15-07-2023 przez Iza Janaczek
Gdyby się udało zwizualizować "samotność", to co byśmy zobaczyli?...
Myślimy: "banan" – zamykamy oczy i widzimy banana, albo całą kiść lub nawet drzewo z mnóstwem owoców.
Albo: "choinka" i od razu w głowie rozlega się któraś z kolęd, a przed oczyma pojawia się radośnie ustrojone drzewko...
Myślimy "samotność" i co widzimy?... Dla wzmocnienia efektu można zamknąć oczy. Można je otworzyć, albo nawet pomrugać, by wyostrzyć obraz. Co zatem widzimy?
No właśnie. Nie jest łatwo, prawda? Samotność, w słowach Listu do M. Ryśka Riedla z Dżemu, ""to taka wielka trwoga" Ale jak wygląda ta wielka trwoga? Nie wie nikt i jednocześnie, wiedzą wszyscy. I gdybyśmy chcieli ją opisać, każdy zrobiłby to inaczej.
Dla jednych samotność, to pusty dom i zegar na ścianie odliczający czas, w którym nic się nie zmienia prócz wielkości dojmującej pustki.
Można i owszem, upiec ciasto, można umyć okna, można wyprasować pranie, tylko... po co? Skoro i tak, nikogo to nie interesuje.
Nikt nie przyjdzie na kawkę i kawałek babki cytrynowej. Nie pochwali porządku w domu i nie zachwyci się bluzką którą prasowałaś z dbałością, by ładnie się prezentowała.
Ja wiem, wiele osób powie w tym momencie, że nie powinno się żyć dla kogoś lecz dla siebie. I że póki tego nie zrozumiemy, nie będziemy szczęśliwi lecz samotni.
No i to jest bardzo słuszne rozumowanie.
Wewnętrzne spełnienie to także, a może przede wszystkim - dostrzeganie siebie. Lecz tu pojawi się pewna rozbieżność, która może powodować różnicę zdań w tym ważnym temacie. A mianowicie, wielu ludzi myli życie dla kogoś z życiem - cudzym życiem. A także - bycie samą z byciem samotną.
Życie dla kogoś i to niekoniecznie w towarzystwie (choć nie skarżąc się na jego brak), nierzadko uszczęśliwia a całkiem często pozwala zachować harmonię, dodając skrzydeł. Z kolei życie cudzym życiem, a przez to często i samotność, występująca w pakiecie, ale drobnym druczkiem, z czasem odbiera i sens i siły i - wszelkie chęci...
Różnica pomiędzy byciem samą a samotną jest wielka i bardzo wyraźna. O ile bycie samą jest wyborem rokującym i w zgodzie z sobą, o tyle bycie samotną jest wyborem tragicznym.
I dlatego właśnie, żyjąc dla kogoś a nie stricte życiem kogoś innego, jakoś tak człowiekowi pełniej i mniej samotnie. Zwłaszcza, gdy ma się na kogo czekać z kawą i i tą domową babkę cytrynową.
Właśnie... Ciastko cytrynowe... To co kojarzy się ze śmiechem, towarzystwem i wspaniałymi emocjami jednocześnie może stać się symbolem bólu samotności...
Tak może przecież wyglądać samotność. Może mieć postać pysznej babki cytrynowej i świeżo wyprasowanego prania.
Ktoś inny samotność zobaczy absolutnie inaczej. Zamknie oczy i jako jej wizualizacja pojawi się tłum ludzi. To mogą być bliscy, przyjaciele, znajomi z pracy. Może tej wizji będą towarzyszyć hasła w stylu:
"- Stary, innym razem, dziś absolutnie nie dam rady.... W przyszłym tygodniu? Cholera, w przyszłym tygodniu też nie... Zdzwonimy się jakoś, ok?".
"- Mamuś, nie przyjedziemy na święta, przepraszam, Marek nie da rady się wyrwać, a ja go samego nie zostawię przecież. Wiesz, praca. Bardzo byśmy chcieli, ale..."/
"- Synu przepraszam, wiem, że to ważny koncert ale mamy tu zawrót głowy. No nie wyrwiemy się. No nie przejmuj się... Będą przecież inne koncerty, prawda? Wtedy to już staniemy na głowie, żeby dotrzeć... No, pa, pa, muszę kończyć".
I tak dochodzimy do trzeciej twarzy samotności. Ma ona kształt prostokąta mieszczącego się w dłoni. Małego urządzenia, które z założenia miało nam otworzyć świat i ułatwić jego odbiór. I pomóc w kontaktach z bliskimi oraz często mimo - odległości i sprawić, by kwitły.
Telefon komórkowy, bo o nim oczywiście mowa, miał czynić nam świat prostszym w odbiorze, bliższym i pełnym możliwości. Tymczasem komórka, ten nasz świat w wielu aspektach dość mocno skomplikowała. Często wręcz zupełnie go przysłaniając.
I to, co miało być oknem na świat, dla wielu stało się ledwo świetlikiem w celi.
Komórka, to z jednej strony bardzo przydatna rzecz. Nie można negować zakłamywać rzeczywistości. To byłoby skrajną hipokryzją. Ten sprytny sprzęcik umożliwia nam praktycznie wszystko. Służy za gadającą mapę, gdy jesteśmy w trasie, czyta nam powieść, budzi i usypia. Umożliwia płacenie przelewów, planowanie wakacji i dnia w pracy. Z sukcesem wspomaga uczenie się języków. Efektowne odchudza i daje możliwość ćwiczenia jogi.
Tak, telefon komórkowy to fantastyczna rzecz. Naprawdę. Ale ma tez swą drugą stronę. Jeśli tylko się mu na to pozwoli, to z pomocy i naszej prawej ręki, stanie się złodziejem czasu okradającym nas z tego, co mamy najcenniejsze. Z relacji międzyludzkich w rzeczywistym świecie. I z czasu, który nigdy nie wróci.
foto: Skitterphoto // pixabay.com
Im więcej mamy lat tym jakoś tak wyraźniej dostrzegamy upływ czasu. Jesteśmy boleśnie świadomi tego, że kapie on jak woda z kranu, Może czasem próbujemy ją łapać, by nie rozpryskiwała się z głuchym plaskiem tak jakoś beznamiętnie o umywalkę zamieniając każdą z kropli w milion nanokropelek, których nie da się już złożyć w całość. Częściej - nie, bo - paradoksalnie, nie mamy na to czasu, pędząc dalej.
Zakładając jednak, że każda kropelka to jakaś część naszego życia, wizja ta i perspektywa są co najmniej mało optymistyczne, żeby nie rzec - przygnębiające.
Młodość generalnie daje radę, lubi w powtórki zamieniając każdą z nich w wiele innych, nowych wariantów... Wiele kropel zdąży rozbić się o zlew, nim zorientuje się ona, że z poprzednich nie ma nic. Z wolna przychodzi świadomość i stres, że trudno dokręcić ten kran, by nie przeciekał... To frustruje, dołuje i powoduje, że włącza się instynkt. Szukamy pomocy. Rozwiązań i wparcia. I o dziwo, często nie u ludzi obok ale - w internecie... Z resztą, jeśli mamy w pamięci te samotne święta, przegapione koncerty i odwołane spotkania, to trudno się dziwić że podejmujemy decyzje, w oparciu o: "dam sobie radę sama"...
Sięgamy więc po telefon, tam tylu znajomych na fejsie, na insta i w tiktoku. Szukamy pomocy, wsparcia, zainteresowania... I odkrywamy, że samotność może mieć jeszcze inną twarz... Okrągłą uśmiechnięta żółta buźkę grafiki - emoi buźką lub małego czerwonego serduszka.
Czasami spoza drzew nie dostrzegamy lasu. Czy to dziwne? Myślę, że nie... Czy powinniśmy się za to winić? Nie, tym bardziej nie. Poczucie winy niczego nie buduje. Dlatego zamiast ugruntowywać się w przekonaniu, że nie damy rady, próbujmy ograć system. Ale - nie długimi susami lecz małymi kroczkami.
Punkt pierwszy – to głośno nazwać problem, który nas dosięgnął.
Punt drugi, iść z nim na kompromisy. ;)
Nie, nie walczyć. Na to przyjdzie czas. Na razie, nie mamy wprawy na szarżę. Sam zapał nie wystarczy. Polegniemy w pierwszej potyczce. Zniechęcimy się i odpuścimy. Zatem, powoli i małymi krokami.
Można zacząć od obejrzenia zachodu słońca na własne oczy, nie przez ekran monitora robiąc setne zdjęcie. Upiec ciasto i wyjść z nim do sąsiadów, jeśli wnuki nie mają czasu, a syn utknął w pracy. Albo nawet pójść do parku z prawdziwą książką. Jestem pewna, że nie będziemy tam sami, innych "samych ludzi" z psem, książką albo nawet telefonem, będzie wiele.
I wtedy, może by tak po prostu, po ludzku...przysiąść się? Uśmiechnąć i powiedzieć, jakiś banał, w stylu, że to fajny dzień na spacer. Próbowaliście tego, Drodzy Ludzie?
Ja i owszem ;) Choć, co ciekawe, choć samej zdarzyło mi się przygodnie "zagadać" to też dość często byłam tą właśnie "metodą wzajemności od samotności" łapana w dyskusje ;)
Przyznam że to bardzo ożywcze doświadczenia. Dostarczają przemyśleń, wzruszeń i nowych pytań...
Korzystajmy z takich okazji. I nie jest istotne miejsce gdzie się mogą zdarzyć, ale to, jak na nie reagujemy.
I nie ma znaczenia czy zdarzy się to w pociągu relacji Warszawa - Gdańsk, czy w Parku Jordana. Albo w metrze w Londynie, afrykańskiej taksówce wiozącej do Guellala, czy w lokalnej Biedronce niedaleko domu.... Najważniejsze to wykorzystać okazję. Ja wiem, że rozmowa twarzą w twarz to taki trochę dziś niemodny sposób komunikowania się. Modniejsze są relacje, filmiki i czaty. Jednak, żaden milion serduszek i uśmiechniętych emoi nie zastąp wspólnego śmiechu, wzruszeń i wymiany poglądów. Tego wszystkiego nie da się doświadczyć głęboką nocą, przed ekranem telefonu. Dlaczego? Z prostego powodu. Bo bezcenne jest widzieć twarz rozmówcy i czuć jego zaangażowanie w rozmowę. Być w centrum rozmowy, a nie jej centrum... I zamiast emoi i pięciu serduszek otrzymać uśmiech i żywe, żywe zainteresowanie.
Owszem można dalej stać w lesie i drzew szukać. I wciąż wpadać nosem na "nie te", choć tak oblegane przez innych. Można też spojrzeć ponownie, już bez upiększającego filtra i dostrzec to właściwe, które i będzie stało, gdy znużeni będziemy chcieli się na nim oprzeć. I otoczy cieniem, gdy spiekota utrudni życie. Może nie będzie takie popularne jak inne drzewa, ale będzie nasze.
Jaki morał z tej ciut metafizycznej opowiastki? Nigdy nie jest za późno na trzy rzeczy:
1. naprawę przeciekającego kranu (życia).
2. wypatrzenie właściwego drzewa z życiodajnym cieniem na wielkiej farmie drzew cudzych
3. i znalezienie swojego człowieka. I nie jest ważne, czy to obcy w parku, czy stary znajomy, albo własny syn, mama, wnuk lub dobry sąsiad, który kiedyś był ważny jak przyjaciel ale potem zaginął gdzieś w pędzie kropel rozpryskujących się o zlew.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz