Nie dam rady – dlaczego warto nastawić się na odbiór zamiast na nadawanie. O poczuciu krzywdy, zrozumieniu i cudzych butach.

– Trzeba iść do przodu – słyszymy nie raz.
– Trzeba się ogarnąć
– Inni mają gorzej
i kultowe
– nie martw się, jakoś to będzie

Brzmi zwięźle, logicznie i bardzo, bardzo nie w porę.

Bo jak się niby ma ogarnąć człowiek, który z dnia na dzień został stomikiem? Żył sobie pełnią życia, miał plany, marzenia, dobrą pracę. W ciągu kilku sekund stracił, to na czym budował swoje jutro, pojutrze, za rok i w ogóle „w przyszłości”.

Czy formułka „inni mają gorzej” zadziała jak dobry plasterek na bezradność człowieka w ostatnim stadium raka, Kiedy jedyne co mu w zasadzie pozostało, to już tylko uporządkować papiery i modlić się, by na koniec nie bolało.

Jak ma iść do przodu ktoś, kto właśnie pochował dziecko, gdy jedyne o czym marzy, to cofnąć się tak daleko, by znów było jak dawniej…

A nie „martw się”? Tak, tę poradę najlepiej chyba spuentowała Maria Czubaszek, pisząc: „[…] nie lubię mówić o swoich problemach. Zazwyczaj i tak nikt ich za mnie nie załatwi. To po co ? Żeby usłyszeć: ,,Nie martw się jakoś to będzie” ? To sama to sobie mogę powiedzieć.”

Można i tak. Choć do takiego hartu ducha wielu dochodzi po długiej i bolesnej drodze, a często nie dochodzi wcale. Pozostając na przystanku z tabliczką – >>NIE DAM RADY<<

Przystanek >>NIE DAM RADY<< oznaczać może jedno – dojście do ściany. Do kresu sił i wytrzymałości. Powody takiego stanu mogą być różne. I, co zatrważające, stan ten, choć nie jest zakaźny, w jakiś niepojęty sposób infekuje coraz więcej osób. Polega na kumulacji złych momentów. Całej, całej masy. Złych, nie obojętnych, nie „takich sobie” i wcale absolutnie nie – zwyczajnie dobrych.
Nikt nie mówi przecież – „więcej szczęścia nie zniosę”, – „jest mi tak dobrze, że dłużej tego nie wytrzymam” lub – „mam tak pozytywny okres w życiu, że chcę go zostawić i ruszyć w Bieszczady”.

Sformułowanie „nie dam rady” zarezerwowane jest dla sytuacji zgoła odmiennych. I dlatego, na wszystkich olimpijskich bogów, zostawmy dla siebie złote myśli i rady ku pokrzepieniu serc, które nie krzepią, ale człowiek mający dość, zwyczajnie ma sił, by to komukolwiek tłumaczyć. Zważywszy, że istnieje obawa, że w odpowiedzi może usłyszeć radę alternatywną, skuteczną i potrzebną, zupełnie jak ta pierwsza.

Ponoć, by kogoś tak naprawdę dobrze zrozumieć, trzeba wejść w jego buty i przejść fragment jego drogi. Spojrzeć jego oczyma, zamieszkać w jego sercu i głowie. I dlatego trudno się starać, skoro i tak nic się nie da zrobić.
Gdyby tak było, to nie byłoby tylu „ozdrowieńców” i zawód psychologa nie miałby sensu. A ma. I to ogromny. Choć nie każdy psycholog wykorzystuje w swojej pracy osobiste doświadczenia zbudowane na własnej krzywdzie, to jednak, mimo to, naprawdę dobry i skuteczny fachowiec potrafi pomóc zmienić „nie dam rady” w: „spróbuję o siebie zawalczyć”. I robi to bez ściągania własnych butów i próby życia cudzym życiem.

By kogoś zrozumieć, by kogoś tak naprawdę zrozumieć i odczuć jego ból nie trzeba stracić bliskiej osoby, ciężko, nieuleczalnie zachorować, mieć wyłonioną stomię lub depresję. Oczywiście to potęguje, wzmacnia efekt empatii i zrozumienia absolutnego. Powoduje też, co niezwykle ważne, że nie sypie się mało fortunnymi radami w stylu: „uśmiechnij się, inni mają gorzej”. Choć życie pokazuje, że wcale nie jest to regułą, bo bywa nieraz, że wół nie pamięta jak był cielakiem. A może właśnie pamięta i uważa, że tak trzeba, „bo tak się robi? Bo tak wypada”?

Wiele rzeczy robimy z przyzwyczajenia, albo temu, że wszyscy tak robią. Często – bo tak robili rodzice i ich rodzice i tak dalej w drzewo genealogiczne aż do jego korzeni.
Dość słaba to metoda, zważywszy na to, jak wiele zmiennych wprowadził świat do życia jego mieszkańców na przestrzeni lat i pokoleń… I choć widać i w przestrzeni publicznej i w naszych małych domowych ojczyznach, że pewne rzeczy z powodzeniem stosowane kiedyś, teraz mają średnie, słabe lub po prostu szkodliwe odwzorowanie w rzeczywistości – nadal są stosowane. Nawet rekomendowane. Jako sprawdzone i działające od wielu lat.
Jednym z najlepszych przykładów jest system edukacji. Podpatrzony w XIX wiecznych Prusach i przeniesiony 1:1 na grunt polskiego szkolnictwa, w którym funkcjonuje do dziś. I to bez większych zmian i modyfikacji. Choć od czasów autora tego projektu, Otto von Bismarcka, zmieniło się przecież wszystko, a najbardziej – dzieci i młodzież.

Podobnie rzecz ma się na wielu innych płaszczyznach.
Naszemu pokoleniu mówiono często:
– przestań się mazać, twardym trzeba być,
– oddaj, nie daj się bić
– nie przesadzaj, świńskie zaczepki zawsze istniały i nikt od tego nie umarł. Wytrzymasz.

I taki styl myślenia funkcjonuje, a właściwie – pokutuje, do dziś. Często też występuje w destrukcyjnej kombo konfiguracji:
– Nie dasz rady? Przestań się mazać. Twardym trzeba być. Inni mają gorzej. Nie przesadzaj. Nikt od tego nie umarł. Wytrzymasz.

I o ile te złote myśli w opcji pojedynczej „co najwyżej” pogłębią poczucie rezygnacji i zniechęcenia, o tyle, w wersji łączonej spotęgują poczucie beznadziei, niezrozumienia, totalnej alienacji i braku opcji na choćby najmniejszą pomoc. I to nie tak, że potok podobnie brzmiących złotych myśli w opcji hurt pada z ust jednego tylko człowieka.
To frazy, zdania, rady i pocieszajki, jakie wielu ludzi słyszy wokół codziennie. Od znajomych. Od przyjaciół. Od rodziców i od własnych dzieci…
I często nie ma do nich przeciwwagi łagodzącej ton tej dobrej rady, która jakby nie intonować, i tak brzmi jak wymówka.
Nie ma żadnego, najmniejszego:
– rozumiem cię.
– Chcesz się wypłakać?
– Masz prawo mieć dość.
– Odpocznij. Ja to zrobię.
– Będę obok, jeśli zechcesz towarzystwa.

Każdy, każdy był kiedyś w takiej sytuacji. Zarówno słyszał podobne frazy, jak i je wygłaszał. Być może te dobre. Zdecydowanie te gorsze i zdawkowe też.

Sesje z psychologiem pokazują, że by kogoś zrozumieć, by kogoś tak naprawdę zrozumieć nie trzeba robić rzeczy, które się robiło z dziada pradziada, bo tak wypada. Nie trzeba wchodzić w jego buty. Nie trzeba też wygłaszać gładkich formułek, które, jak udowodniono – nie pomagają. Trzeba natomiast, wzorem psychologa skupić uwagę na człowieku i tym, co ma do powiedzenia. Słuchać. Nie nadawać.

Patrząc na to przez pryzmat tych dzisiejszych rozważań i zasiedzenia się w pewnej manierze życia – wyobraźmy sobie zatem, że stoimy naprzeciwko człowieka, który wypowiada słowa: nie dam rady

Co mu powiemy?

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂





Dodaj komentarz