życie - Blog STOMAlife https://stomalife.pl/blog-stomalife/tag/zycie/ Wed, 30 Aug 2023 14:49:38 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.3.1 Motywacja – i czy zawsze „chcieć to móc” znaczy móc, choć tak naprawdę to wcale się nie chce https://stomalife.pl/blog-stomalife/motywacja-i-czy-zawsze-chciec-to-moc-znaczy-moc-choc-tak-naprawde-to-wcale-sie-nie-chce/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/motywacja-i-czy-zawsze-chciec-to-moc-znaczy-moc-choc-tak-naprawde-to-wcale-sie-nie-chce/#respond Mon, 28 Aug 2023 18:50:43 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=2343 CHCIEĆ TO MÓC. No I fantastycznie. Zacna to maksyma. Taka lapidarna, pełna wyrazu i od razu nadająca kierunek działania. Gdzie haczyk? Jest w zasadzie tak samo mocarna jak i krótkowzroczna.W swej prostocie zakłada bowiem, że nie ma rzeczy niemożliwych, bo zawsze wszystko się chce. Narzucając pewien imperatyw, tok myślenia i działania nie uznający innych opcji ... Dowiedz się więcej

Artykuł Motywacja – i czy zawsze „chcieć to móc” znaczy móc, choć tak naprawdę to wcale się nie chce pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

CHCIEĆ TO MÓC. No I fantastycznie. Zacna to maksyma. Taka lapidarna, pełna wyrazu i od razu nadająca kierunek działania. Gdzie haczyk? Jest w zasadzie tak samo mocarna jak i krótkowzroczna.
W swej prostocie zakłada bowiem, że nie ma rzeczy niemożliwych, bo zawsze wszystko się chce. Narzucając pewien imperatyw, tok myślenia i działania nie uznający innych opcji sprawia, że ludziom często nie tyle się nie chce, co wręcz – odechciewa. Więc kiedy słyszę buńczuczne pełne sił hasło: „chcieć to móc” w głowie pojawia się jedno pytanie – a co jeśli… nie?

CO WOBEC TEGO Z MOTYWACJĄ?
Motywacja to słowo, które zgubiło się trochę w tej zamaszystej złotej myśli. Odstawiona na bocznicę siedzi i patrzy, jak z wielkich chęci wychodzi równie wielka niemoc. Wiele dziś mamy modnych chwytliwych słów. Klikają się dobrze, sprzedają jeszcze lepiej. Robią za podstawę reklamy i budowania zasięgów… Motywacja to kolejne z takich wyświechtanych słów, i dziś i owszem głośno wybrzmiewa, ale tak naprawdę nie niesie merytorycznej treści. Nie uczy. Nie pomaga, Nie buduje. A już na pewno nie motywuje i nie sprawia, że człowiek naszych czasów czuje, że nad czymś panuje.

A motywacja jest ważna. Jest też bardzo potrzebna. To takie słówko z wielką siłą, które jest mocą sprawczą do rzeczy małych, większych i tych wiekopomnych.
Każda inicjatywa bez niej spali na panewce. Wierząc ludowej mądrości – to taki słomiany zapał, który tak jak szybko się pojawia, tak i błyskawicznie znika.. Działać bez motywacji, to trochę tak, jak budować dom na podstawie chwilowej zachcianki. Bez planu i długofalowych chęci. Taki nagły zryw starcza do postawienia fundamentów. Co dalej? Czas pokaże. Choć często bywa tak, że utożsamiamy niedokończony projekt z porażką. A kto by chciał reanimować porażkę? No właśnie…

Motywacja to taki niematerialny suplement. Poprawiacz jakości życia i bycia. Powoduje on, że nam jakoś łatwiej i lepiej żyć. Lżej oddychać. To motywacja nadaje życiu rytm i wprawia je w ruch. Ukazuje cel i podpowiada drogę do niego. Sprawia, że mamy poczucie sensu życia, które cieszy i powoduje, że co rano chce się wstawać z łóżka i robić te wszystkie rzeczy potocznie zwane życiem.
I można je robić dobrze. Z chęcią, mocą i poczuciem panowania nad czymkolwiek. A można ot tak, pozorować to życie. Byle zleciało o wieczora. Bo wieczorem, to wiadomo, idzie się w kimę by choć parę godzin znieczulić się snem. I nie myśleć. I rano zobaczyć co będzie. A nuż coś drgnie. Nie drgnie samo. Z takim podejściem, to jakichś spektakularnych widoków na super rano i fajną resztę życia to raczej – nie ma co się spodziewać.

Wiek XXI to wiek wszelakich chorób, problemów i bolączek. Tak, wiem, mam świadomość, że w wiekach poprzednich też nie było wszystkim tak z góreczki. Ale – my, dziś, to już lepszy świat. Mamy te wszystkie fajne rzeczy, które z definicji mają nam pomóc. Pomóc zrelaksować się. Naprawić. Zregenerować. Odpocząć. I… zmotywować.

Czy pomagają? Aaaa to już zupełnie inna opowieść. 😉

Motywacja jest czymś, z czym my, ludzie XXI wieku mamy wielki problem. Powodem takie stanu rzeczy mogą być pojedynczo lub w wersji kombo – hurtem:

– tryb życia włączony na działanie bez odpoczynku
– przebodźcowanie,
– przemęczenie,
– zniechęcenie,
– zaburzenia snu,
– obniżony nastrój prowadzący nierzadko do depresji.

Ironią losu jest fakt, że to, co powoduje brak motywacji, jest jednocześnie jej efektem. Nie mamy motywacji, bo jesteśmy przemęczeni. Jesteśmy przemęczeni, bo nie mamy motywacji, by coś zmienić.

Motywacja jest zatem ważna. Bardzo. I trzeba robić wszystko, by znów wróciła. I by chciała zostać na dłużej. Jak ją odzyskać? Czy to w ogóle jest możliwe? I od czego zacząć? Od samych podstaw. Choć to żmudna i trudna droga.

Trzeba zmienić i przepracować to, co ją niszczy. Innymi słowy, odwrócić to, co ją blokuje.

– niwelować ilość bodźców w najbliższym otoczeniu, zwłaszcza przed snem,
– odpoczywać,
– pozwalać sobie na małe codzienne przyjemności,
– więcej spać i szukać sposobów na sen jakościowy,
– stawiać na odprężający kontakt z przyrodą.

Brzmi prosto i „robialnie”. Proste jednak nie jest, choć „robialne”, już tak. Życie, jakie narzuca pędzący świat pokazuje, że w wielu przypadkach, nie sposób wdrożyć, wprost z marszu wszystkich tych punktów na raz. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że podjęta próba generalna wrzucenia sobie zbyt wielu oczekiwań, spali na panewce. To z kolei spowoduje jeszcze większy brak motywacji do kolejnych działań. Wrócimy do punktu wyjścia, zanim zdążymy wystartować z bloków.

Zostańmy w tych blokach./ Przygotowani do startu. Czujni. Wiedząc jednak, co powinno zadziałać, warto jednak podjąć wyzwanie. Droga do celu będzie długa, żmudna i pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji. Jednak – stawką jest życie. Dobre i jakościowe. Być może nawet, dzięki temu – długie i zdrowe.

Zatem, bez pieśni na ustach, bez hardej dewizy: chcieć to móc, róbmy małe kroki. Powoli, niepozornymi czynami zmieniajmy świat wokół siebie. Zaczynając od rzeczy małych.

– przerwa na herbatę, bez telefonu i komputera
– w tym czasie choć parominutowy wizualny kontakt z naturą.
– rower zamiast tramwaj.
– do sklepu piechotą zamiast uberem
– warzywo zamiast batonika
– książka zamiast telefonu
– kontakt na żywo, zamiast przez komunikator

Te małe puzzle, pojedynczo znaczą bardzo niewiele, ale połączone, tworzą wielce obiecującą całość.

I nie trzeba specjalnie umieć w puzzle. To tylko taka metafora. Bo, jakby tak porównać te tematy, to i puzzle i życie to układanki wymagające czasu, cierpliwości i pokory. Do ułożenia obu trzeba też motywacji i chociaż zarysu planu działania.
Wielu nie lubi puzzli, bo trudne i bardzo czasochłonne. Co ciekawe ale wcale nie zaskakujące – za to samo można nie lubić też życia.
Często nie lubimy czegoś z automatu. Bo inni nie lubią, I nie próbujemy, czy my też tak faktycznie mamy, czy to tylko sugestia.
Może zatem, warto spróbować wziąć w swoje ręce tę własną życiową układankę. I jeśli tylko nie wrzucimy sobie za dużo na raz, to istnieje spora szansa, że się nam naprawdę spodoba 🙂

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂

ps. dzisiejsze zdjęcia przestawiają wicokrzew, który nie chciał zostać pod tarasem. I piął się ku słońcu, wbrew narzuconym ramom konstrukcji, mających ograniczyć jego drogę ku marzeniu. Jaką miał motywację? Można się tylko domyślać 🙂 Cokolwiek to było, ważne, że zaistniało, bo przez ten letni czas cieszy oko i motywuje do działania, tych, którzy przez kawowy kwadrans sycą oko zielenią. 🙂



Artykuł Motywacja – i czy zawsze „chcieć to móc” znaczy móc, choć tak naprawdę to wcale się nie chce pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/motywacja-i-czy-zawsze-chciec-to-moc-znaczy-moc-choc-tak-naprawde-to-wcale-sie-nie-chce/feed/ 0
Życie to jest bajka. Kto mówi, że jest inaczej opowiada bajki https://stomalife.pl/blog-stomalife/zycie-to-jest-bajka-kto-mowi-ze-jest-inaczej-opowiada-bajki/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/zycie-to-jest-bajka-kto-mowi-ze-jest-inaczej-opowiada-bajki/#respond Thu, 24 Aug 2023 21:52:29 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=2283 Życie to nie bajka… Konia z karocą temu, kto nigdy nie słyszał takiego zdania w kontekście tego, że jest źle a bywa jeszcze gorzej, i kto twierdzi inaczej, to bajki opowiada. „Życie to nie bajka” to fraza, którą słyszeliśmy nie razi sami często powtarzamy sobie w myślach, gdy chcemy zamortyzować kolejny kopniak od losu.Powtarzamy ją ... Dowiedz się więcej

Artykuł Życie to jest bajka. Kto mówi, że jest inaczej opowiada bajki pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Życie to nie bajka… Konia z karocą temu, kto nigdy nie słyszał takiego zdania w kontekście tego, że jest źle a bywa jeszcze gorzej, i kto twierdzi inaczej, to bajki opowiada.

„Życie to nie bajka” to fraza, którą słyszeliśmy nie razi sami często powtarzamy sobie w myślach, gdy chcemy zamortyzować kolejny kopniak od losu.
Powtarzamy ją też swoim dzieciom, w tym samym celu…. Wszak w bajkach to zawsze szczęśliwe zakończenie, jasno i radośnie, a życie, jak to życie, rządzi się swoimi prawami i nie ma co tego porównywać…

No nie do końca się zgadzam z tym kolejnym stereotypem. Bo właśnie patrząc na to, co wokół – wszędzie widzę nawiązania..

Przykłady? Bardzo proszę

Mała Syrenka jakoś nie skakała pod niebo, mimo, że dostała nogi – ale kosztem głosu.

Jaś i Małgosia, tacy młodzi i już jak Bonnie i Clyde, w wersji bajkowej, niby las, niby zielono, ale po puszczeniu z dymem złej staruszki, trauma została na zawsze.

Śpiąca Królewna przespała całe życie. Obudziła się grubo po czasie i na dokładkę tylko dlatego, że jakiś romantyczny typ skradł jej całusa. Wtedy, za taki czyn dostał on pół królestwa, (nadal) młodą choć przeszło stuletnią żonę i hojnych, kontaktowych teściów. Dziś dostałby w twarz, zakaz zbliżania się i pozew o naruszenie nietykalności cielesnej.

No i jeszcze Kopciuszek… Kopciuszek, jakby się przyjrzeć bliżej, był ofiarą przemocy domowej. Jego siostry, by zasłużyć (uuf, jakie złe słowo) na to, by zostać żoną księcia i mieć chatę bez kredytu, samookaleczały się przycinając sobie piętki, co by nóżęta do pantofelka firmowego się zmieściły…

To bajki Kochani. Wychowaliśmy się na nich… Kształtowały nas kiedyś, a dziś sami często czytamy je dzieciom. Nie analizuję w tym miejscu, czy i jak mocno zryły nam psychikę, czy nie zrobiły tego wcale. Nie to jest przedmiotem tych rozważań. Z resztą, każdy wie sam, jak to było w jego przypadku. A źle chyba nie było aż tak, bo nasze pokolenie, ochrzczone pokoleniem X, na chronicznych i hurtowych psychopatów jednak nie wyrosło.
Bajki uczyły nas odróżniać dobro od zła. To była ich kluczowa rola. Reszta, często niespójnej fabuły i mało fortunnego zakończenia, była po prostu.. bajką. I my o tym z reguły wiedzieliśmy. Tak sami z siebie. Nie trzeba nam było wtedy tłumaczyć, jak dzisiejszym ludziom – za pomocą specjalnych ulotek, żeby się nie sugerować 1:1, bo to grozi śmiercią lub kalectwem. Historia w zasadzie nie zna przypadku tak totalnego zafiksowania na daną opowieść. Natomiast znamiona czasu widać obecnie w tym, że kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, ale dziś istnieje realna szansa, że czytelnik lub czytelniczka obetnie sobie kawałek stopy, by zmieścić ją do najnowszego modelu bucika marki Nike. Albo zatruje się słodyczami, pożarłszy za jednym posiedzeniem, 10 kilo pierników. Co prawda, nie z chatki z piernika ale z Biedronki.
Kto wie jakimi pozwami by się skończyło, gdyby bracia Grimm czy Andersen nadal żyli.

Także ten… Jako żywo widać, że nasze życie to JEST właśnie bajka. Bo tak jak ona, bywa nielogiczne, miewa absurdalne zwroty akcji, a i zakończenie często jakieś takie mało fortunne.

Na konkretach wygląda to z grubsza tak.

Mieszkamy często za górami i lasami, na strzeżonym osiedlu. Czasami nawet ten nasz osiedlowy pałac ma strażnika, to znaczy – portiera.
W obejściu karoca napędzana rumakami – mechanicznymi. Albo i dwie. W zależności od pojemności skarbca, lub wysokości linii kredytowej.
W chatce lub wieży (jeśli kto w bloku mieszka) wspaniały książę lub swojski Shrek, a w Niedalekości Za Bliskiej, zła królowa, co to się często Teściową zowie i dybie na dobre samopoczucie naszego księcia tudzież swojskiego Shreka.

Nie wygląda to bardzo bajkowo? Wprost przeciwnie.
Jest jednak coś, co różni bajki braci Grimm czy Andersena, od naszych. Tamte zostały już spisane. Nic się do nich już dodać nie da. Nic poprawić i zmienić.
Syrenka cierpi choć na zawsze już będzie wyglądać jak milion dolarów.
Jaś i Małgosia mają traumę po dokonanej zbrodni.
Kopciuszek już zawsze będzie skazany na syndrom sztokholmski.
A Dziewczynka z zapałkami nie ożyje.

Natomiast nasze własne, osobiste bajki, to już zupełnie inna – bajka. 🙂
Nasze bajki – wciąż są niedokończone. A to oznacza, że ich przebieg wcale nie musi być tak dramatyczny jak u bajkopisarzy z dawnych lat.

My nasze bajki piszemy sami układając scenariusz i formułując puentę.

Mamy wpływ na to, jaki rozmiar buta nosimy, bo księcia/księżniczkę sobie sami wybieramy. I nie trzeba do tego palców podkurczać. Jedynie oczy otworzyć i buzię zamknąć, nastawiając się na odbiór.
Od piernikowych chatek trzymamy się z daleka, bo cukier nie krzepi, jak twierdził Wańkowicz, podobnie jak toksyczne babunie.
By uwolnić się od patologicznych więzi spotykamy się z psychologiem, który uczy nas mówienia: nie i tego, że od złej, krzywdzącej przeszłości w postaci ludzi bluszczy żerujących na naszym dobru, należy się odciąć a nie zabierać z sobą do pałacu. Bez względu ma to czy to przyszywane siostry i macocha czy ktoś inny.

A gdyby jakiś obcy typ zażyczył sobie nas pocałować. W naszej sypialni. W środku nocy, Przerywając nam zasłużony sen, z pomocą przyszedłby alarm, krzepcy panowie z ochrony, a jeśli typ miałby szczęście podejść za blisko – gaz pieprzowy.

Jak pokazano powyższym tekstem, i to jeszcze na przykładach – życie to jest bajka. I wielką frajda jest móc zapisywać jej kolejne strony.

Plećmy tę naszą bajkę, dłuuugo i szczęśliwie. A, że w bajkach nie ma rzeczy niemożliwych, niech więc słońce wschodzi co rano nad naszą 7 górą. Niech w 7 morzu nie będzie sinic, zwłaszcza w sezonie, jak człowiek ma tydzień urlopu i chce skorzystać a tu prask! I zakaz kąpieli.
Niech śniadanie smakuje jak najprzedniejsza uczta, a najlepiej podana do łóżka. Zwłaszcza w weekendy i na urlopie. I niech w stajni zawsze czeka na nas zatankowany do pełna rumak. Z podbitym przeglądem i właściwie ustawionymi siedzeniami i lusterkami przestawionymi po tym, jak książę lub swojski Shrek korzystał i teraz nic nie widać i daleko do kierownicy.

Żyjmy długo i szczęśliwie i niech ta bajka trwa i trwa. Po prostu.

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂


Artykuł Życie to jest bajka. Kto mówi, że jest inaczej opowiada bajki pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/zycie-to-jest-bajka-kto-mowi-ze-jest-inaczej-opowiada-bajki/feed/ 0
Ciało i jak je zaakceptować gdy często nawet go nie znamy a tym bardziej nie za bardzo lubimy https://stomalife.pl/blog-stomalife/cialo-i-jak-je-zaakceptowac-gdy-czesto-nawet-go-nie-znamy-a-tym-bardziej-nie-za-bardzo-lubimy/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/cialo-i-jak-je-zaakceptowac-gdy-czesto-nawet-go-nie-znamy-a-tym-bardziej-nie-za-bardzo-lubimy/#comments Sat, 05 Aug 2023 08:12:42 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=1999 Czasami boli, czasami chcielibyśmy, by zniknęło. Lub, by było inne. Ładniejsze, seksowniejsze, gładsze, jaśniejsze, bardziej opalone, zdrowsze, bez woreczka. Inne. Po prostu. Nie nasze. Nie moje… Inne. Ciało to ważny temat i internet „lubi to”. Wiedzą to wszyscy.Dlatego mówi się o nim z każdej perspektywy. W pierwszej, drugiej i trzeciej osobie. Jest punktem wejścia do ... Dowiedz się więcej

Artykuł Ciało i jak je zaakceptować gdy często nawet go nie znamy a tym bardziej nie za bardzo lubimy pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Czasami boli, czasami chcielibyśmy, by zniknęło. Lub, by było inne. Ładniejsze, seksowniejsze, gładsze, jaśniejsze, bardziej opalone, zdrowsze, bez woreczka. Inne. Po prostu. Nie nasze. Nie moje… Inne.

Ciało to ważny temat i internet „lubi to”. Wiedzą to wszyscy.
Dlatego mówi się o nim z każdej perspektywy. W pierwszej, drugiej i trzeciej osobie.
Jest punktem wejścia do wszelkiej o nim dyskusji ale też punktem wyjścia – z pewnej strefy komfortu.
I wszystko pięknie i wszystko wspaniale się układa. Pod jednym warunkiem.
Że czytelnik, choć częściej czytelniczka, odnajduje się w poszczególnych zapiskach, wynurzeniach i radach. A jeszcze lepiej, gdy potrafi odfiltrować otoczkę i sięgnąć sedna, wyciągając dla siebie tylko to, co w tej pozostałej esencji najlepsze, zostawiając dławiące fusy na spodzie szklanki.

Historia ludzkiego ciała ma tysiące lat… Opiewane już było w pieśniach, w poematach, fraszkach i sonecikach. Pisano o nim powieści i sztuki teatralne. Rzeźbiono i malowano. Fotografowano i przedstawiano na srebrnym ekranie. Odziewano je od stóp do głów i rozbierano. Nie zostawiając nawet figowego listka.
W ludzkim ciele nie ma niczego, o czym byśmy nie wiedzieli. Zadbała o to nauka i szołbiznes. Choć każde z innych pobudek i w inny sposób.
Z jakiegoś jednak powodu ciało wciąż jest tematem tabu. Choć to XXI wiek. I nie chodzi o pruderię. Od tej strony o ciele wiemy już raczej wszystko.
Chodzi o to, co my robimy dla ciała. I dlaczego wciąż – tak bardzo mało.

– Mnie to nie dotyczy. Uprawiam sport i nie palę.
– Przecież dbam. Jem, łykam leki, stosuję się do zaleceń lekarza. Biorę suplementy.
– Nie żałuję sobie na kosmetyki, a czasami nawet zaszaleję ze spa. Stosuję peeling, maseczki oczyszczające i kremy pod oczy, na łokcie i pod kolana. Te i inne myśli często pojawiają się w kontekście pytań, jak dbamy o swoje ciało. I choć te rzeczy są istotne, brakuje w nich czegoś ważnego. Dbamy, ale czy się troszczymy? Brzmi podobnie, a przecież to duża różnica.
Zakładamy, że powierzchowne dbanie wystarczy. Jednak, czy to powoduje, że człowiek zna a tym bardziej lubi swoje ciało? Lubi, tak po prostu? I akceptuje, bez chęci wskoczenia w cudze, w myśl zasady, że w ogródku po sąsiedzku i tak rośnie ładniejsza trawa, choćbyśmy jakie nawozy stosowali u siebie?

Lubić, znać i akceptować. I to „coś”, na co z reguły nie patrzymy za często z uwagą, a jeszcze rzadziej z czułością, zrozumieniem i akceptacją. Bo blizny, bo fałdki i cellulit po porodzie, bo kilka kilo za dużo, kilka za mało i kości sterczą, bo trądzik, żylaki lub stomia…

Bardzo często traktujemy swoje ciało z nonszalancją i po macoszemu. Jest jakie jest i lepsze nie będzie. Dostaliśmy je za darmo, a wiadomo, jak bardzo często traktuje się to, co za darmo. Nie kupiliśmy go i nie musieliśmy się o nie starać. Mamy i już.
I owszem, by nie stanęło w pół drogi, wlewamy w nie paliwo w postaci jedzenia i napojów. Czy jakościowych? Czy regularnie? Często, niestety – nie. Jednak, póki ta opcja działa, to działa. Dajemy też ciału kilka godzin na sen i regenerację. Choć zwykle i tak za mało, więc, by chciało współpracować, wlewamy w nie z samego rana mocną kawę, potem kolejną i ze dwie w ciągu dnia. Rzadko kiedy jakościowo się przy tym odżywiając.
W efekcie tych zabiegów, rozedrgany wewnętrznie i pobudzony organizm wieczorem ma problem, by zasnąć. Wkurzeni, że 2 w nocy a my nadal nie śpimy bierzemy tabletkę. A rano, by się uruchomić – pijemy kawę…
Często w ten właśnie sposób mówimy „dziękuję” przyjacielowi, który znów stanął na wysokości zadania, pomagając nam przeżyć kolejny trudny dzień.

Palimy. Często dużo za dużo… Nie odpoczywamy. Zapominamy, że mamy urodziny i że są święta. Wszak raz w roku tydzień lub dwa urlopu na all inclusivie w Turcji powinien załatwić sprawę. Pędzimy więc, nie zwalniamy tempa i poddajemy własne ciało kolejnym testom na wytrzymałość.
Badania? A kto by miał na to czas? Skoro nie boli, to nie ma co kusić losu (to autentyczna wypowiedź, którą usłyszałam na własne uszy)
Powstrzymujemy łzy, emocje, poczucie głodu a nawet – potrzeby fizjologiczne.
Tak, pochłonięci pracą wiele godzin siedzimy z pełnym pęcherzem. Często głodni, z piekącymi, ze zmęczenia, oczami i głową, w której szaleją wszystkie kowalskie młoty na raz. Bierzemy tabletkę. Potem drugą. Czekamy na cud. w tak zwanym międzyczasie zmuszając się do dalszej pracy.

XXI wiek to wybuchowa mieszanka oczekiwań i aspiracji.
Łączy kulturę „pracy do utraty tchu” (w skrócie „zapier**lu”, jak mawia większość) z obsesyjnym dbaniem o swój wygląd i to najlepiej, 24 godziny na dobę. Celebrytki i samozwańczy kołczowie pokazują, że się da, że tylko trzeba od siebie więcej wymagać. Nie narzekać, tylko działać. I sukces przyjdzie. Szkoda tylko, że nie mówią ani słowa, że oni sami w dążeniu do sukcesu dość często wspomagają się sposobami, które publicznie krytykują i piętnują.

Z jednej strony mamy pracować, bo to dobrze wygląda, z drugiej, mamy więcej odpoczywać i dbać o siebie, bo to też dobrze wygląda.
Jak tak na to patrzę, to wygląda to tak, że nie wygląda wcale, a już na pewno łącznie. Wykonalne też nie jest, zwłaszcza z budżetem ekonomicznym i mentalnym, jaki posiada statystyczna Polka, zdana tylko na siebie.
Ona jednak, ta statystyczna Polka, taka jak Ty lub ja, często poddawana jest ogromnej presji otoczenia, nie mającego odwagi przyznać, że to wszystko to często ściema, która nie działa.
Właśnie to błędne koło powoduje, iż statystyczna Polka uważa, że to z nią jest coś nie tak, skoro nie daje rady, a inni dają.
Jak do tego doszło, że szczerość w relacjach międzyludzkich zastąpiona została plastikiem? Który, na domiar złego, łykamy wszyscy, choć wiadomo, co się mówi o plastiku w organizmie…
To oczywiście ponury żarcik i przewrotna gra słów, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że kolorowy, wystudiowany i wykadrowany plastikowy kadr zastąpił nam prawie wszystko.

Drogie kochane Kobiety, jesteśmy mądre, tylko zabiegane. I to, owszem, tłumaczy lecz absolutnie nie usprawiedliwia tego, co robimy ze swoim ciałom. A w zasadzie – czego nie robimy. Nic dziwnego, że ani trochę go nie znamy i trudno nam je lubić.

Głodzimy je, męczymy brakiem snu i zalewamy kawą. Potem podkarmiamy prochami na wszelkie zło świata, na rozruch i na sen a nierzadko – podtruwamy papierosami. Zapominamy, że ciało to coś, o co należy dbać, nie tylko sprawić takie pozory.
Może łatwiej przyjdzie je zaakceptować, gdy się z nim tak po prostu, po ludzku pogodzimy i przestaniemy testować na „nadwytrzymałość”?

Internet aż huczy od rad, jak powinnyśmy się akceptować i dopieszczać. Bo praca to nie wszystko i trzeba znaleźć czas na domowe spa, kieliszek wina i masaż regeneracyjny + jogę i wieczór z książką.
Jednocześnie przesuwa się granice wytrzymałości, krytykując tych, którzy nie chcą pracować do utraty tchu, lecz tylko tyle, ile trzeba. Pokolenie X, jak często z dumą podkreśla, pracowało wszak wiele więcej, i dzisiejsza młodzież do niczego nie dojdzie, bo tak nie potrafi i nie chce. A by do czegoś dojść należy przecież pracować. Jak to podpowiadają internety ustami tych, „którzy do czegoś doszli”, co najmniej 12-15 godzin – dziennie…
I żeby teraz pasowało nam do drugiego obozu: uwaga! po takim dniu pracy należy się nam regeneracyjna 2 godzinna kąpiel przy świecach i w olejkach, 8-godzinny sen, następnie pobudka o 6:30, jogging, prysznic, omlety, kawa z mleczkiem a przy niej – prasówka. A potem na spokojnie, wyjście do pracy, którą zaczynamy od 7, być może od wykładania towaru na półki, a być może od pisania prawniczych pism rozwodowych… Nie, pomieszanie czasów i nieścisłość logistyczna nie jest pomyłką, lecz celowym paradoksem, który pokazuje, że nic się tu nie spina. Bo gołym okiem widać, że się nie spina, prawda?

Kobietki kochane, nie dajmy „się oszaleć”. Nie mamy nadludzkich mocy. Potrzebujemy się wyspać, porządnie, jakościowo zjeść i odpocząć. I, choć o tym się nie wspomina, bo to oznaka słabości i to nieelegancka – także wypłakać ze zmęczenia i, co bardzo ludzkie – iść siusiu. I nie po kilku godzinach pracy na kasie i nie po całej zmianie siedzenia nad ważnym tematem sprawy, jaką prowadzimy, lecz wtedy, gdy potrzebujemy…

Tyle się mówi o akceptacji, ale jak zaakceptować skoro, tak mało się o czymś wie? To tak jak planować bieg przez płotki, gdy człowiek ledwo co słyszał o chodzeniu…

By zaakceptować trzeba zrozumieć.
To ciało to ja. Tamto ciało to ty lub ona.
To są nasze ciała. Nasze osobiste żyjące, oddychające, organiczne PC (Personal Computer). Mamy w nich wszystko. Jak w najlepszym ajfonie. Dlaczego więc o ajfona dbamy, a o ciało tak nie do końca? Może dlatego, że ajfon kosztował kupę hajsu, a ciało mamy od zawsze bez większego starania? Oby nie, oby chodziło tylko o zwykłe zabieganie, a nie zwykłą – niewdzięczność..

Bądźmy dla siebie dobre. Makijaż jest ważny. Dobra odzież też. Ale – i tak bardziej – kilka dni wolnego, gdy cieknie z nosa, temperatura skacze powyżej 38,5 i chrypa odbiera głos.
All inclusive to super sprawa ale nie zrównoważy pozostałych 50 tygodni ciężkiej orki, gdy zapomina się o jedzeniu, a spać się kładzie, gdy na dworze zaczyna świtać.

Weźmy się czasami na spacer do lasu. Najlepiej z psem. Zróbmy sobie zielonej herbaty albo zwykłej z malinowym sokiem. I odpocznijmy, w ulubionym fotelu.
Wyłączmy budzik i pośpijmy tyle, ile potrzebuje organizm. Wyleczmy katar, a jak siądzie na oskrzelach, to weźmy L4. Może niebo nie spadnie nam, na głowy od tygodnia pauzy spędzonej w łóżku… Zapiszmy się do psychologa, na siłownię lub do biblioteki, zgodnie z tym, czego potrzebujemy w danym momencie życia. Odłóżmy telefon i posiedźmy sobie słuchając muzyki, albo lasu, albo własnych myśli.

Poznajmy, zrozummy i choć trochę bardziej polubmy siebie, a wtedy, kto wie, może z czasem damy też radę z akceptacją 🙂

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂




Artykuł Ciało i jak je zaakceptować gdy często nawet go nie znamy a tym bardziej nie za bardzo lubimy pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/cialo-i-jak-je-zaakceptowac-gdy-czesto-nawet-go-nie-znamy-a-tym-bardziej-nie-za-bardzo-lubimy/feed/ 2
Święty spokój – rzecz tak tania, że wręcz bezcenna… O świętym Graalu inaczej https://stomalife.pl/blog-stomalife/swiety-spokoj-rzecz-tak-tania-ze-wprost-bezcenna-o-swietym-graalu-inaczej/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/swiety-spokoj-rzecz-tak-tania-ze-wprost-bezcenna-o-swietym-graalu-inaczej/#respond Sun, 23 Jul 2023 21:20:36 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=1781 Żyjemy w czasach, gdy mamy nieograniczony dostęp do wszystkiego, do czego może mieć człowiek w ogóle. Dosłownie. Choć, oczywiście, wszystko zależy od wyobraźni a także od chęci i determinacji oraz możliwości, potrzeby i – zasobności portfela. Uśrednijmy te dane, tak, by zakres dostępny był dla statystycznego człowieka. Ani starego, ani młodego. Nie biednego i nie ... Dowiedz się więcej

Artykuł Święty spokój – rzecz tak tania, że wręcz bezcenna… O świętym Graalu inaczej pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Żyjemy w czasach, gdy mamy nieograniczony dostęp do wszystkiego, do czego może mieć człowiek w ogóle. Dosłownie. Choć, oczywiście, wszystko zależy od wyobraźni a także od chęci i determinacji oraz możliwości, potrzeby i – zasobności portfela.

Uśrednijmy te dane, tak, by zakres dostępny był dla statystycznego człowieka. Ani starego, ani młodego. Nie biednego i nie bogatego. Takiego w sam raz, by żyć, pracować, wyjeżdżać na wakacje i chodzić na kinowe premiery a potem do fajnej sushi knajpki.
Tak w-sam-raz-człowiek, żyje szybko i pracuje. Dużo za dużo. W telefonie planuje urlop i ważne spotkania. Wychowuje dzieci albo opiekuje się zwierzęta. Często i to i to. I choć bywa zmęczony – i to nawet bardzo, to jednak świat, jaki sobie stworzył daje mu mnóstwo możliwości.

W-sam-raz-człowiek, taki jak Ty i ja, może wyjechać na dalekie wakacje. Sącząc przy basenie egzotyczne drinki – nawet – z fikuśnymi kapelutkami. Może konferować z tymi, którzy zostali w pracy. Może surfować na sztucznej fali w jednym z parków wodnych albo na prawdziwej – nad oceanem. Albo nawet, łapiąc okazyjnie bilety do Dubaju, oświadczyć się drugiej połówce w Burj Khalifa, na szczycie wieży, gdzie o zachodzie słońca panorama miasta przybiera najpiękniejsze ciepło-złote odcienie.

W-sam-raz-człowiek, taki jak Ty i ja, ma dostęp do najnowszej technologii i wiedzy, jakiej nie pomieściłaby nawet Biblioteka Aleksandryjska.
Może latać, pływać i sięgać chmur. Często jednak, zamiast tego, sięga własnego dna… Dna zmęczenia, rozpaczy lub braku sensu.

Gonienie za kolejnym króliczkiem, dobrem materialnym, super wycieczką czy towarzystwem – męczy. Także w sam-raz-człowieka. Czuje, że choć naprawdę żyje na dobrym poziomie i inni mu nawet zazdroszczą, to jednak nie ma tego, czego nie udało mu się znaleźć w żadnym sklepie i w żadnym miejscu na całym wielkim świecie.

ŚWIĘTY SPOKÓJ.

Legendy mówią, że naprawdę istnieje i że są ludzie, którym udało się go znaleźć.
Nikt dziś nie wie, skąd jego nazwa.
Ok, dobrze. „Spokój” kojarzy się z harmonią, dobrostanem, wycieszeniem i poczuciem bezpieczeństwa. Skąd jednak określające go słówko „święty”? „Święty” to wszak wyraz opisujący niedościgniony ideał.
Nam, ludziom poszukującym, nierzadko błądzącym i z definicji upadającym, kojarzy się więc raczej z czymś, co trudno osiągnąć. Świętość jest wszak dla świętych. Kto dziś by miał na to czas?… Dlatego zatem, my ludzie zabiegani, zajęci musimy cieszyć się tylko i li mniej lub bardziej dopasowanymi zamiennikami..
Może dlatego właśnie w-sam-raz-człowiekowi, takiemu jak Ty i ja, tak trudno ten święty spokój osiągnąć…

Łatwiej jakoś półśrodkami, substytutami. I szybciej. Takie chwilowe „radostki” znieczulają i dają poczucie, że nie do końca nie panujemy nad życiem.
Stać nas wszak na góry, Mazury, nawet wypad do Dubaju. Mamy dobre sprzęty, ładne ogródki i dzieci na studiach. Wozimy się dobrymi furami i stać nas na prywatne wizyty u stomatologa, zwłaszcza, gdy temat na wczoraj.

Rzadko kiedy wspominamy, nawet przed sobą samym, że w tym sukces-pakiecie jest też często” bezsenność, stany lękowe, przygnębienie, poczucie braku sensu oraz sił.
Chętnie wysupłalibyśmy trochę grosza, by kupić sobie to, o czym tyle w poradnikach i na różnych webinariach… ŚWIĘTY SPOKÓJ. Rzecz tak totalnie tania, że wręcz bezcenna. Szukamy jej i łapiemy kolejne, myśląc, że to już ta właściwa… Najczęściej jednak – jest to wciąż tylko imitacja… Choć, prawie doskonała.

ŚWIĘTY SPOKÓJ, dla każdego oznacza co innego.

Dla niektórych będzie to domowa cisza, gdy nic nie trzeba, a można wszystko. Taka swojska, w dresie lub pidżamowych spodniach w kratkę. We własnym łóżku pod kocykiem. Z kubkiem gorącego kakao, i ulubionym filmem na Netflixie.
Popełniać ten święty spokój można w samotności bądź z kochanym człowiekiem. Albo ze zwierzem, najlepszym druhem, na dobre i na złe, wtulonym w nogi, koniecznie również – pod kocykiem.

Inni uważają, że święty spokój to cisza na jeziorach, gdzie jedyny rozpraszający ją bodziec to plusk wioseł rozgarniających atłas wody. Aksamitna toń magicznie skrząca się w słońcu powoduje, że czujemy się tak, jakbyśmy dotarli do celu po długiej, długiej podróży…

W-sam-raz-człowiek doskonale czuje się też w lesie. W polach z szumiącymi grzywami traw i na polanach pełnych pachnących ziół, kwiecia i koncertujących za darmo świerszczy. Wędrując z plecakiem, przemierzając drogi rowerem, czuje, że żyje. Teraz i tu. Tak naprawdę. I to mając z sobą tylko wodę, ulubiony kubek, kilka ciastek i dłoń drugiego człowieka na wyciągnięcie swojej…. Niewiele trzeba by dotrzeć do własnej Arkadii…

Czy to już jest ten legendarny święty spokój? Nie wiem… Dla każdego oznacza on przecież co innego. Inaczej się też wizualizuje. Dla wielu będzie to nieograniczony kontakt z naturą… Dla innych to wciąż, lub… jeszcze – nie to.

ŚWIĘTY SPOKÓJ to taki kod, albo – zaklęcie, jakie wszyscy nosimy w głowach i sercach. A w zasadzie, tylko jedna jego część. Bo druga ukryta jest gdzieś w czeluściach naszego życia. I to nie jest tak, że uwidacznia się na jego końcu. Czasami znaleźć ją można wiele, wiele wcześniej, a często – wcale.

My ludzie rodzimy się zaprogramowani na harmonię i poczucie bezpieczeństwa. Choć przychodzimy na świat w różnym czasie i pod różnym niebem, tak właśnie jest.
Bez względu na to, czy na naszym niebie widać tylko hasające beztrosko chmurki, czy samoloty niosące śmierć.
Człowiek nosi w sobie zaklęcie, które uruchamia się gdy znajduje jego drugą część.
Przez całe życie wędrujemy. Choć nie zawsze lub nie na długo opuszczamy miejsce gdzie mieszkamy. Wędrujemy jednak mentalnie – dorastając, dojrzewając, aż wreszcie – starzejąc się. Kupując różne dobra wciąż szukamy tego, którego nie da się wyhandlować za żadną wartość i walutę. Przymierzamy je jak buty. Te za luźne, te zbyt ciasne. Chwilę cieszą oczy, da się w nich wytrzymać, a nawet, na ważnym spotkaniu wzbudzić podziw lub zazdrość innych. Że takie ładne, drogie i markowe…

Czym jest święty spokój dla stomika? Pewnie tym samym, co dla każdego innego w-sam-raz-człowieka. 🙂 Życiem bez bólu. Tego w ciele i tego w głowie. Małymi i dużymi podróżami. Netflixem z ukochanym człowiekiem i psem. Wyjściem w zieloność i słuchaniem koncertu na trzysta świerszczy i dwa tuziny pszczół bądź liczenie fal na marszczącej się toni. Jest kontaktem z przyrodą.

Święty spokój dla stomika jest po prostu dobrym, spokojnym życiem. Bez nadmiernego pędu, stresu i zmęczenia tak wielkiego, że nie można przez nie zasnąć.

Aż tak bardzo znów się od siebie nie różnimy.

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂

Artykuł Święty spokój – rzecz tak tania, że wręcz bezcenna… O świętym Graalu inaczej pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/swiety-spokoj-rzecz-tak-tania-ze-wprost-bezcenna-o-swietym-graalu-inaczej/feed/ 0
Mówimy „banan” i widzimy banana, mówimy „samotność” i drzew spoza lasu nie dostrzegamy… O dniu bez telefonu inaczej https://stomalife.pl/blog-stomalife/mowimy-banan-i-widzimy-banana-mowimy-samotnosc-i-drzew-spoza-lasu-nie-dostrzegamy-o-dniu-bez-telefonu-inaczej/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/mowimy-banan-i-widzimy-banana-mowimy-samotnosc-i-drzew-spoza-lasu-nie-dostrzegamy-o-dniu-bez-telefonu-inaczej/#respond Sat, 15 Jul 2023 19:38:11 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=1708 Gdyby się udało zwizualizować „samotność”, to co byśmy zobaczyli?… Myślimy: „banan” – zamykamy oczy i widzimy banana, albo całą kiść lub nawet drzewo z mnóstwem owoców.Albo: „choinka” i od razu w głowie rozlega się któraś z kolęd, a przed oczyma pojawia się radośnie ustrojone drzewko…Myślimy „samotność” i co widzimy?… Dla wzmocnienia efektu można zamknąć oczy. ... Dowiedz się więcej

Artykuł Mówimy „banan” i widzimy banana, mówimy „samotność” i drzew spoza lasu nie dostrzegamy… O dniu bez telefonu inaczej pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Gdyby się udało zwizualizować „samotność”, to co byśmy zobaczyli?…

Myślimy: „banan” – zamykamy oczy i widzimy banana, albo całą kiść lub nawet drzewo z mnóstwem owoców.
Albo: „choinka” i od razu w głowie rozlega się któraś z kolęd, a przed oczyma pojawia się radośnie ustrojone drzewko…
Myślimy „samotność” i co widzimy?… Dla wzmocnienia efektu można zamknąć oczy. Można je otworzyć, albo nawet pomrugać, by wyostrzyć obraz. Co zatem widzimy?

No właśnie. Nie jest łatwo, prawda? Samotność, w słowach Listu do M. Ryśka Riedla z Dżemu, „”to taka wielka trwoga” Ale jak wygląda ta wielka trwoga? Nie wie nikt i jednocześnie, wiedzą wszyscy. I gdybyśmy chcieli ją opisać, każdy zrobiłby to inaczej.

Dla jednych samotność, to pusty dom i zegar na ścianie odliczający czas, w którym nic się nie zmienia prócz wielkości dojmującej pustki.

Można i owszem, upiec ciasto, można umyć okna, można wyprasować pranie, tylko… po co? Skoro i tak, nikogo to nie interesuje.
Nikt nie przyjdzie na kawkę i kawałek babki cytrynowej. Nie pochwali porządku w domu i nie zachwyci się bluzką którą prasowałaś z dbałością, by ładnie się prezentowała.
Ja wiem, wiele osób powie w tym momencie, że nie powinno się żyć dla kogoś lecz dla siebie. I że póki tego nie zrozumiemy, nie będziemy szczęśliwi lecz samotni.
No i to jest bardzo słuszne rozumowanie.
Wewnętrzne spełnienie to także, a może przede wszystkim – dostrzeganie siebie. Lecz tu pojawi się pewna rozbieżność, która może powodować różnicę zdań w tym ważnym temacie. A mianowicie, wielu ludzi myli życie dla kogoś z życiem – cudzym życiem. A także – bycie samą z byciem samotną.
Życie dla kogoś i to niekoniecznie w towarzystwie (choć nie skarżąc się na jego brak), nierzadko uszczęśliwia a całkiem często pozwala zachować harmonię, dodając skrzydeł. Z kolei życie cudzym życiem, a przez to często i samotność, występująca w pakiecie, ale drobnym druczkiem, z czasem odbiera i sens i siły i – wszelkie chęci…

Różnica pomiędzy byciem samą a samotną jest wielka i bardzo wyraźna. O ile bycie samą jest wyborem rokującym i w zgodzie z sobą, o tyle bycie samotną jest wyborem tragicznym.
I dlatego właśnie, żyjąc dla kogoś a nie stricte życiem kogoś innego, jakoś tak człowiekowi pełniej i mniej samotnie. Zwłaszcza, gdy ma się na kogo czekać z kawą i i tą domową babkę cytrynową.

Właśnie… Ciastko cytrynowe… To co kojarzy się ze śmiechem, towarzystwem i wspaniałymi emocjami jednocześnie może stać się symbolem bólu samotności…
Tak może przecież wyglądać samotność. Może mieć postać pysznej babki cytrynowej i świeżo wyprasowanego prania.

Ktoś inny samotność zobaczy absolutnie inaczej. Zamknie oczy i jako jej wizualizacja pojawi się tłum ludzi. To mogą być bliscy, przyjaciele, znajomi z pracy. Może tej wizji będą towarzyszyć hasła w stylu:
„- Stary, innym razem, dziś absolutnie nie dam rady…. W przyszłym tygodniu? Cholera, w przyszłym tygodniu też nie… Zdzwonimy się jakoś, ok?”.
„- Mamuś, nie przyjedziemy na święta, przepraszam, Marek nie da rady się wyrwać, a ja go samego nie zostawię przecież. Wiesz, praca. Bardzo byśmy chcieli, ale…”/
„- Synu przepraszam, wiem, że to ważny koncert ale mamy tu zawrót głowy. No nie wyrwiemy się. No nie przejmuj się… Będą przecież inne koncerty, prawda? Wtedy to już staniemy na głowie, żeby dotrzeć… No, pa, pa, muszę kończyć”.

I tak dochodzimy do trzeciej twarzy samotności. Ma ona kształt prostokąta mieszczącego się w dłoni. Małego urządzenia, które z założenia miało nam otworzyć świat i ułatwić jego odbiór. I pomóc w kontaktach z bliskimi oraz często mimo – odległości i sprawić, by kwitły.

Telefon komórkowy, bo o nim oczywiście mowa, miał czynić nam świat prostszym w odbiorze, bliższym i pełnym możliwości. Tymczasem komórka, ten nasz świat w wielu aspektach dość mocno skomplikowała. Często wręcz zupełnie go przysłaniając.
I to, co miało być oknem na świat, dla wielu stało się ledwo świetlikiem w celi.

Komórka, to z jednej strony bardzo przydatna rzecz. Nie można negować zakłamywać rzeczywistości. To byłoby skrajną hipokryzją. Ten sprytny sprzęcik umożliwia nam praktycznie wszystko. Służy za gadającą mapę, gdy jesteśmy w trasie, czyta nam powieść, budzi i usypia. Umożliwia płacenie przelewów, planowanie wakacji i dnia w pracy. Z sukcesem wspomaga uczenie się języków. Efektowne odchudza i daje możliwość ćwiczenia jogi.
Tak, telefon komórkowy to fantastyczna rzecz. Naprawdę. Ale ma tez swą drugą stronę. Jeśli tylko się mu na to pozwoli, to z pomocy i naszej prawej ręki, stanie się złodziejem czasu okradającym nas z tego, co mamy najcenniejsze. Z relacji międzyludzkich w rzeczywistym świecie. I z czasu, który nigdy nie wróci.

foto: Skitterphoto // pixabay.com

Im więcej mamy lat tym jakoś tak wyraźniej dostrzegamy upływ czasu. Jesteśmy boleśnie świadomi tego, że kapie on jak woda z kranu, Może czasem próbujemy ją łapać, by nie rozpryskiwała się z głuchym plaskiem tak jakoś beznamiętnie o umywalkę zamieniając każdą z kropli w milion nanokropelek, których nie da się już złożyć w całość. Częściej – nie, bo – paradoksalnie, nie mamy na to czasu, pędząc dalej.
Zakładając jednak, że każda kropelka to jakaś część naszego życia, wizja ta i perspektywa są co najmniej mało optymistyczne, żeby nie rzec – przygnębiające.

Młodość generalnie daje radę, lubi w powtórki zamieniając każdą z nich w wiele innych, nowych wariantów… Wiele kropel zdąży rozbić się o zlew, nim zorientuje się ona, że z poprzednich nie ma nic. Z wolna przychodzi świadomość i stres, że trudno dokręcić ten kran, by nie przeciekał… To frustruje, dołuje i powoduje, że włącza się instynkt. Szukamy pomocy. Rozwiązań i wparcia. I o dziwo, często nie u ludzi obok ale – w internecie… Z resztą, jeśli mamy w pamięci te samotne święta, przegapione koncerty i odwołane spotkania, to trudno się dziwić że podejmujemy decyzje, w oparciu o: „dam sobie radę sama”…
Sięgamy więc po telefon, tam tylu znajomych na fejsie, na insta i w tiktoku. Szukamy pomocy, wsparcia, zainteresowania… I odkrywamy, że samotność może mieć jeszcze inną twarz… Okrągłą uśmiechnięta żółta buźkę grafiki – emoi buźką lub małego czerwonego serduszka.

Czasami spoza drzew nie dostrzegamy lasu. Czy to dziwne? Myślę, że nie… Czy powinniśmy się za to winić? Nie, tym bardziej nie. Poczucie winy niczego nie buduje. Dlatego zamiast ugruntowywać się w przekonaniu, że nie damy rady, próbujmy ograć system. Ale – nie długimi susami lecz małymi kroczkami.
Punkt pierwszy – to głośno nazwać problem, który nas dosięgnął.
Punt drugi, iść z nim na kompromisy. 😉
Nie, nie walczyć. Na to przyjdzie czas. Na razie, nie mamy wprawy na szarżę. Sam zapał nie wystarczy. Polegniemy w pierwszej potyczce. Zniechęcimy się i odpuścimy. Zatem, powoli i małymi krokami.
Można zacząć od obejrzenia zachodu słońca na własne oczy, nie przez ekran monitora robiąc setne zdjęcie. Upiec ciasto i wyjść z nim do sąsiadów, jeśli wnuki nie mają czasu, a syn utknął w pracy. Albo nawet pójść do parku z prawdziwą książką. Jestem pewna, że nie będziemy tam sami, innych „samych ludzi” z psem, książką albo nawet telefonem, będzie wiele.

I wtedy, może by tak po prostu, po ludzku…przysiąść się? Uśmiechnąć i powiedzieć, jakiś banał, w stylu, że to fajny dzień na spacer. Próbowaliście tego, Drodzy Ludzie?
Ja i owszem 😉 Choć, co ciekawe, choć samej zdarzyło mi się przygodnie „zagadać” to też dość często byłam tą właśnie „metodą wzajemności od samotności” łapana w dyskusje 😉
Przyznam że to bardzo ożywcze doświadczenia. Dostarczają przemyśleń, wzruszeń i nowych pytań…
Korzystajmy z takich okazji. I nie jest istotne miejsce gdzie się mogą zdarzyć, ale to, jak na nie reagujemy.

I nie ma znaczenia czy zdarzy się to w pociągu relacji Warszawa – Gdańsk, czy w Parku Jordana. Albo w metrze w Londynie, afrykańskiej taksówce wiozącej do Guellala, czy w lokalnej Biedronce niedaleko domu…. Najważniejsze to wykorzystać okazję. Ja wiem, że rozmowa twarzą w twarz to taki trochę dziś niemodny sposób komunikowania się. Modniejsze są relacje, filmiki i czaty. Jednak, żaden milion serduszek i uśmiechniętych emoi nie zastąp wspólnego śmiechu, wzruszeń i wymiany poglądów. Tego wszystkiego nie da się doświadczyć głęboką nocą, przed ekranem telefonu. Dlaczego? Z prostego powodu. Bo bezcenne jest widzieć twarz rozmówcy i czuć jego zaangażowanie w rozmowę. Być w centrum rozmowy, a nie jej centrum… I zamiast emoi i pięciu serduszek otrzymać uśmiech i żywe, żywe zainteresowanie.

Owszem można dalej stać w lesie i drzew szukać. I wciąż wpadać nosem na „nie te”, choć tak oblegane przez innych. Można też spojrzeć ponownie, już bez upiększającego filtra i dostrzec to właściwe, które i będzie stało, gdy znużeni będziemy chcieli się na nim oprzeć. I otoczy cieniem, gdy spiekota utrudni życie. Może nie będzie takie popularne jak inne drzewa, ale będzie nasze.

Jaki morał z tej ciut metafizycznej opowiastki? Nigdy nie jest za późno na trzy rzeczy:
1. naprawę przeciekającego kranu (życia).
2. wypatrzenie właściwego drzewa z życiodajnym cieniem na wielkiej farmie drzew cudzych
3. i znalezienie swojego człowieka. I nie jest ważne, czy to obcy w parku, czy stary znajomy, albo własny syn, mama, wnuk lub dobry sąsiad, który kiedyś był ważny jak przyjaciel ale potem zaginął gdzieś w pędzie kropel rozpryskujących się o zlew.

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂


Artykuł Mówimy „banan” i widzimy banana, mówimy „samotność” i drzew spoza lasu nie dostrzegamy… O dniu bez telefonu inaczej pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/mowimy-banan-i-widzimy-banana-mowimy-samotnosc-i-drzew-spoza-lasu-nie-dostrzegamy-o-dniu-bez-telefonu-inaczej/feed/ 0
Czy życie jest jak pudełko czekoladek, jak malina czy jak dzika róża? Słów kilka o tym, że jest po prostu życiem… https://stomalife.pl/blog-stomalife/czy-zycie-jest-jak-pudelko-czekoladek-jak-malina-czy-jak-dzika-roza-slow-kilka-o-tym-ze-jest-po-prostu-zyciem/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/czy-zycie-jest-jak-pudelko-czekoladek-jak-malina-czy-jak-dzika-roza-slow-kilka-o-tym-ze-jest-po-prostu-zyciem/#respond Fri, 07 Jul 2023 19:08:31 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=1588 Dziś dzień czekolady. Światowy, czyli jeszcze ważniejszy niż nasz, taki zwykły, lokalny. Czekolada kusi, zniewala i powoduje, że jakoś łatwiej, choć przez chwilkę, gdy przez większość czasu ciężko…Dlaczego po nią sięgać? Bo jest i smaczna i zdrowa. Oczywiście nie w nadmiarze. Wszak to, co w nadmiarze to już z czasem ani słodkie ani zdrowe. Co ... Dowiedz się więcej

Artykuł Czy życie jest jak pudełko czekoladek, jak malina czy jak dzika róża? Słów kilka o tym, że jest po prostu życiem… pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Dziś dzień czekolady. Światowy, czyli jeszcze ważniejszy niż nasz, taki zwykły, lokalny. Czekolada kusi, zniewala i powoduje, że jakoś łatwiej, choć przez chwilkę, gdy przez większość czasu ciężko…
Dlaczego po nią sięgać? Bo jest i smaczna i zdrowa. Oczywiście nie w nadmiarze. Wszak to, co w nadmiarze to już z czasem ani słodkie ani zdrowe. Co innego tak elegancko i z klasą. Kosteczka, może dwie, lub nawet cała tabliczka rozłożona w czasie zdecydowanie wielu nam służy bardziej niż inne formy ratowania dobrego nastroju, sesji egzaminacyjnej czy wyprawy w góry.

Czekolada doczekała się licznych odsłon w świecie sztuki. Pisano o niej wiersze, śpiewano piosenki, wspominano w książkach i na dużym ekranie.

Mama Forresta Gumpa mawiała: „życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz na co trafisz”.
W sumie… racja. Tylko teraz ważne, o jakich łakociach mówimy, bo to rzuca światło na środowisko, w którym popełniamy to nasze życie. Dzień pod dniu.

Czy są to więc drogie czekoladki z markowego kakao z ekoplantacji, z dobrym alkoholem w środku? Takie, żeby i smak był i kolor. A że tego życia na trzeźwo, to ponoć się nie da, to niech będzie w nich i szczypta potrzebnego luzu płynącego nie tyle z kakao, co z tej kropli ajerkonaku czy brandy.

A może mówimy raczej o czekoladkach z przeceny, w smaku takich samych, jak w kolorze, które ocierają się nieubłaganie o upływający termin przydatności?
Co smutne, takie czekoladki jeszcze nie zdążyły być dobre, a już są złe… I nie, nie dlatego, że tanie, lecz dlatego, że nie miały szczęścia podrasować się bardziej szlachetnymi komponentami, co już na starcie układa je na dolnej półce i to w ostatnim rzędzie.

No to, którymi czekoladkami jest to nasze życie?

Jeśli to pytanie zbyt trudne i tendencyjne. by było łatwiej i bez alternatyw, z której to półki – mam inne porównanie, Idealne do sezonu letniego. MALINA.

Życie jest jest jak malina.

Idealne, jak się spojrzy tylko na kształt. Złożone z drobniutkich, idealnie pasujących do siebie segmentów – cudo… Prawda? Szkoda, że to tylko pozory… Gdy się bliżej spojrzy segmenciki mają różny kolor. Niektóre toczy jakaś choroba ale walczą. Inne już są martwe, zgniłe, poszarzałe, choć nadal otoczone życiem pozostałych cząstek… Malina choć nadal ma piękny kształt jest osłabiona, miękka, często z niechcianym lokatorem w środku. Staje się podatna na to, co przyniesie los…
To w sumie tak ja my. Dzień za dniem chronimy nasze zdrowe segmenty. Leczymy te chore, wierząc, że się uda i uciekamy od niechcianych lokatorów. Tych w głowie i tych w otoczeniu. Chronimy to, co się tylko da… Czy mamy wpływ na to, czy się uda? Mocno wierzę, że tak! Bez nadmiernego hurra optymizmu, za to z pokorą i otwartymi oczyma. Tak, by dostrzec i czerwone flagi i wielkie zielone pola nadziei.

Segmencików maliny nie da się naprawić. Po prostu nie da i już. Choćby jak się próbowało. Toczone przez robaka, przemarznięte po niespodziewanie zimnej nocy i „przymrozkowym” poranku obumierają, odmawiają współpracy z resztą organizmu, infekując go, segmemcik po segmenciku tym, co go dopadło.
Brzmi znajomo? Dla wielu ludzi, zwłaszcza stomików z całą pewnością.

Kto jak nie my, walczyliśmy o integralność naszych segmentów. Mimo, że zainfekował je robak, mimo, że przemarznięte, zgnite… Liczyliśmy, że się da coś zrobić. Że jeszcze spróbujemy zawalczyć, do końca trzymając się nadziei, na cud.
Maliny nie da się naprawić, człowieka czasami też nie. Czasami po prostu trzeba usunąć zainfekowany segment, by cała reszta mogła cieszyć się integralnością. Ciut inną ale za to zdrową i znów bezpieczną.

A jeśli ani czekoladki ani malina nie są właściwym porównaniem to mam jeszcze jedną propozycję.
DZIKA RÓŻA.

Życie jest podobne do kwiaty dzikiej róży…

Krzewy tej cudnej wyjątkowej rośliny spotkać można tam, gdzie słońce. Rosną wszędzie, i dają radę prawie na każdym gruncie. Choć bywa różnie, nie pozwalają się zadusić. Niestrudzenie walczą i szukają dla siebie miejsca. W tym niegościnnym nie raz świecie i w tej niegościnnej często glebie. Często same, bez wsparcia. Szukają, kolczastymi ramionami rozgarniając niedogodności, pną się ku niebu. I kiedy już znajdą miejsce, gdzie choć trochę czują się bezpieczne – rozkwitają. I żyją jak umieją najpiękniej.
Po prostu.

Ukazują swe wspaniałe, subtelne piękno i wielką moc… Wtedy właśnie najpiękniej kuszą. Urzekając wyglądem i zapachem. Intrygując mocnym charakterem. By nikt nie wykorzystał tego bezbronnego piękna, matula natura uzbroiła je w kolce… Skutecznie bronią one dostępu do wrażliwej duszy kwiatu, do sedna jego myśli i uczuć i tylko nieliczni dostępują zaszczytu poznania Róży z bliska…
A kiedy już mija czas szalonej młodości, Róża przeistacza się synchronizując z upływem Czasu. Zamienia swe urodziwe kwiaty w dorodne owoce. Kusi dojrzałym pięknem i ukazuje się światu w nowej odsłonie. Róża traci swój czar młodości, ale nie impet życia. Opadające płatki zastępują owalne, czerwone owoce, a jak wiadomo owoce dzikiej róży to prawdziwy naturalny medykament… Wspomaga serce, wzmacnia kości, przeciwdziała rakowi i leczy rany po ugryzieniu psa ( tak uważali starożytni Rzymianie nazywając naszą polną dziką różę – psią różą). A herbata z owoców dzikiej róży wzmacnia, dodaje sił i koi zmysły w długie zimowe wieczory jak nic innego na świecie.
Tak. Życie może być właśnie dziką różą… Samowolną, samowystarczającą i upartą.

Można tak długo porównywać. Bez końca szukając pasujących metafor. Jednak, jakiego by porównania nie uczynić, życie samo w sobie już jest ogromną wartością dodaną. Zawsze. Bez względu na to, ile segmentów będzie w nim zainfekowanych czymś nieodwracalnym i złym i na to, na której sklepowej półce ułoży go los, lub – my sami…

Życie to punkt odniesienia. I naprawdę nie jest ważne, czy w ogóle będziemy go z czymś porównywać.
Owszem. Bywa złe i okrutne. Ponoć niesprawiedliwe też. Jednak, przy wszystkich łzach, w jakich się kąpie być może codziennie, bywa też niewypowiedzianie piękne. Nie, nie cały czas. Czasami.
Kiedy? To już sami wiemy najlepiej. Ważne, by nie przegapić tego momentu i właściwie go sklasyfikować we własnej głowie. Może będzie to ten moment, gdy zmęczeni górską wędrówką, na szczycie góry, dzielimy się czekoladą z kimś dla siebie ważnym. I patrzymy na wszystko, nie tyle z wysokości, co z perspektywy samej trudnej wspinaczki,
A może, gdy znów możemy jeść maliny… Pierwszy raz od wielu, wielu lat, wolni od choroby, choć ze stomijnym woreczkiem przyklejonym do pasa.

My ludzie z reguły jesteśmy zbieraczami, Kolekcjonujemy muszelki, kubki z podróży i torebki… Nic nie stoi na przeszkodzie, by zacząć kolekcjonować dobre wspomnienia. Często poprzedzone są one trudnymi decyzjami. Warto wtedy wyjść na szczyt, nawet nie tak fizycznie. Któż by miał na to siły w galopującej anemii czy gorszym schorzeniu? Zatem tak tylko wewnętrznie, wdrapmy się na szczyt w naszej własnej głowie. I tak po prostu spójrzmy na wszystko wokół. Nieee, nie z perspektywy wysokości lecz drogi, która nas do tego miejsca zaprowadziła…

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂


Artykuł Czy życie jest jak pudełko czekoladek, jak malina czy jak dzika róża? Słów kilka o tym, że jest po prostu życiem… pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/czy-zycie-jest-jak-pudelko-czekoladek-jak-malina-czy-jak-dzika-roza-slow-kilka-o-tym-ze-jest-po-prostu-zyciem/feed/ 0
JESTEM – słówko, z wielką mocą ale wciąż zestawiane ze słowem pomocniczym – o metkach i nalepkach https://stomalife.pl/blog-stomalife/jestem-slowko-ktore-choc-samo-ma-wielka-moc-zawsze-zestawiamy-ze-slowem-pomocniczym-o-dzialaniu-metek-i-nalepek/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/jestem-slowko-ktore-choc-samo-ma-wielka-moc-zawsze-zestawiamy-ze-slowem-pomocniczym-o-dzialaniu-metek-i-nalepek/#respond Wed, 05 Jul 2023 10:13:36 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=1559 JESTEM. Małe słówko wyrażające wszystko. Dla uproszczenia i uściślenia dodajemy do niego określenia mające przybliżyć to, kim jesteśmy. Przedstawiając się mówimy: jestem Iza, Julita, MaciekOkreślając bliżej dodajemy: jestem kobietą, mężczyzną albo Francuzką. Mówimy również jestem podróżnikiem, kucharzem, prawniczką, architektem W mediach społecznościowych dodajemy jeszcze, choć nie do końca rozgryzłam w jakim celu: jestem podekscytowana, jestem ... Dowiedz się więcej

Artykuł JESTEM – słówko, z wielką mocą ale wciąż zestawiane ze słowem pomocniczym – o metkach i nalepkach pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

JESTEM. Małe słówko wyrażające wszystko. Dla uproszczenia i uściślenia dodajemy do niego określenia mające przybliżyć to, kim jesteśmy.

Przedstawiając się mówimy: jestem Iza, Julita, Maciek
Określając bliżej dodajemy: jestem kobietą, mężczyzną albo Francuzką. Mówimy również jestem podróżnikiem, kucharzem, prawniczką, architektem

W mediach społecznościowych dodajemy jeszcze, choć nie do końca rozgryzłam w jakim celu: jestem podekscytowana, jestem szczęśliwia, zła lub – moje ulubione: jestem – w obliczu wyzwania 😉

Mówimy też jestem: chora albo jestem stomikiem, cukrzykiem, epileptykiem, diabetyczką i sercowcem.

Często to określenie wysuwa się na prowadzenie, zawłaszczając niejako słowo „JESTEM”, które to przecież samo w sobie, bez dodatków, jest nośnikiem ogromnej treści i wartości.

JESTEM otwiera całą masę możliwości, Nie, nie po to, by oznajmiać to światu werbalnie czy za pomocą social mediów. JESTEM to słówko które, nas ubiera w wiele możliwości. Które nas powinno wyróżniać z tłumu, a często stawia w jego tylnym rzędzie.

Podczas kilkunastoletniego chorobowego tournee po szpitalach, gabinetach i poczekalniach, gdzie tacy jak ja wymieniali się swoimi historiami, słyszałam na własne uszy jak „JESTEM” było dosłownie przytłaczane inną treścią. Piętnującą, oceniającą i w żadnym razie nie inspirującą.

Choć takie postępowanie można zrozumieć, to jednak nie powinno się go tłumaczyć w nieskończoność dając alibi i glejt nietykalności.

Wiele zdarzeń w życiu zmienia nasze postrzeganie świata. Utrata najbliższych, dobrej pracy lub pewnych możliwości dających nam przywilej cieszenia się jednym i drugim często zamienia „JESTEM” w: jestem – zawiedziona, nieszczęśliwa. Może nawet sfrustrowana i zła. Wtedy to ważne słowo-napęd zostaje zepchnięte do narożnika i przykryte innymi, głośniej krzyczącymi, takimi, które determinują całą dalszą ścieżkę naszego kruchego, osobistego „JESTEM”…
Wiem, że choroba zmusza człowieka do zmian. Podporządkowuje sobie go bez reszty. Zwłaszcza choroba tak upadlająca ducha i ciało jak choroba jelit manifestująca swą siłę biegunkami, brakiem sił, utratami przytomności czy brakiem decyzyjności i splątaniem. Pamiętam z własnego doświadczenia, że ja sama dumne słówko „JESTEM”, które otwierało szerokopasmową autostradę możliwości, zamieniłam na zaledwie przerywnik między innymi słowami, z którym bardziej i mocniej się wtedy utożsamiałam. I to przez całe lata. Między kolejnymi wizytami w szpitalach nie tyle „byłam”, co zaledwie „bywałam”. Bo moje „JESTEM” zamieniało się na bywam… Walnie w takiej degradacji postrzegania samej siebie dopomógł system. Chory i nieprzystosowany do skali problemu. Pacjent chorujący na jelita jednocześnie choruje na utratę pewności siebie, zagubienie, niemoc i brak dobrej perspektywy. Szpital i jego personel z reguły ten chorobowy stan jeszcze mocniej pogłębia.
Wiele razy usiłowałam zawalczyć o to biedne, schorowane ale wciąż niepoddające się „JESTEM”. Wytłumaczyć, że postrzeganie człowieka jako tylko i li jednostki chorobowej, która w swoim własnym przypadku nie ma zbyt wiele do gadania, jest z gruntu złe i przynosi skutek odwrotny do zamierzonego.
Po takim „leczeniu”, pacjent często opuszcza szpitalne łóżko jedynie podleczony fizycznie. Wychodząc zabiera jednak z sobą ciężki bagaż, którego, być może, nie miał wchodząc. Jest w nim: wielka pustka w głowie, milion pytań i wątpliwości oraz dodatkowa waliza silnych leków, często na długi czas usypiająca czujność.

W chorobach przewlekłych proces zamieniania jednostki w jednostkę chorobową toczy się nieuchronnie i konsekwentnie. Toczy się, tocząc jednoczesnie umysł chorego.
Klasyk z cyklu „- pani tu jeszcze wróci, bo wszyscy wracają” nie pomaga. Nie dodaje otuchy i nie powoduje, że człowiek ma chęć zawalczyć o siebie. Po co? Skoro wyniki tej rozgrywki są już z góry ustalone, dyplomy rozdane a nagrody a raczej, antynagrody przyznane?

Dziś, po nastu latach, bez ciężaru odczłowieczającej choroby, widzę doskonale jak wiele czasu trzeba, by nauczyć się na nowo oddzielać słowo „JESTEM” od jestem – chora, nieszczęśliwa, słaba, bez szans… I jak wiele wymaga to pracy nad sobą. Każdego dnia od nowa. Jak widać w statystykach ludzi nie godzących się ze swoim życiem, wiele z nas stale ma z tym wielki problem.
Choć już nie muszą, wciąż definiują siebie czerpiąc z określeń z „poprzedniego życia” dodając w podobnym tonie kilka nowych, które nie pozwalają ruszyć z miejsca.

A słowo „JESTEM” to wentyl bezpieczeństwa, to coś co mamy i nikt nam nie zabierze. Póki żyjemy- JESTEŚMY. To przywilej i często – prawdziwy wyczyn. Szkoda więc, że tak często oddajemy pole poddając się myśleniu wtłoczonemu w szpitalnych salach lub w gabinetach czy w środowisku, które z definicji uwielbia metki i nalepki.

Popatrzmy na siebie jak na żywą tablicę z notatkami, albo, jeszcze lepiej. Jak na żywy pomnik, przy którym znajduje się podpis, informujący: czym jest, kogo przedstawia i w jakich okolicznościach powstał.
Załóżmy, że wszyscy mogą ten pomnik zobaczyć i przeczytać napis na tabliczce.

Co chcielibyśmy, by widzieli inni? Jaki napis najbardziej celnie i właściwie opisywałby naszą postać?

Zatem, JESTEM. I tu pojawia się miejsce na przedstawienie siebie w jednym lub kilku słowach…

JESTEM – KIM?
Człowiekiem?
Osobą z pasją?
Książkofilem?
Podróżniczką?
Krytykiem świata i siebie?
Pesymistką?
Wieczną optymistką?
Świetną kucharką?
Idealną słuchaczką?
Wspaniałą mamą?
Cudownym przyjacielem?
…….
Czy wciąż przed wszystkim jednostką chorobową, tylko teraz inną?

Świat pędzi do przodu. My z nim. Z lepszym lub gorszym efektem.
Wiele dzieje się bez naszego udziału. Ale wciąż na wiele mamy wpływ. Dlatego właśnie tylko od nas zależy, co znajdzie się za naszym osobistym słowem „JESTEM”. Cokolwiek to będzie, niech pomaga wychodzić z cienia, w którym być może żyliśmy zbyt długo. Niech rośnie nam skrzydła i wzmacnia poczucie sensu.

Bo bez poczucia sensu, finalnie zostaniemy tylko nośnikami niechcianych nalepek i metek. Nie tylko dla otoczenia ale też i dla siebie samych. Z upływem czasu stajemy się taką żywą tablicą ogłoszeń, na której znajdują się etykietki, które, jak się okazuje, absolutnie nas nie wyrażają. Wręcz przeciwnie – powodują, że gaśnie nam światło motywacji. A wiadomo, że w ciemnościach o wiele trudniej iść do przodu.

Dzień dobry, dobrzy Ludzie!


Artykuł JESTEM – słówko, z wielką mocą ale wciąż zestawiane ze słowem pomocniczym – o metkach i nalepkach pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/jestem-slowko-ktore-choc-samo-ma-wielka-moc-zawsze-zestawiamy-ze-slowem-pomocniczym-o-dzialaniu-metek-i-nalepek/feed/ 0
Urodziny – kiedy choć są „ente” stają się pierwszymi? https://stomalife.pl/blog-stomalife/urodziny-kiedy-choc-sa-ente-staja-sie-pierwszymi/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/urodziny-kiedy-choc-sa-ente-staja-sie-pierwszymi/#respond Fri, 16 Jun 2023 07:51:14 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=1223 „Zrozum to, co powiem, spróbuj to zrozumieć dobrze”… Jak życzenia najlepsze te urodzinowe…” śpiewał Krzysztof Myszkowski z SDM…Dlaczego te urodzinowe życzenia są takie ważne? Dlaczego tak istotne są same urodzimy, że traktujemy je wyjątkowo i odświętnie? W sumie trudno powiedzieć, dlaczego w sposób często głośny, huczny i zabawowy oznajmiamy światu, że znów się postarzeliśmy. Że ... Dowiedz się więcej

Artykuł Urodziny – kiedy choć są „ente” stają się pierwszymi? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

„Zrozum to, co powiem, spróbuj to zrozumieć dobrze”… Jak życzenia najlepsze te urodzinowe…” śpiewał Krzysztof Myszkowski z SDM…Dlaczego te urodzinowe życzenia są takie ważne? Dlaczego tak istotne są same urodzimy, że traktujemy je wyjątkowo i odświętnie?

W sumie trudno powiedzieć, dlaczego w sposób często głośny, huczny i zabawowy oznajmiamy światu, że znów się postarzeliśmy. Że znów jesteśmy starsi i mamy rok więcej, niż w zeszłym roku o tej porze.

Czasu, jaki wtedy był i minął, nic już nie wróci. Być może nie naprawimy szkód, jakie wtedy powstały. Być może nigdy już nie powiemy komuś kilku ważnych słów, na które miało być tyle czasu, a w końcu go zabrakło. I może za późno też na niektóre ważne decyzje… Jednak, w dniu urodzin spora część z nas świętuje, bo być może na szczęście, nie na wszystkie decyzje jest zbyt późno..

Myślę sobie, że to dobrze. Bo póki życie trwa, póty za wcześnie na własną stypę. Urodziny są zdecydowanie fajniejsze. Nawet jeśli nie zdołaliśmy zrobić, dokonać czegoś ważnego, dostaliśmy czas, by coś wykombinować, żeby temat jakoś godnie ogarnąć. A że odbędzie się to przy optymistycznym toaście i kwiatach – tym lepiej 🙂

Jednak załóżmy, że przez ten rok udało się niczego nie zaniedbać i zdążyć na czas i z planem działania i z decyzją. I choć to urodziny któreś tam z kolei i to może nawet z kopką, dla kogoś mogę być absolutnie pierwsze. Dlaczego? Bo udało się zdążyć na czas…. Podjąć decyzję. i choć, być może, zostało to zrobione nie pomimo, a wręcz wbrew to i tak jest wielki powód, by świętować… Być może to śmiech przez łzy i dopiero urodziny – kolejne metrykalnie i pierwsze w nowej odsłonie, ukażą wspaniały potencjał, który uaktywnił wielką wolę życia i moc sprawczą, człowieka, który zdobył się na odwagę i zmienił swoje życie powodując, że nadal mogło trwać. Jak Gosia.

To pierwsze urodziny Gosi. Choć ma ich bez mała 49, te są wyjątkowe. Po 15 latach smutnych rocznic bezwolnej wegetacji, wreszcie dostała szansę na zmianę. Jakoś tak, przez cały ten czas nie składało się, by przemyśleć temat wcześniej. Wmawiała sobie, że leki działają, że to chwilowy kryzys, że inni mają gorzej. i że trzeba się cieszyć z tego, co jest. Trzymała się kurczowo życia, jakie znała. Choć biegło ono niezmiennym torem bólu, upokorzeniu, samotności, niemocy i braku nadziei. trzymała się go z całych sil. Nie było szans na spontaniczne wypady do kina, na rower, do teatru czy znajomych. ale nawet wtedy, nie myślała, że naprawdę może coś zmienić. Dopiero będąc absolutnie pod ścianą, Gosia postanowiła działać. Przestała się łudzić i dziś dziękuje wszystkim dobrym mocom, że choć późno, to dla nie nie było za późno.

Operacja wyłonienia stomii odbyła się wczesną wiosną. A jej urodziny przypadały w lecie. Teraz, jak śmieje się Gosia, nie potrzebuje imienin, bo urodzony obchodzi dwa razy w roku. W dniu urodzin „licznikowych” biegnących cyklicznie od startu życia oraz w dniu wyłonienia stomii.

To pierwsze urodziny od dnia wyłonienia. Gosia spogląda w myślach wstecz. Ileż zmieniło się w stosunku do zeszłego lata, gdy świętowała swój dzień. wreszcie ruszyła do przodu, w drogę pełną życia. I choć nie było łatwo, nie było też trudno. Było inaczej.

Dziś Gosia nic nie musi. Nie musi zdążyć do toalety i prosić często bezskutecznie o wpuszczenie poza kolejka. Ani znów nadrabiać miną przedkładając kolejne zwolnienie lekarskie. Nie musi także nosić pieluchomajtek czy kolejnej bielizny na zmianę. I płakać bezgłośnie w długie noce, też już nie musi….

Dziś, w dniu urodzin świętuje naprawdę. Tak, jak nie robiła tego przez wiele, wiele lat. Już prawie zapomniała jaki smak miało prawdziwe życie. Życie Gosi, jak życie nas wielu składało się z małych puzzli, na które, gdy występują osobno, mało kto zwraca uwagę. Wystarczy jednak spojrzeć obiektywnie i bez pobożnych życzeń… Wtedy często wyłania się z tej układanki coś innego, niż byśmy chcieli. Nagle okazuje się, że to już nie życie, a wegetacja. I pobożne życzenia. I zaklinanie rzeczywistości. To ułuda faszerowana farmakologią, ale nie prawdziwe życie. tak było u Gosi. Choroba odebrała jej zdolność połączenia puzzli, by wyszedł obrazek. Gdyby się jej to udało wcześniej, od razu zobaczyłaby, wiele czerwonych flag. I to jest właśnie cały dramat sytuacji – choroba odbierając właściwą optykę odebrała Gosi możliwość podjęcia decyzji. Trwała więc w niebycie całe długie lata

Moment obudzenia się z tego złego, chorego snu przypadł na poprzednie urodzin. Te w zeszłym roku. Gosia akurat wyszła ze szpitala. Nie liczyła już, który to raz. Poprawy nie było. Było zaklinanie rzeczywistości i zwiększenie dawki sterydów….

„-Kochanie zawalcz o siebie, zasługujesz na lepsze życie. Nie stać nas na to, by Cię stracić’ – usłyszała n-ty już raz, ale tym razem usłyszała to usłyszała. I zobaczyła całą tą wegetację oczyma najbliższych.

Polało się wtedy wiele łez. Ciepłych, dobrych i serdecznych ale i tych gorzkich opłakujących stracony czas. Decyzja została podjęta. Gosia znów zapragnęła naprawdę świętować urodziny.

Dziś, żyje pełnym życiem celebrując ten dzień na własnych warunkach. Zamiast koktajli leków – sok ze świeżych pomarańczy, zamiast łez rozpaczy, łzy szczęścia. Zamiast ciemności oślepiające słońce i cudny błękit…
Patrząc wstecz zastanawia się czego się bała. Operacja przebiegła pomyślnie, choroba została całkowicie usunięta. Przed nią zdrowe życie… Dlaczego czekała? Nie potrafi zrozumieć. Choć usiłuje i ma swoją teorię. Zawsze boimy się tego, czego nie znamy. Rzadko chcemy o tym lęku z kimś porozmawiać tłumiąc go w sobie i wspinając się na wyżyny samooszukiwania… Bo o czym tu gadać. Jest jak jest i ważne żeby nie było gorzej. To przecież tylko chwilowa słabość, to przejdzie, wystarczy wziąć więcej leków. Dopiero spojrzenie obiektywne na obrazek, jaki ułożyły nam puzzle naszego życia pokazuje, jak wiele na nim ciemnych plan i czarnych dziur, w których znika wszystko, nawet nadzieja. Strach jest dobry, pozwala zachować czujność i otwarte oczy ale strach połączony z uporem i zamknięciem się na to, co nowe, dobry już nie jest…. dlatego tak ważne jest chcieć usłyszeć: „zawalcz o siebie. Zasługujesz”.

Gosia świętuje nowe urodziny. Wreszcie żyje. Woreczek stomijny w żadnym wypadku nie ogranicza. Pozwala jej żyć na własnych warunkach. Oczywiście kompromisem jest higiena w toalecie, ale czy to taki problem, gdy cały świat znów stoi otworem i to tym właściwym? No właśnie.

Pierwsze urodziny inaczej. – Jak wielu z nas jest dziś Gosią, która miała szansę zadziałać na czas i teraz odcina dobre kupony od tej decyzji? Idąc już tylko jasną drogą i tylko w blasku wewnętrznego słońca?

A ilu, ile z nas wciąż układa pogmatwane rozsypane puzzle nie umiejąc ułożyć obrazka, bądź spojrzeć na niego z właściwej perspektywy?

Decyzje bywają trudne – nawet bardzo. Powodują, że myśl o nich odbiera siły i paraliżuje strachem. Czasami jednak warto wyjść poza ten zaklęty krąg strachu i spojrzeć z zewnątrz. Urodziny to dobro limitowane, po co skracać mu termin, skoro możemy znów żyć i cieszyć się każdym dniem, jak dawniej. Może warto zaryzykować mimo strachu paraliżującego ruchy. Gosia pokazała że warto. Warto do utraty tchu. Choćby tylko po to, by znów móc patrzyć w słońce i to nie ze szpitalnego łóżka lecz z najlepszej możliwej miejscówki życia.

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂

Artykuł Urodziny – kiedy choć są „ente” stają się pierwszymi? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/urodziny-kiedy-choc-sa-ente-staja-sie-pierwszymi/feed/ 0
Majowe dywagacje o czasie i jego nieprzekupnej naturze, czyli – czerwcu, przybywaj, jesteśmy gotowi! https://stomalife.pl/blog-stomalife/majowe-dywagacje-o-czasie-i-jego-nieprzekupnej-naturze-czyli-czerwcu-przybywaj-jestesmy-gotowi/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/majowe-dywagacje-o-czasie-i-jego-nieprzekupnej-naturze-czyli-czerwcu-przybywaj-jestesmy-gotowi/#comments Tue, 30 May 2023 21:54:07 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=1053 Trudno przecenić zbawienną moc spacerów… I czasu, gdy nie liczy się nic, tylko polna droga, beztroski świergot ptaków, trawa pod stopami i błękit nad czołem… To chyba jedyny taki moment, gdy czas jednocześnie pędzi i stoi w miejscu. Spróbujcie sobie to tylko Drodzy, Kochani wyobrazić… Maj się w końcu ogarnął. Jest wspaniale. Dokładnie tak, jak ... Dowiedz się więcej

Artykuł Majowe dywagacje o czasie i jego nieprzekupnej naturze, czyli – czerwcu, przybywaj, jesteśmy gotowi! pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Trudno przecenić zbawienną moc spacerów… I czasu, gdy nie liczy się nic, tylko polna droga, beztroski świergot ptaków, trawa pod stopami i błękit nad czołem… To chyba jedyny taki moment, gdy czas jednocześnie pędzi i stoi w miejscu.

Spróbujcie sobie to tylko Drodzy, Kochani wyobrazić…

Maj się w końcu ogarnął. Jest wspaniale. Dokładnie tak, jak w naszych marzeniach, które roiły się nam w głowach podczas długich jesiennych nocy i mroźnych, szarych zimowych poranków.
Niebo razi błękitem, a miejsca pod nim tyle, że zmieszczą się wszyscy. Naprawdę. Także ci, którzy z pracy prawie w ogóle nie wychodzą, albo wychodzą tylko po to, by w domu zrobić sobie czwartą kawę i zasiąść do tego, czego nie zdążyło się zrobić w firmie.

Zieleń z każdym dniem konsekwentnie idzie po nowy rekord w bujności i miękkości. Kwiecie wszelakie prześciga się w prezentowaniu swych wdzięków, delikatne brzozy zdobią listkami swe białe, strzeliste sylwetki a pszczela kapela gra cudnie w kwitnących jabłoniach i gruszach.
Przyroda mówi – DZIEŃ DOBRY CZŁOWIEKU – JESTEM. Czekam. Nie tracę nadziei na Twoje odwiedziny. To dla Twojego dobra. Z resztą, ZARYZYKUJ, ZAMKNIJ LAPTOP, WYJDŹ ZA PRÓG I SPRAWDŹ SAM.

Kiedy patrzę na datę w kalendarzu, a potem na to, co za oknem, to nasuwa mi się jedno pytanie. Skierowane do siebie i do świata – kiedy ostatnio spędziliście czas na świeżym powietrzu, Drodzy, Kochani?
Ale tak naprawdę. I nie, nie liczy się tu czas na dymka przed pracą i po niej oraz droga do sklepu po mąkę, bo brakło do naleśników. Kiedy tak naprawdę odetchnęliście pełną piersią?

No właśnie… Też musiałam się zastanowić chwilkę. Maj dobiega końca… Przekwitły dzikie mirabelki, bez i tulipany. Wzgardziliśmy tyloma wspaniałymi okazjami, by pobyć z sobą lub z sobą nawzajem… Może zatem, na dobry początek nowego miesiąca warto zrobić nieśmiały grafik, uwzględniając w nim taki prawdziwy wolny czas?
Pies się ucieszy na pewno, a jeśli nie ma na podorędziu takiego wspaniałego czworonożnego motywatora, to może mąż, żona albo partnerka czy przyjaciel?


Większość z nas lubi robić i dawać prezenty. Co najlepszego można dać drogim, kochanym osobom?
I, co nie mniej ważne, co można ofiarować sobie samemu / samej? Niech to będzie coś wyjątkowego, niecodziennego, coś, co trudno zdobyć i nie da się kupić za żadne pieniądze… Rzadkie, jak najrzadszy biały kruk i cenne bardziej, niż wszystkie dzieła Luwru.
To czas. Nieprzekupny, nieugięty i nie dający szans na powtórne przeżycie ważnych chwil. Towar deficytowy i pożądany, jak chyba nic na świecie z wyjątkiem zdrowia, choć i o nie łatwiej, gdy do mamy w zapasie.

Codziennie doświadczamy czegoś unikalnego, nieuchwytnego. W każdej chwili, nawet teraz – ja pisząc te słowa a Wy, Drodzy, Kochani, czytając je… Nim skończycie czytać ten artykuł, czas, jaki na tę czynność poświęciliście, będzie już historią, przeszłością… Owszem, można ten tekst przeczytać raz jeszcze i potem ponownie, ale – doznań, refleksji i wzruszeń, które, być może, towarzyszą Wam podczas pierwszej lektury, nie da się już powtórzyć.
Właśnie tak niepostrzeżenie i nieubłaganie mija nam każdy dzień, minuta po minucie.
Czas… Możemy go spędzać dobrze, bądź marnotrawić, bez głębszej świadomości, że coś minęło, że jesteśmy ubożsi o ostatnie pięć minut, dwa tygodnie, rok, dekadę a finalnie i całe życie…

– Mamy jeszcze dużo czasu – mówimy często. A co, jeśli wcale tak nie jest?
Robimy plany na piątek, na weekend, na wakacje, na przyszłość. Plany, w których rzadko kiedy uwzględniamy upływ czasu i wszystkie jego uboczne skutki, jakimi bywają: stagnacja, wypalenie, chroniczne zmęczenie, zniechęcenie, choroba i samotność wynikająca z faktu bagatelizowania potęgi czasu i jego nieubłagalnego upływu. Bo najpierw praca, a potem, odpoczniemy, kiedyś… w weekend, za miesiąc, na urlopie za rok, w wakacje. Przecież wszystko jest kwestią czasu, więc czas się i na to znajdzie…
Będąc istotami nadrzędnymi już jakby z definicji panujemy nad światem. Nad wszelkim stworzeniem i stworzoną przez nas technologią. Panujemy nad wszystkim, a często nie potrafimy nad własnymi zwieraczami, które w nieswoistych chorobach jelit odmawiają posłuszeństwa i nas – istoty, przecież, nadrzędne redukują do postaci nie mającego na nic wpływu. Do zwiniętego w kłębek – bólu, bez większego poczucia własnej wartości.
Panujemy nad cyfrowym światem. Budujemy wirtualne domy. Dbamy o wirtualne ogródki i relacje z innymi awatarami, jednocześnie nie mając czasu, by zadbać o dobrostan we własnej głowie i kontakty z bliskimi w realnym świecie. Ale przecież – mamy na to czas, by zadbać o zdrowie, by spędzić czas z bliskimi i by odpocząć.

A co, jeśli nie?

Czerwiec za pasem. To czas wspaniałych smukłych zielono-białych brzóz. Czereśni, truskawek i cudnego rozgwieżdżonego nieba. A także świętojańskich robaczków wirujących w ciepłe noce niczym nasze małe, prywatne, roztańczone gwiazdki.
Zaplanujmy, że będzie to inny czerwiec niż poprzedni. Poprzedni być może mijał nam w pracy, może w szpitalu, a może i tu i tu… Znów dostaliśmy szansę, by przeżyć kolejny. Czy możemy przyjąć, że będzie następny? Tego nie wie nikt. Wiadomo jednak z całą pewnością, że nie stać nas na to, by przegapić ten, który jest w zasięgu ręki. Jak, być może przegapiliśmy wiele poprzednich. Przecież kolejnej szansy możemy już nie dostać.

Zatem, Drodzy Kochani, niech ten czerwiec będzie inny. Nie ścigajmy się z czasem. I tak nie wygramy. Przeczeka nasz bezradny trucht i będzie biegł dalej. Sam. Bez nas.
Zróbmy coś, by choć pozornie, nie biegł tak szybko. Celebrujmy chwile. Zróbmy to dla tych, którzy martwią się o nas dzień po dniu. I zróbmy to dla siebie samych.
Wróćmy z pracy, przebierzmy się w wygodne ciuchy i wyjdźmy z domu…

Wiosenno-letna pora jest prawdziwym fenomenem. Choć powtarza się cyklicznie, to wciąż zachwyca.
Pierwsze niezapominajki, pierwsze nieśmiałe brzozowe listki, wspaniałe ogrodowe tulipany, drobne szafirki i oszałamiający zapachem bez. Skowronki, bociany i pracowite mrówki… Co roku niezmiennie wszystko to cieszy oko. I choć tak rzadko to całe piękno, tak naprawdę, dostrzegamy, ono co roku daje nam szansę byśmy mogli wyostrzyć wzrok i skupić spojrzenie na tym, co dobre.

Zatem zaryzykujmy. Wyjdźmy i dajmy się zachwycić. To nie będzie stracony czas. Naładowani zapachami, widokami i dźwiękami będziemy bardziej produktywni niż wypijając trzecią czy czwartą kawę.

Ja wiem, że kleszcze i że alergia. Śmiem jednak przypuszczać, że to nie jest najgorsze, co nas może spotkać. Najgorsze może być to, że wreszcie dostrzeżemy całe to piękno i dokonamy bolesnego podsumowania. Być może uświadomimy sobie wyraźnie, że przegapiliśmy mnóstwo chwil, które zwyczajnie nigdy już nie wrócą. I to tylko dlatego, że wzięliśmy za pewnik fakt, że mamy ich przed sobą bardzo, bardzo wiele.
Mądrzejsi o to spostrzeżenie, bogatsi o kolejny rok życia łapmy nową szansę – przed nami wszak kolejny cudny czerwiec.

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂

Artykuł Majowe dywagacje o czasie i jego nieprzekupnej naturze, czyli – czerwcu, przybywaj, jesteśmy gotowi! pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/majowe-dywagacje-o-czasie-i-jego-nieprzekupnej-naturze-czyli-czerwcu-przybywaj-jestesmy-gotowi/feed/ 2
„Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”, czyli kiedy ruch to zdrowie, a kiedy niekoniecznie https://stomalife.pl/blog-stomalife/wazne-sa-tylko-te-dni-ktorych-jeszcze-nie-znamy-czyli-kiedy-ruch-to-zdrowie-a-kiedy-niekoniecznie/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/wazne-sa-tylko-te-dni-ktorych-jeszcze-nie-znamy-czyli-kiedy-ruch-to-zdrowie-a-kiedy-niekoniecznie/#comments Sun, 28 May 2023 21:46:45 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=983 Kto choć raz nie słyszał lub nie nucił, jednego z najwspanialszych dzieł Marka Grechuty, którego słowa wielu powtarza jak mantrę, zaklinając rzeczywistość : „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy, ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy”? W podobnym tonie wybrzmiewał gitarowo Kaczmarski: „A ty siej. A nuż coś wyrośnie;ty – ... Dowiedz się więcej

Artykuł „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”, czyli kiedy ruch to zdrowie, a kiedy niekoniecznie pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Kto choć raz nie słyszał lub nie nucił, jednego z najwspanialszych dzieł Marka Grechuty, którego słowa wielu powtarza jak mantrę, zaklinając rzeczywistość :
„Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy,
ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy”?

W podobnym tonie wybrzmiewał gitarowo Kaczmarski:
„A ty siej. A nuż coś wyrośnie;
ty – to, co wyrośnie – zbieraj.
a ty czcij – co żyje radośnie(…)”

Przykładów w sztuce mówionej, czytanej, deklamowanej i śpiewanej jest wiele wiele, więcej…
Dominuje w nich nader optymistyczna myśl przewodnia – AVANTI NARODZIE! Dla dokładniejszego zobrazowania, znów posłużę się słowami artysty, tym razem Krzysztofa Myszkowskiego ze Starego Dobrego Małżeństwa:
„Będziemy szli wbrew logice
Powolnym marszem całe życie
Będziemy mówić, że już dosyć
I dalej, dalej dalej kroczyć(…)
Z wiarą w następny zakręt drogi,
co znów okaże się nie ten…(…)”

Co to oznacza w praktyce? Że najważniejsze to się nie cofać. Ne stać też w miejscu. Wbrew pozorom stagnacja i bezruch to też cofanie się. Tylko przedstawione w ciut innej formie. Kiedy siedzimy wygodnie w oczekiwaniu na cud, wszystko wokół pędzi, zmienia się, dorasta i ewoluuje. Wszystko wokół. Ale nie my, jak się wydaje. Nic bardziej mylnego. Mimo bezruchu nas także dopada czas, zmuszając do biegu wraz z nim. Pędzimy zatem, porwani wartkim nurtem codzienności. Choć nie zawsze zdając sobie z tego sprawę.

Paradoksalnie więc w tym bezruchu pędzimy i my. Być może wydaje nam się, że u nas wszystko po startemu, że nic się nie zmienia… Nieprawda. Zmienia się. I to bardzo dużo. My również się zmieniamy pędząc tak bezwładnie, mimowolnie, wraz z masą innym podobnych jednostek.

Pędzimy, choć nie odczuwamy wiatru we włosach. Choć z tego pędu wcale nie przyspieszył nam puls. Choć nie umiemy skupić się na widokach i nie czujemy ekscytacji. Raczej znużenie i jakiś niedosyt.
To nasze narodowe pędzenie mimo bezruchu przypomina trochę siedzenie w pociągu expresowym, który gna z dużą prędkością. I żadna w tym nasza zasługa, że on jedzie, że się przemieszcza z ogromną prędkością. Wciąż i konsekwentnie.
Dla nas, w wagonie, nie zmienia się nic poza sekwencjami kolorowych plam za oknem. Domyślamy się, że to drzewa, całe lasy, jeziora, ulice miast, człowiek, który wyszedł do parku z psem na spacer. Tkwiąc w pozornym bezruchu wagonu pędzimy z tak szaloną prędkością, że całe życie, samo w sobie, również jawi się nam jak rozmazana plama, widziana kątem oka przez okno wagonu.

Choć wciąż jesteśmy ruchu, bo nasz pociąg gna i pędzi, nie czujem z tego powodu fizycznego zmęczenia. Często odczuwamy jednak znużenie psychiczne, które boli niemal bólem fizycznym.

Czy naprawdę o to chodziło w tych wszystkich mądrych pieśniach, wierszach i dziełach wiekopomnych namawiających nas do śmiałego kroku w przyszłość?
Cóż…. Życie pokazuje, że raczej nie to autor miał na myśli, tylko my sami oblaliśmy test z interpretacji jego słów…

Może te rady były za trudne? A może tylko niedopasowane do naszych czasów.
W sumie, wystarczy spojrzeć na wielu autorów tych mądrych słów. I oni sami nie zawsze byli w stanie udźwignąć swój geniusz i dar widzenia więcej. Nierzadko i oni nie radzili sobie z wdrożeniem w życie własnych słów. Nie potrafili udźwignąć zawartego w nich przepisu na spokojne życie…
Usiąść i patrzyć na rzekę z perspektywy leżaka, a nie pospiesznego pociągu. W poezji malownicze i takie proste. W życiu, okupione nadludzkim wysiłkiem…

Czy wobec tego jesteśmy usprawiedliwieni, że i nam wychodzi to średnio? Cóż. Trudno generalizować, oceniać i krytykować, bo odpowiedź na to pytanie nie jest uniwersalna i jedna dla wszystkich. Ona tkwi w każdym z nas i tylko my sami mamy prawo do jej analizy, a tym bardziej oceny.

Co więc znaczy w praktyce, że mamy ruszyć „z wiarą w następny zakręt drogi”, czy też „siać, i patrzyć co wyrośnie”?
Dla każdego będzie to co innego. Najważniejsze, jednak, by oznaczało to coś, co rozwija, pobudza do działania i życia marginalizując jednocześnie zwątpienie, zmęczenie i zniechęcenie.

Patrzenie jak coś rośnie pomaga okiełznać czas… Uczy samodyscypliny i uważności. I nie chodzi tylko o nasturcje na rabatce. Chodzi o nasze dzieci, o nasze związki, o nasze marzenia i o nas samych.
Dzieci, są doskonałym przykładem ujarzmienia czasu. I jednocześnie alegorią dbania o całą resztę, o siebie nawzajem, o nas samych…
Dzieci przychodzą na świat jako idealnie niezapisane kartki. Dzięki naszej czułości, trosce i uważności, rosną, coraz większe, mądrzejsze, pewniejsze siebie. Nabierają blasku i młodzieńczej wiary we własne super moce. Są wspaniałe. Nie wsadzajmy ich zatem do expresu, w którym, nadludzko zmęczeni, przesiedzą życie, widząc za oknem tylko rozmazane plamy.



Nie ma dobrych rad na życie, a te uniwersalne, pasujące do wszystkiego – jak mawiał klasyk, i tak są do niczego. Zagubieni w tym szalonym pędzie siedzimy, jak w oku cyklonu zaczytując się w poradnikach doradzających, jak żyć. A co gorsza, często ślepo aplikujemy sobie je dosłownie, tylko dlatego tak bez refleksji, że w takiej formie pomogły innym.
To trochę tak, jak ubrać spodnie o rozmiar za małe, bo koleżanka, takie właśnie nosi i czuje się w nich wyśmienicie. Albo czółenka, w których stópka jest wąska i zgrabna, choć na zdjęciu prezentowano rozmiar 34 a Ty nosisz stabilne, solidne 40 i jeszcze masz szeroką stopę.

Wybierajmy sobie sami garderobę i nie wchodźmy w cudze buty, Drodzy, Kochani. I jak już musimy, to wsiadajmy tylko do tych pociągów, które robią przerwy na oddech i rozprostowanie kości.
A jeśli ruch, to taki, który powoduje, że naprawdę czujemy wiatr we włosach i przyspieszony rytm serca. I żadnej wygodnej kuszetki, choćby w niej było największe okno. Jeśli już musi to być pojazd szynowy – czemu nie…drezyna? Zwłaszcza, gdy okoliczności przyrody i pogoda kuszą i zapraszają.
Łatwiej kontrolować prędkość i mamy wpływ na to, jak widać to, co po bokach 🙂

Nikt z nas nie uniknie konsekwencji życia, jakie prowadzimy. Ponosimy je wszyscy. Bez wyjątku i bez wyjątków. Pęd, przy jednoczesnym bezruchu jest wpisany w nasz czas i filozofię życia.

Niech brak ruchu nie powoduje w nas poczucia winy. Czasowe pauzy są dobre, bo pomagają uspokoić myśli i spojrzeć z szerszej perspektywy. Ważne, tylko byśmy nie przegapili momentu, w którym niepostrzeżenie zmienią się z przerwy na oddech, w sposób na życie.

Zatem, jak śpiewa SDM: „z wiarą w następny zakręt drogi, co znów okaże się nie ten…”

Dzień dobry, dobrzy Ludzie!

Artykuł „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”, czyli kiedy ruch to zdrowie, a kiedy niekoniecznie pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/wazne-sa-tylko-te-dni-ktorych-jeszcze-nie-znamy-czyli-kiedy-ruch-to-zdrowie-a-kiedy-niekoniecznie/feed/ 4