20-03-2024
Czytałam gdzieś ostatnio, że my ludzie nie umiemy w szczęście. Że lepiej nam wychodzi bycie nieszczęśliwymi, albo już choćby tylko niezadowolonymi ze wszystkiego. W sumie, to trudno się dziwić, bo w tej opcji życiowej jest chociaż stabilne i raczej bez niespodzianek. Nic nie cieszy, to nic nie cieszy. Nie trzeba się silić na finezję.
Wstaje człowiek rano – patrzy przez okno, leje – ech, co za życie, chciałoby się odpocząć, wyjść na spacer a tu się nie da, bo wiadomo, zawsze coś.
Albo, ta sama sytuacja ale w innej rzeczywistości. Czyli...
Wstaje człowiek rano – patrzy przez okno, cudne słońce – ech, co za życie, zawsze musi być fajnie, jak akurat nie mam czasu się z tego cieszyć. No zawsze coś!
Wiecie o co chodzi :)
foto unsplash
Ale już poważniej. Przeczytałam tekst mówiący, że wybieramy opcję: wolę być nieszczęśliwy niż odczuwać szczęście i zestawiłam go z poruszanym tu już wcześniej tematem szczęścia. Wtedy oparłam swoje rozważania na spostrzeżeniu, że szczęśliwym się bywa a zadowolonym z życia się jest. Albo nie jest.
Skąd różnica?
Ponieważ za odczuwanie pierwszego odpowiadają impulsy, chwilowy przypływ super-mocy (zdany egzamin, urodzenie dziecka, informacja o pełnej remisji choroby), a o zadowoleniu z życia – świadczą ich konsekwencje (mamy papier doktora prawa, zdrowe dziecko, rak jest już przeszłością – to wszystko z kolei powoduje długofalową radość).
foto unsplash
Jednak teraz, czytając, że świat cierpi na epidemię braku poczucia szczęścia, co w praktyce oznacza, że my ludzie wręcz boimy się szczęścia woląc utarte schematy, zastanawiam się, czy nie przeszacowałam wciąż wierząc, że ten odwieczny mix emocji, jaki cechował nas ludzi – nadal istnieje. Czy może raczej został on zmodyfikowany, jak wszystko dziś i poddany obróbce korygującej to, co uznaje się w obecnych czasach za słabość.
Boimy się szczęścia i uznajemy je za komplikację, która na pewno skończy się źle. A skoro tak, to po co próbować, skoro potem będzie boleć.
Można próbować żartować z tego prężąc mentalne mięśnie i mówiąc, że przecież to nie problem, w myśl zasady: jest ryzyko – jest zabawa/
Ale niestety nawet ten prosty żarcik źle działa na wyobraźnię.
foto unsplash
Wierząc mądrym tekstom z internetu, dzisiejsi my, nie potrafimy i nie mamy odwagi podjąć ryzyka. Może zbyt do serca wzięliśmy sobie kwestię wypowiedzianą przez Lisa do Małego Księcia, który uważał, że "decyzja oswojenia niesie z sobą ryzyko łez", co oznacza w prostym przekładzie, że jeśli coś przygarniemy do serca (psa, człowieka, dobre nawyki, pozytywne o sobie myślenie), to prędzej czy później, to całe dobro, jakie z tego powodu czujemy zostanie nam odebrane.
Co się podziało, że z ludzi, którzy brali sprawy w swoje ręce staliśmy się ludźmi, którzy wolą przeżyć życie na czarno-białym demo, zamiast sprawdzić czy ten wewnętrzny telewizor nadaje też w kolorze.
foto unsplash
Zwykłam uażać, i w tym temacie się to nie zmienia, że to, jakimi dziś jesteśmy ludźmi w dużej mierze zależy od tego, jakimi byliśmy dziećmi – czyli czy byliśmy zadbani emocjonalnie, czy nie. To z pozoru mała rzecz, ale z wiekiem staje się ona brzemienna w skutki.
Zadbanie emocjonalne, co często mylone jest nawet dziś, to nie zapewnienie odzieży, przyborów szkolnych i kasy na obiady. To bycie obok i uczenie – najlepiej własnym przykładem, że warto ryzykować oswojenie tego, co uważamy za dobre, słuszne i warte uwagi, bez względu na strach, jaki być może będziemy odczuwać żeglując po nieznanych nam do końca wodach.
Mając bez mała czterdzieści i parę wiosen nadal chcę uważać, że my, ludzie, damy radę.
Boję się, że gdy przestanę wierzyć w ten odwieczny porządek emocji, w którym miłość spiera się z niechęcią, szczęście ze z permanentnym niezadowoleniem a dobro z bezrefleksyjnym złem, świat straci swe wielowymiarowe barwy i stanie się czarno-biały i plaski.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie
foto unsplash
Napisz komentarz