15 Listopad 2024
10-04-2024 przez Iza Janaczek
Wyczytałam ostatnio, że według badania przeprowadzonego przez Instytut Gallupa, najsmutniejszą grupą społeczną są dziś młodzi. I nie jest to jakaś tam pomniejsza sonda uliczna, ale poważna opinia poważnego instytutu, który stał się wzorem do naśladowania dla wielu następnych podobnych miejsc. Instytut Gallupa to najstarszy na świecie instytut badania opinii publicznej, powstał w roku 1935 i działa do dnia dzisiejszego, a to oznacza, że na wiarygodność już raczej zapracował. Instytut Gallupa bierze pod lupę zjawiska oddziałujące w stopniu znacznym na to, jak się nam, ludziom, żyje.
I właśnie według tego Instytutu żyje się nam średnio, a już na pewno – smutno. I to najbardziej ludziom 20+, czyli takim, którym powinno się żyć najpiękniej.
Z czym się powinien kojarzyć człowiek w wieku 20 i 20-parę lat? Z niewyspaniem spowodowanym byciem na ognisku na plaży – śpiewaniem do samego rana i zbieraniem muszelek, gdy się już rozwidni. Albo - z niewyspaniem będącym skutkiem oglądania gwiazd z najważniejszym dla siebie człowiekiem, którego, mając lat 20 i parę, powinno się kochać miłością szaloną, romantyczną i nie znającą zegarka.
Z czym jeszcze? Ze szczęściem w oczach, ze zdrową cerą, z ciągłym brakiem czasu spowodowanym łączeniem studiów z dorywczą pracą, a także z pierwszą miłością i z czasem na rozwój, na hobby i na plany.
A z czym mi się kojarzy? Z niewyspaniem spowodowanym ciągłym stresem i strachem, mającym swe źródło w niepewnej przyszłości. Albo będącym pokłosiem tysiąca pytań, kłębiących się w głowie i nie pozwalających zasnąć. Jakich pytań? Na przykład, takich: jak połączyć pracę ze studiami, skoro wykładowcy lekceważą taki powód opuszczania zajęć i mimo przygotowania do egzaminu, oceniają studenta nie z wiedzy i postawy obywatelskiej (łączenie pracy z nauką), a z obecności na swoich zajęciach.
I jeszcze - jak znaleźć czas na odpoczynek, gdy nie ma go nawet na porządny posiłek, jak znaleźć dobre lokum, skoro trudno znaleźć pracę, bo rozmowy rekrutacyjne coraz częściej przypominają eliminacje do cyrku, a nie na dane stanowisko.
I wreszcie jak poradzić sobie z dojmującą samotnością, spowodowaną brakiem czasu na zwykłe towarzyskie interakcje?
Od rodziców dzisiejszych dwudziestolatków często słyszy się znamienne – „ma jeszcze czas szaleć, ja w jego wieku…” I tu zaczyna się jedna wielka konfabulacja i dostukiwanie sobie punktów, bo przecież wszyscy wiemy, jak to było, gdy my mieliśmy po 20 lat. Owszem, mieliśmy obowiązki, owszem, psioczyliśmy na szkołę i że matka ciśnie, że najpierw obowiązki, a potem zabawa, owszem, uważaliśmy, że mogłoby być lepiej, ale jednocześnie – mieliśmy czas chodzić na domówki, nie zawalając studiów, poznawać nowych ludzi, wyspać się, odpocząć i – zakochać się tak bardzo, absolutnie i czasami – na zawsze.
Owszem, nie było aż tak łatwo, bo łączyliśmy szkołę, studia z pracą, ale – traktowano to jako przejaw dojrzałości życiowej i nikt nikomu życia z tego powodu nie utrudniał. Owszem, bywaliśmy niewyspani i zmęczeni – ale nie byliśmy tak bezbrzeżnie smutni, wyczerpani i samotni...
My nie mieliśmy poczucia, że nic dobrego nas już nie czeka – a oni właśnie tak mają. Nie baliśmy się świata i patrzyliśmy w przyszłość z nadzieją – a oni w większości nie potrafią z powodu przesytu wszystkiego, a zwłaszcza presji – która czai się często pod niewinną wymówką: „ty się masz tylko uczyć, ja to wszystko robię przecież dla ciebie”.
Jaka więc jest różnica między nami a nimi? My, choć nie mieliśmy telefonów komórkowych i social mediów z tysiącem znajomych, mieliśmy wokół siebie prawdziwych ludzi, a w głowach plany. Rozglądaliśmy się ciekawie wokół, wierząc, że damy radę. Dzisiejsi dwudziestolatkowie natomiast nie wierzą w nic, a już najmniej w siebie. Mają tysiące znajomych w wirtualnym świecie, ale nikogo, z kim można zwyczajnie wyjść na pizzę i pogadać od serca. I nie rozglądają się ciekawie wokół, jak my kiedyś, bo ich oczy nie są ciekawe świata lecz czerwone z niewyspania i zmęczone zmaganiem się z tym, co kiedyś było powodem do dumy, a dziś jest wyzwaniem.
Nie mówimy im więc może, że mają czas się wyszaleć, bo teraz mają się uczyć.
Uczyć należy się całe życie, nie tylko w wieku 20 lat. I nam więc nie zaszkodzi przypomnieć sobie, że najważniejszą nauką jest obserwacja otoczenia i wyciąganie z tej wiedzy wniosków. No i tak uczciwie, we własnej głowie wróćmy pamięcią, jak to było kiedy my byliśmy na ich miejscu...
W wieku 20 lat też należy się uczyć, ale to czas, by robić to empirycznie - przez poznawanie świata, przez podjęcie pierwszej choćby dorywczej pracy, przez przeczytanie książki dla przyjemności i rozmowę o niej z żywym człowiekiem, przez podróż z plecakiem i przez zakochanie się.
My to wszystko robiliśmy. I to właśnie wtedy, mając te szalone dwadzieścia lat i wierząc, że damy radę z każdym problemem, bo jeśli sami czegoś nie wykombinujemy, mamy wokół siebie ludzi, którzy nam pomogą. Oczywiście to dotyczy większości z nas, bo są i tacy, którzy już wtedy wiedzieli to, co wiedzą dzisiejsi młodzi ludzie. A mianowicie, że istnieje na świecie samotność, która gasi każde światło.
Zatem tym bardziej, skoro wielu z nas wie to z własnego doświadczenia, warto pomóc tym, którzy w tym temacie są nowicjuszami. Zważywszy, że wiemy, jak się to może skończyć i w jaki sposób może ewoluować smutek, zadbajmy, by nasi dwudziestolatkowie (być może nasze dzieci, być może wnuki) nie przeszli w nim na zawodowstwo, które dla wielu skończy się tak, jak u nas – być może samotnością, być może depresją, chorobą przewlekłą lub stomią a być może codziennym wegetowaniem w odcieniach szarości.
Stworzyliśmy sobie świat pełen kolorów, dźwięków, atrakcji i licznych udogodnień. Szybciej się przemieszczamy, lepiej widzimy i słyszymy. Możemy wzbić się w powietrze, podziwiając go z góry, mimo braku własnych skrzydeł, i spędzić wiele czasu pod wodą, mimo braku przyrodzonych możliwości.
Żyjemy wygodniej, efektowniej i – zdecydowanie dłużej. A skoro już tak – to może warto jeszcze do kompletu żyć lepiej i szczęśliwiej? Zwłaszcza mając 20 lat?
I to nie tak, że nie wiemy, co robić. Wiemy. Tylko to niewygodna wiedza, bo wymaga empatii, zrozumienia i współodczuwania, a także oddania mentalnej władzy nad duszami, którą daje nam autorytet rodzicielski, nauczycielski, „coachingowy” i inny „pozwalający” dysponować czasem i emocjami innych.…
To teraz, skoro już wybrzmiało… Jak tę wiedzę zagospodarujemy? Właściwie, czy jak zwykle?
Dzień dobry, dobrzy Ludzie
Napisz komentarz