08 Grudzień 2024
25-05-2023 przez Iza Janaczek
Różnica między móc a musieć jest mniej więcej taka, jak między Austrią i Australią. Czyli diametralna, kolosalna i absolutna.
Często mylimy te pojęcia. Uważamy wręcz, że "MUSIEĆ" to nowe "MÓC".
Nic bardziej mylnego, ale by dostrzec tę, wcale nie aż tak subtelną, różnicę, trzeba się zatrzymać, uspokoić oddech i przeanalizować, co oznacza każde z tych słów. I czy naprawdę dobrze je interpretujemy i właściwie dopasowujemy do sytuacji.
Czytałam niedawno, że żyjemy w "kulturze pracy do utraty tchu i sił". To oczywiście eufemizm zastępujący sformułowanie co najmniej bardziej dosadne. Użyłam go jednak, by nie używać wersji dosłownej, ale uważam, że o ile wyrażenie "kultura zapier^^^lu" (bo to właśnie ta dosłowna wersja), składa się ze słów powszechnie uznawanych za niecenzuralne, oddaje jednak dość wiernie stan rzeczy, jaki nas dopadł. Jest tak samo niedorzeczne, kuriozalne i odklejone, jak nasza, często wykreowana przez nas samych, codzienność.
Tak więc "kultura pracy do utraty tchu i sił" to kuźnia słowa "musieć"
Co zatem musisz/ musimy? Wiele rzeczy, że wymienię tylko kilka...
MUSISZ/ MUSIMY:
- zostać dłużej w pracy, choć miałaś już plany na ten wieczór
- napisać ten referat na jutro, mimo, że patrz punkt wyżej i właśnie wróciłaś do domu
- wkuć jeszcze kilka działów Prawa Pracy, bo za dwa dni egzamin
- sprawdzić zadanie dziecku i pomóc dokończyć zielnik na jutro, choć patrz punkt pierwszy
- być pod telefonem, nawet kiedy wybierasz się na romantyczny weekend we dwoje
- Musisz... Musimy... Musicie....
Można tak wymieniać i odmieniać bez końca, bo w swej kreatywności potrafimy nawrzucać sobie do mentalnego plecaka mnóstwo takich spowalniaczy powodujących, że obrywają się już w nim uszy, a jego ciężar ciągnie nas w dół przytrzymując w miejscu. To taki trochę konflikt, bo w "kulturze pracy do utraty tchu i sił" musimy być w ciągłym ruchu.
Jak to zrobić, gdy mentalny plecak, niczym kotwica, trzyma w miejscu, pozwalając tylko na małe ruchy wokół własnej osi? Czytaj – kręcenie się w kółko?
Cóż... Najprościej byłoby wyjąć z plecaka kilka "muszę-kamieni" i ruszyć z miejsca, wreszcie do przodu, bez mało produktywnych piruetów wokół własnej osi... Tylko... z czego zrezygnować?
- Z romantycznego weekendu we dwoje?
- Z pomocy dziecku? Niech dostanie pałę. Da sobie jakoś radę, w końcu kiedyś trzeba dorosnąć, a im szybciej się zacznie tym łatwiej powinno pójść.
- Z egzaminu? I pójść na termin poprawkowy, choć wtedy nie powinno Cię już tu być, bo masz już kupiony bilet do Londynu na spotkanie z mamą, na które obie cieszycie się jak wariatki?
- Z napisania referatu? Jak to wytłumaczysz szefowi, który liczy na Ciebie i na tym referacie oparł prezentację, która ma się odbyć następnego dnia? A jeszcze hipotetycznie, rozważasz rezygnację z kolejnych w tym miesiącu nadgodzin.
No właśnie. Dobre rady są dobre, tylko wtedy, gdy da się je zaimplementować do życia.
Rady zaczynające się od: "musisz zmienić to, jak żyjesz" – są tak samo skuteczne, jak gaszenie pożaru benzyną. Niby ciecz, niby powinna zadziałać, ale jednak coś poszło nie tak.
Kultura zapier^^^u, lub dla wrażliwszych: "pracy do utraty tchu i sił" wciąga i uzależnia. To trochę jak gra komputerowa, tylko tam można fajniej wyglądać. Jeśli grającym jest mężczyzna to najczęściej przybiera awatar muskularnego faceta w typie niezniszczalnych bohaterów kina akcji lat 90-tych, a jeśli kobieta, to jest połączeniem lalki Barbie z wojowniczą księżniczką Xeną.
Bohater, lub bohaterka chodzi i zbiera różne rzeczy, które podnoszą rangę, wartość, siły i możliwości. Czasami postać wpadnie w jakiś dół, czasami zostanie zamknięta w jakiejś jaskini i by się uwolnić i wrócić do gry, musi coś od siebie dać. Jakoś się wykupić. Oddaje więc te z trudem zdobyte nagrody, odznaki i sprawności, by znów być w szeregu. To jest w sumie tak, jak w realnym istnieniu, z jedną tylko różnicą. W tej grze w real nie można zbierać, zdobywać i gromadzić dodatkowego życia. Nie da się go odkupić, wywalczyć, zabrać komuś innemu. Po prostu. To taka gra na bardziej serio.
Mając świadomość faktu, że to wszystko na serio. I że te fikołki, często nadludzki wysiłek i wyrzeczenia trzeba zrobić kompletnie na jednym życiu – i tak w to idziemy. Po prostu – MUSIMY.
I tak sobie myślę że imperatyw "muszę" to wcale nie tak nowomoda... Wbijany był nam wszak od dziecka.
- Musisz spać, bo nie urośniesz, to nic że sobota i wszyscy mają dziś luz
- Musisz pić mleko, będziesz mieć zdrowe zęby i kości, to nic że cię po nim boli brzuch. Poboli i przestanie
- Musisz jeść mięso, bo to samo zdrowie, choć tobie totalnie rosło w ustach, zwłaszcza wołowe zrazy
- Musisz posprzątać pokój, bo przyjdą goście. To nic, że to twój pokój, a goście będą siedzieć w salonie
- Musisz się iść kąpać, bo to sobota, a jeszcze siostra musi zdążyć.
Takie małe "musisz" wpajano nam od małego. Czy było ono logiczne i konsekwentne? Nie bardzo, a już na pewno, nie zawsze. Czy wychowawcze? Często jeszcze mniej. Ale, imperatyw, to imperatyw. Innymi słowy – mus to mus ;)
Ewolucja zamieniła australopiteka we współczesnego Malinowskiego. Grzechem zatem byłoby nie poddać tak owocnym zmianom słówka "MUSZĘ"
Poddaliśmy zatem. Dodaliśmy też od siebie trzy grosze, zmodyfikowaliśmy tu i ówdzie, no i widzimy, co mamy. A co mamy, to widzimy.
To właściwie to samo, co już było, tylko w ciut nowszej, lepszej formie. Czyli to nadal ta sama "kultura pracy do utraty tchu i sił" tylko przerobiona z "retro" na "modern i teraz doładowana nowościami i usprawniaczami jest w wersji de lux.
Bo o ile nasi rodzice uprawiali ją głównie z myślą o potomstwie, odmawiając sobie przyjemności, o tyle potomstwo owo nie ma takiego dylematu. Ono uprawia kulturę ową nierzadko dla samej sztuki jej uprawiania. Czy dla potomnych? A kto by miał dziś czas na potomka, gdy trzeba pracować?
No właśnie.
Choć widzimy jak wyglądają owoce tej nowej kultury nie potrafimy i często nie mamy sił na zmiany. Na choćby maleńki bunt. W efekcie obserwujemy kolejki do psychologów, gastrologów, kardiologów, zaklinając w duchu los, by na nas też nie padło. Szukamy kołczów, trenerów, guru i szamanów. Chcemy, żeby było inaczej, ale często nie potrafimy pokonać wewnętrznego przymusu, nakazującego wykonywanie nadanego imperatywu.
Nawet nasze zwierzęta domowe i dzieci, tak jak my kiedyś, zainfekowane zostały wewnętrznym przymusem spełniania cudzych marzeń – w tym przypadku marzeń ich opiekunów i rodziców. A oni w przypływie ciągłego zmęczenia, niedoczasu i przeładowania nierzadko marzą o spokoju, ciszy, i choć tego być może nie analizują , także o czasie sprzed dziecka i o tym, by ono po prostu zniknęło, najlepiej od razu z psem, którego też nie ma sił i czasu nikt wyprowadzać. No i dziecko znika, najpierw z oczu, chowając się w swoim pokoju, a potem czasami także z życia, wedle tego nie zawsze i nie całkiem uświadomionego sobie życzenia. Wtedy, dla zachowania równowagi oddziały dziecięcej psychiatrii pękają w szwach.
W większej lub mniejszej części styk z tą starą-nową kulturą, mamy wszyscy...
Ja także. Czy opieram się? Oczywiście. Choć jak u większości z nas, to często walka z wiatrakami. Czy mimo tej wiedzy próbuję coś zmienić? Tak. Cały czas. Nie staram się jednak odczarowywać tego, co muszę kolejnym "muszę", choćby w dobrej wierze. Sprawdziłam. Nie działa. Szukam dla niego przeciwwagi. A idealną przeciwwagą do słowa "MUSZĘ" jest – słowo "MOGĘ".
Miewamy życiowe pauzy. Nie, nie mówię o urlopie. Mówię o tym, kiedy organizm sam podejmuje decyzję, że basta! Czas usiąść i przemyśleć, co właściwie się stało, że trzeba usiąść i pomyśleć.
Wysiada zdrowie fizyczne, wysiada psychika, Dochodzimy do ściany. Walenie w nią głową nie pomaga. Najważniejsze, to poszukać ukrytych drzwi, pchnąć je zdecydowanie i wyjść do światła, na powietrze, gdzie można odetchnąć pełną piersią. I w końcu rozprostować ramiona.
Pauzy są dobre, jeśli wyniesiemy z nich coś wartościowego i budującego. Pomagają zrozumieć różnicę między MUSZĘ a MOGĘ.
"MOGĘ" działa terapeutycznie. To takie fanty i extra moce, jakie w grze zdobywa super facet i mega kobietka. Tylko tym razem – wszystko dzieje się w realu.
Co wobec tego MOGĘ / MOŻEMY? Nieskończenie wiele, że wymienię ułamek tych super mocy.
MOGĘ / MOŻEMY:
- napić się porannej kawy w ukochanym towarzystwie;
- wyjść na spacer z psem;
- słuchać ulubionej muzyki;
- umyć okna lub w tym czasie poczytać książkę;
- spokojnie oddychać i spać całą noc;
- decydować o tym, z czego mogę zrezygnować, by słowo "muszę" nie przysłoniło mi właściwej optyki na życie.
Ja wiem, że nie wszyscy możemy na bezludną wyspę albo w kosmos. Coś musi zostać w sferze marzeń, ale jeśli pomaleńku, niepostrzeżenie zaczniemy w swojej głowie zamieniać MUSZĘ na MOGĘ i szukać rozwiązań, by to zrealizować będzie nam łatwiej. A i psycholodzy, kardiolodzy, gastrolodzy i dziecięcy psychiatrzy będą wcześniej wychodzić z pracy do domu. :)
Więc może zamiast kolejnego firmowego podcast'u, po pracy - choć jeden raz muzyka relaksacyjna, fotel i zielona herbata, zamiast krwawego horroru, komedia, zamiast tabletki na uspokojenie spacer z psem, może nawet o zachodzie słońca?...
To maleńkie ustępstwa, więc nasze wewnętrzne MUSZĘ nie zorientuje się zbyt szybko, że planujemy zmiany totalne, a kiedy już złapie, co się podziało... Cóż... Będzie musiało to zaakceptować :)
W końcu - jak mus, to mus.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz