01-05-2025 przez Iza Janaczek
"Wstawaj, szkoda dni", śpiewał kiedyś zespół 2 plus 1. Utwór ten, miły dla ucha i melodyjny, jest raczej bardzo dosłowny i mądry już samą tą dosłownością. Jednak, zważywszy na fakt, że ja mam zwyczaj doszukiwania się w słowach drugiego, a czasami nawet trzeciego dna – to i tym razem nie było inaczej. Nie chodzi mi o głęboką analizę literacką tekstu, ani o dzielenie włosa na czworo (choć, umówmy się, wszyscy wiemy, że to nasza kobieca specjalność), ale o coś więcej.
Chodzi o pewien klucz, którym można sobie otworzyć drzwi do czegoś ważnego. Nucąc więc pod nosem, myślę – jak dobrze, że niektóre utwory i frazy zostają z nami nie tylko dlatego, że mają ładną melodię, ale dlatego, że coś w nas poruszają, budzą lub - otwierają. Może przypominają coś, co dawno zepchnięte w kąt. A może prowokują do tego, żeby się... zatrzymać. Albo przeciwnie – żeby wreszcie ruszyć.
„Wstawaj, szkoda dnia” – jak się tak zastanowić, to fraza ta brzmi jak tekst z magnesika przypinanego do lodówki albo jak echo poranka u babci, która nie uznając pojęcia „dosypiania”, uważała, że jak człowiek śpi po siódmej rano, to już raczej choruje, niż wypoczywa.
Niemniej, upierać się będę przy drugiej interpretacji tego wpadającego w ucho refrenu.
A co, jeśli wcale nie chodzi tu tylko o poranne wstawanie? Może to właśnie hasło przewodnie dla całego czyjegoś (może mojego, może Twojego) życia? Takie wezwanie, sygnał, hasło do obudzenia się z życiowego snu. Z letargu, z przyzwyczajenia, z odbierającej zapał rutyny i z „jakoś to będzie, nie a co zmieniać”.
"Wstawaj, szkoda dnia" to trochę zaproszenie, by się wreszcie ocknąć z tego wiecznego czekania. Bo my współcześni wciąż coś odkładamy i wciąż na coś czekamy. Choć uważamy, że i tak nie mamy na nic czasu, to podświadomie jednak czekamy. Na piątek, na lepszy moment, na święty spokój, na wakacje, na emeryturę, na to, że w końcu coś drgnie. Samo. Bo na inną opcję nie ma przecież przestrzeni.
Myślę więc sobie, że jeśli to utwór z drugim i trzecim dnem – a już wiemy, że tak – to zdecydowanie nie mówi tylko o ryzyku zaspania na śniadanie. Mówi o ryzyku zaspania na wszystkie śniadania do końca życia. Bo dzień, którego szkoda – to po prostu życie. Moje, Twoje, jej brata i ich rodziców... Taka złożona z kawałeczków codzienność. Ot, puzzlowa układanka wcale nie dziecinnie prosta, lecz o wysokim stopniu skomplikowania. Bo choć mamy jakiś doświadczenie w układankach, to jednak w tej życiowej najtrudniej nam ułożyć ciemny, groźny las złożony chyba z największej ilości prawie identycznych puzzli.
Codzienność to zarówno plamy słońca i błękity nieba, ale też czarny las, w którym co i rusz się wielu gubi.
Te ciemne puzzle lasu to wizyta u lekarza, choroba dziecka, kredyt, rozwód, depresja, śmierć kogoś bliskiego, poczucie niezrozumienia, dla wielu – także stomia.
Patrząc, jak wiele tych ciemnych puzzli i jak trudno coś z nich ułożyć, rodzi się pytanie, czy jest się do czego spieszyć z tym wstawaniem?
Mogę tu mówić tylko za siebie. I choć był w moim życiu taki czas, że mentalnie przesypiałam dnie aż do kolacji, dziś myślę sobie, że warto jednak próbować wstać wcześniej. Wstać, ułożyć fragment rozrzuconych ciemnych puzzli lub chociaż przygotować stanowisko pracy na czas, który będzie najlepszy, by się nad nimi pochylić. Dla równowagi można też zacząć segregować te ze słońcem i niebem. Przy porannej kawie zrobić plan na popołudnie i weekend, potem nałożyć lekki makijaż i uśmiechnąć się do siebie w lustrze. I już – zaczynamy kolejny dzień, kolejną codzienność. Z czego będzie utkana, zależy w dużej mierze od nas. I dlatego warto, by nosił znamiona realizmu, a nie fejsbukowego nie-istnienia.
Nasza codzienność to czas, który biegnie tu i teraz, bez względu na to, jak go zagospodarowujemy i gdzie spędzamy.
Dlatego szkoda go na toksyczne relacje – nie tylko te romantyczne, ale i sąsiedzkie, rodzinne, biurowe. Szkoda go na ludzi wyrywających nam pióra ze skrzydeł, szkoda go na złość, zawiść i brak empatii. Szkoda go też na przeglądanie cudzego życia i porównywanie go ze swoim w kontekście: „wszyscy mają lepiej”. Szkoda dnia na rozmowy, w których nie ma słuchania, i na znajomości, które opierają się na byciu cudzym echem.
Przyszła wiosna, więc jakoś łatwiej z tym wstawaniem, mimo wszystko. Za oknem jaśniej i gwarniej. Słychać owady i ptaki. Przykrycie się kocem po czubek nosa skutkować będzie tym, że ktoś zaplanuje ten dzień za nas. Czy chociaż poczujemy się wyspani i wypoczęci tym dłuższym zaleganiem w jednym miejscu? Raczej nie, wręcz przeciwnie… Najpewniej obudzimy się z niepokojącym, trudnym do wyjaśnienia poczuciem przegapienia czegoś, co było ważne.
Wstawaj, szkoda dnia, to słowa – drogowskaz. Na dokładkę – muzyczny. Znajdźmy małą pauzę w grafiku, wyłączmy się na bodźce z zewnątrz i posłuchajmy tego, co u nas w środku.
Może usłyszymy Wiosnę Vivaldiego, może Wstawaj, szkoda dnia albo: Tych lat nie odda nikt – Ireny Santor, lub od razu: Marsz Imperatora. Bez względu na to, co to będzie, ważne, by grało i motywowało.
Wiadomo przecież nie od dziś, że przy tej odpowiedniej muzyce wstaje się z przyjemnością.
A co jeśli dziś jest właśnie TEN dzień, w którym warto napić się z Kimś herbaty i poczuć, że warto było jednak wstać?
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz