20 Kwiecień 2025
12-02-2025 przez Iza Janaczek
Jednym z największych pragnień, jakie można sobie wymarzyć człowiek wieku XXI, czyli z gruntu nowoczesny, zorganizowany i wiedzący, czego chce, to chęć zatrzymania czasu na chwilach, które cieszą, wzruszają i rosną skrzydła. Po co? Ponieważ właśnie to daje poczucie życia życiem, jakim zawsze się żyć chciało.
Pragniemy zatrzymać te momenty, w których serce bije szybciej, powietrze jest jakby lżejsze, a świat wydaje się idealnie dopasowany do naszych marzeń.
Nic tylko brać, prawda? Nic bardziej mylnego. Bo choć na pozór chcemy bardzo, jest to chcenie bez mała teoretyczne, bo niepoparte motywacją czy bardziej przemyślanym planem.
Dlaczego? Ponieważ rzadko potrafimy te momenty, czy też chwile do zatrzymania - dostrzec. Nie dlatego, że ich brakuje. Raczej dlatego, że jesteśmy zbyt zajęci odrzucaniem kolejnej wersji własnej wizji idealnego momentu. Bo przecież nie ma co brać wszystkiego, jak leci. Stać nas na więcej. Na lepiej. Na bardziej prestiżowo.
Choć jesteśmy zorganizowani i wiemy, czego chcemy, to i tak to życie jakoś przecieka nam przez palce. A na dodatek jest na tyle jednostajne i przewidywalne, że wcale nie żałujemy chwil, które minęły, a już zdecydowanie nie chcemy ich powrotu.
Zatraceni w codzienności, w schematach, w obowiązkach, zapominamy o tym, by patrzeć na świat uważnie i nie czekać na "moment idealny", lecz kreować te, które się nam zdarzają tak, by się nim stały.
Tymczasem, przyzwyczajeni do tego, że wszystko dzieje się jakoś tak samo, wolimy czekać, zamiast działać. Przy czym paradoksalnie w tym wypadku działanie polega na przystanięciu, przycupnięciu na moment i uważnym przyjrzeniu się temu, co zwykle przelatuje nam przed nosem.
Co to może być?... Nic specjalnego...
Wspólna kawa w sobotni poranek, przy jednym stole i wspólnym temacie, zapach lasu po deszczu, radość dziecka, gdy poczuje się słuchane, a nie tylko słyszane, spacer po parku i chwila rozmowy – na żywo, z kimś obok, a nie na czacie ze wszystkimi i z nikim konkretnym.
Łapiemy więc kolejny cel, obracamy go w palcach, zbliżamy do oczu, smakujemy, ważymy w dłoniach i odrzucamy, pędząc za następnym. Bo ten, który nam wpadł w dłonie, okazał się jednak niewystarczający.
Dziś trudno powiedzieć, co takiego niewystarczającego w nim było.
Być może był za mały, może za błahy, nie tak piękny jak wydawał się na początku, a także zbyt mało prestiżowy, okazały i efektowny. I jakoś tak się układa, że zawsze jest jakieś „ale”. Zawsze pojawia się coś, co sprawia, że znów wyruszamy na poszukiwania. I tak niemal mechanicznie i z obowiązku, powtarzamy ten zabieg raz jeszcze, a potem kolejny i kolejny, w myśl mantry, jaką można zamknąć w słowach piosenki śpiewanej przez Przemka Gintrowskiego, a której fragment brzmiał: „coś być musi, coś być musi do cholery za zakrętem”.
I, tak naprawdę to trudno odmówić logiki tej koncepcji. Sęk w tym, że zapatrzeni w przyszłość, nie potrafimy spojrzeć w to, co tu i teraz, lub raptem — wczoraj. Bo gdybyśmy spojrzeli wstecz, na drogę pozostawioną za sobą, zobaczylibyśmy, że za nami już przecież setki kilometrów meandrów, serpentyn i zakrętów. Czy nie powinien niepokoić fakt, że za żadnym z nich, (a było ich tyle, że nie sposób zliczyć) nie kryło się nic szczególnego, a jedyne — kolejny zakręt?
Powinno. Bo to znaczy, że zdecydowanie coś przegapiliśmy, Że coś nam po prostu umknęło.
A może to znaczy, że mieliśmy wielkiego pecha i całe życie pełne zakrętów bez choćby jednej maleńkiej stop-klatki?
Nie, raczej nie.
To nie pech, to przesadna wybredność i pęd za cudzymi, a nie własnymi marzeniami sprawia, że wciąż czujemy, że to życie jakieś nie nasze.
Pędzimy więc dalej, obierając za cel kolejny zakręt, bo za nim przecież coś być musi.
Nabieramy prędkości, bo przecież czas nie stoi w miejscu, to i my nie możemy się zatrzymać... Dziś stać oznacza cofać się. Jak w grze, w której z planszy wypada ten, kto przystanie, gdy inni wciąż w ruchu.
Co smutne, mamy już taką wprawę, że nawet nie zarzuca nas na ostrym wirażu. W końcu w czymś jesteśmy najlepsi. Jak Ikar, pędząc ku słońcu, my pędzimy ku kolejnemu ostremu zakrętowi. Tylko że nabierając prędkości, w pewnym momencie przestajemy odróżniać cel własny od celu sąsiada, przyjaciółki czy celebryty, którego poczynania obserwujemy w sieci.
Pędzimy więc pełną prędkością. Powietrze świszczy w uszach, a krajobraz zmienia się tak szybko, że nie jesteśmy już w stanie dostrzec szczegółów. Nie wiemy, czy wciąż gonimy za własnym marzeniem, czy może za czymś, co zaczerpnęliśmy z cudzych wizji i opowieści.
Życie przyspiesza w swojej monotonii, chwila przypomina dziesięć poprzednich chwil. Pozostaje pytaniem, którego nie mamy czasy sobie zadać...Gdzie w tym wszystkim jest ta chwila, którą naprawdę chcielibyśmy zatrzymać? Może minęła niezauważona gdzieś między jednym a drugim zakrętem. A może została, niedostrzeżona lub niedoceniona za mijanym właśnie zakrętem, bo przeoczyliśmy jej wartość. Ale mieliśmy ważny powód, byliśmy wszak zbyt zajęci, patrzeniem w przyszłość. I właśnie to nie pozwoliło na krótką refleksję, że przecież przyszłość, ta dobra i bezpieczna zależy od tego, z jakich chwil ułożymy to co tu i teraz.
Żyjemy w czasach, w których każdy ma swój cel – albo przynajmniej, według przyjętego schematu - powinien go mieć. Gdy ktoś zatrzymuje się, choć na moment, świat zdaje się go ponaglać. „Nie trać czasu!”, „Nie zwalniaj!”, „Musisz coś osiągnąć!” – słyszymy z każdej strony.
Ale czy rzeczywiście musimy? Czy w tym pędzie naprawdę odnajdujemy siebie?
Dlaczego dziś za życiowe osiągnięcie uważa się kolejny tytuł naukowy, kolejny szczebel kariery i dobry status materialny, a nie zdrowie psychiczne, trwały związek, dobrą sylwetkę, przyjacielski kontakt z własnymi dziećmi?
Być może prawdziwe spełnienie nie tkwi w tym, by wciąż gnać do przodu, ale w tym, by nauczyć się zatrzymywać.
Więc może tak na próbę zatrzymajmy się na chwilę. Kawowy kwadrans poświęćmy na rozmowę z drugim człowiekiem, nie z telefonem, albo na zajrzenie do własnych myśli – i nie, nie do szuflady z tym, co trzeba zrobić, ale do tej z marzeniami. Zróbmy sobie dziś świadomą stop-klatkę. I zobaczmy, czy od tej chwili bez wewnętrznego musizmu niebo rzeczywiście spadło nam na głowę, czy wręcz odwrotnie – wreszcie mieliśmy szansę w nie spojrzeć i pomyśleć, aha, to właśnie to jest za zakrętem.
Fajnie :)
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
:)
Napisz komentarz