15 Listopad 2024
09-11-2023 przez Iza Janaczek
Dużo dziś się mówi o tym jak ważna jest tolerancja, akceptacja i empatia.
Bo jest ważna. Bez dwóch zdań i bezsprzecznie.
Z większym lub mniejszym zapałem i bardziej lub mniej umiejętnie tolerujemy zatem, akceptujemy i jesteśmy empatyczni. Bo to określa kontury naszego człowieczeństwa.
W dobie upadku autorytetów dobrze jest mieć coś, czego się tak zwyczajnie można trzymać. Co stanowi własny, osobisty kompas i w momencie rozterek, na rozwidleniu dróg wskazuje tę właściwą.
Staramy się nadążać za kolejnymi kanonami piękna i następnymi aktualizacjami tego, co świat uważa za właściwe, słuszne i opiniotwórcze. Choć coraz częściej te nowe kropki zwyczajnie się nam nie łączą. Bo, na przykład, jak się ma spektakularny eko-protest do oblewania zupą pomidorową dzieła sztuki, które powstało, gdy o środowisko się dbało bez protestów w jego obronie, a do zupy pomidorowej podchodziło się z wielkim szacunkiem, bo było to jedzenie. A jedzenie szanowało się z uwagi na fakt, że pozwalało pracować i żyć.
Przykładów na to, że od tych nowych standardów mózg staje w poprzek jest całe mnóstwo. Niektóre akceptujemy, z innymi się nie zgadzamy ale i tak je akceptujemy, by nikt nie posądził nas o brak tolerancji czy nie nadążanie. Bo takie posądzenie w dzisiejszych czasach jest jak szkarłatna litera wypalona na czole.
Zatem akceptujemy i szanujemy, choć rozum krzyczy, że coś grubo poszło nie tak... Ignorujemy ten fakt i brniemy w to, czego oczekuje świat. Mało tego, usiłujemy też usilnie zasłużyć na jego szacunek. Robimy listy dnia z ilością punktów, która starczyłaby na co najmniej trzy kolejne, pracujemy w pracy, po pracy i między pracą, spinamy się, dwoimy i troimy... A mimo to o wiele za często czujemy się niewystarczający, nie dość mądrzy, nie dośc ładni,przystojni, zgrabni, bogaci, seksowni i bystrzy.
Stajemy potem, wieczorem przed lustrem, patrzymy w nie i zastanawiamy się, dlaczego u licha brakło nam odwagi, by sobie choć raz odpuścić. I nie znajdując odpowiedzi czujemy coraz większe znużenie i niezadowolenie i zlość. Nie, nie na szalony system, pędzący świat i ludzi wciąż nas poganiających, lecz na samych siebie.
wciąż niezadowoleni z siebie, wciąż zbyt niewystarczający, wciąż niedostatecznie dobrzy // foto pixabay
Bo tak naprawdę, my ludzie nie zawsze się lubimy. W sumie, lubimy się rzadko. Za rzadko. Tak samo jak rzadko jesteśmy w stanie odpuścić samym sobie i choć na chwile wyluzować. Za rzadko jesteśmy też z siebie zadowoleni. Choć nasza codzienna postawa i wyuczona, nakładana wraz z makijażem maska, mówią zupełnie co innego. Utarło się bowiem, że o problemach się nie mówi, problem mają słabi. Ludzie sukcesu nie zajmują się takimi drobnostkami.
I to trochę taki tragiczny paradoks. Często mówimy, że kochamy ludzi. Że lubimy ich towarzystwo, że potrafimy ich docenić i pochwalić, podczas gdy z sobą samym tak trudno się choćby tylko polubić, pogodzić i zgodzić. I to nawet w drobiazgach.
Wcale nie chodzi tu o rozgrzeszanie się. Bo akurat w tym temacie mamy dość dużą wprawę. I nie ma to nic wspólnego z lubieniem siebie. Rozgrzeszamy się w różnych okolicznościach. Najczęściej jednak, gdy okażemy sobie samym brak sympatii, uważności, cierpliwości i zrozumienia.
Rozgrzeszamy się wtedy wyszukując mniej lub bardziej poważnie brzmiące wymówki: bo nie było czasu, bo było coś do zrobienia, bo ten projekt nie mógł poczekać, bo będzie jeszcze nie jeden dzień matki, bo tabletka przeciwbólowa wystarczy, bo nie ma co narzekać, kiedyś się odpocznie.
Wymówki pudrujące zaniedbania wobec siebie samych to nie profesjonalny makijaż. Nie są też one oznaką heroizmu, hartu ducha czy sumienności. To oznaka braku lubienia siebie. I żaden puder tego nie zakryje. Choćby jak grubo go nakładać.
Brniemy więc tak w tę nieuzasadnioną surowość względem własnej osoby. Pomijając siebie w ciepłej myśli, w trosce o własny komfort psychiczny, czy w planach na weekend. Ignorujemy ciągły ból brzucha, no-spa da radę, przesuwamy uzgodnioną wizytę u ginekologa, bo przestało boleć, odpuszczamy wieczorną odprężającą kąpiel – bo wystarczy krótki prysznic.
Priorytety. Liczą się priorytety, czyli najpierw – praca, potem oczekiwania innych, następnie praca i oczekiwania innych. A tuż przed snem, gdy już padamy na nos – plan, co zrobić jutro, by ogarnąć jak najwięcej w pracy i - zadowolić innych.
z braku czasu i sił na inne, praca, dla wielu stała się nowym hobby // foto pixabay
Generalnie jest tak, że praca mocno satysfakcjonuje. I ta zawodowa i ta niezawodowa - domowa lub hobbystyczna. Gdy widać efekty tej pracy, gdy robimy to, co lubimy, czujemy zadowolenie i satysfakcję. I to jest fantastyczne choć, gdy tak bez kontroli się rozrasta pochłania inne sektory życia. Staje się wtedy własnym rodzajem heroiny i uzależnia. Uzależniamy się więc od pracy, zadowalamy nią masę obcych w sumie ludzi, jednocześnie innych – tych najbliższych – unieszczęśliwiając.. Z czasem ta wielka fascynacja staje się przyzwyczajeniem. Przyzwyczajeni do biegu, nie umiemy usiąść, bo nic nie robienie męczy. Dlatego, gdy z jakiegoś powodu zwalniamy – czujemy się zawiedzeni i rozczarowani - sobą. I choć potrafimy zrozumieć innych, siebie nawet nie próbujemy. Łatwiej powiedzieć sobie, że się jest niewystarczającym i że trzeba dać z siebie więcej, by dogonić tych, którzy dają radę.
Tylko... Dają radę – w czym, lub dają radę – co konkretnie?
Skupić się dłużej na rozmowie z własnym dzieckiem, nie sprawdzając przy tym maila w telefonie?
Skupić się dłużej na relaksie z książką i gorącym kakao, nie sięgając kilka razy po telefon, by wpisać kolejną notatkę?
Skupić się na najbliższych, którym obiecało się weekend bez rozmów o pracy i bez pracy w torbie podróżnej?
życie w biegu to ciągła mentalna zadyszka // foto pixabay
Na ten temat narzekamy lub milczymy.
Chodzimy na terapię, by nazwać i oswoić swój ból. Lub zamykamy się w sobie usiłując klinem (czytaj: pracą) załatwić ten temat, bo to przecież temat jak każdy inny - do załatwienia.
Jesteśmy obojętni lub wewnętrznie się miotamy. I bez względu na opcję – jesteśmy nieszczęśliwi, daleko od spokojnego domu, z jakim kojarzy się wewnętrzna harmonia, błogość i spokój ducha. Jesteśmy też zmęczeni i znużeni tym, że nie umiemy znaleźć wyjścia z tego kołowrotka dla ludzi, choć w przebłyskach wspomnień widzimy, że kiedyś było inaczej i nie pędziliśmy w kółko jak oszalały chomik w szalonym kółku.
Im bliżej mentalnej ściany, tym częściej i głośniej ludzkość zadaje sobie pytanie – jak wrócić do domu?
wewnętrzny dom to wewnętrzna zgoda z siebie, zgoda na słąbość, na stomię, na to, że jesteśmy zniszczalni // foto: pixabay
A może nie trzeba szukać daleko, może wystarczy iść za radą profesora Wiktora Osiatyńskiego, który powiedział:
„Wstać rano, zrobić przedziałek i się odpieprzyć od siebie. Czyli nie mówić sobie: muszę to, tamto, owo, nie ustawiać sobie za wysoko poprzeczki i narzucać planów, którym nie można sprostać. Bez egoizmu, ale bardzo starannie, dbać o siebie i o swoje własne uczucia. Poświęcać się temu, co sprawia przyjemność. Ja zapisuję rano, co mam zrobić. A chwilę potem skreślam połowę. To bardzo ważne, by siebie samego nie nastawiać na dzień czy na całe życie tak ambitnie, że niepowodzenie będzie nieuniknione. Jeśli człowiek chce za dużo osiągnąć, zaplanować, zrealizować, to jest stale z siebie niezadowolony. A może po to, by być z siebie zadowolonym, wystarczy robić rzeczy, które są potrzebne, godziwe, warte, dobre, bez wymagania od siebie więcej, niż można osiągnąć.”
Jak mawia klasyk - najgorzej jest zacząć, ale zważywszy, jak wielu nam ucieka dom - ten we własnej głowie, może warto spróbować? W końcu, nie jesteśmy tacy źli. Skoro inni nas lubią, my też możemy spróbować.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz