. W szaloną podróż last minute z jedną walizką. Bardziej o to, by wyłączyć budzik i telefon i tak prostu, po ludzku... odpocząć.
Ja wiem, że oczywiście te statystyki chorobowe i jeszcze gorsze, akurat nas nie dotyczą... Bo kto by miał czas się nad nimi zastanawiać, a tym bardziej odnosić je do siebie?... Przecież do tej pory jakoś się tak szczęśliwie udawało unikać chorób i nieszczęść. Więc skoro się udawało, to nadal będzie... Jednak... Z drugiej strony, po co kusić los? Zwłaszcza, że jak już zaryzykujemy i spróbujemy z tym małym urlopem to może być tak naprawdę, naprawdę miło?
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz