26-04-2025 przez Iza Janaczek
Czasami przeglądam sobie dobra internetu, zapędzając się w jego różne, mniej lub bardziej cywilizowane zaułki. Tak, tak, choć przypomina to bardziej internetowy challenge niż inspirującą wyprawę, to jednak surfowanie po sieci to też podróż – tylko trochę inna niż taka, która kojarzy się z błękitem, radością i luzem.
foto pexels
Choć rzadko sobie to uświadamiamy, to podróż bardziej w głąb siebie i to najczęściej bez należytego ekwipunku i stroju. Raptem w japonkach a nie stabilnych butach za kostkę i zdecydowanie - bez mapy, kompasu i butelki wody.
Przyznam, kolczasta to metafora i nieco sarkastyczna, ale chyba najbardziej plastycznie opisuje to, co robimy ze swoim umysłem, „oddając go bez limitu czasowego w zastaw” telefonowi z dostępem do internetu. To coś, co robimy na własne ryzyko, trochę jak wyjście w wysokie góry bez właściwego obuwia, wody i batonów energetycznych.
Dlaczego uważam, że obie te rzeczy mają cechy wspólne? Dlatego, że błąkanie się po internecie bez planu, większego celu i limitu czasowego to proszenie się o problemy.
Jakie? By wymienić tylko kilka, są nimi: bezsenność, poczucie osamotnienia, całkowite wyalienowanie, brak realnych więzi, strach przed światem zewnętrznym, bycie w swojej ocenie niewystarczającym, depresja…
foto pexels
Dla przyjemności zabicia czasu robimy to sobie - w autobusie, w łóżku przed snem, w kolejce do dentysty, a nawet nierzadko podczas obiadu z rodziną…
Robimy to sobie i co gorsza, robimy to własnym dzieciom, z którymi nierzadko nie rozmawiamy, a jedynie komunikujemy się pojedynczymi zdaniami, nie mającymi nic wspólnego z zażyłością i bliskością…
Przyznaję, że i mnie zdarzają się takie łazęgi bez określonego powodu. I zawsze z takiej wirtualnej wycieczki (bez większego celu) wracam z potężną rozprawą filozoficzną we własnych myślach, która rozpoczyna się najczęściej od słów: „co trzeba mieć w głowie, żeby…” i tu rozdziałów jest tyle, ile sezonów „Mody na sukces”. Kombinacje dowolne, tematyka również. Co je wszystkie łączy? Częsty brak refleksyjności twórców zamieszczanych w sieci treści, a także brak instynktu samozachowawczego i rozpaczliwa potrzeba zdobycia, choć cienia ludzkiej uwagi.
I nie, to nie tak, że tylko mieszkańcy kraju nad Wisłą postanowili sprawdzić, jaką jakością życia żyje się nie używając empatii, dedukcji i nie interesując się realnym światem. A szkoda, bo jest on niesamowicie barwny i ciekawy. Nie, nie tylko jasny i dobry, ale taki również.
foto pexels
Czasem myślę, że jeżdżenie palcem po ekranie w górę i w dół, częściej z przyzwyczajenia niż potrzeby, to taka odmiana wspinaczki wysokogórskiej, ale z zamkniętymi oczami. Tyle że zamiast widoków – mamy nagłówki, zamiast przewodnika – algorytm, znający nas lepiej niż partner życiowy, a zamiast satysfakcji ze zdobytego szczytu – pasywno-agresywną formę krytyki naszego własnego stylu życia odległego od tego, który kreują social media. Zatem...
„co trzeba mieć w głowie, żeby…?”
…żeby uznać, że warto poświęcić pół dnia na zrobienie idealnego selfie w lustrze windy, by udowodnić komuś, kogo i tak nie obchodzimy, że „u nas wszystko gra”?
…albo żeby komentować cokolwiek z pozycji proroka lub cenzora – nie znając historii ani jej człowieka, ba! – nie znając podstaw ortografii?
...i żeby publicznie hejtować ludzi z niepełnosprawnością fizyczną, samemu mocno niedomagając mentalnie?
A patrząc z drugiej strony - żeby wierzyć, że to wszystko jest normalne, bo: taki mamy klimat i czasy?
foto pexels
Myślę, że zbyt rzadko uświadamiamy sobie, że internet to tylko narzędzie, a nie remedium na zło świata czy nasze własne problemy. To nie jest osoba do towarzystwa ani terapeuta. To wielofunkcyjne narzędzie, jak nóż – którym przecież możemy zarówno ukroić chleb, jak i kogoś skrzywdzić… Problem zaczyna się wtedy, kiedy traktujemy internet jak wyrocznię i arenę do prezentacji naszych własnych myśli, często niesprawiedliwie krytycznych wobec innych wyrażanych przezornie i dla własnego komfortu – anonimowo.
Może zamiast challenge'u typu „ile piw wypijesz w 10 minut”, zrobić challenge pod tytułem: „ile czasu dasz radę przeżyć offline, żyjąc naprawdę?”
Głupie i niedorzeczne? A dlaczego tak sądzisz?..
A co, jeśli to jedyna szansa, by coś drgnęło? Bo drgnie, gdy będziemy nazywać absurdy po imieniu, mówiąc o nich głośno. Nie z pozycji moralizatora, tylko z pozycji człowieka, który wraca z tej wirtualnej wyprawy w japonkach z tysiącem pytań w obolałych myślach i mówi: „wcale nie zrobiło mi się lepiej od tej anonimowości i e-wszechmocności”.
I może o to właśnie chodzi w tym sekretnym, bo wirtualnym życiu ludzi. O to, by w końcu przestało być ono tak bardzo wyimaginowanym sekretem. Żeby ktoś, po drugiej stronie szkiełka, patrząc na nasz internetowy świat, zobaczył nie tylko wykadrowane zdjęcia podpisywane dla niepoznaki hasztagiem: #happylife, ale prawdziwego człowieka. Wątpiącego, cierpiącego, mającego swoje rozterki i marzenia, płaczącego na komediach romantycznych i cieszącego się tym, że w weekend nie pada i pranie wyschnie na balkonie.
Halo ludzie, a może byśmy tak pogadali naprawdę? By wystartować, wykorzystajmy internet. To świetne miejsce, by się umówić i dograć szczegóły spotkania w realu. Życie nie dzieje się przecież w „chmurze”. Ono dzieje się w kuchni, przy posiłku, na szkolnym korytarzu, podczas czasu przy kawie – a jeśli pitej na powietrzu, to z widokiem na chmury – ale takie naprawdę prawdziwe.
By tego doświadczyć, nie trzeba rewolucji.
Nie musimy też wyłączać internetu. Wystarczy, że włączymy siebie :)
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
foto pexels
dzisiejsza galeria to w więksozści zbiór fotek z coraz rzadziej występującymi w naturze ujęciami ludzi bez telefonów w rękach.
Napisz komentarz