Zmęczenie materiału. I rachunek zysków i strat w cudnych okolicznościach przyrody. O terapii leżenia na trawie w letni dzień

„Zmęczenie materiału” – dość często w polu naszej uwagi pojawia się to właśnie hasło. Z reguły w kontekście różnych rzeczy fizycznych.

Samolot runął, ponieważ jakaś maleńka acz, jak się okazało bardzo ważna część silnika zaważyła na losie wielu ludzi będących na pokładzie. Przyczyn do końca nie wyjaśniono. Prawdopodobnie doszło do zmęczenia materiału. Samochód wpadł w poślizg. System hamulcowy nie zadziałał tak, jak trzeba. Zmęczenie materiału.
Kran się rozciekł. Pralka nie odwirowuje. Mikser nie działa – wysiadł silnik. Zmęczenie materiału.

Czym jest to mało techniczne sformułowanie, które często używane jest właśnie w odniesieniu do bardzo technicznych spraw? Zmęczenie kojarzy się z czymś bardzo ludzkim, materiał – z fizyką. Po połączeniu tych słów otrzymujemy określenie z pogranicza: „nie ma pewności – to wielce prawdopodobne – tak to można ująć”
Można przyjąć, że na zmęczenie materiału składają się dwie rzeczy – wyeksploatowanie i przypadek, który sprawia, że wyeksploatowanie osiąga masę krytyczną.

To zrozumiałe w przypadku samolotu. Nadwyrężona blaszka, śrubka i uszczelka, jakoś się trzyma, spina i nie powoduje problemów, ale wystarczy mały impuls z zewnątrz, przypadek i wszystko się zmienia. W zasadzie – kończy. Gdyby nie zbyt gwałtowny ruch wolantem, gdyby nie burza, gdyby pilot nie był tak zamyślony, gdyby nie zagadał się z drugim pilotem, to może by coś zauważył… Tych składowych może być wiele. W przypadku samolotu, samochodu, kranu, pralki i miksera.

No stało się. Zmęczenie materiału. Nie ma co dyskutować.

Trudno nie odnieść wrażenia, że zmęczenie materiału dotyczy nie tylko rzeczy ale też i ludzi. Różnie to nazywamy i różny miewa finał. Bywa więc zapaścią, zawałem, udarem, obniżeniem nastroju, chorobą autoimmunologiczną. Kończy się często załamaniem nerwowym, protezą, depresją, stomią…

Zmęczenie materiału jest wtedy, gdy dochodzi do wyeksploatowania i splotu niesprzyjających przypadków. W zasadzie, co straszne w swej prawdziwości – pasuje jak ulał do życia wielu z nas. I co z tym zrobimy? Też powiemy, jak w przykładzie suszarki miksera czy samochodu: „no stało się. Zmęczenie materiału. Nie ma co dyskutować”.
Można i tak. Jednak, myślę sobie, że taki stoicyzm raczej sprawy nie załatwi. Akceptacja jest ważna i potrzebna. Ciche przyzwolenie i rozgrzeszenie – już zdecydowanie nie.

Rozbity samolot zastąpić można nowym modelem. Choć to kosztowne, to się jednak da. Zepsuty mikser, pralkę i lodówkę, naprawić lub wymienić na nowe. Z człowiekiem tak łatwo nie pójdzie.

Jesteśmy najwspanialsza maszynerią jaką widział ten świat. Mięśnie, ścięgna, naczynia krwionośne napędzane siłą myśli i woli przekształconej i dystrybuowanej impulsem elektrycznym, to coś absolutnie doskonałego i – niesamowici kruchego. Gdy się zepsuje, tak naprawdę i nieodwołalnie odmówi posłuszeństwa bardzo trudno o naprawę. O wymianę jeszcze trudniej. A mimo to, człowiek, w swej arogancji „bycia na maxa” wciąż przesuwa granice. Naciągając je i balansując. Często na krawędzi. Świadomie lub nie.

Robimy to wszyscy. Choć skala bywa różna i zmęczenie też. Wystawiamy nasz ludzki materiał na coraz to nowe, bądź wciąż te same czynniki. Rzadko lub wcale nie biorąc pod uwagę, że prędzej czy później dojdzie do zmęczenia materiału. Jeśli nie włączymy uważności, zapobiegania lub – procesów naprawczych.

Przykłady?

Jest ich kilka, choć to czubek góry lodowej.
Papierosy. Na każdym pudełku informacja, ba, nawet zilustrowana, obrazująca do czego doprowadza palenie papierosów. Mimo to, palenie nadal jest modne, bo uspokaja, pomaga utrzymać wagę, bo to jedyna przyjemność w ciągu dnia.

Alkohol. Na samotność i rozruch. A także na sen i na bezsenność. Na poprawę nastroju i na rozkręcenie imprezy. A także na doła i frustrację.

Pozory – udajemy dużo i często. Ponoć w naszym kraju mniejszym wstydem jest się przyznać do nijakiego / żadnego życia intymnego niż do tego, że na coś nas nie stać. Pokazujemy zatem, że stać i to jeszcze jak! Wystudiowane, wykadrowane fotki z podróży, wypraw do modnych vege knajpek i takie ze spotkań towarzyskich. Samochód, na kredyt, tak jak i mieszkanie na strzeżonym osiedlu, modne sprzęty i dzieci w prywatnych szkołach. Jakie to szczęście, że na zdjęciach i w opowieściach przy drinku nie widać bezsennych nocy, zmartwień z czego zapłacić kolejną ratę i problemów z obniżonym nastrojem przemęczonych dzieci.

Praca – bo rozwija. Dopieszcza ego. Pomaga się wzbogacić, lepiej żyć i lepiej się czuć. Pracujemy więc dużo. I to dużo za dużo. Z czegoś, co miało motywować i dopełniać życie – pełne życia, zrobiliśmy jego treść, sens i cel.

Przeczytam gdzieś w internecie, że za 20 lat, jedynymi ludźmi, którzy będą pamiętać, że zostawiliśmy w pracy do późna będą nasze dzieci. Tylko.

To przerażająca prognoza. Bo pokazuje, że zmęczenie materiału to nie tylko zepsucie się rzeczy lub człowieka. To także daleko idąca destrukcja infekująca często najbliższych nam ludzi. Czy można coś z nią zrobić, póki czas? Przewrotnie odpowiadając – póki czas – zawsze…

Lato to czas gdy wszystko jakoś widać lepiej, pełniej i bardziej intensywnie. Może to przez wciąż długi dzień. Może przez przyrodę idącą po rekord w naturalnym konkursie piękności. Bo u schyłku swego czasu zachwyca ona dojrzałym wysyceniem, pięknem zamkniętym w kłosach, owocach, intensywnych zapachach i dźwiękach.

Zmęczenie materiału. I w tak cudnych okolicznościach przyrody występuje. Czy tego chcemy, czy nie. Może je czujemy a może nie mamy na to czasu, lub się nad tym nie zastanawialiśmy. Tak czy owak, koniec sierpnia wprost zaprasza do profilaktycznego przeglądu technicznego. Takiego bilansu, który wskaże słabe punkty, bądź je choć zasygnalizuje.

„Czasami leżenie na trawie w letni dzień, słuchanie szmeru wody lub obserwowanie chmur unoszących się na niebie, nie jest stratą czasu.” John Lubbock, angielski arystokrata, antropolog, biolog i polityk.

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂



Dodaj komentarz