08 Grudzień 2024
08-03-2023 przez Iza Janaczek
Mickiewicz mówił o nas: "kobieto, puchu marny, ty wietrzna istoto", a jednak, wierząc Halinie Poświatowskiej, "to my rodzimy mężczyzn o silnych dłoniach"...
I nie, nie chodzi o to, by uprzedmiotowić kobietę, przypasowując ją do funkcji tylko i li - rodzenia dzieci, zwłaszcza – w dniu Jej święta. Chodzi o podkreślenie niezbitego faktu posiadania daru, jakim ta wietrzna istota od zarania dziejów włada. Dar dawania życia, to coś, co odsuwając na bok feministyczny punkt widzenia, jest absolutnym fenomenem. Dlaczego? Bo można rozumieć go w dwójnasób; jako danie światu nowego człowieka sensum stricte, lub jako stworzenie - już istniejącego człowieka do nowego życia.
Pierwsze wiąże się z oddaniem światu czystej karty, dziecka, którego los zapisują biegnące dni i przeżycia, drugie to pomoc w pisaniu kolejnego tomu komuś, kto potrzebuje narodzić się na nowo.
Oczywiście, przywilej podtrzymywania cudzego światła, gdy u kogoś niemoc, nie jest tylko przywilejem kobiet, niemniej, trudno im odmówić sukcesów na tym polu.
Z takim darem trudno dyskutować, trudno też dyskutować z rolą kobiety i jej pozycją w świecie, w pracy, w rodzinie.
Właśnie w dniu kobiet warto wspomnieć o każdym aspekcie bycia kobietą i o wszelkich tego faktu konsekwencjach. Bo że jesteśmy fenomenem samym w sobie, to absolutny truizm :)
Jesteśmy dobre i złe, wspaniałomyślne i małostkowe, zabawne i śmiertelnie poważne, rozważne i romantyczne, no i piękne, bezsprzecznie jesteśmy piękne, tylko, jak pisała Maria Czubaszek, nie po każdej z nas to widać ;) Często też idziemy w życiową matematykę, choć w szkole, rzadko kto, tak naprawdę, był jej fanem.
Różnicujemy zatem:
dzielimy i siebie nawzajem i przysłowiową skórę na niedźwiedziu;
sumujemy błędy, wady i kilogramy własne i innych,
stosujemy też istne wariacje z powtórzeniami w wersji "życie jest do bani".
Na szczęście, dla równowagi, także wspaniałomyślnie mnożymy – to co dobre, dodajemy – sobie i innym otuchy i wiary, a także odejmujemy - to, co złe, co boli i co bezwzględnie odjąć należy. Zapominamy kiedy trzeba i...kiedy nie trzeba też! Jesteśmy wampami i statecznymi matronami, jesteśmy ciche i żywiołowe, ale nade wszystko jesteśmy wojowniczkami, wszystkie, co do jednej.
Walczymy z krzywdzącymi stereotypami, które niejednokrotnie same tworzymy lub powielamy, walczymy z własnymi słabościami, z ciemnością w swojej głowie, z kompleksami, bólem oraz brakiem akceptacji i zrozumienia.
Wszystkie też, bez wyjątku mamy światło nad czołem, które na początku naszej drogi świeci jasnym blaskiem, lecz z czasem, podczas życiowych zakrętów, dramatów i tragedii, blednie, by nie zadbane odpowiednio, prawie zupełnie zgasnąć...
Daria, miała wszystko, urodę hollywoodzkiej gwiazdy, dobre wykształcenie, dom, wspaniałego męża i plany. Do szczęścia brakowało tylko dziecka. Masz czas, mówili, to tylko stres, mówili, wszystko się ułoży, mówili... Jednak lata mijały a nie układało się nic... nadal nie słychać było tupotu bosych nóżek we wspaniałym domu... Daria mimo urody, wykształcenia, kochającego męża czuje się z roku na rok coraz mniej ważna, coraz mniej dobra, coraz mniej potrzebna... Świat widzi jej biały uśmiech i błyszczące oczy, jednak mało kto dostrzega czający się w nich smutek, a zmarszczki pomalutku pojawiające się wokół ust mało kto łączy z goryczą smutnych, przepłakanych nocy...
Dzień kobiet to także jej święto...
Inaczej jest z Jolą. Owszem także ma dom i dobra pracę, ma też dzieci, wspaniałe brzdące. Tylko miłości nie ma. Gdzieś się ulotniła, wyparowała w natłoku spraw, zmartwień i obowiązków. Z każdym dzieckiem, (a ma ich Jola troje) przybywało jej kilogramów, których teraz za nic w świecie nie może się pozbyć. Sytuację pogorszyły leki, które bierze na tarczycę, a które powodują wzrost masy ciała. Na początku mąż sobie tylko z jej wyglądu żartował, raniło, ale cóż... myślała, że z czasem to ustanie, że zrozumie, jak ją to boli, że zaakceptuje i pomoże przetrwać ten trudny dla niej czas. I z czasem faktycznie ustało, tak jak miłość męża, który coraz częściej zostawał dłużej w pracy. Aż pewnego dnia wprost zaproponował krótką pauzę w związku, by mogli od siebie odpocząć... Jola czuje się źle z samą sobą, choć przecież daje z siebie wszystko. Jest trzystuprocentową mamą i cierpliwą, kochającą, wielkoduszną żoną. Niemniej, ma nadwagę, nie akceptuje więc siebie samej. Po prawdzie nienawidzi swojego ciała i prawie wcale już na nie nie patrzy.
Dzień kobiet, to także jej święto.
Beata, stoi przed lustrem i patrzy na swoje ciało. Na mapę trudnego "chorego" życia, jaką kreślą widoczne na nim pooperacyjne blizny i jakiej dopełnia stomijny woreczek przyklejony do brzucha. Przeszła długa drogę, by być tym, kim jest. Kobietą, która najpierw z całych sił walczyła o zdrowie fizyczne a potem o jasność w swojej własnej głowie, która zmęczona ciągłym stawaniem w szranki ze światem, właściwie przestała funkcjonować. Beata długi czas nie potrafiła zaakceptować tego, kim się stała. Faktu, że jej atrakcyjne kiedyś ciało jest teraz siatką blizn. Faktu, że przez stomię ludzie patrzą na nią z rezerwą, jakby nie potrafili zrozumieć, że ten mały woreczek to symbol życia, nie porażki.
Po wielu trudnych chwilach Beata jest wreszcie innym człowiekiem. Kocha i jest kochana. I choć zajęło jej to wiele ciemnych dni i jeszcze czarniejszych nocy - w pełni siebie akceptuje.
To także jej święto.
Karina mieszka w wynajętym mieszkanku. Studiuje prawo, ma kota i mnóstwo znajomych z uczelni. Ma też depresję... Skryta, zdystansowana, z uprzejmym uśmiechem, żyje trochę na uboczu życia, spędzając większość czasu w mieszkaniu, w których tylko kot widzi, jak jej ciężko. Nie bawią ją wyjścia na drinka, wspólne hałaśliwe wyprawy na zakupy, kawiarniany gwar i życzliwe rady, które, jak zauważyła, za jej plecami zamieniają się w uśmiechy politowania i pogardliwe miny. Od niedawna chodzi na terapię. Nikt nie wie. Karina uczy się oswajać własne emocje. Na razie, tak szczerze i z serca, rozmawia tyko z kotem, ale robi postępy. Wierzy, że niedługo, znów będzie w stanie żyć jak inni, pełną życia.
Dzień Kobiet to także jej święto.
Nie zawsze jesteśmy aniołami :) po prawdzie, rzadko kiedy występujemy w tej roli. Zmęczone, zniechęcone, złe i sfrustrowane częściej jak Daria, Jola, Beata i Karina bywamy zagubione, samotne, pełne kompleksów i smutku... Jednak - jesteśmy też jak one – wojowniczkami...
Daria zdecydowała się na adopcję. Wraz z mężem chcą dać drugie życie komuś, kto tego rozpaczliwie potrzebuje. Jola rozstała się z mężem, założyła własną firmę, ustabilizowała wagę, znów chodzi w rozmiarze L i - znów chodzi na randki. Czuje się szczęśliwa.
Terapia Kariny przynosi efekty, Karina znów się uśmiecha, robi nieśmiałe plany, a Beata jedzie w podróż życia, wraz z mężem spędzą wakacje na Seszelach, by uczcić ich nowe życie. Na tę okoliczność, prócz kobiecych sukienek, Beata kupiła wspaniały, nieziemsko drogi dwuczęściowy strój kąpielowy. Wygląda w nim obłędnie, jak mówi mąż, który za każdą blizną szanuje i podziwia ją jeszcze bardziej.
Dziś w Dzień Kobiet stańmy przed lustrem i powiedzmy sobie coś miłego, zanim zrobi to ktoś inny. Zanim będą kwiaty, całusy i uśmiechy.
Niech to będzie jedno zdanie. zdanie ważne, jak to wszystko, co nas do niego doprowadziło. Zdanie, które zawsze powoduje, że chce się bardziej i mocniej. Jak ono brzmi? To proste: JESTEM Z CIEBIE DUMNA :)
Dzień dobry, dobrzy ludzie :)
Napisz komentarz