08 Grudzień 2024
13-06-2024 przez Iza Janaczek
Ja nie mam przyjaciół? Ja? To popatrz na mój Facebook.
Taaaa. I tyle w temacie głębokich więzi i przyjaciół w wieku XXI.
Często lubimy mówić: „Byłem z przyjaciółmi..." i tu pada nazwa jakiejś fajnej miejscówka. Niech będą Mazury. A więc, "byłem z przyjaciółmi na małym wypadzie na Mazurach”. To w sumie trochę naciągane, bo i owszem, nazbierało się 6 osób, licząc Elkę z marketingu i Jacka z zasobów, i rzeczywiście, rzecz działa się na Mazurach. I to by było na tyle, jeśli chodzi o fakty, bo zasadniczo to ledwo się znacie, nie spotykacie prywatnie i nie świętujecie wspólnie urodzin.
Ale za to jak brzmi!
W sumie podobnie brzmi: „Byłam z przyjaciółkami na sushi” lub „w Edynburgu, na Festival Fringe”. Fantazyjnie i z klasą, ale - czy również tak przyjacielsko, jak w podpisie pod fotką? - zdjęcia milczą.
foto puxabay
Lubimy uważać, że mamy przyjaciół. I że mamy ich wielu. W sumie trudno powiedzieć, czemu tak bardzo liczy się ilość, gdy z reguły powinno się stawiać na jakość.
Skąd ta czułość na punkcie semantyki?
Bo lepiej brzmi: "moi przyjaciele", niż „koledzy z pracy”, albo "przyjaciółki" niż znajome. Tak światowo i zasobnie w emocje i styl...
Bo co mielibyśmy powiedzieć, tak szczerze? Że w życiu, jakie prowadzimy, nie ma czasu
i przestrzeni na przyjaźnie. Że nie mamy przyjaciół? Nawet jednego? Choć z drugiej strony 1 przyjaciel brzmi nie tylko jakoś tak rozpaczliwie biedacko w świecie, gdzie ludzie mają całe Instagramy i Facebooki przyjaciół. Brzmi też dziwnie i niemodnie…
Dziwnych czasów zaiste dożyliśmy. Telefony pękają w szwach od przyjaciół gotowych polajkować wszystkie nasze fotki. Tymczasem w tak zwanym realu nie ma nikogo, kto by zajrzał do człowieka z papierem toaletowym, miętową herbatą i dobrym słowem, gdy leży on w domu sam, samiutki, przejechany rotawirusowym walcem, tak, że brak sił nawet, by zrobić sobie herbatę.
Cóż, według wielu, smutna emotka pod postem z wiadomością o spadku mocy wystarcza…
foto pixabay
Przyznam, że wbrew sugestywnej modzie na ilość, ja sama nie mam wielu przyjaciół. I nie mylę ich (celowo lub nie) ze znajomymi. Znajomi to fajni, zabawni i mili ludzie, którzy mnie zaledwie znają. Przyjaciele to ludzie, którzy wiedzą o mnie więcej. Warto to rozgraniczać toteż, by ich nie nadużyć i nimi nie obrazić żadnej z grup, bardzo ostrożnie dobieram słowa. Zwłaszcza w tym konkretnym temacie.
I wcale nie wydaje mi się to jakieś niestosowne, że nie jest ich zbyt wielu. Niestosowne wydaje mi się z kolei gatunkowanie ludzi ze względu na ilość ich przyjaciół, nie znając podłoża decyzji o nietworzeniu przez nich więzi, bądź bardzo oszczędnym nią gospodarowaniu.
W mniejszym lub większym stopniu wpadliśmy w pewną "technoalienacyjną" pułapkę. Pozbawieni chęci zabliźniania się z bliźnimi w realu, odpływamy, w wirtualny niby-byt.
Właściwie to nie wiem, kiedy zaszczepiono nam to, że musimy żyć dla wszystkich i to na maxa. Ciągle być online, in touch, pod telefonem i w kontakcie. Pokazywać kanapkę, zanim ją zjemy, i pidżamkę, zanim pójdzie do prania.
Meldujemy się więc z wyjazdu na tygodniowy urlop w Turcji lub nagrywamy „lajvy” z pretensjami, bo gelato w uznanej italiano-lodziarni nie było wystarczająco duże jak za tyle euro.
Żalimy się też w sieci, obnażając się z bardzo intymnych spraw przed ludźmi, dla których szczytem empatii jest zostawienie, pod tymi często rozdzierającymi serce wynurzeniami, zaledwie lajka, nim rozpędzonym kciukiem przesuną ten nasz osobisty apel, zastępując go kolejną historię, a potem następną i jeszcze jedną..
foto pixabay
Pozbawiamy się figowego nawet listka tylko po to, by sprawiać wrażenie lepszych, bogatszych, fajniejszych, bardziej wyluzowanych i bywających, podczas gdy wielu z nas tak naprawdę wolałoby piwko z najlepszym kumplem lub dwoma bądź kawkę z przyjaciółką jeszcze z pierwszej pracy.
Bez sushi, żagli, wege knajpek i wszystkich tych fajnie wyglądających na fotkach dodatków.
Samotność to wielka trwoga, o czym śpiewał Rysiek Riedel. Ogarnia, pochłania i znika nas po kawałku na oczach insta przyjaciół. Czy właśnie dlatego lgniemy do świata nierzeczywistych i nieoczywistych relacji zamiast spróbować pielęgnować te prawdziwe w prawdziwym świecie?
Być może to temu, że w sieci – to my, tak po prostu, bez słowa, możemy opuścić czat.
Z kolei, w życiu codziennym to my możemy być czatem, który ktoś uzna za nudny i niewystarczająco zajmujący. I to na tyle, by bez słowa go opuścić.
Smutną konkluzją jest to, że choć bardzo rozpaczliwie potrzebujemy prawdziwego przyjaciela, a nie tylko znajomego, nie podejmujemy prób, by go pozyska, ponieważ często uznajemy, że mniej przeraża samotność, niż odrzucenie.
Oswajanie przyjaźni w realu to narażanie się na ryzyko niezrozumienia i odrzucenia.
A to ryzyko, na które wielu z nas po prostu nie stać.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
foto pixabay
Napisz komentarz