zdrowie - Blog STOMAlife https://stomalife.pl/blog-stomalife/tag/zdrowie/ Sat, 12 Aug 2023 09:38:24 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.3.1 Rower, niewidzialne metki i czas, który przecieka jak woda przez sitko… Rzecz o tym, co nas tak naprawdę cieszy https://stomalife.pl/blog-stomalife/rower-niewidzialne-metki-i-czas-ktory-przecieka-jak-woda-przez-sitko-rzecz-o-tym-co-nas-tak-naprawde-cieszy/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/rower-niewidzialne-metki-i-czas-ktory-przecieka-jak-woda-przez-sitko-rzecz-o-tym-co-nas-tak-naprawde-cieszy/#respond Wed, 09 Aug 2023 13:48:55 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=2093 Kiedy słyszymy pytanie: co nas cieszy… ale tak naprawdę? To jaka jest nasza pierwsza myśl?I… Drugie ważne pytanie – jak szybko umiemy wymyślić na to pytanie odpowiedź?…. No właśnie… Trudno tak „na pstryk”. W dwie sekundy. Ja sama też musiałam się chwilę zastanowić. I nie, nie temu, że nie mam czegoś, co cieszy. Odpowiedź po ... Dowiedz się więcej

Artykuł Rower, niewidzialne metki i czas, który przecieka jak woda przez sitko… Rzecz o tym, co nas tak naprawdę cieszy pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Kiedy słyszymy pytanie: co nas cieszy… ale tak naprawdę? To jaka jest nasza pierwsza myśl?
I… Drugie ważne pytanie – jak szybko umiemy wymyślić na to pytanie odpowiedź?….

No właśnie… Trudno tak „na pstryk”. W dwie sekundy.

Ja sama też musiałam się chwilę zastanowić. I nie, nie temu, że nie mam czegoś, co cieszy. Odpowiedź po prostu zgubiła się w mnogości sygnałów i bodźców, jakie generuje każdy dzień życia. Wrzucone rano tempo utrzymujemy praktycznie aż do późnych godzin nocnych, a o tak nieludzkiej godzinie, o której często się kładziemy ani nam w głowie odpowiadać na jakieś filozoficzne pytania.

Człowieka XXI wieku cieszy niewiele, ale nie dlatego, że ma mały wybór. Prędzej temu, że ma za duży.

Kiedyś, gdy wszystko było jakieś inne, pełnią szczęścia był wypad maluchem na Mazury, pod namiot.
I nic to, że komary nie dawały żyć. Lub, że człowiek funkcjonował tylko na podłej mielonce z konserwy i bułkach, a w nocy nie raz pompował materac, bo trzeci raz zeszło powietrze, choć dziury nie widać.

Cieszyły nas małe prezenty. Zwłaszcza dzieci umiały je docenić. Co ciekawe, wtedy podarki nie musiały być wielkie i bardzo kosztowe.
Dziś, zjazd cenowy poniżej 100 złotych w przypadku prezentu okolicznościowego lub na tak zwane „lody”, czy wartość poniżej ceny dobrego zegarka (na urodziny, dzień dziecka, zajączka) i niżej wartościowo niż quad, gdy nieszczęśnik jest chrzestnym a ma zaproszenie na komunię, to już w ogóle nie wchodzi w grę.

Gdzie się podziały czasy, gdy wszyscy zaproszeni goście zrzucali się na rower marki Jubilat tudzież Wigry i srebrny łańcuszek albo zegarek elektron?
Co było złego w tym, że mieliśmy niewiele? Zwłaszcza, że ani trochę to nie raziło, bo inni mieli tyle samo, więc się tak po prostu lubiliśmy. Za nic. Albo, tak zwyczajnie za nic – nie lubiliśmy.
Bez materialnego gatunkowania. I co ważne, to była często taka zwykła antypatia. Nikt nie robił szczegółowych planów, jak komuś zniszczyć życie, a dzisiejszy hejt wtedy był zaledwie raczkującą anomalią.

Patrzycie czasami wstecz? Ja często.

I choć nie wszystko było tak bardzo różowe – po prawdzie mało co było, bo tamte czasy zyskały przecież miano szarych, to jednak niektóre rzeczy warto wciąż pielęgnować. Jedną z nich jest nie zapominanie o tym, co się lubi.

By nie zwariować z niemocy, moje „lubię” dzielę na kategorie. Mam zatem „lubię”: codzienne, weekendowe, okolicznościowe i wakacyjne.
Sztuką, której się uczę jest dopasowywanie sił i możliwości do okoliczności.
Nie zawsze można wyskoczyć na tak zwane spa, do teatru, na wędrówkę po Azji, czy inny zorganizowany urlop w 5* egzotycznym hotelu. Wtedy włączam tryb przyjemności codziennych. I choć nie mają takiego kalibru jak wymienione wcześniej, cieszą nie mniej. I choć to pewnie zależy od podejścia, ja osobiście bardzo je lubię i mocno na nie czekam.
Jestem pewna, że każdy z nas ma takie małe „codziennostki”, które cieszą, choć nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że tak jest, póki z jakiegoś powodu ich nie zabraknie.

Kawa, nie w biegu, ale jako miły popołudniowy przerywnik, bez ciastka, ale za to w dobrym towarzystwie. Książka lub audiobook. Spacer z psem, zwłaszcza teraz, gdy lato i choć nie rozpieszcza pogodowo, to i tak jest przyjemniej niż w listopadzie. Kąpiel lub dłuższy prysznic. Owocowa uczta. Rowerowy wypad polnymi drogami.
To może być cokolwiek. Ważne, by kojarzyło się dobrze i poprawiało nastrój…
By było fajnym przerywnikiem, chwilą gdy łapiemy oddech do dalszego zmagania się z życiem.
Brzmi dramatycznie, choć nie o to chodzi. Z reguły przecież sobie radzimy. Jesteśmy zorganizowani i po prostu dajemy radę. Ale są takie dni, albo taka pora dnia, gdy każda dodatkowa rzecz urasta do rangi wyzwania. Po prostu.
Nie jesteśmy niezniszczalni. Wg badań i obserwacji człowiek jest w stanie tak naprawdę skupić uwagę przez 15 minut. Tylko. Oczywiście można ćwiczyć i trenować, by ten czas powiększać.

Jeśli ze skupieniem uwagi sprawa wygląda tak, to – jak się przedstawia temat odpoczynku? Ile godzin pracujemy, ale tak naprawdę wydajnie? Po jakim czasie potrzebujemy przerwy?
Szukając odpowiedzi znalazłam w internecie wzmiankę o badaniu, przeprowadzonym kilka lat temu na grupie prawie dwóch tysięcy Brytyjczyków. Obserwacja ich dnia pracy dowiodła, że pracują oni wydajnie całe 2 godziny i 53 minuty. Mimo, że przychodzą do pracy na 8 godzin.

3 godziny. Tyle był w stanie skupić się przeciętny pracownik umysłowy niewiele ponad 3 lata temu. Po tym czasie zaczynał się rozpraszać. Wchodził na media społecznościowe i strony internetowe, bynajmniej nie związane z wykonywaną pracą. Szedł sobie zrobić coś do picia. Uprawiał biurowe pogaduszki. Wychodził na dymka i coś do jedzenia. Czatował ze znajomymi lub do nich dzwonił.
Mamy rok 2023. Brzmi znajomo? Trochę tak…
A słysząc zewsząd, że galopujące przebodźcowanie idzie po rekord można więc tylko przypuszczać, że dziś statystyki te przedstawiają się w najlepszym wypadku – podobnie.

3 godziny. Choć staramy się myśleć, że nas to nie dotyczy, to dotyczy. W mniejszym lub większym stopniu. Wszystkich. I dlatego właśnie małe codzienne przyjemności są takie ważne. Pozwalają zachować poczucie, że panujemy nad własnym życiem. Że nie przecieka jak woda przez sitko. Znów brzmi dramatycznie? Być może. Choć jakby się nad tym zastanowić, to nie tyle dramatycznie co wręcz – kasandrycznie. A to zdecydowanie – jeszcze gorzej.

Puentując powoli te rozważania, wrócę do pytania, jakie wybrzmiało na początku tych rozważań, lekko je parafrazując.
Co jest złego w tym, by nie mieć wszystkiego? Hipokryzją byłoby twierdzić, że to, co mamy nie daje nam satysfakcji i nie usprawnia życia. Choć mówić, że daje też radość, to już zupełnie inna liga tematyczna.
Mamy wiele a wiele mieć jeszcze chcemy. I nie, nie chodzi tylko o rzeczy materialne. To może być kolejny telefon, laptop, drogi samochód, ciuch, kurs jazdy konnej, ale też – kariera, prestiż, uznanie w oczach znajomych…

Chcemy, marzymy i pragniemy to mieć… A kiedy chcemy i mocno się na tym fokusujemy, to nie bardzo patrzymy na to, co jest napisane drobnym druczkiem przy każdej z tych rzeczy. Często chcemy coś mieć, bo inni mają i sobie chwalą. I z reguły to wystarcza, by uśpić uwagę.
A to błąd, bo te niewidzialne karteczki z tekstem pisanym drobnym druczkiem są, choć ich istnienia wnikliwy obserwator życia może się co najwyżej domyślać, a ten, który pędzi bez uważnego rozglądania się – na pewno przeoczy.
A one są. Jak ceny na sklepowych produktach. Do każdego „chcenia” jedna. Zawierają różne komunikaty i informacje…Jakie?
Na przykład:
UWAGA!! SAMOTNOŚĆ!
WYPALENIE…!
DEPRESJA…!
UDAR….!
CHOROBY JELIT…!
ZAWAŁ…!
STOMIA..!.
NERWICA…!
BEZSENNOŚĆ..!
NADPOBUDLIWOŚĆ..!
ŚMIERĆ…

Ktoś powie, że to przesada. Że to takie straszenie, jak te durne obrazki na opakowaniach z papierosami i trzeba wtedy klinem, żeby pokazać, że nie jest tak źle. Bo ojciec palił całe życie i nic się nie stało, a siostra kolegi odpala jednego od drugiego i jest jakimś dużym szefem w dużej korpo i super jej się powodzi…. Być może dlatego, idąc po zakupy, wielu kupując papierosy przewrotnie prosi te z dziurką po tracheotomii w szyi, babką z krwiopluciem albo gościem w śpiączce.
Jesteśmy nonszalanccy, uważając, że to oznaka twardzielstwa. Nie jest. Jest za to powodem do głębokiego niepokoju i społecznego smutku. Choć na taką refleksję, wielu zwyczajnie często brak czasu.

Tak sobie ułożyliśmy ten świat, że prawie wszystko jest dla ludzi. Prawie, bo są od tej reguły wyjątki. Na przykład papierosy, których choćby nie wiem jak się starać, to nie da się wcisnąć w ramki produktu, który ma chociaż neutralny wpływ na życie palacza i jego otoczenia.
Niemniej, wiele, bardzo wiele jest w zasięgu naszych rąk. Pytanie tylko – jakim kosztem?

Zasada złotego środka to dobra zasada. To taki kompromis, który pozwala dojść do celu, tylko trochę dłuższą i może bardziej okrężną drogą, która zajmie więcej czasu.
Zatem, by nie czuć, że ten czas przecieka, jak woda przez sitko, bo przecież tyle można zrobić, gdy się nic nie robi, warto spojrzeć na temat nie jak na marnowanie czasu ale jak na jego ochronę… Mówiąc ciut przewrotnie, traktując temat dosłownie – czemu by ta okrężna droga prowadząca do złotego środka nie mogła przybrać kształt rowerowej trasy? I to takiej prawdziwej? Wszak my, ludzie XXI wieku uwielbiamy w multitasking. A to taka doskonała okazja 🙂

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂







Artykuł Rower, niewidzialne metki i czas, który przecieka jak woda przez sitko… Rzecz o tym, co nas tak naprawdę cieszy pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/rower-niewidzialne-metki-i-czas-ktory-przecieka-jak-woda-przez-sitko-rzecz-o-tym-co-nas-tak-naprawde-cieszy/feed/ 0
Po XI-te – nie nienawidź, nie szydź i nie oceniaj, bo zawsze możesz mieć tak samo… Dlaczego niewiedza jest niebezpieczna. https://stomalife.pl/blog-stomalife/po-xi-te-nie-nienawidz-nie-szydz-i-nie-oceniaj-bo-zawsze-mozesz-miec-tak-samo-dlaczego-niewiedza-jest-niebezpieczna/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/po-xi-te-nie-nienawidz-nie-szydz-i-nie-oceniaj-bo-zawsze-mozesz-miec-tak-samo-dlaczego-niewiedza-jest-niebezpieczna/#comments Thu, 20 Jul 2023 21:35:59 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=1747 – W życiu nie dam sobie zrobić tego dziadostwa. To o operacji wyłonienia stomii.– Nie znam cię ale i tak cię nienawidzę. To do kobiety z Azji To dwa cytaty z dwóch autentycznych wypowiedzi… Czy coś je różni? W zasadzie tylko semantyka. Co łączy? Abstrahując już od braku taktu, empatii i galopującej niechęci ocierającej się ... Dowiedz się więcej

Artykuł Po XI-te – nie nienawidź, nie szydź i nie oceniaj, bo zawsze możesz mieć tak samo… Dlaczego niewiedza jest niebezpieczna. pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

– W życiu nie dam sobie zrobić tego dziadostwa. To o operacji wyłonienia stomii.
– Nie znam cię ale i tak cię nienawidzę. To do kobiety z Azji

To dwa cytaty z dwóch autentycznych wypowiedzi… Czy coś je różni? W zasadzie tylko semantyka. Co łączy? Abstrahując już od braku taktu, empatii i galopującej niechęci ocierającej się w drugim przypadku o typowy hejt – te dwie wypowiedzi łączy jedno. Niewiedza.

Niedługo dzień ofiar nienawiści. Ważne święto, tym bardziej, że bardzo aktualne. W nienawiści, my ludzie XXI wieku stajemy się ekspertami. Choć to absolutnie nie naukowe stwierdzenie, nienawiść można by nazwać chorobą. Chorobą duszy. Wiem, to trochę oksymoron, bo, po pierwsze, nienawiść to nie choroba.
Po drugie – bo nie wszyscy wierzą, że dusza istnieje.
No i po trzecie, dusza nie może chorować, bo nie może i już. A z resztą, jak? – skoro wielu nie wierzy, że istnieje?
Tak więc, skoro już to wybrzmiało głośno, przyjmijmy, że to tylko moje własne określenie na użytek tychże skromnych rozmyślań.
Zatem, nienawiść jest chorobą duszy, która idąc po rekord, w mojej skali postrzegania, doczekała się niezaszczytnego miana „epidemii”…

Na nienawiść chorują pojedynczy ludzie. Choć nie tylko. Infekowane są nią całe rodziny, społeczności a nawet narody… Możemy nosić maseczki, szczepić się a także zdrowo jeść i spać 8 godzin… I też możemy się zarazić.. Jak? Pozwalając sobie na niewiedzę. Zaniedbując umysł i ograniczając dostęp do rzetelnej i obiektywnej wiedzy, Mam tu na myśli wiedzę na wszelkie tematy. Począwszy od zdrowia, przez uczucia, politykę, wiarę, poglądy. Aż do wiedzę o drugim człowieku… Odcinać się od możliwości jej zgłębiania to tak jakby odcinać się od tlenu. Jakiś czas pociągniemy na bezdechu tylko – co potem?

Nienawiść nie jest żadnym samorodkiem. Zwłaszcza, gdy weźmiemy pod lupę szlachetność materii… To prawdziwy zlepieniec, że użyję tu nomenklatury geologicznej. Tak samo jak on składa się bowiem z różnych elementów. Nienawiść to zlepek wielu złych, negatywnych emocji, które pojedynczo nie są tak groźne, ale już zbite w litą grudę nienawiści tworzą broń. Często śmiercionośną.

Co się na nią składa? Wiele rzeczy. Między innymi: niechęć, zawiść, złośliwość i bezwzględność. A także bezrefleksyjność. Często idąca pod rękę z brakiem empatii. A wszystko to klamruje brak wiedzy.
To ten szczegół powoduje, że cała reszta tak doskonale i trwale się ze sobą klei.

Ludzie patrzą z odrazą na wszelkie inności. Obrzydza ich trądzik, łuszczyca czy pląsawica. Grymas niechęci powoduje kulawy starszy pan, w swetrze nie pierwszej świeżości, bezzębna staruszka sprzedająca na targu jajka. I dziecko z zespołem downa albo – stomik.

Odrobina wiedzy pomogłaby zrozumieć, że łysienie to nie powód do drwin lecz tak jak trądzik jest chorobą, która i bez cudzych komentarzy obniża własne poczucie wartości. Pląsawica to nie opętanie a problem neurologiczny, nieuleczalna choroba, podobnie jak starość, która przecież różne ma oblicza, choć nazwanie jej przewrotnie – „chorobą”, jest małym eufemizmem… Nie wszyscy staruszkowie wyglądają jak Harrison Ford, a starsze panie jak Hellen Mirren. Po prostu.. Starość często nie jest ładna ale to nie sprawia, że brak jej godności, klasy i szlachetności. Choć bez podstawowej wiedzy i obserwacji świata, trudno do takiego wniosku dojść.

Podobnie rzecz ma się ze stomią. Stomia to nie fanaberia, czy kwestia wyboru. To zazwyczaj trudny kompromis. Świadomy lub wymuszony przez okoliczności To zgoda na inność i jej konsekwencje. A one, przez niewiedzę, która jest spoiwem wielu negatywnych emocji, powodują, że coś, co w dużej grupie przypadków jest tylko dodatkiem do życia, nagle urasta do roli „dziadostwa”, Czegoś, czego należy się wstydzić i przez co zawsze trzeba dwa kroki za „normalnymi”…

Brak podstawowej wiedzy w temacie stomii powoduje, że ludzie podchodzą do niej, jak jaskiniowcy do tematu ognia. „Nieznane” – czyli „straszne” i trzeba się kryć, najlepiej za lub pod mentalnym kamieniem 😉

Nic bardziej mylnego. My stomicy nie jesteśmy niebezpieczni.
Ani trochę 😉
Z resztą przekonajcie się sami. Jesteśmy obok was. I to bardzo często. Choć nawet o tym nie wiecie, bo się z tym nie obnosimy. Nie ma takiej potrzeby. Stomia to nie anomalia, przed która trzeba ludzi ostrzegać w specjalnych komunikatach sms czy nalepkach na czole… Jesteśmy normalni i to na tyle, że gdybyśmy siedzieli obok was w kinie – a często siedzimy to w życiu byście się nie zorientowali 😉

Jesteśmy kierowcami taksówek, kucharkami w szkolnych stołówkach, instruktorkami fitness i nauczycielami wf. Siostrami zakonnymi, stomatologami, fryzjerkami a także psychologami. Czasami kelnerami w ulubionej włoskiej knajpce a nawet – waszymi sąsiadami 🙂
Czy gdybyście to wiedzieli, nie wsiedlibyście z nami do samochodu? Wypisalibyście dziecko z obiadów szkolnych? A może zmienili siłownię, psychologa i fryzjera?
Pewnie część z Was tak. Ale ta druga część poczułaby, że, skoro nic się nie stało, to może warto dowiedzieć się więcej. A warto. Naprawdę.
Zwłaszcza po to, by utwierdzić się w przekonaniu, że stomia to trochę jak Wasze okulary, sztuczna szczęka czy tupecik. Owszem, stomia to coś, z czym nie przyszliśmy na świat, ale czy Wy urodziliście się w okularach i to od razu Ray-Ban? No właśnie. 🙂 To coś, co ułatwia życie. Po prostu.
Tylko, o ile Wy możecie zdjąć okulary z nosa w knajpce przed podaniem deseru rozmasowując przeciążony nos, o tyle my z woreczkiem jesteśmy totalnie na zawsze. Bez możliwości swobodnego ściągnięcia go w miejscu publicznym, jak Wy swoich okularów. Bo byłby mały skandal 😉 Ot i cała różnica. Dlatego poprosimy o ciut więcej empatii i zrozumienia. Jeśli można 😉

Stomicy tak jak i „normalni” ludzie mają pasje, marzenia i ulubione danie. Gdy się wściekają nierzadko rzucają mięsem i płaczą, najczęściej na komediach romantycznych lub z bezsilności. Uwielbiają podróże i sport. I co ciekawe, często robią obie te rzeczy częściej niż „normalni”. Pewnie dlatego, że „pomimo”.

Niewiedza nie jest trendy. Jest obciachem. Złodziejem, który niepostrzeżenie lecz systematycznie ograbia z wielu wspaniałych rzeczy, doznań i przyjaźni.

Czytając w internecie komentarze, od których zaczęłam dzisiejszy wpis, oraz podobne w treści i wydźwięku, przychodzi mi na myśl utwór Tadeusza Różewicza. „List do ludożerców” to wiersz, który chciałabym zadedykować wszystkim uważającym, że hejtować można. Bo w sumie, to kto zabroni? Trochę szkoda i trochę głupio tak na własne życzenie pozbawiać się czegoś bardzo cennego. Czegoś, czego się nie dowygląda i nie dostanie na kredyt. Mam tu na myśli szacunek. Zwykły, staroświecki, trącący myszką. Staromodny i przez niektórych zapomniany…

Tadeusz Różewicz – List do ludożerców

Kochani ludożercy
nie patrzcie wilkiem
na człowieka
który pyta o wolne miejsce
w przedziale kolejowym

zrozumcie
inni ludzie też mają
dwie nogi i siedzenie

kochani ludożercy
poczekajcie chwilę
nie depczcie słabszych
nie zgrzytajcie zębami

zrozumcie
ludzi jest dużo będzie jeszcze
więcej więc posuńcie się trochę
ustąpcie
kochani ludożercy
nie wykupujcie wszystkich
świec sznurowadeł i makaronu
nie mówcie odwróceni tyłem:
ja mnie mój moje
mój żołądek mój włos
mój odcisk moje spodnie
moja żona moje dzieci
moje zdanie

Kochani ludożercy
Nie zjadajmy się Dobrze
bo nie zmartwychwstaniemy
Naprawdę

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂


Artykuł Po XI-te – nie nienawidź, nie szydź i nie oceniaj, bo zawsze możesz mieć tak samo… Dlaczego niewiedza jest niebezpieczna. pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/po-xi-te-nie-nienawidz-nie-szydz-i-nie-oceniaj-bo-zawsze-mozesz-miec-tak-samo-dlaczego-niewiedza-jest-niebezpieczna/feed/ 4
Wakacje – statystyki vs rzeczywistość. Czyli czy da się coś zrobić, by nie zwariować od nadmiaru opcji i oczekiwań? https://stomalife.pl/blog-stomalife/wakacje-statystyki-vs-rzeczywistosc-czyli-czy-da-sie-cos-zrobic-by-nie-zwariowac-od-nadmiaru-opcji-i-oczekiwan/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/wakacje-statystyki-vs-rzeczywistosc-czyli-czy-da-sie-cos-zrobic-by-nie-zwariowac-od-nadmiaru-opcji-i-oczekiwan/#respond Fri, 23 Jun 2023 12:32:18 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=1367 Wakacje kojarzą nam się różnie. W zależności od tego, mówiąc kolokwialnie acz obrazowo – po której stronie lady w czasie ich trwania jesteśmy. Dosłownie i w przenośni.Nasze podejście do wakacji determinuje najczęściej pozycja życiowa w jakiej nas ten cudny czas zastał. – Dzieciaki szkolne – huuura, nareszcie wolne.– Rodzice dzieciaków szkolnych – no i znów ... Dowiedz się więcej

Artykuł Wakacje – statystyki vs rzeczywistość. Czyli czy da się coś zrobić, by nie zwariować od nadmiaru opcji i oczekiwań? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Wakacje kojarzą nam się różnie. W zależności od tego, mówiąc kolokwialnie acz obrazowo – po której stronie lady w czasie ich trwania jesteśmy. Dosłownie i w przenośni.
Nasze podejście do wakacji determinuje najczęściej pozycja życiowa w jakiej nas ten cudny czas zastał.

– Dzieciaki szkolne – huuura, nareszcie wolne.
– Rodzice dzieciaków szkolnych – no i znów 2 miesiące ogarniania czasu wolnego i proszenia się teściów.
– Młodzież i studenci – nareszcie!! sen i laba!
– Ich rodzice – dwa miesiące bez korepetycji – jaka to ulga dla budżetu.
– Dorośli pracujący – może uda się wykroić choć tydzień na jakiś last minute we dwoje a potem wypad z dzieciakami nad Bałtyk lub w góry? No i trzeba jeszcze remont salonu gdzieś wkalkulować.
– Babcie i dziadkowie – wnusie przyjadą, nareszcie!

W tym miejscu, rzecz jasna, robię duże, żartobliwe oko, w kierunku stereotypowego podchodzenia do ludzi i sytuacji i do ludzi w danych sytuacjach.
Każdy jest wszak inny, a że czasami ta inność prowadzi nas w tym samym czasie, w te same miejsca co resztę narodu, to już naprawdę absolutne zrządzenie losu 🙂
Tak więc, wszelkie podobieństwo do osób, planów i typów zachowań zbiorowych – absolutnie przypadkowe.

Wg naukowców wakacje, by naprawdę działały relaksacyjnie na organizm powinny trwać około 2 do 4 tygodni. Powyżej tego czasu, słodkie lenistwo za bardzo zaczyna wchodzić w krew i człowiek kombinuje, co tu robić, żeby jednak nic nie robić. To z kolei też nie jest dobre dla zdrowia.

Wydawać by się mogło, że wakacje to taki nieskomplikowany temat a tak naprawdę to są one jak najbardziej skomplikowana potrawa.
Za krótko pieczona – będzie zła. Za długo trzymana w piecu – jeszcze gorsza. Gdy w ogóle nie powstanie, to już katastrofa totalna. Przekładając tę metaforę na temat samych wakacji – istnieje ponoć coś takiego jak „syndrom braku wakacji”. Przyczynia się on do częstszej i większej zapadalności na choroby serca, udar i wiele innych dolegliwości. I nieee, syndrom ten nie znika, kiedy statystyczny, zaradny i pomysłowy Polak bierze urlop, by wyremontować mieszkanie córki lub własne, a statystyczna pracowita i obowiązkowa Polka robi sobie dwutygodniowe wolne, by oba te mieszkania gruntowanie posprzątać.

Ponoć, by czar wakacji działał muszą być one uskuteczniane w środowisku innym niż domowe. Po prostu. Tak jak nie popija się napojem gazowanym leków, bo skutek może być odwrotny, tak samo, nie spędza się urlopu w domu – z tego samego powodu.

Nie tylko my mamy problem z brakiem czasu na odpoczynek. Inne nacje też. Niektórzy mniejsze, niektórzy większe. Weźmy na przykład takich Japończyków. Nie do końca wiem, jak to u nich z remontami własnym sumptem, ale z pracą to zdecydowanie jest ostro. Japończycy to już w ogóle się zagubili w kulcie pracy do utraty tchu. Szacunek do pracy, w ich wypadku graniczący ciut z bałwochwalstwem wszedł tak mocno, że trzeba było regulacji prawnych, by statystycznego Japończyka wysłać na zasłużone wakajki. Minimalne zesłanie na wole to 5 dni w roku. Nie znalazłam najnowszych statystyk pokazujących, jak ten przepis wygląda w praktyce. Niemniej już sama konieczność ustanowienia takiego imperatywu powinna budzi uzasadniony niepokój i głęboką refleksję.

Bo w sumie, to co złego jest w chwili wytchnienia z dala od biura czy domu? Odpowiedź jest dość banalna. To ciągły pośpiech i poczucie, że na odpoczynek jest czas, bo teraz, to jest czas na pracę – zawodową i tę poza nią.

Mimo tego, lato się nie zraża i wciąż kusi możliwościami. Komu ciągle zimno – najlepiej na słoneczny all inclusive. Kto kocha góry – temu w Tatry, Bieszczady lub w Beskidy. Do żeglowania polecają się Mazury i inne mniej znane acz równie piękne słodkowodne miejscówki. A jeśli ktoś tęskni za morzem, bo mieszka z dala od wielkiej wody – relaks znajdzie nad chłodnym acz prześlicznym Bałtykiem. Dla równowagi w tej sytuacji polecają się też nieodległe aż tak bardzo i cieplejsze słone – zagraniczne zbiorniki.
I nie jest prawdą, że nie da się bez dzikiego tłumu. Da się. Tylko trzeba zejść z głównego deptaka 🙂 I niepostrzeżenie robi się spokojniej, ciszej i piękniej… Jak w życiu 🙂

Fajnie jest, kiedy wychodzimy ze swojej bańki komfortu i poznajemy coś nowego. Kiedy idziemy naprzód nie bojąc się nowości, ani tych małych ani tych większych. Lody pistacjowe zamiast czekoladowych, ziemniaczki zamiast frytek, sukienka zamiast spodni, komedia zamiast thriller i stomia zamiast immunosupresji, sterydów i szpitala co miesiąc. Zmiany są dobre, zwłaszcza gdy można spokojnie poznać temat i przygotować się do decyzji. To podwójny przywilej.

Najważniejsze jednak w tym straganie z różnościami, to nie ulegać presji. Nie każdy lubi gdy się wokół niego dużo się dzieje. Nie każdy też lubi wyjeżdżać. No tak już mamy i kropka. I zmuszanie kogokolwiek do zmiany tego stanowiska radości nikomu nie przynosi.

No ale jak to? Skoro w wakacyjnym kodeksie tego, co można a nawet trzeba, stoi jak byk, że wyjeżdżać wypada. Jeśli nie dla siebie to już choćby z tego względu, by fakt ten obwieszczać całemu światu w mediach społecznościowych. 😉 😉
Choćbyśmy jak wspaniałą mieli wizję podboju świata – to odpuśćmy tym wszystkim, którzy nie bardzo ją podzielają. Nie każdy tak musi, nie każdy chce. Wielu właśnie dlatego wyjazdów wszelakich unika. Bo na nich muszą więcej niż w pracy. A nie chcą, bo kompletnie nie czują, że powinny w ten sposób.

Jakby się zastanowić, tak na spokojnie – to, co to właściwie znaczy tak naprawdę relaksować się na urlopie? Dla jednych to znaczy być w ciągłym ruchu i tam, gdzie się dużo dzieje. Dla innych wprost przeciwnie – to błogi bezruch. Taki, kiedy to można tak niemodnie i nieinstagramowo posiedzieć na leżaczku z lekturą i zimnym soczkiem. Spokojnie, bez presji czasu i nacisków.

Nie ma co więc wpadać w skrajności. Ani pędzić tak, że po urlopie człowiek potrzebuje kolejnego, ani okopywać się w przeświadczeniu, że wakacyjne krótkoterminowe zmiany miejsca pobytu to nowomodny wymysł, a w tym czasie można przecież tyyyle zrobić 😉
Pewnie, że można. Ale dlaczego teraz, dlaczego już? Akurat w czasie wolnym? Wszak co za dużo to nie zdrowo. W każdym z przypadków.
Żyjmy więc jak umiemy najlepiej. I dajmy żyć innym. Jeśli wolimy szalone wyjazdy – wyjeżdżajmy i szalejmy, ale jeśli kto woli domowo i stacjonarnie, z lekturą przy nieodległej wodzie – nie oponujmy. W obu wypadkach wszak chodzi o to samo. By odpocząć. I jeśli to się udaje, to już jest mega wielki krok do przodu.

Żyjemy w czasach, gdzie wciąż wydłuża się średnia wieku ale też, gdzie wiele planów zostawia się na później. A może, raz na czas wyściubić nosa poza swoją bańkę w celach rekreacyjnych tylko i li? Ot tak, choćby tylko po to, żeby mieć siłę te plany wciąż na później odkładać. No i, dla świętego spokoju. Własnego i rodziny, która się martwi, że przeginamy z pracą…
I nie chodzi wcale o to, by od razu na koniec świata wyruszać. W szaloną podróż last minute z jedną walizką. Bardziej o to, by wyłączyć budzik i telefon i tak prostu, po ludzku… odpocząć.
Ja wiem, że oczywiście te statystyki chorobowe i jeszcze gorsze, akurat nas nie dotyczą… Bo kto by miał czas się nad nimi zastanawiać, a tym bardziej odnosić je do siebie?… Przecież do tej pory jakoś się tak szczęśliwie udawało unikać chorób i nieszczęść. Więc skoro się udawało, to nadal będzie… Jednak… Z drugiej strony, po co kusić los? Zwłaszcza, że jak już zaryzykujemy i spróbujemy z tym małym urlopem to może być tak naprawdę, naprawdę miło?

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂


Artykuł Wakacje – statystyki vs rzeczywistość. Czyli czy da się coś zrobić, by nie zwariować od nadmiaru opcji i oczekiwań? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/wakacje-statystyki-vs-rzeczywistosc-czyli-czy-da-sie-cos-zrobic-by-nie-zwariowac-od-nadmiaru-opcji-i-oczekiwan/feed/ 0
Lato, lato, lato – ach to Ty… W pierwszym jego dniu, wyliczanka, za co je tak kochamy https://stomalife.pl/blog-stomalife/lato-lato-lato-ach-to-ty-w-pierwszym-jego-dniu-wyliczanka-za-co-je-tak-kochamy/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/lato-lato-lato-ach-to-ty-w-pierwszym-jego-dniu-wyliczanka-za-co-je-tak-kochamy/#comments Wed, 21 Jun 2023 16:09:11 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=1345 Kalendarzowe lato w Beskidy wkroczyło z hukiem. Dosłownie. W akompaniamencie grzmotów. W strugach deszczu, ciągnąc za sobą dramatyczną szaro-stalową scenerię grozy. Na szczęście to było tylko przebranie sceniczne, by wzmocnić efekt wielkiego ENTRÉE. Teraz, nad górami znów cudny błękit. Wokół łagodnie szumi zieleń drzew i traw, a pszczoły, po krótkiej pauzie, uwijają się wprawiając w ... Dowiedz się więcej

Artykuł Lato, lato, lato – ach to Ty… W pierwszym jego dniu, wyliczanka, za co je tak kochamy pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Kalendarzowe lato w Beskidy wkroczyło z hukiem. Dosłownie. W akompaniamencie grzmotów. W strugach deszczu, ciągnąc za sobą dramatyczną szaro-stalową scenerię grozy.

Na szczęście to było tylko przebranie sceniczne, by wzmocnić efekt wielkiego ENTRÉE. Teraz, nad górami znów cudny błękit. Wokół łagodnie szumi zieleń drzew i traw, a pszczoły, po krótkiej pauzie, uwijają się wprawiając w kompleksy wszystkich patrzących. Nikt nie jest w stanie dotrzymać im tempa oraz dorównać determinacji, obowiązkowości i pracowitości.

Lato. 4 literki, w których mieszczą się wielkie plany i marzenia… Być może tylko tygodniowe, albo na mały kredyt. A może i dłuższe i bez kredytu ale bardzo budżetowo. Środki, jakie podejmujemy, by sięgnąć tych marzeń, choć są ważne, to jednak mają trochę drugorzędne znaczenie. Zwłaszcza w obliczu masy endorfin, jakie mogą zasilić naszą skołataną często głowę.

Lato to czas, gdy jakoś nam tak odważniej i w podróże i w modę i w różne małe fajne szaleństwa. Zwłaszcza na te, na które brak sił długą, słotną jesienią czy senną zimą.

Lato lubimy i to bez dwóch zdań. Za wiele wiele rzeczy.

Ja osobiście lubię je za milion małych fajnych szczęść.

Pierwszym, z racji pory występowania, jest ptasie radio o 4 rano w ogrodowych mirabelkach. Choć wszelakie ptactwo zlatuje się akurat w te moje i drze dzioby, ile skali na potencjometrze, to jakoś tak człowiek nie umie się nawet zdenerwować. Po zimowym bezruchu i ciszy w kolorze ścierki do podłogi, ten kolorowy, różno-oktawowy jazgot po prostu wchodzi. Jak letnie menu. Bez względu na porę. Biorę każdy taki cudny dzień bez gadania (z resztą trudno by było je usłyszeć w tym latającym rozgwarze). I choć ptasi budzik nie zrywa mnie z łóżka świtem, lubię tak w „międzyśnie” powyobrażać sobie, o czym tak rozprawiają 🙂

Lubię też brzozy. Świeżo udekorowane małymi, drobnymi listeczkami. Te szczuplutkie, ledwo pobielone. I te smukłe dorosłe, wspaniale strzelające zielonymi ramionami w niebo. W letnie poranki ledwo drży im listowie. Podczas popołudniowej sjesty leniwie trzepoczą listkami głaskane przez zefirek. Ale podczas burzy? Podczas burzy i wichury to zupełnie co innego… Płynnie dopasowując się do imponującego burzowego crescendo, te delikatne listeczki tańczą dziko w oszałamiającym wietrznym wirze, zmieniając barwę od soczyście zielonych po niemal srebrzyste.

Zieleń jakoś tak zawsze urzekała mnie w lecie najbardziej. Kwiaty, domena wiosny zapierały dech oszałamiając kolorem i nowym życiem po czasie zimowej lodowej kolorystycznej pustki. Lato, zwłaszcza to wczesne, to czas zieleni. Wiosna była cudna szaloną feerią barw. Po niej, zanim zdążyłam ochłonąć z wrażenia i zrobić miejsce na nowe zdjęcia – przyszło zielone, żywiołowe lato. Całkiem zasłużenie dopraszające się atencji i zachwytów.

Lubię lato za wysokie trawy, które umknęły kosiarkom i szumią na wietrze buńczucznie błyskając jaskrami, makami i chabrowymi błękitami. I owszem zanurzenie się w ten łąkowy, zielony ocean grozi przyniesieniem do domu wszelakiego łąkowego życia. Jednakowoż, przyjemność z korzystania z tej przebogatej zielonej oferty pomocowej i tak przewyższa w punktacji wszelakie konsekwencje. Choć często są swędzące, piekące i rosnące w różne bąbelki…

Korzystam zatem, póki nie zaczął się czas sianokosów. Beskidzkie łąki zachwycają swą urodą i gościnnością. Co prawda monopol na najlepszą ofertę chiilloutową dzierży niezmiennie od wieków Jan Kochanowski. Stosował on, ponoć z powodzeniem, marketingowe kuszenie „na lipę”. 😉
Jakby się nad tym głębiej zastanowić, to pan Jan umiał w reklamę, zanim stało się to w ogóle modne. I choć nie przeczę, szło mu zacnie, myślę sobie, że beskidzkie trawy i wysokie buki nie ustępują w niczym czarnolaskiej lipie. Bo u nas, w Beskidach , sporo jest gościnnych drzew, które oferują przyjemny cień….

Lato poleca się też uwadze w kwestii bufetu i open baru. Bezalkoholowego, rzecz jasna 😉
Po pierwsze, bo szkoda zaprawiać alkoholem smaki, które właściwie wybrzmiewają tylko latem. A po wtóre – na tym blogu promujemy oszałamianie się naturą i widokami, nie procentami 😉

Nie ma chyba dorodniejszego menu, niż to letnie.
Soczyste truskawki, luksusowe wciąż czereśnie, rumiane jabłuszka, brzoskwinie, pełne zdrowia morelki i zamorskie banany, arbuzy, melony oraz pomarańcze. Doskonale i w sałatkach, i w sokach i całkiem solo. Bufet warzywny też jest nie do pogardzenia, bo prawda jest taka, że letnie warzywa smakują tylko latem… Później to już trzeba mocniej doprawiać 😉 Dorodne pomidorki, młode ziemniaczki i kapustka. Ogórasy w śmietance i cukinie… Idealnie smakujące w śmietanowym sosie.
A jeśli do tego po drugiej stronie stołu można zobaczyć dobrą, znaną i kochaną twarz, to już mamy przepis na absolutną pełnię letniego szczęścia.

Lato uwielbiam też za czas na lekturę. I to taką tradycyjną, totalnie oldschoolową, bo papierową. Czuć papier pod palcami, to coś, co urzekło mnie już w dzieciństwie. Wtedy to, czekając na lekcje zaczynające się bez mała o 13:30, zaczytywałam się w szkolnej prl-owskiej świetlicy Kwiatem kalafiora” czy „Spotkaniem nad morzem”.
Dziś sięgam już po inne lektury. Jednak tamten czas, gdy przenosiłam się z szarej świetlicy i szarych czasów w świat baśni, przygód i zaczarowanych roślin, zawsze budzi we wspomnieniach sentyment.

Ja wiem, że dziś ebooki i podcasty i seriale w odcinkach na głosy i na role. I że, praktycznie, samo się czyta przez słuchanie. Znam. Stosuję. I polecam z całego serca. Zwłaszcza przy prasowaniu. Sztuka ta, przynajmniej dla mnie, jest czasem, jaki koniecznie trzeba zagospodarować, by nie mieć poczucia utknięcia w jakiejś dziwnej czasowej, czarnej dziurze. Na domiar z gorącym żelazkiem w dłoni… 😉
Więc, słuchanie książek jest cudowne. Zwłaszcza , gdy można lub nawet trzeba robić dwie rzeczy na raz, by nie zwariować z nudów (patrz – prasowanie) 😉
Jednak, gdy czas jakoś magicznie zatrzymuje się w miejscu, gdy pojawia się chwila, by zwyczajnie usiąść i nic nie robić, to wtedy dobra książka przyciąga jak magnes. Wtedy miejsce nie ma znaczenia. Idealny jest zarówno fotel w domu jak i ławeczka w parku… 🙂

Lato kocha się za wiele rzeczy. Kilka wymieniłam. Kilkuset – nie…
Każdy lubi je za coś innego i każdy w innym czasie. Mamy wszak lata które chcemy powtarzać i lata, o których chcemy zapomnieć. Takie, które najlepiej przeskoczyć i zamienić na kolejną porę roku, bo wtedy być może, już będą znane efekty kuracji ostatniej szansy. Być może wtedy to już będzie po operacji, po rehabilitacji, po egzaminach, po przeprowadzce. I po rzeczach, które nas bardzo stresują…
Gdy w głowie ciągły remont, trudno cieszyć się czymkolwiek. Trzeba przetrwać, przeczekać i znaleźć swój moment.
A moment ów, który będzie już „po tym, co trzeba przeskoczyć” i „przed tym, co cudne i nieznane i znów cieszy” być może nastąpi w cudnym maju, może w zapłakanym listopadzie, a może tuż przed świętami… Jednak, kiedy by to nie było, po tym przełomowym czasie znów przyjdzie lato… Może już to właściwe i naprawdę wyczekiwane. To, w którym cieszyć będą i trawy i owocowy bufet i spacer z psem i lektura czytana pod słonecznym parasolem.

Kiedy by to nie było, niech będzie jak najszybciej.

Dzień dobry, dobrzy Ludzie!

Artykuł Lato, lato, lato – ach to Ty… W pierwszym jego dniu, wyliczanka, za co je tak kochamy pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/lato-lato-lato-ach-to-ty-w-pierwszym-jego-dniu-wyliczanka-za-co-je-tak-kochamy/feed/ 2
Urodziny – kiedy choć są „ente” stają się pierwszymi? https://stomalife.pl/blog-stomalife/urodziny-kiedy-choc-sa-ente-staja-sie-pierwszymi/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/urodziny-kiedy-choc-sa-ente-staja-sie-pierwszymi/#respond Fri, 16 Jun 2023 07:51:14 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=1223 „Zrozum to, co powiem, spróbuj to zrozumieć dobrze”… Jak życzenia najlepsze te urodzinowe…” śpiewał Krzysztof Myszkowski z SDM…Dlaczego te urodzinowe życzenia są takie ważne? Dlaczego tak istotne są same urodzimy, że traktujemy je wyjątkowo i odświętnie? W sumie trudno powiedzieć, dlaczego w sposób często głośny, huczny i zabawowy oznajmiamy światu, że znów się postarzeliśmy. Że ... Dowiedz się więcej

Artykuł Urodziny – kiedy choć są „ente” stają się pierwszymi? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

„Zrozum to, co powiem, spróbuj to zrozumieć dobrze”… Jak życzenia najlepsze te urodzinowe…” śpiewał Krzysztof Myszkowski z SDM…Dlaczego te urodzinowe życzenia są takie ważne? Dlaczego tak istotne są same urodzimy, że traktujemy je wyjątkowo i odświętnie?

W sumie trudno powiedzieć, dlaczego w sposób często głośny, huczny i zabawowy oznajmiamy światu, że znów się postarzeliśmy. Że znów jesteśmy starsi i mamy rok więcej, niż w zeszłym roku o tej porze.

Czasu, jaki wtedy był i minął, nic już nie wróci. Być może nie naprawimy szkód, jakie wtedy powstały. Być może nigdy już nie powiemy komuś kilku ważnych słów, na które miało być tyle czasu, a w końcu go zabrakło. I może za późno też na niektóre ważne decyzje… Jednak, w dniu urodzin spora część z nas świętuje, bo być może na szczęście, nie na wszystkie decyzje jest zbyt późno..

Myślę sobie, że to dobrze. Bo póki życie trwa, póty za wcześnie na własną stypę. Urodziny są zdecydowanie fajniejsze. Nawet jeśli nie zdołaliśmy zrobić, dokonać czegoś ważnego, dostaliśmy czas, by coś wykombinować, żeby temat jakoś godnie ogarnąć. A że odbędzie się to przy optymistycznym toaście i kwiatach – tym lepiej 🙂

Jednak załóżmy, że przez ten rok udało się niczego nie zaniedbać i zdążyć na czas i z planem działania i z decyzją. I choć to urodziny któreś tam z kolei i to może nawet z kopką, dla kogoś mogę być absolutnie pierwsze. Dlaczego? Bo udało się zdążyć na czas…. Podjąć decyzję. i choć, być może, zostało to zrobione nie pomimo, a wręcz wbrew to i tak jest wielki powód, by świętować… Być może to śmiech przez łzy i dopiero urodziny – kolejne metrykalnie i pierwsze w nowej odsłonie, ukażą wspaniały potencjał, który uaktywnił wielką wolę życia i moc sprawczą, człowieka, który zdobył się na odwagę i zmienił swoje życie powodując, że nadal mogło trwać. Jak Gosia.

To pierwsze urodziny Gosi. Choć ma ich bez mała 49, te są wyjątkowe. Po 15 latach smutnych rocznic bezwolnej wegetacji, wreszcie dostała szansę na zmianę. Jakoś tak, przez cały ten czas nie składało się, by przemyśleć temat wcześniej. Wmawiała sobie, że leki działają, że to chwilowy kryzys, że inni mają gorzej. i że trzeba się cieszyć z tego, co jest. Trzymała się kurczowo życia, jakie znała. Choć biegło ono niezmiennym torem bólu, upokorzeniu, samotności, niemocy i braku nadziei. trzymała się go z całych sil. Nie było szans na spontaniczne wypady do kina, na rower, do teatru czy znajomych. ale nawet wtedy, nie myślała, że naprawdę może coś zmienić. Dopiero będąc absolutnie pod ścianą, Gosia postanowiła działać. Przestała się łudzić i dziś dziękuje wszystkim dobrym mocom, że choć późno, to dla nie nie było za późno.

Operacja wyłonienia stomii odbyła się wczesną wiosną. A jej urodziny przypadały w lecie. Teraz, jak śmieje się Gosia, nie potrzebuje imienin, bo urodzony obchodzi dwa razy w roku. W dniu urodzin „licznikowych” biegnących cyklicznie od startu życia oraz w dniu wyłonienia stomii.

To pierwsze urodziny od dnia wyłonienia. Gosia spogląda w myślach wstecz. Ileż zmieniło się w stosunku do zeszłego lata, gdy świętowała swój dzień. wreszcie ruszyła do przodu, w drogę pełną życia. I choć nie było łatwo, nie było też trudno. Było inaczej.

Dziś Gosia nic nie musi. Nie musi zdążyć do toalety i prosić często bezskutecznie o wpuszczenie poza kolejka. Ani znów nadrabiać miną przedkładając kolejne zwolnienie lekarskie. Nie musi także nosić pieluchomajtek czy kolejnej bielizny na zmianę. I płakać bezgłośnie w długie noce, też już nie musi….

Dziś, w dniu urodzin świętuje naprawdę. Tak, jak nie robiła tego przez wiele, wiele lat. Już prawie zapomniała jaki smak miało prawdziwe życie. Życie Gosi, jak życie nas wielu składało się z małych puzzli, na które, gdy występują osobno, mało kto zwraca uwagę. Wystarczy jednak spojrzeć obiektywnie i bez pobożnych życzeń… Wtedy często wyłania się z tej układanki coś innego, niż byśmy chcieli. Nagle okazuje się, że to już nie życie, a wegetacja. I pobożne życzenia. I zaklinanie rzeczywistości. To ułuda faszerowana farmakologią, ale nie prawdziwe życie. tak było u Gosi. Choroba odebrała jej zdolność połączenia puzzli, by wyszedł obrazek. Gdyby się jej to udało wcześniej, od razu zobaczyłaby, wiele czerwonych flag. I to jest właśnie cały dramat sytuacji – choroba odbierając właściwą optykę odebrała Gosi możliwość podjęcia decyzji. Trwała więc w niebycie całe długie lata

Moment obudzenia się z tego złego, chorego snu przypadł na poprzednie urodzin. Te w zeszłym roku. Gosia akurat wyszła ze szpitala. Nie liczyła już, który to raz. Poprawy nie było. Było zaklinanie rzeczywistości i zwiększenie dawki sterydów….

„-Kochanie zawalcz o siebie, zasługujesz na lepsze życie. Nie stać nas na to, by Cię stracić’ – usłyszała n-ty już raz, ale tym razem usłyszała to usłyszała. I zobaczyła całą tą wegetację oczyma najbliższych.

Polało się wtedy wiele łez. Ciepłych, dobrych i serdecznych ale i tych gorzkich opłakujących stracony czas. Decyzja została podjęta. Gosia znów zapragnęła naprawdę świętować urodziny.

Dziś, żyje pełnym życiem celebrując ten dzień na własnych warunkach. Zamiast koktajli leków – sok ze świeżych pomarańczy, zamiast łez rozpaczy, łzy szczęścia. Zamiast ciemności oślepiające słońce i cudny błękit…
Patrząc wstecz zastanawia się czego się bała. Operacja przebiegła pomyślnie, choroba została całkowicie usunięta. Przed nią zdrowe życie… Dlaczego czekała? Nie potrafi zrozumieć. Choć usiłuje i ma swoją teorię. Zawsze boimy się tego, czego nie znamy. Rzadko chcemy o tym lęku z kimś porozmawiać tłumiąc go w sobie i wspinając się na wyżyny samooszukiwania… Bo o czym tu gadać. Jest jak jest i ważne żeby nie było gorzej. To przecież tylko chwilowa słabość, to przejdzie, wystarczy wziąć więcej leków. Dopiero spojrzenie obiektywne na obrazek, jaki ułożyły nam puzzle naszego życia pokazuje, jak wiele na nim ciemnych plan i czarnych dziur, w których znika wszystko, nawet nadzieja. Strach jest dobry, pozwala zachować czujność i otwarte oczy ale strach połączony z uporem i zamknięciem się na to, co nowe, dobry już nie jest…. dlatego tak ważne jest chcieć usłyszeć: „zawalcz o siebie. Zasługujesz”.

Gosia świętuje nowe urodziny. Wreszcie żyje. Woreczek stomijny w żadnym wypadku nie ogranicza. Pozwala jej żyć na własnych warunkach. Oczywiście kompromisem jest higiena w toalecie, ale czy to taki problem, gdy cały świat znów stoi otworem i to tym właściwym? No właśnie.

Pierwsze urodziny inaczej. – Jak wielu z nas jest dziś Gosią, która miała szansę zadziałać na czas i teraz odcina dobre kupony od tej decyzji? Idąc już tylko jasną drogą i tylko w blasku wewnętrznego słońca?

A ilu, ile z nas wciąż układa pogmatwane rozsypane puzzle nie umiejąc ułożyć obrazka, bądź spojrzeć na niego z właściwej perspektywy?

Decyzje bywają trudne – nawet bardzo. Powodują, że myśl o nich odbiera siły i paraliżuje strachem. Czasami jednak warto wyjść poza ten zaklęty krąg strachu i spojrzeć z zewnątrz. Urodziny to dobro limitowane, po co skracać mu termin, skoro możemy znów żyć i cieszyć się każdym dniem, jak dawniej. Może warto zaryzykować mimo strachu paraliżującego ruchy. Gosia pokazała że warto. Warto do utraty tchu. Choćby tylko po to, by znów móc patrzyć w słońce i to nie ze szpitalnego łóżka lecz z najlepszej możliwej miejscówki życia.

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂

Artykuł Urodziny – kiedy choć są „ente” stają się pierwszymi? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/urodziny-kiedy-choc-sa-ente-staja-sie-pierwszymi/feed/ 0
Rzecz o zdrowej diecie i czasie, kiedy nie ma na nią szans oraz, czy trzeba mieć wrogów, by nie jadać kolacji? https://stomalife.pl/blog-stomalife/rzecz-o-zdrowej-diecie-kiedy-nie-ma-na-nia-szans-i-czy-trzeba-miec-wrogow-by-nie-jadac-kolacji/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/rzecz-o-zdrowej-diecie-kiedy-nie-ma-na-nia-szans-i-czy-trzeba-miec-wrogow-by-nie-jadac-kolacji/#comments Tue, 06 Jun 2023 18:14:01 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=1162 Ponoć w ciągu całego roku przeciętny człowiek zjada około 680 kg żywności… Czy to dużo czy to mało, zależy od osobistego punktu widzenia. I myślę sobie, że o ile ważne jest ile jemy, o tyle większe znaczenie ma chyba to, co mamy na talerzach.Jest bowiem subtelna różnica między 680 kg tłustych mięs, fast food’ów i ... Dowiedz się więcej

Artykuł Rzecz o zdrowej diecie i czasie, kiedy nie ma na nią szans oraz, czy trzeba mieć wrogów, by nie jadać kolacji? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Ponoć w ciągu całego roku przeciętny człowiek zjada około 680 kg żywności… Czy to dużo czy to mało, zależy od osobistego punktu widzenia. I myślę sobie, że o ile ważne jest ile jemy, o tyle większe znaczenie ma chyba to, co mamy na talerzach.
Jest bowiem subtelna różnica między 680 kg tłustych mięs, fast food’ów i frytek a taką samą wagą warzyw, ciemnego pieczywa i chudego mięsa 😉
Jednak jakby na to nie patrzyć, fakt pozostaje faktem. Wiele wyborów żywieniowych zależy od życiowej chwili, w jakiej się znajdujemy. I żeby nie było, że fantazjuję. Teorię tę mocno podpieram własnymi żywieniowymi refleksjami. Nie zawsze zgodnymi z zaleceniami dietetyka. 😉

Na chwilowego doła lepszy będzie migdałowy torcika z kremem, niż sałatka z kiełków i brokuła. Z kolei na niski dzień – czekolada na gorąco zamiast zielonej herbaty i pyszne pulchne ciasteczka. Natomiast słoneczny, cudny czas jakoś tak nie wypada celebrować inaczej niż chłodnikami i świeżymi warzywami, także na kanapce.

Czy jest coś złego w dietetycznych grzeszkach? Myślę, że nie, dopóki ich wybór nie stanie się rutyną i hołdowaniem złym nawykom żywieniowym na co dzień. Nawet, jeśli mają one uzasadnienie, choćby nawet mocno wątpliwe 😉

Najważniejsze, to nie popadać w skrajności. Jak to zrobić, skoro najczęściej nie mamy czasu na sen i odpoczynek, a co dopiero na układanie zdrowego zrównoważonego menu?

Stare przysłowie mówi: śniadanie zjedz sam, obiadem podziel się z przyjaciółmi, a kolację oddaj wrogowi.
Choć nie należy rozpatrywać go absolutnie dosłownie, warto wyciągnąć z niego to, co wartościowe.

A wartościowa jest prawda, że o ile kolacja nie jest czymś absolutnie koniecznym, by przeżyć do rana, to śniadanie, by zdrowo przeżyć do kolacji – już tak 😉

Śniadanie to totalnie niedoceniany posiłek. Nie mamy na niego czasu. Zastępujemy je mocną kawą i papierosem, bądź tylko kawą. Przekładamy na godziny bliżej nieokreślone, bądź w jego ramach, jemy w biegu batona bądź tłustego pączka.

No ale z drugiej strony…. Siedziałaś nad pracą / nauką do 3 nad ranem. Nie masz siły już dziś umyć włosów, więc zakładasz, że zrobisz to rano, przed pracą / uczelnią. Nastawiasz więc budzik na 6:00. Masz godzinę na prysznic, fryzurę, make up i kawę, by się jakoś uruchomić. Często nawet jej nie dopijasz, biegnąc do pracy, by zdążyć na 8:00.
Spałaś 3 godziny, rano masz godzinkę na pozbieranie się… Gdzie tu miejsce na wypasione śniadanie? No właśnie…
Internet stoi dobrymi radami, które zaczynają się od słów: musisz. Musisz zmienić swoje życie, musisz zmienić nawyki żywieniowe… Żadna z tych rad, nie widzi, że ty już masz swoją listę tego co musisz – zaczyna ją to, że musisz spłacić ratę kredytu, żeby cię z dziećmi nie eksmitowano, musisz opłacić im korepetycje z matmy i fizyki, bo matura za pasem, a w szkole jak jest każdy wie, musisz utrzymać tę pracę, bo bez niej nie ma punktu nr 1 i punktu nr 2…
Co na to mądre internety? Niewiele… I trudno ocenić, czy wynika to z faktu, że dylematów, jakie mamy my, nie ma nikt inny i nie warto się nad tym pochylać, trzeba po prostu dociągnąć i już; czy raczej z faktu, że kiedy trzeba się zmierzyć z prawdziwą, sensowną logistyką piętrzących się problemów i doradzić tak, by to miało sens zadziałać, internety wymiękają, bo nie mają oferty?

Zatem, zanim zdołujemy się totalnie uważając, że to coś z nami jest nie tak, bo inni dają radę, spróbujmy wziąć sprawy w swoje ręce. Może trzęsące się od nadmiaru kawy, może zmęczone tak, że wszystko z nich leci…Spróbujmy mimo to… Sami, metodą prób i błędów.

Zacznijmy od śniadania.
Pewnie codziennie się nie uda, ale w weekend zdecydowanie pozwólmy sobie na ucztę bogów 🙂
zaszalejmy z warzywami, dobrym serem, chlebkiem i aromatyczną kawą… najlepiej zbożową 🙂

foto Agnieszka Siedlarska

W tygodniu może uda się nam choć kilka razy kupić coś zdrowego wieczorem i przygotować tak, by rano szybko zapakować do torebki i mieć na chwilę przerwy z biurową kawą lub herbatą. To nie musi być coś wow, ot kilka pomidorków koktajlowych, ser pleśniowy, feta lub taki, jaki lubimy, rzodkiewka i bułeczka. Zdecydowanie ta jakość wygra z każdym batonem czy pączkiem 🙂

A jeśli rano pojawią się luzy czasowe to może warto łaskawiej spojrzeć na owsiankę? Poleca się ona w każdej konfiguracji, zarówno na gorąco (jenyy, kto ma na to czas?), jak i w wersji sezonowej, zblendowana na zimno, z owocami i jogurtem lub kefirem (brzmi krócej, lepiej i serio – zajmuje 10 minut, nie licząc mycia naczyń) Może, warto spróbować? Jeśli tylko czas pozwoli, jeśli nie trzeba biec świtem, lub do świtu siedzieć…

O ile śniadanie dość często albo ignorujemy całkowicie albo jemy niezbyt mądrze, o tyle w porze obiadowej już całkiem serio burczy nam w brzuchach. Organizm, choćbyśmy jak zaklinali, daje sygnał, że aby jechać dalej, trzeba paliwa.
Tak, obiad bywa problematyczny. W pracy trudno tak jakoś o 13-tej zasiąść do stołu, nałożyć serwetkę pod brodę i na kolanka i delektować się młodymi ziemniaczkami z koperkiem, kawałkiem białego mięska i talerzem surówek. I to podczas gdy jest temat do zrobienia. Dosłownie na przedwczoraj. Dlatego, by jakoś dotrwać do zakończenia dnia w pracy, jemy w niej tak zwane byle-co, by już w domu połączyć uczciwie domowy obiad z kolacją.
Pomysł nie jest zły, choć w naszej kulinarnej narodowej filozofii często wychodzi nie dość, że późno, to jeszcze ciężko i tłusto.

Obiad jedzony o 18-20 to nie obiad, choćbyśmy jak zaklinali rzeczywistość. 🙂
To kolacja.
A będąca powetowaniem całego dnia na głodzie – z reguły syta, kaloryczna i pod korek.
Tymczasem, wierząc porzekadłu, kolację, nawet jeśli łączymy ją z obiadem, należy oddać. I to wrogowi. Rada to ciut niekonsekwentna, niepraktyczna i mało merytoryczna, bo przecież możemy nie mieć wrogów. Co wtedy? Zajeść się totalnie i rozpaczliwie, bo można?
Nie idźmy tą drogą, że zacytuję klasyka 😉 Zjedzmy tę kolację. W końcu po całym dniu zasługujemy na coś domowego. Tylko, spójrzmy na rzecz inaczej. Zjedzmy coś lekkiego, prostego i nieprzetworzonego, smażonego i tłustego… Ja wiem, że koń z kopytami, to to nie jest, ale zasyci głód. Zdecydowanie.
A czas, w którym pichcilibyśmy nocny makaron z sosem carbonara albo sznycelki i ziemniaczki ze skwarkami, przeznaczmy na zrobienie sałatki. Lub samych warzyw. Kiedy dodamy do tego pieczywo, lub ryż / makaron, będzie jak znalazł na kolejny dzień w pracy…
Taki domowy gotowiec da sygnał organizmowi, że go trochę lubimy, i trochę cenimy. I że wcale, ale to wcale nie planujemy się z nim rozstać, ani po części, ani wcale. Wtedy prawdopodobnie dostaniemy od niego kolejny kredyt zaufania.

Żyjmy dobrze, żyjmy pięknie, a przede wszystkim, żyjmy najlepiej jak umiemy, czyli – po swojemu. Nie biczujmy się, że nie wychodzi nam to tak, jak widać na fotkach i w opowieściach innych… Zważywszy na fakt, jak wiele w internecie pudru, mejkapu i filtrów, nie jest wcale pewne, czy ci „inni”, naprawdę tak sobie świetnie radzą. Może tylko umiejętnie korzystają z wszelkich życiowych filtrów i polepszaczy?

Z okazji nadchodzącego lata i wysypu wszelakich owoców, na deser zjedzmy winogrona, maliny, czereśnie lub jeśli ktoś może, truskawki. Wypijmy toast za własne zdrowie szklanką soku z marchewki lub smoothie… Po takiej dawce energii i mocy dostrzeżemy prędzej czy później, że nie jest tak źle, że damy radę. Powoli, po swojemu i we własnym czasie, dalekim od tempa turbo.

Dzień dobry, dobrzy Ludzie

Artykuł Rzecz o zdrowej diecie i czasie, kiedy nie ma na nią szans oraz, czy trzeba mieć wrogów, by nie jadać kolacji? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/rzecz-o-zdrowej-diecie-kiedy-nie-ma-na-nia-szans-i-czy-trzeba-miec-wrogow-by-nie-jadac-kolacji/feed/ 3
„Kiedy śmieje się dziecko, śmieje się cały świat”, śmiech radosny i ten przez łzy. 1.06. Dzień Dziecka…(także nie)szczęśliwego https://stomalife.pl/blog-stomalife/kiedy-smieje-sie-dziecko-smieje-sie-caly-swiat-dzis-o-tym-kiedy-smiech-ten-jest-radosny-a-kiedy-przez-lzy-1-06-dzien-dziecka-nieszczesliwego/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/kiedy-smieje-sie-dziecko-smieje-sie-caly-swiat-dzis-o-tym-kiedy-smiech-ten-jest-radosny-a-kiedy-przez-lzy-1-06-dzien-dziecka-nieszczesliwego/#comments Thu, 01 Jun 2023 09:21:26 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=1105 Dzień Dzień Dziecka, święto uśmiechu, radości i wielkiej niespożytej energii. W takim dniu nie myślimy o smutku i rozpaczy. O samotności, bólu i odrzuceniu też nie bardzo. Ani o tym, że są dzieci, które dziś nie zasną w w swoim łóżku, a być może w szpitalnym, lub uchodźczym. Które być może nie dostaną nawet batonika ... Dowiedz się więcej

Artykuł „Kiedy śmieje się dziecko, śmieje się cały świat”, śmiech radosny i ten przez łzy. 1.06. Dzień Dziecka…(także nie)szczęśliwego pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Dzień Dzień Dziecka, święto uśmiechu, radości i wielkiej niespożytej energii. W takim dniu nie myślimy o smutku i rozpaczy. O samotności, bólu i odrzuceniu też nie bardzo. Ani o tym, że są dzieci, które dziś nie zasną w w swoim łóżku, a być może w szpitalnym, lub uchodźczym. Które być może nie dostaną nawet batonika ani dobrego słowa.

foto kolaż Uğur Gallenkuş

Nigdzie w kalendarzu nie znalazłam Dnia Dziecka Nieszczęśliwego. Czyżby świat był tak cudny, że takie święto nie jest potrzebne?… No niestety nie o to chodzi… Nie powstało, bo trzeba by było obchodzić je codziennie, a kto by miał do tego głowę? Z resztą nieszczęście, smutek, ból, rozpacz, samotność – to takie nieinstagramowe i słabo się klika. Zwłaszcza dziś, 1 czerwca, gdy świętujemy hucznie Międzynarodowy Dzień Dziecka. Dzień pełen wspaniałych, wystudiowanych kadrów i ładnie ubranych, uśmiechniętych dzieci. Pełen słońca, słodyczy, radości, niespodzianek zapakowanych w szeleszczący, kolorowy papier i wyjść na lody, do kina i wesołego miasteczka. Dziś przechodzi nawet podwójna porcja lodów i waty cukrowej. Jest wesoło, miło, ciepło, błękitnie i bezpiecznie.

Nie ma w tym dniu miejsca na cichą rozpacz i bezbrzeżny strach dzieci w przemocowych domach, których płaczu i krzyków bólu nie słyszy nikt. Nawet najbliżsi sąsiedzi. Ani na strach i wyobcowanie ukraińskich dzieci odebranych rodzicom i wywiezionych w głąb Rosji. Nie ma też miejsca na samotność sierot z brudnych, niebezpiecznych ulic Kalkuty, gdzie, by zarobić na coś do jedzenia zmuszone są żebrać. Ani na nadludzkie zmęczenie dzieci pracujących ponad swe siły.
Szacuje się, że w roku 2021 przymusową ciężką pracę wykonywało około 150 milionów dzieci na całym świecie.
150 milionów dzieci zamiast chodzić do szkoły i uczyć się matematyki i przyrody przez wiele godzin dziennie wykonywało ciężką fizyczną pracę. Zamiast w szkolnych ławkach były na polach, plantacjach, w kopalniach surowców, czy w fabrykach. Szyły super modne jeansy, pracowały przy produkcji biżuterii, piłek futbolowych oraz zabawek. Bardzo często te towary trafiały i nadal trafiają na nasz, europejski rynek. Kto wie, może nawet zabawka, którą jakaś kochająca mama podarowała dziś swojemu 7-latkowi jest dziełem rąk jego rówieśnika, który w dniu swojego święta nie dostanie nawet dobrego słowa, nie mówiąc już o zabawce czy słodyczach?

foto kolaż Uğur Gallenkuş

Mało medialnie wypadają też dziś dzieci odrzucone, zapomniane, niechciane i niekochane. Spędzające swe dzieciństwo w domach dziecka, hospicjach, uchodźczych obozach czy w gruzach, które kiedyś były ich domem.
To także ich święto, choć w zestawieniu z bezpiecznym domem wielu innych dzieci brzmi to niedorzecznie.

Dzień Dziecka to również święto dzieci chorych – incydentalnie, przewlekle lub śmiertelnie. Może to ostatni Dzień Dziecka, który spędzają w szpitalu, a może, ostatni w ogóle…
Dziś święto obchodzą nie tylko dzieci zdrowe ale też dzieci onkologiczne, które nie mają sił wstać z łóżka a co dopiero biegać po parku z watą cukrową przyklejoną do policzków. Dzieci z porażeniem czterokończynowym. Dzieci z chorobami przewlekłymi, a także – dzieci ze stomią, które być może są już zdrowe, ale w oczach wielu są nadal inne i jakieś takie „niedoczłowieczone”.
Dla swych rodziców dzieci wymagające więcej troski i czułości są gorzko-słodkim Darem. Darem, któremu przychyliliby nieba, choć ich maluchy nie mają często nawet sił w to niebo spojrzeć, a co dopiero unieść ku niemu twarz i rączki.
W tym dniu spójrzmy na nie przychylniejszym okiem. Bez oceniania i niepotrzebnych komentarzy czy krytykującego, karcącego wzroku, który najczęściej pada też na rodzica, jako winnego stanu zdrowia swego dziecka.

Dzieci ze stomią to także dzieci. Nie litujmy się nad nimi nierozumnie. Ne powtarzajmy, że są „biedne, a takie młode”, że jeszcze dobrze nie zaczęli życia, a już się ono skończyło… To z gruntu błędne, dyskryminujące i po prostu złe założenie wynikające nie ze współczucia lecz – szokującej niewiedzy. Dzieci ze stomią to często całkiem zdrowe wulkany energii. Żywiołowe, dociekliwe i bardzo, bardzo wrażliwe. Chcą życia na takich samych prawach jak inni. Chcą zrozumienia, nie litości.

Drodzy, Kochani, dzisiejszy dzień nie jest świętem jedynie zdrowych, ładnych, czystych i zadbanych dzieci. Dziś jest dzień wszystkich dzieci.

Pozwolę sobie zamieścić tu fragment wpisu, który z okazji tego dnia napisałam rok temu. To straszne, ale przez ten czas, nie stracił on ani trochę na aktualności.
Zatem, w dniu Ich święta złóżmy dziś także życzenia dzieciom bitym, zapomnianym, niechcianym, kopanym, zbędnym, molestowanym, niekochanym… Tym, które dziś nie dostaną ciastka, ani lizaka. Tym, które być może dziś nie dostaną nawet kromki chleba czy uśmiechu i poczucia bezpieczeństwa….
W żadnym kalendarzu nie ma Dnia Dziecka Nieszczęśliwego…. A przecież to nie wina tych dzieci, że urodziły się w takich a nie innych rodzinach. I w takich, a nie innych miejscach…
Dziecko przychodzi na świat jako tabula rasa – czysta karta…. To miłość otoczenia, albo jej brak kształtuje jego skrzydła… I albo rosną one – oślepiająco białe i wielkie, że świat mogą ogarnąć, albo są tylko kikutami, przypalanymi ludzkim okrucieństwem i obojętnością.

foto kolaż Uğur Gallenkuş

Dziś, kiedy patrzymy na uśmiechy naszych zadbanych, dopieszczonych latorośli i pławimy się w miłości i ciepełku pomyślmy, jak wielkie mamy szczęście, że jesteśmy rodzicami w tej szerokości geograficznej i materialnej… Że my swoje dzieciaki zabrać możemy na lody, na ciastko z kremem, a nawet do tunelu aerodynamicznego. My nie musimy walczyć, by dziś przynieść im kawałek chleba, lub czekoladę. Taką totalnie niemarkową i po terminie ale za to po godziwej przecenie….
Móc zadbać o własne dziecko, kupić mu wymarzony prezent, utulić do snu w ciepłej, bezpiecznej sypialni, zaopatrzyć stomię dostępnymi środkami, to niesamowity przywilej…

Ja wiem, że pisać o braku nadziei i czerni cierpienia, gdy dziś różowo i wszędzie motylki szczęścia to małe faux pas. Ale kiedy w takim razie upomnieć się o te Dzieci?
Janusz Korczak, wielki przyjaciel dzieci powiedział, że „kiedy śmieje się dziecko, śmieje się cały świat”
i to najprawdziwsza prawda. Chyba nie ma piękniejszego dźwięku niż beztroski, radosny szczery śmiech dziecka. Dziecka, którego nic nie boli. Które czuje się bezpieczne i akceptowane, choć może ciut odstaje od swych rówieśników, bo ma protezę, czapkę ukrywającą zmiany skórne na główce pozbawionej włosów, czy stomijny woreczek przyklejony do małego, chudego brzuszka.

Kiedy śmieje się tak beztrosko, jakie ma znaczenie, cała reszta?

Drodzy, Kochani nie na wszystko mamy wpływ. Jednak, na bardzo wiele – tak.
Trudno przeciwdziałać krzywdzie dzieci w Afryce, Azji czy w Ukrainie z perspektywy miejsca, w którym jesteśmy. Ale możemy być uważni w stosunku do dzieci, które są blisko. Rozejrzyjmy się wokół. Może, jeśli wytężymy wzrok, dostrzeżemy w swoim otoczeniu dziecko zabiedzone, zagubione, wystraszone lub smutne? Może to synek sąsiadki. A może koleżanka naszej córki. Kto wie, może właśnie te dzieci dziś nie dostaną wspaniałego prezentu, jak nasze własne. Może w dniu ich święta nie dostaną nic.

Dziś, gdy utulimy nasze własne dzieci, gdy zasną po dnu pełnym wrażeń pomyślmy o dzieciach, których nikt nie utuli tego wieczora. Upomnijmy się o te, o które nikt się nie upomina. A także o takie, które są odrzucane i nierozumiane. Tylko przez swój status społeczny lub inność, na którą nie mają przecież wpływu, a która często pomaga i pozwala im żyć…

Zatem, na dobry początek uśmiechnijmy się do córki sąsiadki, której się nie przelewa, bo mąż przemocowiec przepija każdy grosz. Zabierzmy na lody dzieci kuzyna, któremu ciężko, bo stracił pracę i nie stać go nawet na taką ekstrawagancję jak lody. Bo przecież musi starczyć na raty, rachunki i chleb. Pozwólmy naszemu synkowi pobawić się z Jasiem, małym stomikiem. Wytłumaczmy, swojemu dziecku, że „inny” nie znaczy „gorszy”.

W Międzynarodowym Dniu Dziecka wszystkim dzieciom życzę zdrowia, beztroskiego dzieciństwa i bezwarunkowej akceptacji otoczenia. Zwłaszcza, jeśli chodzi o jakąkolwiek inność. Bezpiecznej szkoły i wygodnego, ciepłego własnego łóżka. Z czystą pościelą. Talerza pożywnej świeżej zupy. Ramion kochających rodziców i łazienki – w bezpiecznym domu, nie w jego ruinach, lub prowizorycznym schronie czy szpitalu…

foto kolaż Uğur Gallenkuş

Oby świat wreszcie zauważył i uszanował, że od wielkości i blasku skrzydeł nowego pokolenia zależy świat, jaki my, dorośli, znamy. Obyśmy to zauważyli, póki jeszcze pora i wdrożyli w życie.

Prawdziwą miarą człowieczeństwa nie jest ani inteligencja, ani to, jak wysoką pozycję potrafi człowiek osiągnąć na tym szalonym świecie. Nie, prawdziwą miarą człowieczeństwa jest to, jak szybko potrafi on reagować na potrzeby innych i jak wiele daje z siebie”. Anthony Peake, Człowiek, który pamiętał przyszłość. Życie Philipa K. Dicka”

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂

foto kolaż Uğur Gallenkuş

PS. Dziś w galerii nie tylko moje zdjęcia. Dla zobrazowania dzisiejszego wpisu skorzystałam z dzieł pokazywanych na instagramowym profilu artysty występującego pod imieniem i nazwiskiem Uğur Gallenkuş, do przejrzenia których gorąco Was namawiam. Uğur Gallenkuş tworzy cyfrowe kolaże. Łączy w swoich pracach – w sposób szokujący i zmuszający do refleksji zdjęcia różnych fotografów. W jego pracach pojawiają się zapadające w pamięć połączenia zdjęć ukazujących zarówno piękno i dobro jak i okrucieństwo i cierpienie.

Artykuł „Kiedy śmieje się dziecko, śmieje się cały świat”, śmiech radosny i ten przez łzy. 1.06. Dzień Dziecka…(także nie)szczęśliwego pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/kiedy-smieje-sie-dziecko-smieje-sie-caly-swiat-dzis-o-tym-kiedy-smiech-ten-jest-radosny-a-kiedy-przez-lzy-1-06-dzien-dziecka-nieszczesliwego/feed/ 2
„Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”, czyli kiedy ruch to zdrowie, a kiedy niekoniecznie https://stomalife.pl/blog-stomalife/wazne-sa-tylko-te-dni-ktorych-jeszcze-nie-znamy-czyli-kiedy-ruch-to-zdrowie-a-kiedy-niekoniecznie/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/wazne-sa-tylko-te-dni-ktorych-jeszcze-nie-znamy-czyli-kiedy-ruch-to-zdrowie-a-kiedy-niekoniecznie/#comments Sun, 28 May 2023 21:46:45 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=983 Kto choć raz nie słyszał lub nie nucił, jednego z najwspanialszych dzieł Marka Grechuty, którego słowa wielu powtarza jak mantrę, zaklinając rzeczywistość : „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy, ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy”? W podobnym tonie wybrzmiewał gitarowo Kaczmarski: „A ty siej. A nuż coś wyrośnie;ty – ... Dowiedz się więcej

Artykuł „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”, czyli kiedy ruch to zdrowie, a kiedy niekoniecznie pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Kto choć raz nie słyszał lub nie nucił, jednego z najwspanialszych dzieł Marka Grechuty, którego słowa wielu powtarza jak mantrę, zaklinając rzeczywistość :
„Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy,
ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy”?

W podobnym tonie wybrzmiewał gitarowo Kaczmarski:
„A ty siej. A nuż coś wyrośnie;
ty – to, co wyrośnie – zbieraj.
a ty czcij – co żyje radośnie(…)”

Przykładów w sztuce mówionej, czytanej, deklamowanej i śpiewanej jest wiele wiele, więcej…
Dominuje w nich nader optymistyczna myśl przewodnia – AVANTI NARODZIE! Dla dokładniejszego zobrazowania, znów posłużę się słowami artysty, tym razem Krzysztofa Myszkowskiego ze Starego Dobrego Małżeństwa:
„Będziemy szli wbrew logice
Powolnym marszem całe życie
Będziemy mówić, że już dosyć
I dalej, dalej dalej kroczyć(…)
Z wiarą w następny zakręt drogi,
co znów okaże się nie ten…(…)”

Co to oznacza w praktyce? Że najważniejsze to się nie cofać. Ne stać też w miejscu. Wbrew pozorom stagnacja i bezruch to też cofanie się. Tylko przedstawione w ciut innej formie. Kiedy siedzimy wygodnie w oczekiwaniu na cud, wszystko wokół pędzi, zmienia się, dorasta i ewoluuje. Wszystko wokół. Ale nie my, jak się wydaje. Nic bardziej mylnego. Mimo bezruchu nas także dopada czas, zmuszając do biegu wraz z nim. Pędzimy zatem, porwani wartkim nurtem codzienności. Choć nie zawsze zdając sobie z tego sprawę.

Paradoksalnie więc w tym bezruchu pędzimy i my. Być może wydaje nam się, że u nas wszystko po startemu, że nic się nie zmienia… Nieprawda. Zmienia się. I to bardzo dużo. My również się zmieniamy pędząc tak bezwładnie, mimowolnie, wraz z masą innym podobnych jednostek.

Pędzimy, choć nie odczuwamy wiatru we włosach. Choć z tego pędu wcale nie przyspieszył nam puls. Choć nie umiemy skupić się na widokach i nie czujemy ekscytacji. Raczej znużenie i jakiś niedosyt.
To nasze narodowe pędzenie mimo bezruchu przypomina trochę siedzenie w pociągu expresowym, który gna z dużą prędkością. I żadna w tym nasza zasługa, że on jedzie, że się przemieszcza z ogromną prędkością. Wciąż i konsekwentnie.
Dla nas, w wagonie, nie zmienia się nic poza sekwencjami kolorowych plam za oknem. Domyślamy się, że to drzewa, całe lasy, jeziora, ulice miast, człowiek, który wyszedł do parku z psem na spacer. Tkwiąc w pozornym bezruchu wagonu pędzimy z tak szaloną prędkością, że całe życie, samo w sobie, również jawi się nam jak rozmazana plama, widziana kątem oka przez okno wagonu.

Choć wciąż jesteśmy ruchu, bo nasz pociąg gna i pędzi, nie czujem z tego powodu fizycznego zmęczenia. Często odczuwamy jednak znużenie psychiczne, które boli niemal bólem fizycznym.

Czy naprawdę o to chodziło w tych wszystkich mądrych pieśniach, wierszach i dziełach wiekopomnych namawiających nas do śmiałego kroku w przyszłość?
Cóż…. Życie pokazuje, że raczej nie to autor miał na myśli, tylko my sami oblaliśmy test z interpretacji jego słów…

Może te rady były za trudne? A może tylko niedopasowane do naszych czasów.
W sumie, wystarczy spojrzeć na wielu autorów tych mądrych słów. I oni sami nie zawsze byli w stanie udźwignąć swój geniusz i dar widzenia więcej. Nierzadko i oni nie radzili sobie z wdrożeniem w życie własnych słów. Nie potrafili udźwignąć zawartego w nich przepisu na spokojne życie…
Usiąść i patrzyć na rzekę z perspektywy leżaka, a nie pospiesznego pociągu. W poezji malownicze i takie proste. W życiu, okupione nadludzkim wysiłkiem…

Czy wobec tego jesteśmy usprawiedliwieni, że i nam wychodzi to średnio? Cóż. Trudno generalizować, oceniać i krytykować, bo odpowiedź na to pytanie nie jest uniwersalna i jedna dla wszystkich. Ona tkwi w każdym z nas i tylko my sami mamy prawo do jej analizy, a tym bardziej oceny.

Co więc znaczy w praktyce, że mamy ruszyć „z wiarą w następny zakręt drogi”, czy też „siać, i patrzyć co wyrośnie”?
Dla każdego będzie to co innego. Najważniejsze, jednak, by oznaczało to coś, co rozwija, pobudza do działania i życia marginalizując jednocześnie zwątpienie, zmęczenie i zniechęcenie.

Patrzenie jak coś rośnie pomaga okiełznać czas… Uczy samodyscypliny i uważności. I nie chodzi tylko o nasturcje na rabatce. Chodzi o nasze dzieci, o nasze związki, o nasze marzenia i o nas samych.
Dzieci, są doskonałym przykładem ujarzmienia czasu. I jednocześnie alegorią dbania o całą resztę, o siebie nawzajem, o nas samych…
Dzieci przychodzą na świat jako idealnie niezapisane kartki. Dzięki naszej czułości, trosce i uważności, rosną, coraz większe, mądrzejsze, pewniejsze siebie. Nabierają blasku i młodzieńczej wiary we własne super moce. Są wspaniałe. Nie wsadzajmy ich zatem do expresu, w którym, nadludzko zmęczeni, przesiedzą życie, widząc za oknem tylko rozmazane plamy.



Nie ma dobrych rad na życie, a te uniwersalne, pasujące do wszystkiego – jak mawiał klasyk, i tak są do niczego. Zagubieni w tym szalonym pędzie siedzimy, jak w oku cyklonu zaczytując się w poradnikach doradzających, jak żyć. A co gorsza, często ślepo aplikujemy sobie je dosłownie, tylko dlatego tak bez refleksji, że w takiej formie pomogły innym.
To trochę tak, jak ubrać spodnie o rozmiar za małe, bo koleżanka, takie właśnie nosi i czuje się w nich wyśmienicie. Albo czółenka, w których stópka jest wąska i zgrabna, choć na zdjęciu prezentowano rozmiar 34 a Ty nosisz stabilne, solidne 40 i jeszcze masz szeroką stopę.

Wybierajmy sobie sami garderobę i nie wchodźmy w cudze buty, Drodzy, Kochani. I jak już musimy, to wsiadajmy tylko do tych pociągów, które robią przerwy na oddech i rozprostowanie kości.
A jeśli ruch, to taki, który powoduje, że naprawdę czujemy wiatr we włosach i przyspieszony rytm serca. I żadnej wygodnej kuszetki, choćby w niej było największe okno. Jeśli już musi to być pojazd szynowy – czemu nie…drezyna? Zwłaszcza, gdy okoliczności przyrody i pogoda kuszą i zapraszają.
Łatwiej kontrolować prędkość i mamy wpływ na to, jak widać to, co po bokach 🙂

Nikt z nas nie uniknie konsekwencji życia, jakie prowadzimy. Ponosimy je wszyscy. Bez wyjątku i bez wyjątków. Pęd, przy jednoczesnym bezruchu jest wpisany w nasz czas i filozofię życia.

Niech brak ruchu nie powoduje w nas poczucia winy. Czasowe pauzy są dobre, bo pomagają uspokoić myśli i spojrzeć z szerszej perspektywy. Ważne, tylko byśmy nie przegapili momentu, w którym niepostrzeżenie zmienią się z przerwy na oddech, w sposób na życie.

Zatem, jak śpiewa SDM: „z wiarą w następny zakręt drogi, co znów okaże się nie ten…”

Dzień dobry, dobrzy Ludzie!

Artykuł „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”, czyli kiedy ruch to zdrowie, a kiedy niekoniecznie pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/wazne-sa-tylko-te-dni-ktorych-jeszcze-nie-znamy-czyli-kiedy-ruch-to-zdrowie-a-kiedy-niekoniecznie/feed/ 4
Las leczy – czyli o tym, czy jesteśmy bardziej światowi, czy bliżej nam mentalnie do lasu https://stomalife.pl/blog-stomalife/las-leczy-czyli-o-tym-czy-jestesmy-bardziej-swiatowi-czy-blizej-nam-mentalnie-do-lasu/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/las-leczy-czyli-o-tym-czy-jestesmy-bardziej-swiatowi-czy-blizej-nam-mentalnie-do-lasu/#comments Fri, 19 May 2023 09:25:37 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=895 Czasami miewamy się za światowców, częściej – za ludzi z miasta… Tymczasem liczne obserwacje i badania dowodzą, że naszym naturalnym środowiskiem jest – las… To tam, wśród natury, spędziliśmy – jako gatunek najwięcej czasu. Żyliśmy w lasach, później w osadach – niedaleko lasu i na wsiach w otoczeniu natury.Kolor zielony i szeroko pojęty temat przyrody, ... Dowiedz się więcej

Artykuł Las leczy – czyli o tym, czy jesteśmy bardziej światowi, czy bliżej nam mentalnie do lasu pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Czasami miewamy się za światowców, częściej – za ludzi z miasta… Tymczasem liczne obserwacje i badania dowodzą, że naszym naturalnym środowiskiem jest – las…

To tam, wśród natury, spędziliśmy – jako gatunek najwięcej czasu. Żyliśmy w lasach, później w osadach – niedaleko lasu i na wsiach w otoczeniu natury.
Kolor zielony i szeroko pojęty temat przyrody, mamy gdzieś w głowie, w najgłębszych zakamarkach umysłu. W chwilach, gdy nam ciężko, gdy stres rozbija skalę i marzymy o tym, by uciec, pojawia się myśl o lesie, przestrzeni i przyrodzie. Kojarzymy ją z bezpieczeństwem, dobrem, pożywieniem i życiem.

Kiedy ewolucja i rewolucja – technologiczna, popchnęły świat naprzód ludzie częściej zaczęli wybierać miasta, jako miejsca lepsze do życia. Rokujące i dające cały wachlarz możliwości.
Z czasem, okazało się, że i owszem, pomagają się rozpędzić i nadają tempo, ale, poza przebodźcowaniem za mniejsze lub większe pieniądze, zmęczeniem i ogromnym stresem nie oferują nic z kategorii: zdrowie, szczęście i dobrostan głowy.

Do podobnych wniosków w latach 80-tych doszli Japończycy. Większości kojarzą się z pracą ponad siły, ogromnym zmęczeniem, stresem i depresją.
Ponoć wielu Japończyków zabijają często dwie rzeczy
– karoshi, czyli śmierć z przepracowania, choć przybiera formy różnych chorób,
– samobójstwa, czyli śmierć z przepracowania, choć przybiera formy różnych powodów. To oczywiście mocne uogólnienie. Niemniej, to właśnie praca bez możliwości odpoczynku i brak opcji, by to zmienić, bo kultura tego nie przewiduje jest dla Japończyków powodem depresji, niewłaściwej optyki i często krokiem do ostateczności.

By odmienić ten trend i nauczyć Japończyków odpoczynku w latach 80-tych wprowadzono program Shinrin-yoku. Pojęcie to w dosłownym znaczeniu oznacza: „spędzanie czasu wśród drzew”.
Naukowcy rekomendowali, że nie ma lepszego sposobu na relaks i powrót do harmonii, bo leśna terapia doskonale wpływa na nasze zdrowie fizyczne i psychiczne. Obniża ciśnienie, poprawia odporność i pomaga zredukować stres.

Już jeden dzień spędzony na łonie natury powoduje wzrost komórek NK (NK – natural killers, to komórki układu odpornościowego, które odnajdują i niszczą komórki rakowe i te, które zaatakował wirus).
Co warto podkreślić, udowodniono, że komórek tych nie przybywa gdy kontakt z przyrodą ograniczymy do spaceru po zakopiańskich Krupówkach i oglądania gór i rosnących na nich drzew z perspektywy deptaka lub kawiarnianego ogródka. 😉
To tak nie działa. Ponieważ, by rzeczywiście odczuć dobroczynne działanie drzew należy, jak to powiedzieli Japończycy, zanurzyć się w przyrodzie.

Stawka w tej życiowej grze jest wysoka, zważywszy na to, jak szeroki wachlarz pomocowy oferuje nam las. Podkreślić należy – zupełnie za darmo. By poczuć się lepiej wystarczy ponoć 20 minut dziennie zielonych kąpieli w lesie, parku i w polach, gdzie szumią drzewa. Wg Japończyków 2 godziny spaceru kilka razy w tygodniu dadzą podobny efekt.

A na czym efekt ów polega? Na zaufaniu naturze, która odpłaca tym, co najlepsze.
Spróbujmy ruszyć w plener, teraz, wiosną. Nie ograniczając się do jednego wyjścia, praktykujmy takie dbanie o siebie co najmniej raz, może nawet dwa razy w tygodniu, a szybko przekonamy się, że:

– zieleń pomaga odpocząć oczom zmęczonym smartfonem i komputerem (uwaga! działa, jeśli tylko patrzymy przed siebie i wokół, zamiast w smartfona, szukając zasięgu)
– poprawia samopoczucie i powoduje spadek ciśnienia krwi
– obniża poziom hormonu stresu
– koi nerwy i przywraca równowagę, utraconą w ciągu codziennego pędu
– redukuje gniew, niepokój i znużenie
– mimo fizycznego zmęczenia wędrówką – dodaje energii
– doskonale wpływa na sen
– wzmaga apetyt ale – dobrze też działa na sylwetkę
– wspomaga produkcję serotoniny – hormonu szczęścia. Wdychając aromat lasu czujemy się spokojniejsi i szczęśliwsi.

Coraz głośniej i coraz częściej mówi się, że w lesie można znaleźć siły do walki z depresją, że pomaga nie tylko farmakologia. Także natura ma wiele do zaoferowania w kwestii przywrócenia zdrowia i radości życia.

Oczywiście nie należy rezygnować ze zdobyczy technologii, terapie są dobre, leki pomagają. Warto jednak wspomóc te możliwości o kolejne cegiełki mocy.

I nie denerwujmy się, że nie działa od razu. Że nie odpręża, że ciśnienie nadal wysokie, a w głowie ledwo przejaśnienia a nie czysty błękit. Wg wieloletnich obserwacji Japończyków, łatwiej i szybciej relaksują się osoby spokojne, te impulsywne i energiczne, potrzebują więcej czasu.

Ponoć kiedyś wszystko było prostsze. To było zanim wprowadziliśmy technologię, która z definicji miała nam ułatwić i usprawnić życie, żebyśmy mieli czas się nim cieszyć. Jednak coś poszło nie tak i teraz szukamy sposobu, jak odpocząć od tych ułatwień i usprawnień.

Las poleca się o każdej porze roku, dnia i o każdej godzinie. Nie ocenia, nie pospiesza, nie wywiera presji. Jest i czeka. Na Ciebie też, drogi Czytelniku 🙂

Na zdjęciach do osobistych zachwytów i terapii własnej poleca się Beskid Śląski. Zawsze piękny i terapeutyczny a co najważniejsze – absolutnie dla każdego i w cenie, jakiej nie pobiją żadne dyskonty. To wszystko bowiem jest totalnie za darmo, a jak mawia mój znajomy student – jak za darmo, to uczciwa cena 🙂

Dzień dobry dobrzy Ludzie!

Artykuł Las leczy – czyli o tym, czy jesteśmy bardziej światowi, czy bliżej nam mentalnie do lasu pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/las-leczy-czyli-o-tym-czy-jestesmy-bardziej-swiatowi-czy-blizej-nam-mentalnie-do-lasu/feed/ 4
Matura – czy to naprawdę egzamin „dojrzałości” czy tylko zwykła semantyka? https://stomalife.pl/blog-stomalife/matura-czy-to-naprawde-egzamin-dojrzalosci-czy-tylko-zwykla-semantyka/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/matura-czy-to-naprawde-egzamin-dojrzalosci-czy-tylko-zwykla-semantyka/#comments Thu, 04 May 2023 18:36:45 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=727 Maj – miesiąc kojarzący się ludziom z przebudzeniem sensu. Z nowymi szansami, z częstszym odpoczynkiem i błogim nic-nie-robieniem. Taaak… powiedzcie to Drodzy, Kochani, wszystkim maturzystom 🙂 To, co jednym kojarzy się z najpiękniejszym czasem w roku, im z ostatnią prostą i hektolitrami kawy albo i czegoś innego, czego, warto tu podkreślić, nie pochwalamy ani trochę! ... Dowiedz się więcej

Artykuł Matura – czy to naprawdę egzamin „dojrzałości” czy tylko zwykła semantyka? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Maj – miesiąc kojarzący się ludziom z przebudzeniem sensu. Z nowymi szansami, z częstszym odpoczynkiem i błogim nic-nie-robieniem.

Taaak… powiedzcie to Drodzy, Kochani, wszystkim maturzystom 🙂

To, co jednym kojarzy się z najpiękniejszym czasem w roku, im z ostatnią prostą i hektolitrami kawy albo i czegoś innego, czego, warto tu podkreślić, nie pochwalamy ani trochę! 😉
Kiedy naród szykuje się na długi weekend oni organizują wieczorki z Lalką. Kiedy pekluje mięsko na grilla, oni mają nockę z Panem Tadeuszem i karmią z Zosią domowe ptactwo. Ostatnią sobotę przed „godziną 0” spędzą pewnikiem na Weselu. Z kolei niedzielę, tuż przed, gdy już nic do głów nie wchodzi, będą ćwiczyć z Konradem-Gustawem Wielką Improwizację…

I to wszystko po to, by w przeważającej liczbie przypadków otworzyć sobie furtkę do kolejnych takich maratonów. Tylko teraz już wyżej, na studiach.
Eeeech…. życie… 😉

– Po co to wszystko? – zapyta ktoś filozoficzne…
– Ja przeżyłem, młody też da radę! – powie ktoś inny…

No właśnie…. Wielu z nas pamięta tamten czas. Odświętne ubranka. Buciki, które skutecznie odciągały uwagę od stresu. Niby eleganckie i całkiem całkiem, ale jednak piły i gniotły jak licho, bo kupione na ostatni moment, przez co nie miały szans przejść bojowych pierwszych dwóch kilometrów, by się dopasować do stopy. Czemuż się dziwić. Młodzież to gatunek ceniący sobie wygodę i luz. Tak było, tak jest i pewnie już pozostanie 😉 Większość z nas przyzwyczajona do obuwia sportowego, ni jak nie umiała się odnaleźć w tych wypastowanych do błysku lakierkach, spódniczkach za kolanko tudzież spodniach prasowanych w kant ostry, jak brzytwa.

Ale co tam narzekać, to wszak „egzamin dojrzałości”. Ni jak wtedy nie rozumiałam, co ma jedno do drugiego. I dziś tak samo nie potrafię połączyć tych niewygodnych ciuchów z dojrzałością…
I nie, nie chodzi o to, by totalnie zrezygnować z pewniej odświętności. Odróżnianie i wyróżnianie sytuacji strojem jest jak najbardziej w porządku. Ja ciut byłabym tylko bardziej wstrzemięźliwa w temacie napuszonych tytułów, nazw i określeń 😉 Dlaczego uważam, że są z gruntu przeszacowane i napuszone? Zaraz wytłumaczę 🙂

Maturzysta to człowiek bez mała lat 18 do średnio 20. Blady, chronicznie niewyspany i często mentalnie zmięty, choć w wyprasowanych wspaniałych ubraniach. Dodatkowo wymęczony stresem, natłokiem skumulowanej wiedzy i małą ilością snu potrzebnego przecież, by wszystkie powyższe punkty ogarnąć. Co w takiej sytuacji może pójść nie tak? Wszystko! Absolutnie wszystko.
Zatem, czy to, że człowieka lat 18 do 20 nagle zjada stres tak potworny, że nie potrafi wydusić słowa ani werbalnie ani na piśmie, naprawdę jest oznaką, tego, że jest niedojrzały?

Co ma dojrzałość do faktu, że Ci młodzi ludzie, umęczeni tempem, stresem, brakiem snu i często także na dokładkę niewygodną garderobą, po prostu się zatną, bądź palną coś totalnie nie w kontekst?
Wtedy nie miałam pojęcia, i nie mam go dziś 🙂

Podejrzewam, że stan owego kompletnego zacięcia bądź plecenia andronów w „chwili wielkiej dojrzałościowej próby” wiązać się może raczej z większą wrażliwością i delikatnością młodych ludzi niż z ich dojrzałością lub jej brakiem.
Warto w tym miejscu podkreślić wyraźnie, iż mimo stresu, zmęczenia fizycznego i psychicznego oraz wielokrotnej utraty wiary we własne siły, nie rzucili wszystkiego w trzy diabły, lecz wdziali te glansowane mokasyny, spódniczki lub spodnie i poszli. Mimo wszystko poszli, by mierzyć się z własnymi ograniczeniami, słabościami i lękiem. I to, Drodzy, Kochani uważam za akt dojrzałości. To i nic więcej 🙂

Matura jest ważna. Tak jak i ważnych jest wiele innych rzeczy. W zależności, od tego , co jest dla kogo priorytetem.

Załóżmy, że jednak jest nim matura. Otwiera ona drogę do dalszej nauki, do rozwoju, do kariery zawodowej i lepszego, ponoć, życia. Dlatego tak ważne jest, by ją dobrze zdać. I to jest absolutna prawda. Nie ma co bagatelizować i umniejszać jej prestiżu. Jako dawna maturzystka i mama maturzystów wiem dobrze, jak wielkie to miało dla człowieka znaczenie i jak dobrze zrobiło na psychikę, gdy okazało się, że rzeczywiście otwarła te drzwi nowych możliwości.

Do tego jednak by było dobrze, musiało być ciężko… Choć nie bądźmy zakłamani, te kilkanaście kilkadziesiąt lat temu, wszystko było łatwiejsze. Prócz matury, rzecz jasna. 😉
Ona po prostu, od zawsze, trzyma pewien poziom i trzeba do niego dorosnąć. Zwłaszcza, mentalnie. Mam tu na myśli samo przygotowanie się do egzaminu, czas poprzedzający maturę. Moje pokolenie miało czas, by przed maturą chodzić do kina, wyjść na spacer, na gitarowe wieczory nad morzem i na romantyczną randkę. Potem była powtórka materiału, który był logicznie poukładany i do ogarnięcia. Następnie te mokasyny i spódniczki i już… Daliśmy radę…

Dziś nie możemy mówić, że teraz jest tak samo. Nie patrząc na obecne okoliczności, a jedynie biorąc pod uwagę fakt, że „my daliśmy radę”. Nie jest tak samo. Ani trochę. Ci, którzy mają dzieci w szkołach podstawowych i średnich wiedzą to dokładnie.
Dzieci i owszem chodzą do szkoły, ale to ciut inna szkoła niż kiedyś. Przychodząc, po lekcjach do domu, w pędzie spożywają posiłek, a potem otwierają podręczniki i zasiadają nad nimi na kolejne kilka godzin… Jeśli mają zajęcia dodatkowe lub korepetycje, cała sprawa opóźnia się o kolejne kilka godzin, zabierając je z puli przeznaczonej na sen… To właśnie codzienność ucznia XXI wieku.
Dotyczy to zwłaszcza ósmoklasistów i maturzystów. To, do czego uczęszczają nasze dzieci to ni mniej ni więcej szkoło-praca. Taki trochę kombinat na dwie, a nawet trzy zmiany… Młodzież nie ma czasu na kino, zdrowy ruch na świeżym powietrzu i gitarowe wieczory.
By kiedyś było lepiej dziś muszą coś poświęcić. Poświęcają więc…. Najczęściej czas przeznaczony na zdrowy posiłek, na ruch i na sen. Bo innego pola manewru nie widzą. Po prawdzie, innego nie ma, jeśli chce się tą maturę zdać na jako takim poziomie.

Drodzy Rodzice, nie oczekujmy na siłę, nie wywierajmy presji…. Nie każdy musi na medycynę, prawo czy aktorstwo. Zwłaszcza, że dzieci na początku swej dorosłej drogi bardzo świecą światłem odbitym od rodziców. Chcąc zadowolić nas poświęcają to, co najważniejsze – własne zdrowie i jasny umysł.

Nasze dzieci to piękne, wspaniałe Stworzenia, z przepięknymi jasnymi skrzydłami. Owszem kulawy system zakurzył te skrzydła i mocno wytarmosił, ale one są… Czasem wystarczy kilka słów, by znów odzyskały blask i chęć do lotu. Może warto jutro, przed tą matematyką czy językiem angielskim:

  • nie martw się
  • zawsze będę Cię wspierać
  • wróć szybko, będą Twoje ulubione naleśniki
  • kocham Cię bez względu na to, czy zdasz czy nie
  • jestem z Ciebie dumna
  • jesteś moim cudem i żaden egzamin tego nie zmieni
  • odpocznij, zrobię Ci kakao,
  • jeśli coś nie pójdzie, to nie będzie koniec świata, coś wymyślimy.

Drodzy Maturzyści, już teraz jesteście zwycięzcami. Wszyscy bez wyjątku. Przeżycie tego szalonego przedmaturalnego pędu i dobrowolne wejście w oko cyklonu, tylko po to, by przekonać się że dacie radę doprowadzić ten temat do końca, to ogromne świadectwo odwagi. Wielu z Was przygotowywało się długo i mocno do tego czasu, a gdy już nadszedł, bardzo wielu z Was wzięło odpowiedzialność za swoje czyny. I to jest właśnie dojrzałość 🙂

Kiedy już opadnie maturalny kurz to będzie szansa spojrzeć na wszystko na chłodno. Spokojnie dopasować okoliczności do możliwości. A są one, dla wielu z Was naprawdę wspaniałe! Ograniczać je może tylko Wasza wyobraźnia 😉
Za Wami stoi młodość, często dobre zdrowie, lawina pomysłów i zapał w ich realizacji. Matura jest ważna, ale ważniejsi jesteście Wy.
Życzę Wam, by poszła jak z płatka, by okazała się tylko pagórkiem w drodze do kolejnych celów, byście w końcu mieli czas i na kino, i na góry i na gitarowe wieczory 🙂

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂

Artykuł Matura – czy to naprawdę egzamin „dojrzałości” czy tylko zwykła semantyka? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/matura-czy-to-naprawde-egzamin-dojrzalosci-czy-tylko-zwykla-semantyka/feed/ 2