Co to znaczy wyluzować – i dlaczego na zażywanie „internetowych guru” też powinna być ulotka o skutkach ubocznych?

Musisz się wyluzować… Strzel sobie kielicha i od razu poczujesz się lepiej. Nie bądź taka spięta…
Ej! Odpuść… Wyluzuj..
Wszędzie tylko wyluzuj i wyluzuj… Radzą wszyscy. Zwłaszcza ci nie wyluzowani lub ci, nawet za bardzo. Choć z reguły to tylko poza.

Czym jest luz. Czym jest on dzisiaj? Bo nie ma co porównywać z tym, co było. Bo kiedyś cieszyło co innego niż dziś. Rzeczy były prostsze, a rozwiązania nie tak znów skomplikowane i finezyjne.
Można by rzec, że dziś jest trudniej, bo trzeba trochę więcej niż kiedyś, żeby nas zadowolić. Bo dziś jesteśmy bardziej, tacy, jakby – hmm… lepsi?
Im więcej człowiek się temu tematowi przygląda i odsłania kolejne warstwy tej ewolucyjnej „lepszości”, tym bardziej okazuje się, że jakby jednak trochę – nie do końca. Wcale nie jesteśmy lepsi i czasy nie są wcale gorsze… Biorąc pod uwagę to co było, chyba nie mamy na co narzekać. Czasy wojny. Potem komunizmu głęboki PRL, który niewiele się różnił od swego pierwowzoru zza wschodniej granicy. Następnie galopująca na skrzydłach przemian – wolność, no i czasy dzisiejsze. Technologiczny luz blues. Wszystko w zasięgu kciuka. Podróżowe-love gdzie tylko człowiek chce. Bo cel zależy tylko od wyobraźni. Resztę to się dokombinuje z wypłaty, oszczędności, albo w ostateczności pożyczając od, znanego z reklam, ptaka. Można wymieniać bez końca.

To dlaczego, mimo to nie potrafimy tak zwyczajnie, po ludzku – wyluzować?

W ogóle, co to znaczy – wyluzować? Według Słownika PWN to nic innego jak uspokoić się, odprężyć. Według tych , którzy potrafią – to cała filozofia życia a nie jakieś tam dwa na krzyż słowa, które nijak jej nie definiują. Bo czyż wolność głowy, można ot tak, zdefiniować?

No właśnie… 🙂

Wyluzowanie w czasach, gdy spina nas absolutnie wszystko, to wyzwanie. Martwimy się wszystkim. Dosłownie. To nie jest sarkazm.
Spala nas wnuczka, która nie umie się zaaklimatyzować w swojej grupie i moczy się w nocy nie chcąc iść do przedszkola. Praca. Syn podchodzący do egzaminu ósmoklasisty. Praca. Córka maturzystka. Praca. Kredyt. Inflacja. Praca. Wojna za granicą. Stomia. Praca… I to wcale nie tak, że od razu trzeba być pracoholikiem. Nie trzeba. A praca i tak spala.
Według licznych statystyk, praca to coś, co nie pozwala wyluzować. A cała reszta problemów – wcale nie lżejszych gatunkowo, ciągnie na dół… Jeszcze pływamy w tej mętnej sadzawce, w jaką często zmienia się życie bez wyluzowania, bo wiadomo: ciało zanurzone w cieczy… itd… jak mówi definicja Archimedesa…. Jednak, jak się tylko człowiek przyjrzy, to wychodzi na to, że co najwyżej utrzymujemy głowę nad powierzchnią. Tylko i li.

Internet jest pełen rad, jak wyluzować. Niektóre są śmieszne, inne niedorzeczne, jeszcze inne niedorzecznie śmieszne ale na szczęście niektóre – całkiem do rzeczy.

Co jednak przeraża, za udzielanie rad wzięli się ludzie zupełnie nie mający do tego predyspozycji, zdolności i kwalifikacji. Dziś ekspertami są celebryci, aktorzy, pisarze, nauczyciele, księża, panie domu, bizneswomen, kreatorzy, redaktorzy i sportowcy, a jeszcze bardziej – ich żony… To ludzie pewnie mili i w dużej mierze – sympatyczni. Pewnie także mądrzy i w większości wykształceni. Niemniej, to wciąż ludzie bez kwalifikacji w temacie, w którym się często wypowiadają. Nie, nie krytykuję. Nie staram się oceniać, bo każdy szuka dla siebie przestrzeni. Trudno nie odnieść jednak wrażenie, że pobudki z jakich się to odbywa nie są bynajmniej altruistyczne i zaspokajają w zasadzie potrzeby tylko ich samych, a nie tych, którzy pomocy u nich szukają.
Dziś niestety brak wiedzy i kwalifikacji rekompensują zasięgi w social mediach. To one powodują, że błyszczący w instagramie „specjaliści od wszystkiego” mają pełną uwagę i większe poważanie niż specjaliści wykwalifikowani.
Śmiejemy się z wieków minionych, gdy medycynę i medyków, zastępowały „mądre baby” z chatki pod lasem zalecające na poty, wkładanie delikwentki do rozgrzanego pieca na „6 Zdrowasiek”. Dziś zastępując psychologów- „pseudologami” robimy to samo, choć nie dosłownie i z większym rozmachem (ach te zasięgi!)…

Trudno jednoznacznie stwierdzić, dlaczego celebrytka czy sportowiec lepiej do nas przemawiają, (choć w danym temacie bredzą), niż wykwalifikowany terapeuta lub psycholog, który może pomóc realnie… Czy chodzi o względy ekonomiczne – bo ci pierwsi to za darmo? A może o kult, jakim często darzymy sławne jednostki? Trudno ocenić. Być może nie wiedzą tego nawet ci, którzy tak właśnie postępują.

Bogaty influencer z rolexem na nadgarstku i markowych ciuszkach na wyrzeźbionym godzinami na siłowni ciele, radzi mniej uposażonym odbiorcom wrzucić na luz i cieszyć się życiem. Najlepiej – podróżując. 3-4 miesiące. Po Azji i Ameryce Południowej. Bo akurat te destynacje pomagają odnaleźć siebie…
Jak ma to zrobić młody ojciec, który szuka pomocy, bo doszedł do ściany? Jest jedynym żywicielem rodziny, ma 2 dzieci, w tym jedno chore i niepracującą żonę – bo ktoś musi zostać z dzieckiem. Jak zareaguje jego głowa na fakt, że jak tylko zacznie liczyć ile mu trzeba na taką podróż w celu odnalezienia siebie to wyjdzie, że nie jest nawet w stanie wysłać dziecka na turnus rehabilitacyjny, a żony na weekend do spa. Co dopiero jechać w podróż, by odnaleźć siebie…

Zrelaksowana celebrytka radzi jak zadbać o siebie -. Przecież mając 2. dzieci i pracę zawodową to jest osiągalne. Wystarczy co drugi wieczór w domowym spa, 3x w tygodniu joga, co rano przed pracą trening i dwa razy w miesiącu wyjazd z przyjaciółmi. Dziecko może zostać z nianią. Z nianią. No niby oczywiste… Trudno jednak o to wszystko, gdy się jest samotną matką, bądź i owszem ma się partnera, ale wszystkie pieniądze idą na spłatę wymarzonego mieszkania, żłobek i przedszkole. Czy taka zmęczona, szukająca pomocy mama poczuje się lepiej po radach z których nigdy nie skorzysta i to od kogoś, kto nigdy nie był w jej sytuacji? Internet pomieści wiele tak dobrych rad… Pytanie, czy nasze głowy też?

Lekarze, ci prawdziwi, w większości kierują się w swojej pracy przysięgą Hipokratesa. Jej główne przesłanie brzmi: po pierwsze nie szkodzić. Czy podobnym credo mogą wylegitymować się ci, którzy z całą pewnością wypowiadają się na tematy, o których nie mają żadnego pojęcia, udzielając „rad” niedopasowanych do czasu, sytuacji i człowieka, potrzebującego pomocy?
Często nie trzeba mieć na głowie spraw opisanych wyżej. Wystarczy być młodym człowiekiem, nawet nastolatkiem, wyobcowanym i nie odnajdującym się we własnym życiu. A jak pokazują statystyki, wielu młodych ludzi ma z tym tematem ogromny problem. Problem, który często rozwiązują sami. Ostatecznie. Nie umiejąc znaleźć pomocy tam, gdzie jej szukają.

Byłoby cudownie gdyby na salony życia publicznego wróciła mądrość, prawdziwe znawstwo i pokora. Bo to właśnie ona jest najlepszym życiowym suflerem. Jej rada, najwspanialsza ze wszystkich, jakie można dać drugiemu człowiekowi brzmi: nie bierz do serca rad tych, którzy w życiu nie przeżyli tego co ty lub, którzy nie zostali wykształceni tak, by rozumieć to, co przeżywasz.

Wybierajmy dobrze doradców i „pomocników od głowy”. I patrzmy, kogo słuchają, kim się inspirują i kogo naśladują nasze dzieci. Wyluzować jest dobrze, ale jeszcze lepiej, tak, by nie odczuwać skutków ubocznych.
Kiedy sięgamy po leki, to każdy, jaki bierzemy do ręki zawiera ulotkę, a w niej znamienne słowa: „przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu”.
W zalewie rad od nieformalnych i niewykwalifikowanych doradców, serwujących leki „zażywane przez internet”, zasada ta powinna być stosowana obligatoryjnie.

Wszak tu o życie chodzi. Czemu więc, choć w innych nie dajemy rady, to w tym konkretnym temacie tak mocno i bez kontroli wyluzowaliśmy?

Dzień dobry dobrzy Ludzie 🙂

Dodaj komentarz