08 Grudzień 2024
15-04-2023 przez Iza Janaczek
"Lepiej płakać w Rolls-Royce niż być szczęśliwą na rowerze" - to słowa Patrizii Gucci, żony TEGO Gucciego.
Czy jako żona spadkobiercy modowego imperium była szczęśliwa? Trudno oceniać. A może jako wdowa po człowieku, którego zleciła usunąć z tego świata? - jeszcze trudniej.
Patrizia nie zgodziła się na przedterminowe zwolnienie z więzienia, bo to by oznaczało, że musi pracować. A tego nigdy nie robiła i robić nie zamierzała. Zwolniona jednak została - za dobre sprawowanie, po odbyciu większej części kary.
Zaraz po wyjściu na wolność załapała się na rentę po zmarłym mężu. Niebagatelna wartość 1 mln dolarów rocznie pozwoliła jej spełnić swe plany i nie kalać rąk pracą. Czy to, o co zabiegała Patrizia było warte wielu lat więzienia i utraty rodziny? Czy to, co finalnie osiągnęła faktycznie było szczęściem? I jeśli tak, to czy to nie była jednak jakaś pato-wersja, nie do końca kompatybilna z rzeczywistym wyobrażeniem szczęścia?
A jak my sami wyobrażamy sobie szczęście? Czy to permanentny stan upojenia mentalnego, gdy totalnie bujamy w obłokach, uśmiechając się do świata, bez względu na jego odzew? A może coś innego?
Jak świat szeroki, odzew ten może być naprawdę bardzo skrajny. Od euforii, przez umiarkowane zdziwienie i rezerwę, (by nie przeskoczyło) aż po reakcję zaczerpniętą z kanonu powiedzonek rasowego kibola jednej z drużyn piłkarskich. Brzmi, mnie więcej tak: - i co się, motyla noga, cieszysz? (*"motyla noga" to oczywiście eufemizm, do powiedzonka zgoła bardziej dosadnego ;))
Co ciekawe, ponoć z wiekiem wzrok się nam, pogarsza. Tymczasem, im człowiek starszy, tym bardziej jasno i wyraźnie widzi, że szczęście, a raczej stan szczęśliwości i dobrego samopoczucia to zwykły, swojski, mało finezyjny - święty spokój. Dalekie to od rozdzierania szat i pracy na trzy zmiany lub konkretnie - do upadłego. Takie podejście wielu z nas ma już za sobą. Teraz chcemy już czegoś innego. Swojskiego. Dobrego i dającego poczucie, że życie składa się nie tylko z ciemnych stron. Że ma też te słoneczne. Dla jednych oznacza to błogie spokój w domowym zaciszu lub na działce, dla innych, piknik na leśnej polanie, do której trzeba jednak piechotką dojść, względnie sprawę uratuje rower. Co ciekawe, w tej konkretnej sytuacji Rolls Royce odpada ;)
Ciekawe jest także to, że gdy czyni się zamach na nasze wewnętrze dziecko, na nasze marzenia o szczęściu, to jednak reagujemy. Nie zawsze ale bardzo często. Nie wszyscy, ale duża część z nas. Trochę na przekór teorii, że z wiekiem robimy się słabsi lub bardziej wygodni i niepodatni na wielkie zrywy - przechodzimy do czynu. Reagujemy. Choć oczywiście - nie wszyscy...
Wiek, doświadczenia, dobre lub złe, to coś z czym się nie dyskutuje. Więc jeśli ktoś nie chce na mentalne barykady i woli jednak płynąć z prądem, niech płynie.
Można tego nie rozumieć ale to nie daje pozwolenia na to, by oceniać. Każdy ma swój ważny powód. Może to brak sił, ochoty i motywacji? A może wiary, że coś się zmieni? Najważniejsze, by robić to, do czego jest się w danym, konkretnym czasie przekonanym i nie oceniać tych, który wolą inaczej.
Czasem, w życiu każdego człowieka, przychodzi taki moment, że podjęcie najdrobniejszej decyzji staje się nadludzkim wysiłkiem, więc te wielkie - po prostu schodzą na dalszy plan, czekając na lepszy moment... Czasami moment ten przychodzi. Czasami nie. Takie ryzyko.
Przez Francję przetaczała się fala protestów. Ludzie nie chcieli pracować więcej, a rząd chciał, by pracowali. Kusił poprawą statusu materialnego, prestiżem ciągłej aktywności zawodowej i intelektualnej. Kusił lepszymi perspektywami. Hmmm... "Perspektywy", to takie zgrabne słówko. Zgrabne i podchwytliwe, bo nie dla wszystkich znaczy to samo. W tym miejscu przypomina mi się scena z filmu "Praktykant". Tytułową rolę gra w nim Robert De Niro. Wciela się we wdowca, który po śmierci żony, by zagłuszyć pustkę, aplikuje na stanowisko praktykanta w odzieżowym e-sklepie. Na rozmowie kwalifikacyjnej zapytany został, gdzie widzi się za 20 lat... Perspektywy... Tak, to zdecydowanie bardzo zgrabne słówko.
Jak ta dygresja ma się do strajkujących Francuzów? Wielu z nich uważa, że ludzie w ich wieku mają już perspektywy i nie chcą ich zmieniać. Ich perspektywy to spokojna starość. Może na Południu, gdzie ciepło i słonecznie, gdzie można wreszcie odpocząć od budzika, szefa i stresu. Po długim i pracowitym życiu trzymają się tego, że w nagrodę odpoczną. Nie chcą czekać z powodu przesunięcia granicy wieku emerytalnego, choćby jakie to stwarzało nowe perspektywy.
Badania społeczne wykazują, że nie tylko starsi Francuzi myślą kategoriami "być", zamiast "mieć"... Nie bez znaczenia ma tu wiek pytanych. Ludzie starsi myślą ciut innymi kategoriami. To, co młodych ekscytuje, da się jakoś ogarnąć i "dowyglądać", nas, ciut starszych, męczy i powoduje dyskomfort. Czy się do tego przyznajemy, czy też nie, mamy swoją bańkę komfortu i mało entuzjastycznie reagujemy na dynamiczne zmiany.
Nosimy z reguły wygodne ciuchy. Stołujemy się często w domu. Od całonocnej imprezy wolimy wieczór z winem i książką, a na wakacje wybieramy raczej ciepłe miejscówki. Koniecznie z łazienką i często z gotowymi już posiłkami. Szalone czasy urlopów na polu namiotowym i łazienka pod chmurką to coś, co lubimy oglądać ale z reguły tylko na fotkach z własnej szalonej, barwnej przeszłości. Nie na wyczekiwanym cały rok urlopie. Można się z tym zgodzić lub nie, ale, większość z nas właśnie tak lubi. By było bezpiecznie i w miarę bezobsługowo. Choć przez krótki czas. A jeśli właśnie tak miałaby wyglądać emerytura? To na co czekać! :)
Czy to jest złe? W żadnym wypadku. Czy jesteśmy boomerami, którzy przegapili w poczekalni życia wszystkie fajne pociągi? Bo inni nadal pędzą a my wolimy już trochę wolniej? Absolutnie nie :)
Każdy wiek ma swoje prawa. Mamy więc prawo nie mieć poczucia winy, że chcemy inaczej. Główny nurt wciąż sugeruje bieg za kolejnym króliczkiem. Przyjmuje on wiele postaci, bywa iphonem, kolejnym samochodem, większym mieszkaniem w lepszej dzielnicy, częstymi kolacjami w modnych / czytaj raczej droższych knajpkach. Króliczek XXI wieku to wiele innych jeszcze rzeczy, które zwyczajnie byśmy odpuścili, ale nie wypada, bo inni nie odpuszczają...
Sama łapię się czasami na tym, że jeszcze trochę muszę się pospinać, jeszcze muszę się postarać, jeszcze kilka wyrzeczeń i potem będzie już super... No i super, że będzie super... Tylko, co znaczy w tym wypadku "potem"? "Potem", czyli kiedy? To ta nowa, lepsza perspektywa, przed którą stoją choćby Francuzi? Czy to "potem" jest osiągalne, czy to raczej marchewka zawieszona przed moim własnym nosem? Co ciekawe, ja nawet nie przepadam za tym warzywem, a mimo wszystko łapię się na tym, że za nim pędzę.
Może więc przysłowiowa marchewka nie zawsze jest opcją, dla której trzeba odpalać totalnie rezerwowe rezerwy? Zwłaszcza, gdy jej nie lubimy, bądź, o zgrozo jesteśmy na nią uczuleni...
Francuzi chcą świętego spokoju, nawet kosztem tego, że przez taką decyzje, prawdopodobnie będą mieli trochę mniej pieniędzy na koncie. Nie chcą dłużej pracować, chcą przejść na emeryturę i odpocząć po latach wyrzeczeń. Planowo, tak jak marzyli, że będzie, a nie w perspektywie kolejnych dołożonych lat pracy. Nie są wyjątkiem. Podobne marzenia mają Brytyjczycy, Czesi, Rumuni, Belgowie, Polacy i wszyscy, których dopada chroniczne zmęczenie...
Większość z nas rozumie, że życie i święty spokój są wiele więcej warte niż kolejne materialne dobro, które za nich nie odpocznie i nie pożyje pełnią życia. Niby rozumiemy a jednak nie zawsze potrafimy we właściwym czasie zaimplementować to do własnego życia. Mówimy sobie, że przyjdzie na to czas. Potem.
Taki przekaz idzie do ludzi młodych, którzy uważają, że pęd jest czymś normalnym. Że tak trzeba, bo w ich otoczeniu, wszyscy tak robią. Przez lata gastro-turystyki szpitalnej widziałam mnóstwo młodych buzi. Twarzy ledwo osiemnasto, dwudziesto, i trzydziestoparoletnich... Zmęczonych, zniechęconych, zestresowanych. Twarzy bez zmarszczek ale z oczyma starców... W szpitalnym łóżku ale z książkami, z notatkami i laptopem... Bo matura, bo zaliczenia, bo praca... Wielu nawet nie zna Patrizii Gucci a podąża jej tokiem myślenia, często z naszym biernym błogosławieństwem...
Zastanawiam się, co złego jest w tym, by cieszyć się życiem poza pracą. Ba, by mieć poza nią w ogóle jakieś życie. Praca jest ważna, ale powinna być drogą do celu, nie celem... I tak sobie myślę, że rower wszak może być dobrą opcją, by życie miało bardziej wyrazisty kolor. By pracując dużo i wciąż, mieć o czym marzyć... Wycieczka za miasto, nad jezioro, na lody, do lasu. To jest dopiero perspektywa i to jeszcze - z jak szybką stopą zwrotu :)
Rower fakt, nie jest tak stabilny i bezpieczny jak Rolls-Royce, ale za to jest zwrotny, zwinny i wszędzie wjedzie. A jak ukradną, to i tak mniejsza strata niż jak zwiną nam markową brykę. Dzięki niemu zobaczyć można też zdecydowanie więcej niż z szosy i okien Rolls-Royce'a. A jeszcze jeśli można to wszystko z ludźmi, którzy myślą podobnie i dla których jest się całym światem, to już w ogóle pełnia szczęścia.
Rolls-Royce kusi, nie przeczę. Prestiżowy, stabilny, często z szoferem... Jednak, paradoksalnie to rower daje więcej frajdy, zwłaszcza, gdy znów czujemy, że wraz z kierownicą osobiście trzymamy stery naszego własnego życia.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz