07 Maj 2025
23-04-2025 przez Iza Janaczek
Substytuty, podróbki, falsyfikaty, zamienniki… Co je łączy, to fakt, że często zastępują nam oryginał… Choć nie powinny, bo na to zwyczajnie nie zasługujemy?
Pół biedy, gdy godzimy się na substytut będący mniejszym złem. Smutne natomiast do cna jest to, gdy za dobrą monetę bierzemy zwykłą podróbkę…
O czym mówię? O żyjącym cudzym życiem i spełnianiu cudzych marzeń…
Kiedy doszło do tego, że wystarcza nam to, co cieszy sąsiada, szwagra lub koleżankę z pracy? Dlaczego woląc góry i samotne wędrówki po szlakach wybieramy oblegany kurort w Alantii?
Dziś, by się dobrze prezentować i być dostrzeganym, wystarczy „mieć”. „Być” stało się wartością drugorzędną, a nawet trzeciorzędną. Bycie stało się zwyczajnością. Jesteśmy – no i super, to każdy potrafi… dlatego warto być z przytupem, bo to coś, co budzi zainteresowanie i podziw. A czasami nawet zawiść, która, co jest bardzo smutne, jest czymś, co nas buduje i wzmacnia w przekonaniu, że wybieranie podróbek to dobra opcja.
Dziś mało kogo interesuje, co mamy do powiedzenia, jeśli nie opowiadamy o nowym smartwatchu, wakacjach w tropikach i nowej bryce.
Kiedy zatraciliśmy czujność na granicy pomiędzy: chcę, a powinnam chcieć?
Dlaczego rezygnujemy z własnych map i ruszamy szlakiem, który inni dawno wydeptali – w ich butach, ich tempem, w ich kierunku?
Być może dlatego, że podróbki są wygodne. Gotowe wzorce, szybkie instrukcje obsługi na życie, „sprawdzone” przepisy na komfort i splendor. Albo na święty spokój. Bierzesz, wdziewasz i masz. Tak jak inni, a to oznacza, że nie wyróżniasz się, choć uważasz, że jak najbardziej… Problem w tym, że skrojone na cudzą miarę ubranie zawsze będzie albo cisnąć, albo zjeżdżać z ramion.
Substytut życia — to ten moment, gdy zamiast zapachu lasu wdychamy chlorowaną wodę z hotelowego basenu, a nasze marzenia pachną bardziej cudzym Instagramem niż własnym planem na dobry czas.
Tylko że zamiennik nigdy nie nasyci naprawdę. Prędzej czy później przychodzi ten cichy moment, w którym budzimy się w środku własnego życia i pytamy — "czy to w ogóle moje?".
I wtedy robi się naprawdę niewygodnie. Bo podróbka, choć na zdjęciach wyglądała nieźle, w realu zaczyna uwierać, trzeć, rozłazić się na szwach.
A my? My zamiast radości mamy niepokój, zamiast satysfakcji – dziwną pustkę, jakbyśmy przez pomyłkę weszli nie na swoją scenę i zapomnieli tekstu.
Oczywiście możemy wtedy udawać dalej. Improwizować. Przyklejać kolejny wyćwiczony uśmiech do świeżo zrobionych ust, chwalić się nowym gadżetem, planować kolejne „wymarzone” wakacje, o których marzyli wszyscy. Wszyscy, oprócz nas.
Bo u nas z tyłu głowy nadal te góry i samotne szlaki.
Czy to da się jeszcze jakoś odkręcić? Czy ten nie nasz garnitur przyrósł nam do ciała, a cudze buty wciśnięte na siłę na stopy nie dadzą się zdjąć?
Myślę sobie, że o ile mamy w głowie przestrzeń na zmianę garderoby i włożenie czegoś szytego na naszą własną miarę, zawsze jest czas, by dokonać inwentaryzacji tej wewnętrznej, opasłej szafy pełnej nie naszych kreacji.
Zatem, czemu by nie zatrzymać się w tym biegu, zejść z cudzej, zbyt wysoko płatnej autostrady, usiąść na skraju własnej zielonej łąki i zrzucić z nóg te obce buty, które obcierają i cisną. Choć wszyscy nam ich zazdroszczą, bo cudnie wyglądają zwłaszcza na modnych, choć wcale nie wymarzonych wakacjach w kurorcie w Antalii. Już na bosaka podejdźmy do tej wewnętrznej szafy i wybierzmy coś, co idealnie sprawdzi się w naszej własnej wyprawie.
Mamy 30, 40, 50 lat. Może mniej, może więcej. Bez względu na to, którą wiosnę zarejestrowaliśmy podczas biegu przez życie, może warto dopasować do niej swój outfit. I wdziać coś naprawdę naszego. W czym nam nie tylko do twarzy, ale co ma naszą twarz i styl.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
wszystkie zdjęcia: pexels
Napisz komentarz