08 Grudzień 2024
10-01-2024 przez Iza Janaczek
"Hu hu ha, nasza zima zła, szczypie w nosy, szczypie w uszy, mroźnym śniegiem w oczy prószy."..
Tyle lat minęło, a ja nadal pamiętam ten wierszyk - piosenkę, która kiedyś odzwierciedlała coroczny stan rzeczy i wszyscy uważali to za normę, że zimą sypie śnieg, jest zimno i mroźno, a w czasach obecnych fakty te dziwią. Ba, zaskakują nawet drogowców.
Tak, zdecydowanie stan pogody to dla wielu stan umysłu. Przynajmniej tak jest u mnie. Gdy za oknem szarówka, i u mnie w głowie myśli w kolorze mop. Gdy robi się jaśniej i cieplej - to od razu chce się chcieć.
I tak jest zawsze. Późna jesień i zima to czas hibernacji wielkich czynów i działań, ale - dla odmiany to też czas wielkiej kreatywności w planach i wysypu marzeń. Zwłaszcza od pewnego czasu...
Bo cóż lepszego można robić długą ciemną zimą? Marzyć i snuć plany. Czas szybciej mija, człowiek staje się bogatszy o nowe wizje. I jakoś tak od razu raźniej na duszy. Zwłaszcza, gdy można przy okazji wyczarować małe przerywniki w tej zimowej rutynie. Biura podróży kuszą wieczną wiosną, ciągłym latem i szumem fal. I jeśli tylko jest ku temu przestrzeń, budżet i okoliczności – warto rozważyć taką kurację witaminą D w naturze. I nie, wcale nie trzeba od razu na Seszele czy Malediwy. Można coś taniej, bliżej i własnym sumptem. To może być pobyt w spa, morsowanie, narty lub inna mała - wielka przytjemność. Zgodnie z zasadą, że także stomik może mieć plany, marzyć i żyć. Tak, jak sobie wymarzył :)
Czy stomia zmienia coś w sposobie postrzegania świata? W budowaniu marzeń i w realizacji planów?
Absolutnie tak. Zmienia w zasadzie tyle, ile się da zmienić.
I... ile zmienić sami pozwolimy,
Stomicy to często osoby, które przeszły przez piekło choroby i notorycznie powiększającej się pewności na brak możliwości życia dobrym, jakościowym życiem. To ludzie, którym choroba odebrała wszystko, z nadzieją włącznie. Dla ludzi, którzy żyli w bólu bądź poczuciu ciągłej niepewności, stomia jest totalnie nowym niezapisanym zeszytem, w którym można wpisywać to, co realne i możliwe. To, co się marzy i to – co teraz - w tym nowym życiu ze stomią jest absolutnie możliwe i wykonalne.
Jak ten niezapisany zeszyt ma się do marzeń? Ano tak, że jest do niego symbolicznym wejściem. Wejściem do zupełnie nowej historii, z absolutnie nieznanym zakończeniem.
Człowiek podczas całego swojego życia zapisuje księgę. Swoją własną, wyjątkową i absolutnie unikatową. To spersonalizowana powieść. Z reguły obyczajowa, choć nierzadko – sensacyjna, ze zwrotami akcji i dramatycznymi momentami i - nie zawsze ze szczęśliwymi rozwiązaniami.
Tytuł takiej księgi jest bardzo krótki, ale jakiż wymowny. Brzmi on po prostu: JA. Tak naprawdę to najważniejsze są tu rozdziały, a potem – kolejne tomy.
Trzeba przyznać, że to bardzo niezwykła książka. I to nie tylko temu, że pisana jest przez nas samych.W przypadku tego wolumenu nie ma znaczenia, czy mamy zacięcie artystyczne czy jednak nie bardzo, bo zawsze byliśmy lepsi w przedmiotach ścisłych, a pisanie opowiadań jakoś ciężko szło.
W przypadku tej księgi nie ma co się martwić o styl pisania, tu bowiem liczy się tak naprawdę nie styl pisania, a - styl życia :) I właśnie dlatego to wyjątkowa księga, bo nie pisze się jej fizycznie. Ona zapisuje się sama tym, co niesie nasze życie, a właściwie, tym, czym to życie sami wypełniamy. To jedyny taki egzemplarz na całym świecie. Tylko w tej księdze można zaakceptować plamy, zabrudzenia i zagięte rogi... Tak więc, gdzie niegdzie jest poplamiona dobrym winem i spaghetti i opowiada szum morza lub zapach leśnych ziół, a także długie wieczory z gorącą herbatą, kocem na kolanach i dobrym towarzystwem wokół. Stron kilka dalej znać z kolei na kartkach ślady łez - nie raz ciągnących się przez całe długie rozdziały pełne gorzkich, smutnych liter. Tu i ówdzie księga ma zagięty róg na znak, że do tych słów warto wracać, że nawet trzeba, by zrównoważyć te melancholijne rozdziały mokre od łez, gdzie w smutku toną nawet znaki przestankowe...
foto pixabay
U niektórych całymi latami życie pisze rozdział pod tytułem: "nie dam rady". W tym rozdziale - długim i często nie potrafiącym się zakończyć happy endem, prawie wszystkie literki są mokre od łez, rozmazują się i ciągną, ciągną długimi, smutnymi sekwencjami, w których dzień zlewa się z dniem, miesiąc z miesiącem i rok z rokiem. Czasami budzimy się z tego letargu i dostrzegamy, że się zasiedzieliśmy w tej historii bez puenty. Wtedy nagle pojawia się nowy rozdział. Ma krótki, ale pełen treści tytuł: "stomia".
T to właśnie ten zeszyt, o którym już wspomniałam. Kartki są w nim puste, świeże i zachęcają do ich zapełnienia.
I tu właśnie następuje punkt zwrotny. I pojawia się pytanie - czy po latach tkwienia w smutnym, depresyjnym stylu bez nadziei nawet w najmniejszej literce lub przecinku, stać nas na totalne szaleństwo, by go absolutnie i definitywnie zmienić?
To wyzwanie, ale i wielka przygoda, zapisywać tę naszą księgę, stronę po stronie, historiami, które wywołują uśmiech i rodzą tak długo wyczekiwany spokój w głowie. Pierwszy całonocny sen, zupełnie legalny pomidor na kanapce, wreszcie upragniony spacer po pobliskich górach, a w planach wielki trekking po Alpach, tak by choć zahaczyć okiem o Mont Blanc.
Jako, że napięcie buduje się powolutku, niepostrzeżenie przechodząc do akcji, tu nie należy się spieszyć. Choć stomia bywa dopustem Bożym, często jest wielkim oddechem ulgi, na jaki umysł pozwoliłby sobie... gdyby dostał na to zgodę...
Ale my, często zasiedzeni w poprzednim rozdziale, ciągniemy tamten styl myślenia, zmieniając mu tylko podmiot. Przedtem była to choroba, teraz jest stomia. Tę stronę mostu już znamy, kolejna – przeraża. A szkoda, bo to zupełnie nowy rozdział i to, co w nim się znajdzie, zależeć będzie od naszego własnego podejścia do nowości.
A stomia właśnie jest nowością. Prawie zawsze trudną i budzącą przerażenie, ale – także niosącą w pakiecie solidne podstawy do nowego – lepszego rozdziału.
Próg mojego nowego rozdziału przypadał właśnie na porę chłodu i mroku. Ale potraktowałam to jako wyzwanie, nie – wytłumaczenie dla moich obaw.
Pomyślałam sobie, że o ile dawna choroba pożarła zarówno moje zdrowie, jak i radość życia, a także nadzieję na lepsze i moc sprawczą, by o to zawalczyć, o tyle stomia pozwoliła rozpalić natrętną myśl – "a co, jeśli znów możesz tak, jak kiedyś? Serio, tak ci dobrze w tym, czym żyłaś, że nie chcesz nawet sprawdzić?"
Patrząc na czystą kartkę rozdziału pt. "Stomia", pomyślałam, że bardzo chętnie zmienię retorykę, styl i cel tego nowego rozdziału. Nie do końca wiedziałam, jak tego dokonać, postanowiłam więc – improwizować.
Tak robię do dziś :)
Na początku kolejnej strony napisałam więc - dla odmiany po stałej od lat, tak samo smutnej, retoryce:
"dzień następny, rozdział pierwszy. Dziś jest wspaniały dzień, ponieważ..." (a potem zaczęłam improwizować :)
Polecam wszystkim ten bunt w stosunku do raz wgranej narracji - działa absolutnie ożywczo.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz