20 Grudzień 2024
20-04-2024 przez Iza Janaczek
Życie jest sumą przypadków – i dobrze, jeśli można się z nich śmiać, wyciągając właściwe wnioski i robiąc podsumowania, bo wtedy uznać można, że człowiek to jednak ma w życiu szczęście – wszak zawsze mogło być gorzej.
Przez przypadek można stracić fortunę lub zrobić biznes życia. Można się zakochać na śmierć i życie, a także podobnież znienawidzić.
Przez przypadek można też wybrać się na trekking w klapkach.
Od razu uspokajam co wrażliwszych na detale i konwenanse - to nie była żadna tam wielka wyprawa na Mont Blanc. Wszak trekking to nie tylko góry, trekking to długotrwała piesza wędrówka sama w sobie. I owszem warto ją zrobić w solidnych butach za kostkę, ale jak nie ma ich akurat pod ręką, znaczy na nogach, to trzeba temat po prostu wziąć na klatę i zrobić co się da, by nie tylko było co wspominać, ale też - z czego wyciągać wnioski.
Trekking w klapkach, choć zdarzył mi się naprawdę, może być też doskonałą alegorią życia. Wszak wszyscy staramy się do tej wyjątkowej, niepowtarzalnej wędrówki przygotować jak najlepiej się da. Mamy więc wodoodporne plecaki z prowiantem i wodą, nieprzemakalne kurtki, dobre ciuchy i solidne buty. Czemu więc czasami, mimo że to wszystko przygotowane i tylko czeka na użycie, swoją życiówkę robimy w przysłowiowych klapkach i to na pół gwizdka? Na dokładkę bez wypasionego plecaka i prowiantu, bo zdarzyła się ona mimochodem, bez ostrzeżenia, i na dokładkę wtedy, gdy totalnie nie byliśmy na nią przygotowani...
„Jak do tego doszło – nie wiem”, że zacytuję tu słowa piosenki, którą wszyscy znają, lecz nie wiedząc czemu, mało kto się do tego przyznaje.
To był wiosenny, ciepły dzień, w ciepłej krainie, gdzie wiosna przychodzi wcześniej i od razu jakoś tak na bogato, zdobiąc świat wszelakim kwieciem, zniewalającym zapachem i kojącym dźwiękiem. Taki dzień spędza się na świeżym powietrzu, najlepiej w ruchu. W ten sposób człowiek chłonie wszelkimi zmysłami to, co z natury najlepsze – dobro, ciepło i poczucie, że świat wyciąga do niego swoje ramiona.
Taki dzień można spędzić na plaży, albo i trzech. Obuwszy więc stopy we wspomniane już w tej historii klapki (absolutnie rekomendowane na plażę), ruszyłam inwentaryzować ziarenka piasku i liczyć fale, kołyszące się w powolnym, leniwym tańcu. Z plaży na plażę było piękniej i bardziej do syta. Szafir wody cudnie harmonizował z błękitem bezchmurnego niemal nieba, a całość idealnie odcinała się od biało-złocistego piasku.
Czy w takich okolicznościach przyrody ktokolwiek myślałby o solidnych butach za kostkę?
No właśnie :) Doszłam do tego samego wniosku, zatrzymując samochód przed kolejną plażą, licząc, że do linii brzegowej z parkingu będzie co najwyżej 100-200 metrów.
Plaża znajdowała się w top10 plaż mojego wakacyjnego raju. Tak podawały internetowe rankingi i tak twierdził Johnny – przemiły i uczynny właściciel klimatycznego hoteliku, który służył mi za bazę wypadową zarówno w góry, jak i w kierunku rozlicznych plaż rozsianych po tej wakacyjnej Arkadii.
Rozleniwiona wcześniejszymi łatwymi celami, nie spodziewałam się, że w przypadku plaży z internetowej topki będzie inaczej, czyli dłużej i dalej.
A było.
To był właściwie ten moment, gdy wypadało sięgnąć po te wygodne, solidne buty, ale - jak to bywa z pięknymi i niespodziewanymi chwilami – i ta przyszła znienacka i totalnie bez ostrzeżenia.
Z założenia krótki spacer na plażę okazał się solidnym, kilkukilometrowym, niespodziewanie długim marszem.
I żeby nie było – absolutnie nie narzekam. Piaszczysto szutrowa droga wiodła przez las porośnięty jałowcami, opuncjami i piniami. Szlak nie należał do wymagających – choć był długi i robił wrażenie. Zwłaszcza gdy człowiek wyskoczył jedynie na krótki rekonesans, chcąc pędzić dalej… Wszak na ten dzień tyle planów jeszcze czekało na zrealizowanie.
Po czasie dłuższym niż zakładałam – dotarłam na plażę będącą w internetowej topce najpiękniejszych plaż mojej wakacyjnej destynacji. Ukryta była za lasem, dwoma jeziorkami i wysoką górą, którą trzeba było obejść i to dosłownie.
Tego dnia nie zobaczyłam już żadnej więcej plaży. Ta, do której dotarłam, okazała się tą, na której postanowiłam zostać. Rzeczywiście była prawdziwą perełką. Nie, nie dlatego, że była wyjątkowo piękna. Piękno wszak to rzecz gustu – każdy widzi je inaczej.
Patrząc na szmaragdową wodę bijącą o brzeg spienionymi grzywami fal i przesypując w dłoniach biały piasek pokrywający zupełnie pustą plażę, pomyślałam, że życie pisze najlepsze scenariusze i że piękny cel nie zawsze da się osiągnąć w piękny, wystudiowany i zaplanowany od A do Z sposób. Czasami, by do niego dotrzeć, wystarczą bose nogi w niemarkowych klapkach, upór, ciekawość tego, co jest za kolejnym zakrętem i trochę szczęścia.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz