05-01-2025 przez Iza Janaczek
„Światło. Nosisz je w sobie”, śpiewała Natalia Kukulska i owszem, choć może brzmiało to jakoś tak mocno na wyrost i pompatycznie, to jednak gdy człowiek pozwolił sobie usłyszeć te słowa gdzieś tam w środku – miało sens.
I w sumie ma nadal. Choć go nie widzimy. Być może też dlatego, że brakuje, nomen omen, światła, które by to umożliwiało.
Czy wszyscy mamy w sobie owo osławione światło? Bezwzględnie. Tylko wielu z nas po tym, jak, z jakiegoś powodu, przepaliła się żarówka, brakło siły i motywacji, by ją wymienić na nową.
To oczywiście eufemizm, ale dość wiernie i plastycznie oddający stan ducha wielu z nas. Zwłaszcza zimą.
Tracimy światło, ludziska kochane, często nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że ten brak sił i ochoty, by pomyśleć cieplej i z planem o sobie samym i tym, jak ogarnąć to wszystko, co wokół, by choć trochę cieszyło, a już na pewno, by było lepsze, niż jest, to właśnie przez brak światła.
Już w bajkach systematyzowano nam, że to, co dobre – to jasne, a to, co złe – kryje się w mroku. W mroku rodziły się więc potwory bytujące w szafie i pod łóżkiem. W mroku lęgły się też te w głowie. Z nastaniem dnia, wszystkie one pierzchały, głębiej pod łóżko i do szafy. Najwięcej pracy było z tymi w głowie. Ale i one, poddawane „obróbce świetlnej”, często malały i stawały się sprawami do załatwienia.
Oczywiście nie zawsze i nie u wszystkich mechanizm działania wewnętrznej światłoterapii jest taki sam. Wielu z nas styka się ciemnością, której nie da się już rozproszyć samodzielnie.
Dlatego właśnie, tak ważne jest, by nie tkwić w półmroku, bo najpierw miło, nastrojowo i przyjemnie dla oczu, a potem to już za późno, by coś zmieniać, bo jaśniejsze światło razi i oślepia tak, że zdezorientowany człowiek nie wie, gdzie jest droga do wyjścia.
I choć wielu z nas przydarza się mrok taki, którego nie da się ogarnąć samemu, to nie dzieje się to w pięć minut. Jest czas, by zauważyć, że wokół coraz ciemniej zarówno u siebie, jak i u tych, którzy są obok nas.
Szukajmy więc światła. Póki sił i póki czas. Gdzieś tam, w naszych głowach jest włącznik. Czasami uruchamia go kocyk, dobra książka i wreszcie czas dla siebie. Czasami regularne spotkania z drugim człowiekiem, przy prawdziwym ciastku i kawce. Często magicznym włącznikiem dobra w głowie jest muzyka i ruch – także łącznie, a nierzadko podróż tam, gdzie codziennie niebo zachwyca błękitem.
Zima to taki czas, gdy poddajemy się walkowerem. Ciemno za oknem, ciemno w głowie. No nic, czekamy na wiosnę. Nieradko biernie i bez gwałtownych ruchów, by energii starczyło na codzienne wstawanie z łóżka, pójście do pracy i ogarnięcie domu do poziomu: „musi wystarczyć”.
I owszem. Przy zastosowaniu takiej minimalistycznej w swym wyrazie opcji, też przyjdzie wiosna, a z nią więcej światła, tylko czy wtedy połapiemy się, że to już?
I właśnie dlatego, by nie przeoczyć wiosny, ja sama codziennie szukam tego wewnętrznego światła. Dla treningu, dla podtrzymania mentalnej kondycji, no i po to by czas do wiosny szybciej minął. Szukam jak szalona, choć łatwo nie jest. Czasami miałabym ochotę rzec nawet, że: czarno to szukanie widzę, ale przytomnie wstrzymuję się, by nie wywoływać wilka z lasu ;)
Przysiadam więc na moment, włączam muzykę i robię kolejny plan.
Kochani, już styczeń. W listopadzie wydawać się mogło, że ta ciemność i słota to się nigdy nie skończy, tymczasem jesteśmy już prawie na półmetku zimowego maratonu.
Tymczasem, z każdym dniem jaśniej o kilka chwil, choć póki co, jakoś tak jednak bezobjawowo.
Czy damy radę? Pewnie tak, choć każdy będzie ten (nazwijmy to) efekt wiosny i siebie w niej, widział w innym, nomen omen – świetle.
I niech to będzie światło, które pozwoli nam zobaczyć jak wiele jeszcze przed nami możliwości.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie, byle do wiosny! :)
Napisz komentarz