08 Grudzień 2024
05-08-2023 przez Iza Janaczek
Czasami boli, czasami chcielibyśmy, by zniknęło. Lub, by było inne. Ładniejsze, seksowniejsze, gładsze, jaśniejsze, bardziej opalone, zdrowsze, bez woreczka. Inne. Po prostu. Nie nasze. Nie moje... Inne.
Ciało to ważny temat i internet "lubi to". Wiedzą to wszyscy.
Dlatego mówi się o nim z każdej perspektywy. W pierwszej, drugiej i trzeciej osobie.
Jest punktem wejścia do wszelkiej o nim dyskusji ale też punktem wyjścia – z pewnej strefy komfortu.
I wszystko pięknie i wszystko wspaniale się układa. Pod jednym warunkiem.
Że czytelnik, choć częściej czytelniczka, odnajduje się w poszczególnych zapiskach, wynurzeniach i radach. A jeszcze lepiej, gdy potrafi odfiltrować otoczkę i sięgnąć sedna, wyciągając dla siebie tylko to, co w tej pozostałej esencji najlepsze, zostawiając dławiące fusy na spodzie szklanki.
Historia ludzkiego ciała ma tysiące lat... Opiewane już było w pieśniach, w poematach, fraszkach i sonecikach. Pisano o nim powieści i sztuki teatralne. Rzeźbiono i malowano. Fotografowano i przedstawiano na srebrnym ekranie. Odziewano je od stóp do głów i rozbierano. Nie zostawiając nawet figowego listka.
W ludzkim ciele nie ma niczego, o czym byśmy nie wiedzieli. Zadbała o to nauka i szołbiznes. Choć każde z innych pobudek i w inny sposób.
Z jakiegoś jednak powodu ciało wciąż jest tematem tabu. Choć to XXI wiek. I nie chodzi o pruderię. Od tej strony o ciele wiemy już raczej wszystko.
Chodzi o to, co my robimy dla ciała. I dlaczego wciąż - tak bardzo mało.
- Mnie to nie dotyczy. Uprawiam sport i nie palę.
- Przecież dbam. Jem, łykam leki, stosuję się do zaleceń lekarza. Biorę suplementy.
- Nie żałuję sobie na kosmetyki, a czasami nawet zaszaleję ze spa. Stosuję peeling, maseczki oczyszczające i kremy pod oczy, na łokcie i pod kolana. Te i inne myśli często pojawiają się w kontekście pytań, jak dbamy o swoje ciało. I choć te rzeczy są istotne, brakuje w nich czegoś ważnego. Dbamy, ale czy się troszczymy? Brzmi podobnie, a przecież to duża różnica.
Zakładamy, że powierzchowne dbanie wystarczy. Jednak, czy to powoduje, że człowiek zna a tym bardziej lubi swoje ciało? Lubi, tak po prostu? I akceptuje, bez chęci wskoczenia w cudze, w myśl zasady, że w ogródku po sąsiedzku i tak rośnie ładniejsza trawa, choćbyśmy jakie nawozy stosowali u siebie?
Lubić, znać i akceptować. I to "coś", na co z reguły nie patrzymy za często z uwagą, a jeszcze rzadziej z czułością, zrozumieniem i akceptacją. Bo blizny, bo fałdki i cellulit po porodzie, bo kilka kilo za dużo, kilka za mało i kości sterczą, bo trądzik, żylaki lub stomia...
Bardzo często traktujemy swoje ciało z nonszalancją i po macoszemu. Jest jakie jest i lepsze nie będzie. Dostaliśmy je za darmo, a wiadomo, jak bardzo często traktuje się to, co za darmo. Nie kupiliśmy go i nie musieliśmy się o nie starać. Mamy i już.
I owszem, by nie stanęło w pół drogi, wlewamy w nie paliwo w postaci jedzenia i napojów. Czy jakościowych? Czy regularnie? Często, niestety – nie. Jednak, póki ta opcja działa, to działa. Dajemy też ciału kilka godzin na sen i regenerację. Choć zwykle i tak za mało, więc, by chciało współpracować, wlewamy w nie z samego rana mocną kawę, potem kolejną i ze dwie w ciągu dnia. Rzadko kiedy jakościowo się przy tym odżywiając.
W efekcie tych zabiegów, rozedrgany wewnętrznie i pobudzony organizm wieczorem ma problem, by zasnąć. Wkurzeni, że 2 w nocy a my nadal nie śpimy bierzemy tabletkę. A rano, by się uruchomić – pijemy kawę...
Często w ten właśnie sposób mówimy "dziękuję" przyjacielowi, który znów stanął na wysokości zadania, pomagając nam przeżyć kolejny trudny dzień.
Palimy. Często dużo za dużo... Nie odpoczywamy. Zapominamy, że mamy urodziny i że są święta. Wszak raz w roku tydzień lub dwa urlopu na all inclusivie w Turcji powinien załatwić sprawę. Pędzimy więc, nie zwalniamy tempa i poddajemy własne ciało kolejnym testom na wytrzymałość.
Badania? A kto by miał na to czas? Skoro nie boli, to nie ma co kusić losu (to autentyczna wypowiedź, którą usłyszałam na własne uszy)
Powstrzymujemy łzy, emocje, poczucie głodu a nawet - potrzeby fizjologiczne.
Tak, pochłonięci pracą wiele godzin siedzimy z pełnym pęcherzem. Często głodni, z piekącymi, ze zmęczenia, oczami i głową, w której szaleją wszystkie kowalskie młoty na raz. Bierzemy tabletkę. Potem drugą. Czekamy na cud. w tak zwanym międzyczasie zmuszając się do dalszej pracy.
XXI wiek to wybuchowa mieszanka oczekiwań i aspiracji.
Łączy kulturę "pracy do utraty tchu" (w skrócie "zapier**lu", jak mawia większość) z obsesyjnym dbaniem o swój wygląd i to najlepiej, 24 godziny na dobę. Celebrytki i samozwańczy kołczowie pokazują, że się da, że tylko trzeba od siebie więcej wymagać. Nie narzekać, tylko działać. I sukces przyjdzie. Szkoda tylko, że nie mówią ani słowa, że oni sami w dążeniu do sukcesu dość często wspomagają się sposobami, które publicznie krytykują i piętnują.
Z jednej strony mamy pracować, bo to dobrze wygląda, z drugiej, mamy więcej odpoczywać i dbać o siebie, bo to też dobrze wygląda.
Jak tak na to patrzę, to wygląda to tak, że nie wygląda wcale, a już na pewno łącznie. Wykonalne też nie jest, zwłaszcza z budżetem ekonomicznym i mentalnym, jaki posiada statystyczna Polka, zdana tylko na siebie.
Ona jednak, ta statystyczna Polka, taka jak Ty lub ja, często poddawana jest ogromnej presji otoczenia, nie mającego odwagi przyznać, że to wszystko to często ściema, która nie działa.
Właśnie to błędne koło powoduje, iż statystyczna Polka uważa, że to z nią jest coś nie tak, skoro nie daje rady, a inni dają.
Jak do tego doszło, że szczerość w relacjach międzyludzkich zastąpiona została plastikiem? Który, na domiar złego, łykamy wszyscy, choć wiadomo, co się mówi o plastiku w organizmie...
To oczywiście ponury żarcik i przewrotna gra słów, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że kolorowy, wystudiowany i wykadrowany plastikowy kadr zastąpił nam prawie wszystko.
Drogie kochane Kobiety, jesteśmy mądre, tylko zabiegane. I to, owszem, tłumaczy lecz absolutnie nie usprawiedliwia tego, co robimy ze swoim ciałom. A w zasadzie - czego nie robimy. Nic dziwnego, że ani trochę go nie znamy i trudno nam je lubić.
Głodzimy je, męczymy brakiem snu i zalewamy kawą. Potem podkarmiamy prochami na wszelkie zło świata, na rozruch i na sen a nierzadko - podtruwamy papierosami. Zapominamy, że ciało to coś, o co należy dbać, nie tylko sprawić takie pozory.
Może łatwiej przyjdzie je zaakceptować, gdy się z nim tak po prostu, po ludzku pogodzimy i przestaniemy testować na "nadwytrzymałość"?
Internet aż huczy od rad, jak powinnyśmy się akceptować i dopieszczać. Bo praca to nie wszystko i trzeba znaleźć czas na domowe spa, kieliszek wina i masaż regeneracyjny + jogę i wieczór z książką.
Jednocześnie przesuwa się granice wytrzymałości, krytykując tych, którzy nie chcą pracować do utraty tchu, lecz tylko tyle, ile trzeba. Pokolenie X, jak często z dumą podkreśla, pracowało wszak wiele więcej, i dzisiejsza młodzież do niczego nie dojdzie, bo tak nie potrafi i nie chce. A by do czegoś dojść należy przecież pracować. Jak to podpowiadają internety ustami tych, "którzy do czegoś doszli", co najmniej 12-15 godzin - dziennie...
I żeby teraz pasowało nam do drugiego obozu: uwaga! po takim dniu pracy należy się nam regeneracyjna 2 godzinna kąpiel przy świecach i w olejkach, 8-godzinny sen, następnie pobudka o 6:30, jogging, prysznic, omlety, kawa z mleczkiem a przy niej - prasówka. A potem na spokojnie, wyjście do pracy, którą zaczynamy od 7, być może od wykładania towaru na półki, a być może od pisania prawniczych pism rozwodowych... Nie, pomieszanie czasów i nieścisłość logistyczna nie jest pomyłką, lecz celowym paradoksem, który pokazuje, że nic się tu nie spina. Bo gołym okiem widać, że się nie spina, prawda?
Kobietki kochane, nie dajmy "się oszaleć". Nie mamy nadludzkich mocy. Potrzebujemy się wyspać, porządnie, jakościowo zjeść i odpocząć. I, choć o tym się nie wspomina, bo to oznaka słabości i to nieelegancka – także wypłakać ze zmęczenia i, co bardzo ludzkie - iść siusiu. I nie po kilku godzinach pracy na kasie i nie po całej zmianie siedzenia nad ważnym tematem sprawy, jaką prowadzimy, lecz wtedy, gdy potrzebujemy...
Tyle się mówi o akceptacji, ale jak zaakceptować skoro, tak mało się o czymś wie? To tak jak planować bieg przez płotki, gdy człowiek ledwo co słyszał o chodzeniu...
By zaakceptować trzeba zrozumieć.
To ciało to ja. Tamto ciało to ty lub ona.
To są nasze ciała. Nasze osobiste żyjące, oddychające, organiczne PC (Personal Computer). Mamy w nich wszystko. Jak w najlepszym ajfonie. Dlaczego więc o ajfona dbamy, a o ciało tak nie do końca? Może dlatego, że ajfon kosztował kupę hajsu, a ciało mamy od zawsze bez większego starania? Oby nie, oby chodziło tylko o zwykłe zabieganie, a nie zwykłą - niewdzięczność..
Bądźmy dla siebie dobre. Makijaż jest ważny. Dobra odzież też. Ale - i tak bardziej - kilka dni wolnego, gdy cieknie z nosa, temperatura skacze powyżej 38,5 i chrypa odbiera głos.
All inclusive to super sprawa ale nie zrównoważy pozostałych 50 tygodni ciężkiej orki, gdy zapomina się o jedzeniu, a spać się kładzie, gdy na dworze zaczyna świtać.
Weźmy się czasami na spacer do lasu. Najlepiej z psem. Zróbmy sobie zielonej herbaty albo zwykłej z malinowym sokiem. I odpocznijmy, w ulubionym fotelu.
Wyłączmy budzik i pośpijmy tyle, ile potrzebuje organizm. Wyleczmy katar, a jak siądzie na oskrzelach, to weźmy L4. Może niebo nie spadnie nam, na głowy od tygodnia pauzy spędzonej w łóżku... Zapiszmy się do psychologa, na siłownię lub do biblioteki, zgodnie z tym, czego potrzebujemy w danym momencie życia. Odłóżmy telefon i posiedźmy sobie słuchając muzyki, albo lasu, albo własnych myśli.
Poznajmy, zrozummy i choć trochę bardziej polubmy siebie, a wtedy, kto wie, może z czasem damy też radę z akceptacją :)
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz