Pierwszy Dzień Wiosny – świat: DZIEŃ DOBRY, a echo nadal: mać… mać… mać…

Znacie to uczucie, gdy świat woła do nas: DZIEŃ DOBRY! A nasze wewnętrzne echo odpowiada z przyzwyczajenia: MAĆ…MAĆ…MAĆ…? Taak… Ja też 🙂
Tak było jeszcze wczoraj, czyli srogą zimą… Dziś, to co innego 🙂

Dziś to przecież 21 marzec… Po prawdzie, jakiejś spektakularnej zmiany w stosunku do 20 marca się nie doszukałam, ale – i tak w sercu ciut raźniej niż wczoraj… Pewnie nie bez znaczenia jest fakt, że od dziś, „na legalu”, można mówić: JUŻ JEST WIOSNA, HIP, HIP, HURA! Co ciekawe, w tej sytuacji, jak śnieg w pierwszych ciepłych promieniach słońca, zniknęło nagle wewnętrze echo. MAGIA! 🙂

Czy chodząc po chleb, bułki i kawałek babki „na metry” – do kawy, skrzętnie inwentaryzowałam w głowie wszystkie przebiśniegi i krokusy w przydomowych ogórkach? Owszem.
Czy, wewnętrznie, płakałam rzewnymi łzami za każdym razem, gdy, mimo że te przebiśnieg i krokusy, to jednak śnieg z deszczem wciąż pokazywał, kto tu jeszcze rządzi? Zdecydowanie.

Tak naprawdę to odliczałam do tego dni od jesiennej słoty… Od czasu, gdy oficjalnie przestawiliśmy zegary na czas: „robi się ciemno o 16-tej i lepiej nie będzie do samej wiosny, więc się, człowieku, przyzwyczaj”.
Ten czas po prostu trzeba było przetrwać. Zrozumiałam to wyraźnie, gdy konieczność codziennej pracy zmusiła mnie do weryfikacji planów, polegających na zapadnięciu w zimowy sen
Wierzyłam z całych sił, że wiosna kiedyś przyjdzie. I doczekałam się, choć dłużyło się i to bardzo.

Łatwo nie było ale zdecydowanie było warto. Nastawiłam się na odbiór. Cierpliwie czekałam i odliczałam każdy dzień. I, ku własnej, wielkiej radości, zaczęłam dostrzegać małe zmiany. Dzień niepostrzeżenie robił się coraz dłuższy. Za oknem kłóciły się, zapamiętale, wróble. W trawie pojawiły się pierwsze wiosenne kwiatki a i pranie zaczęło schnąć szybko – bo na świeżym powietrzu. Trudno to przecenić, zwłaszcza, gdy komuś akurat zepsuła się suszarka albo takowej nie posiada.


Skoro Paryż wart był mszy, świat wart był i wciąż jest – wiosny… Zwłaszcza po zimie. Długiej, ciemnej i nie wyglądającej tak, jak na instagramowych pocztówkach, a wręcz przeciwnie. Jak by nie było ciężko, to z wiosną zawsze jakoś lżej, łatwiej, szybciej. Po prostu…

Ja sama pamiętam 12-cie, raczej trudnych, wiosen. Pamiętam też, że mimo, iż często oglądałam je z poziomu gleby, to zawsze, na przekór wszystkiemu, potrafiłam dostrzec piękno zielonej trawy i schowanych w niej białych dzwoneczków. Jakoś do dziś nie zakodowałam ich nazwy. Nie to było istotne. Istotne było natomiast to, że co roku były. Niezmiennie. Miałam na co czekać. I bez względu na okoliczności, chciałam na to czekać.

W czasie względnie dobrych wiosen podziwiałam tę zieleń pierwszej trawki i biel dzwoneczków „na żywo”, na przydomowej łące. W czasie wiosen zdecydowanie gorszych – jedynie z perspektywy szpitalnego łóżka. Wpatrywałam się wtedy w ekran telefonu i przywoływałam rozpaczliwie w pamięci obrazy kwiatów, którym robiłam zdjęcia, gdy byłam poza szpitalem. Odgrażałam się choróbsku, że jeszcze nie złożyłam broni, jeszcze zawalczę o swoją własną, dobrą wiosnę.
Droga do tej decyzji zajęła mi sporo lat. Z perspektywy czasu patrząc – dużo za dużo. Zajęła też wiele dramatycznych zwrotów akcji i wiele złudnych nadziei. Nadziei, które finalnie okazały się cudnymi, ale jednak tylko – fatamorganami.


Wiosna to przedziwny, magiczny czas. Człowiek choć mniemał, że dał już z siebie wszystko, zaczyna kombinować, czy jednak nie da się jeszcze czegoś zrobić, by wydobyć z organizmu ostatnie rezerwy energii. Dosłownie odrobinkę, tyle, by udało się wejść w słoneczne światło i podładować baterie… Bo przecież łaskoczące w twarz ciepłe promienie, jak nic na świecie, potrafią wywołać uśmiech. Co ciekawe, nawet wtedy, gdy jesteśmy przekonani, że tę umiejętność pożegnaliśmy na zawsze. Że przepadła podczas długich miesięcy bólu, który zmienił nieodwołalnie ustawienia fabryczne w naszej psychice. Tak często myślimy. Tak sama myślałam. Na szczęście przyszła kolejna wiosna i w jakiś niepojęty sposób, zmieniła wszystko.

John Locke angielski filozof, lekarz, polityk i ekonomista twierdził, że wszyscy, bez wyjątku, przychodzimy na ten świat jako białe, niezapisane kartki. Kartki, które zapisują się doświadczeniami i przeżyciami, jakie stają się naszym udziałem podczas wielu lat życia. Ta osobista czysta karta, którą na starcie jesteśmy, to TABULA RASA.
Nie bez znaczenia jest to, że karta naszego życia jest jasna, biała i przejrzysta. Wszak wszystko, co piękne rodzi się w świetle. Czerń i kolory pokrewne przypisywane są smutkowi, cierpieniu, rozpaczy i żałobie… Może temu, że w ciemności trudno dostrzec drogę do wyjścia, a w świetle wprost przeciwnie? Może właśnie o to chodzi? I może dlatego, podświadomie, tak bardzo czekamy na wiosnę? Bo wiosna to przecież życie i światło.

Zapisujemy nasze karty następującymi po sobie przeżyciami. Kolejna wiosna to kolejny rozdział w tej fascynującej księdze. W naszym unikatowym, osobistym wewnętrznym pamiętnikiem. Są w nim zarówno jasne jak i ciemne karty. Które przeważają? U każdego proporcje są inne. Nie na wszystkie rzeczy mamy wpływ, ale na wiele zdecydowanie tak.
Dlaczego więc nie wykorzystać zmiany, jaka dzieje się w przyrodzie jako pretekstu do przeprowadzenia własnej rewolucji? Po co żałować kolejnej wiosny? A co, jeśli to ten czas, gdy otwiera się możliwość, by brać z jej stołu obfitości do syta (lub chociaż połowę porcji z sektora sałatek – jeśli ktoś na diecie ;))?

Dla wielu będzie to wiosna 18-ta, dla innych 34-ta, dla pozostałych może 45-ta, 68-ma czy też 85-ta… Bez względu na to, którą z kolei będzie, ważne, że w tym roku będzie znów. Dla wszystkich bez wyjątku. A to oznacza, że kolejna szansa znów jest przed nami. Może to będzie wiosna, w której ktoś podejmie ważną decyzję rzutującą na całe jego dalsze życie. Może to będzie wiosna, którą, jak poprzednią, prześpimy w strachu przed zmianami… A może to będzie wiosna ostatnia? I już z tego powodu, warto powalczyć, by była jak z marzeń.

Dziś, 21 marca. Wyobraźmy sobie, że trzymamy w ręku kartkę zdrapkę. Pod maskującą farbką jest jednak coś znacznie cenniejszego niż butelka gazowanego napoju wiadomej marki, krem pod oczy i na piękny dekolt, czy nawet wycieczka do Egiptu z full bufetem i open barem.

Wyobraźmy sobie, że pod farbką nie ma nic… Totalna TABULA RASA. Tylko czysta, jasna, biała jak płatki kwiatu, kartka… Wystarczy jedna nasza myśl, by pod farbką pojawiła się nagroda, coś, o czym marzymy, czego pragniemy, jak niczego innego w świecie… O czym byście pomyśleli?

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂

2 komentarze do “Pierwszy Dzień Wiosny – świat: DZIEŃ DOBRY, a echo nadal: mać… mać… mać…”

  1. Dla mnie wiosna to najpiękniejsza pora roku. Lubię patrzeć na to, jak przyroda ożywa po zimie i jak pojawiają się kolorowe kwiaty i zielone liście na drzewach. Lubię też dłuższe dni i to, że mogę spędzać więcej czasu na zewnątrz.

    Wiosna również wpływa pozytywnie na mój nastrój. Czuję się bardziej aktywna i energiczna, a czasami nawet mam wrażenie, że zyskuję dodatkową motywację do realizacji swoich celów. Po zimie, kiedy dni są krótkie i pogoda jest mroźna, wiosna przynosi ulgę i daje mi nową nadzieję na przyszłość.

    Wiosną lubię też organizować spacery i wycieczki w plenerze, a także spotkania z przyjaciółmi na świeżym powietrzu. To dla mnie czas, kiedy mogę cieszyć się pięknem przyrody i jednocześnie spędzać czas z ludźmi, którzy są dla mnie ważni.

    Odpowiedz
    • Podzielam w pełni Twoje zdanie 🙂 Nie bez przyczyny Skaldowie śpiewali: „Wiosna, cieplejszy wieje wiatr wiosna znów nam ubyło lat (…) Nie przeszkadza tytuł wiek i płeć//By zielono wiosną w głowie mieć”.
      Bo wiosną jakoś tak wszystko łatwiej, lepiej, jaśniej… Dajemy się oczarować i zaczarować. Co roku niezmiennie. Taaaak… Dobrze, że znów przyszła 🙂 🙂

      Odpowiedz

Dodaj komentarz