08 Grudzień 2024
02-08-2023 przez Iza Janaczek
Jako, że żyjemy w czasie, gdzie wszystko jest w zasięgu kciuka ja sama również korzystam z przywileju usprawniania sobie życia gestem dłoni i - ruchem palca ;)
Choć, nie powiem, z nostalgią wracam myślami do czasów, w których, by się czegoś dowiedzieć trzeba było pędzić do biblioteki. Szkolnej, miejskiej lub akademickiej. Tu rodzaj przybytku należało wybrać w zależności od wieku, potrzeb i życiowej roli. Co najważniejsze, ten głód wiedzy mógł być zaspokojony z reguły między godziną 8:00 a 17:00. No, chyba, że mówimy o piątku. Wtedy wyjątkowo do 19-tej. Czwartki w ogóle odpadały. Były dniami wewnętrznymi. Jako dziecko zastanawiałam się, co to u licha oznaczało w praktyce? Dziś już wiem i w sumie wiedza ta dość mocno pokrywa się z tym, co jako młody człowiek w potrzebie, na ten temat sama wykoncypowałam ;)
Tak czy owak po nową porcję wiedzy można było od poniedziałku do środy i w piątki. Weekend to, weekend – wiadomo. I jeszcze, o czym nie można zapominać - do kompletu, te nieszczęsne tajemnicze wewnętrzne czwartki. I nie ma, że boli... Że trzeba podeprzeć się fachową literaturą, która zamknięta w bibliotece spokojnie czeka na poniedziałek. Że praca dyplomowa do oddania i liczy się każda chwila...
Dura lex sed lex... Poniedziałek do środy. I piątek.
A jeśli kogoś napadł głód pytań egzystencjalnych po 17-tej albo w weekend? Cóż... Musiał uzbroić się w cierpliwość, bądź prosić o przesunięcie oddania pracy, do napisania której wymagane było wsparcie się literaturą.
Mimo różnych, dziś nie mieszczących się w głowie praw, nakazów i zakazów, tamten czas wspominam z dużym sentymentem. Choć, mówiąc oględnie, było wtedy co najmniej trudno i to pod wieloma względami, to, jednak, był to czas, gdy wszyscy mieli więcej czasu.
Dziś mamy zdecydowanie łatwiejszy dostęp, praktycznie do wszystkiego. I choć powinno nam to ułatwiać życie, usprawniać i sprawiać, by było pasmem przyjemności, w niepojęty sposób stało się wprost odwrotnie.
Paradoksalnie, to właśnie w tamtych czasach mieliśmy więcej czasu, pomysłów i chęci, by z niego korzystać. Być może dziś sztuczna inteligencja powiedziałaby, że to raczej niemożliwe. Bo jak tego dokonać, skoro większość rzeczy wykonywało się samodzielnie, własnymi rękami, bez wsparcia technologicznego. I to najczęściej w osiem godzin mając wolne weekendy? Nieprawdopodobne wręcz, nieprawdaż?
Niemniej, tak właśnie było i to zdecydowanie było najlepszą stroną czasów, które dziś słusznie uznajemy za minione. Swoją drogą, patrząc na czasy dzisiejsze, ciekawe czy ktoś pokusi się publicznie o podobną ocenę? I przyjmując, że i owszem – kiedy to nastąpi?
Wracając do wygody, którą w dzisiejszych czasach każdy z nas ma w małym paluszku, a raczej, w kciuku. Tak, lubię ją, cenię sobie, że mam do niej dostęp i kiedy tylko mogę - korzystam. Już nie muszę pędzić do biblioteki, by zdobyć odpowiedź na nurtujące pytania. Wszelkie odpowiedzi są dostępne od razu, bez względu na porę i dzień. Inna sprawa, że kiedyś, w bibliotece, szukając zagadnień o kuchni meksykańskiej nie lądowało się w środku komiksu o Kajku i Kokoszu. A chcąc wytłumaczyć dziecku różnicę w wyglądzie twarzy dziewczyn pochodzących z Korei i Chin nie trafiało się na materiały dla, co najmniej, bardzo dorosłych.
Jednakowoż, o czym przekonałam się osobiście chcąc te subtelne różnice wytłumaczyć ciekawemu świata dziecku, w internecie, który jest księgą mającą w swym wnętrzu wszystkie księgi świata z miliardem rozdziałów i podrozdziałów, jest na to spora szansa.
I co najgorsze, o czym również się przekonałam, często trudno znaleźć szybkie wyjście ze strony i z sytuacji. Zwłaszcza, gdy zapytany internet otworzy to, co się mu najbardziej z zadanym pytaniem kojarzy. Choć zabieganej matce, która chce dziecku pokazać na zdjęciach trochę świata, do głowy by nie przyszło, że w ogóle takie skojarzenie paść może...
I owszem, bywa tak, że życie zaskakuje mając odmienne zdanie nawet w tak błahej sprawie jak niewinne hasło wpisane do internetowej wyszukiwarki. Jednak, co nie bez znaczenia, także uczy. Choć czasem na błędach, które stają się rodzinną anegdotą ;)
Jaki morał z tej przygody? Do internetu precyzyjnie i z rozwagą i najlepiej przed sprawdzeniem terenu - bez dzieci obok ;)
Przyznam, jestem wielką fanką tej księgi wszystkich ksiąg gdzie i zamówić można wakacje i zapłacić za bilet a także kupić kilo cukru z dostawą do domu i gdzie – co najważniejsze, można przeczytać o wszystkim, co nas frapuje, dziwi, zaskakuje i wciąż stanowi zagadkę. I porozmawiać o tym z innymi. Nawet gdy są na końcu świata.
W internecie prócz odpowiedzi na wiele pytań znaleźć też można pocieszenie lub – co równie częste, absolutne tego słowa zaprzeczenie. W zależności od tego, czego się szuka i co ważniejsze – czego oczekuje.
Czy w internecie można znaleźć prawdziwych przyjaciół? Legenda głosi, że komuś się udało i to nie był odosobniony przypadek. Choć pewnie o to niełatwo. Zwłaszcza, dlatego, że słowo "przyjaźń", jak opisywane przeze mnie wcześniej słówko "wdzięczność", przez internetowe mody na fajne słówka, mocno straciło i nadal traci na swym pierwotnym znaczeniu.
Niemniej, grupy wsparcia dla osób poszukujących pomocy pokazują, że warto zaryzykować wyjście ze skorupki. Zwłaszcza, gdy zna się rozkład wszystkich pęknięć na jej ściankach.
Po co to robić? Po to, by przekonać się, że póki życia póty możliwości.
Ludzie czują się obcy, a nawet gorsi z różnych powodów. Z powodu wyglądu, pochodzenia, stanu konta, wykształcenia, choroby i – stomii. Jako stomiczka wiem coś o tym. Głównie z rozmów w wieloma wspaniałymi stomikami i stomiczkami. A także z ich historii zamieszczanych w internecie.
Ja sama miałam i nadal mam zaszczyt i przywilej trafiać tylko na dobrych, rozumnych i empatycznych rozmówców.
Jakim cudem? Zdecydowanie mam szczęście do dobrych ludzi. Choć, przyznam, że trochę temu szczęściu staram się pomóc.
Pomna nauczki z mało precyzyjnie wpisanym hasłem do wyszukiwarki, co skutkowało tym, że dostałam nie to, czego szukałam, dziś staram bardziej przygotować do tematu. Siebie i rozmówcę.
Czy stomia nas definiuje? Nie.
Czy należy informować o niej, jak o zakaźnej chorobie? Zdecydowanie nie.
Czy fakt posiadania stomii należy ukrywać? Absolutnie nie. Niemniej, na jego ujawnienie z reguły jest lepszy moment niż ten, który często w stresie - wybieramy.
Minie wiele czasu zanim człowiek oswoi się z myślą, że po operacji zaczyna się inne życie, choć on sam zostaje tym samym człowiekiem, tylko teraz z większym dostępem do życiowego open-baru wszelkich marzeń i możliwości.
Warto wtedy zwrócić się do ludzi, którzy albo stoją w progu tych nowych możliwości albo już ten stan niedowierzania przeszli i teraz siedząc przy tym życiowym open-barze czerpią z niego garściami dzieląc się z innymi swoimi doświadczeniami.
Niedawno o grupach wsparcia rozmawiałam z człowiekiem o niezwykle jasnym i bystrym umyśle. Rozważaliśmy, czy warto angażować się w grupę, która jest tylko "Towarzystwem Wzajemnego Licytowania się, Kto Ma Gorzej"? I myślę sobie, że zdecydowanie nie. Zwłaszcza, gdy ma się poszukujący umysł i ogromną chęć przeżycia czegoś wartościowego.
Tkwienie w monotematycznej bańce z ludźmi, którzy nie chcą zmian, choć mogliby o nie powalczyć, to nadal tkwienie we własnej głowie. Z jedną zasadniczą różnicą. Przed wejściem do monotematycznej bańki, w której nikt nie jest nastawiony na zmiany a jedynie na słuchanie własnego głosu, człowiek jest sam we własnej głowie. Po udostępnieniu uwagi grupie, której celem jest licytacja, kto ma gorzej, nadal jest sam i nadal słyszy własne samotne myśli. Tylko teraz zwielokrotnione echem wielu głosów...
Wielu się ze mną nie zgodzi. Choć może, gdy wsłucha się w siebie i w to, co usłyszy w tym nowym słuchaniu - zmieni zdanie :)
Dlaczego o tym wspominam? Bo kiedyś, przed stomią sama tego doświadczyłam. Przekonałam się na własne oczy, że huk cudzych głosów w głowie często powoduje lawinę, która potrafi zasypać każde wyjście. I nie jest ważne, czy to dziki labirynt, czy prosty korytarz zakończony drzwiami.
Nie szukajmy przyjaciół w internecie, a już na pewno nie rozpaczliwie i nie w każdym napotkanym tam człowieku. Szukajmy ludzi, z którymi można rozmawiać. Nie tylko o stomii. O wszystkim. Społeczności, która magicznie łączy choć różni się wszystkim. Która sprawia, że tam, gdzie być może było tylko szaro i smutno, zrobi się różowo i pogodnie... Społeczności, gdzie silniejsi ciałem i duchem ciągną słabszych, pokazując, często przy zwykłej kawie z ciastkiem, że da się żyć dobrze i godnie. Ze stomią, dwiema albo po zespoleniu.
I pamiętajmy, człowiek, który nas wysłucha w internecie, który poświęci nam czas, to nadal obcy człowiek. Tylko teraz wtajemniczony w to, co spala nas. Wysłuchajmy go w odruchu wzajemności. Być może i on także potrzebuje słuchacza. Po kilku takich spotkaniach, możemy zadzwonić do siebie. Tak naprawdę. I tak naprawdę porozmawiać. Można to zrobić, nawet bez podawania sobie swoich numerów. A dzwoniąc zapytajmy, co my możemy zrobić odwzajemniając się za otrzymany czas i cierpliwość.
To prosta acz, nie przeczę staromodnie czasochłonna procedura. I właśnie dlatego genialnie sprawdza się w przywracaniu słowu "przyjaciel" prawdziwego, pierwotnego znaczenia.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz