12-04-2023 przez Iza Janaczek
"Chcieć to móc", mówi słynna maksyma. Mniej więcej tak samo trafiona w ocenie sytuacji jak to, że cukier krzepi ;)
My ludzie lubimy w ładne teksty. Najlepiej w krótkie, obrazowe i od razu z podpowiedzią - jak żyć. I całe szczęście, jeśli trafiamy na te naprawdę mądre i budujące. Gorzej, jak na krzywdzące stereotypy.
To one powodują, że nie potrafimy dociągnąć, "dowyglądać", "dożyć". Tylko, tak naprawdę, do czego? Do standardów, oczywiście. Ale... Jakich i czyich?
Kto ustalił, że piękno z wybiegów to tylko rozmiar 0, kobieta, by być kobietą musi być doskonałą gospodynią i matką, mężczyzna musi być silny i się nie skarżyć, zdrowy ma wyglądać jak zdrowy, a chory jak chory?
No właśnie. Tak naprawdę - nikt. I tak naprawdę – wszyscy. Podążając za stereotypami i poddając się ich nachalnej, głośnej retoryce staramy się nadążać za nieosiągalnym celem. Często też pozwalamy sobie wmówić, że jesteśmy niewystarczający. I to nie w czymś tam, ale - we wszystkim...
Dlatego właśnie dzień po dniu staramy się być silni, zdrowo wyglądać, nie narzekać i, co najważniejsze, nie wyglądać na zmęczonych, zniechęconych i nieszczęśliwych.
Dzisiejszy świat jest tak bardzo pomalowany filtrami zmieniającymi rzeczywistość, że już sami czasami nie umiemy się połapać, co jest prawdą, a co nie. Często zmieniające się definicje standardów powodują, że nie wiemy, kto w tym życiowym berku, goni, a kto jest goniony. Może dlatego, znikamy z oczu samym sobie.
- Wcale nie wyglądasz na chorą. Co to za poza "na biedulkę?" – to o Eli. Dzięki leczeniu biologicznemu osiągnęła w końcu wymarzoną remisję, ale miewa też zdecydowanie gorsze dni. Mimo remisji nadal wiele rzeczy, wiele zawodów jest poza jej zasięgiem. Zdobywa więc swoje małe Everesty dzień pod dniu. Są one dalekie od standardów wyznaczonych w mediach ale każdy zdobyty szczyt, jest dla niej na wagę złota. Choć u innych może wzbudzić uśmieszek politowania.
Niewidzialna niepełnosprawność, to nadal niepełnosprawność. Mimo, że niewidzialna. Nigdy nie należy się nad nią użalać, ale należy respektować i szanować tych, którzy zmagają się z nią dzień po dniu. Choć ich Everesty to dla innych czasami tylko ledwo wyższe górki, oni podchodzą do nich z godnością i ogromną determinacją. Czasami to jedyne, co im pozostaje przy ataku szczytowym.
"Zrobiłaś sobie zapasy na zimę, jak widzę" – to o Magdzie. Mało kto wie, że to zaostrzenie choroby podstawowej. Ogarnięte przez sterydy ledwo - ledwo, "na słowo honoru". CRP co prawda spadło, krew się poprawiła, ale coś za coś. Magda wygląda jak księżyc w pełni i z rozmiaru M wskoczyła w solidne L. Bolą ją też stawy. Potwornie. Mimo to codziennie, na tych obolałych nogach zdobywa swoje własne Everesty. Zdany egzamin – jeden szczyt. Rowerowa przejażdżka – kolejny... Przespana noc – jeszcze jeden.
"Ja to się dziwię, że nie chcesz mieć dzieci. W twoim wieku, to już czas najwyższy" – to o Marcie. Marta stoczyła najcięższą z bitew. Nie wyszła z niej bez szwanku. Rak zabrał jej pierś i pewność, że choroba nigdy nie wróci,
a chemia marzenia o szybkim powiększeniu rodziny. Nikt nie wie, jak jej ciężko, zwłaszcza w bezsenne noce, gdy wizualizuje sobie inne życie. Lepsze. Bez raka, za to z rodziną i maleństwem przy piersi. Piersi? Jakiej piersi?? Eeech.
Marta tylko zaciska zęby, słysząc bezrefleksyjne, nietaktowne uwagi, że tyka jej zegar i już dawno powinni mieć z Leszkiem dzieci. Jej Everest to codzienna walka z poczuciem beznadziei, lękiem o wyniki kolejnych badań i próba akceptacji własnej okaleczonej kobiecości.
"Przesadzasz. Ja w Twoim wieku stawiałem się wszystkim i miałem poważanie. Wystarczy chcieć. Nie bądź mięczakiem." - to o Wojtku, uczniu liceum, w którym nie potrafi się odnaleźć. Spokojny, w typie marzyciela, jeszcze niespecjalnie przystojny, ale wszystko przed nim. Od "siłownia-team" woli książki i programowanie. Jest cichy, wycofany, nie reaguje na zaczepki, ale powoli dochodzi do ściany. Ma dość szyderstw, złośliwości i tego, że nikt nigdy nie okazał mu odrobiny dobrej woli. Na przykład wtedy, gdy wrócił po chorobie do szkoły. To był poniedziałek, na dwóch pierwszych lekcjach matma. Spóźnił się, bo autobus stał w korku. Klasa była zamknięta. Odczekał chwilę i poszedł do pokoju nauczycielskiego. Dopiero tam dowiedział się, że matematyczka się rozchorowała i dwie pierwsze lekcje zostały odwołane. Po prostu. Klasa miała przyjść dwie godziny później. Wojtek dojeżdża z sąsiedniej wsi. By zdążyć na 8 do szkoły musi wstać o 5:30.
On też próbuje zdobywać swoje Everesty. Czyni to bez przygotowania i bez właściwego sprzętu. Jego samotne zmagania z ostracyzmem i wykluczeniem przypominają wyprawę na ośnieżony szczyt - w lekkich adidasach i cienkiej wiatrówce. Z każdym krokiem jest coraz zimniej i bardziej samotnie, ale próbuje. Jak dużo szczytów przed nim? Trudno powiedzieć. Czy po drodze nie zamarznie? To prawie pewne, jeśli nie otrzyma właściwego ekwipunku i pomocnej dłoni...
Każdy z nas codziennie wspina się na swój własny Everest. Nierzadko sam, bez wsparcia i bez właściwego treningu. W zasadzie – często bez jakiegokolwiek treningu.
Pokonanie fizycznej - prawdziwej góry, choć niekoniecznie tej najwyższej, to kwestia treningu, dobrego sprzętu i właściwego przygotowania. Pokonanie góry w głowie, to często nadludzko ciężkie przeżycie.
Czasami wypiętrzamy taką górę we własnej głowie sami. Czasami czyni to nasze otoczenie, usypując w naszych głowach stertę bezrefleksyjnych stereotypów, które, są tym cięższe do sforsowania, im bardziej jesteśmy zdezorientowani i zmęczeni. Bo poczucie osamotnienia i braku sił rośnie wraz z wielkością góry. Zwłaszcza, gdy jej szczyt schowany jest w ciemnych, burzowych chmurach.
Everesty są różne. Zależą od sił wędrowca i jego wiary we własne możliwości. Everestem bywa upieczenie bezy Pavlova, mimo, że teściowa szydzi, że Ty to nawet wodę przypalisz. Może być zdanie egzaminu z matmy, choć nienawidzisz jej całym sercem i nie masz pojęcia dlaczego masz się stać idealnym programistą mając co najmniej 4.0 z macierzy i całek.
Zdobytym Everestem będzie też zaakceptowanie własnego ciała po mastektomii lub odcięcie się od toksycznego otoczenia, nawet, jeśli oznacza to zerwanie kontaktów z własną rodziną.
Ela, marzy o tym, by wyglądać na zdrową zamiast nie wyglądać na chorą... Niestety, są choroby, które nie mijają jak katar. W jej przypadku hasło "chcieć to móc", nie ma totalnie zastosowania, choćby jak wizualizowała swoje marzenie. Podobnie Magda.
Marta ma nikłe szanse na dziecko. W zasadzie zerowe. Z resztą, to byłoby skrajnie nieodpowiedzialne ściągać je na świat, gdy jej własny świat stoi pod wielkim znakiem zapytania.
Wojtek także chce z całych sił czegoś, czego nie może mieć. Osamotniony, społecznie okaleczony. Osiemnastolatek z duszą starca. Chce – zniknąć...
Może nie jesteśmy Elą, Magdą, Martą albo Wojtkiem. A może jesteśmy którąś z tych postaci, bądź każdą po trochu. Może mierzymy się z tymi samymi problemami, a może z innymi. Bez względu na to, jakiej natury one są, powodują, że zwykłe codzienne sprawy urastają często do rangi wysokich szczytów. Trudnych do pokonania.
Każdy, w mniejszym lub większym stopniu, z czymś się zmaga. Może z sobą samym. Może z własnymi ograniczeniami, a może, co gorsza, z ograniczeniem otoczenia, które zamiast chwili refleksji serwuje światu i nam kolejną porcję krzywdzących stereotypów.
Powiedzonko "chcieć to móc" nie utrzymuje pozycji lidera nawet w świecie bajek. Osioł ze Shreka nie mógł być rączym rumakiem a Skaza, brat Mufasy (Król Lew), władcą panującym z Lwiej Skały.
W literaturze pięknej podobnie: Janko Muzykant nigdy nie zagrał prawdziwego koncertu. Nie zdążył. Został zatłuczony przez głupiego Stacha w małej komórce. Wokulski nie zdobył serca Izabeli, a Romeo i Julii nie dane było żyć długo i szczęśliwie.
Podobnie jest w prawdziwym świecie. Odcięta pierś nie odrośnie. Wycięte jelito nie pojawi się znów. Wyłoniona na zawsze stomia nie zniknie, a społeczny wyrzutek nie zacznie nagle brylować w towarzystwie, jako uwielbiany idol.
W dzisiejszym zwariowanym świecie filtrów i internetowych nie-przyjaciół wszyscy jesteśmy wyznawcami nowych trendów. Pędzimy i oceniamy i siebie i innych, bo sami jesteśmy oceniani... W mniejszym lub większym stopniu, to, co napędza świat, dotyka też nas.
Jiddu Krishnamurti indyjski filozof, mówca i pisarz powiedział, że „umiejętność obserwowania bez oceniania jest najwyższą formą inteligencji.”
Jest zatem nadzieja, skoro my, istoty ludzkie jesteśmy z definicji zwane dominującymi, nadrzędnymi i przede wszystkim, "myślącymi". Wystarczy otworzyć oczy i widzieć, a nie tylko patrzyć :)
Może do tego celu trzeba wspiąć się na kolejny szczyt we własnej głowie? Wszak z wysoka widzi się więcej.
Dzień dobry dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz