Blog STOMAlife https://stomalife.pl/blog-stomalife/ Fri, 01 Sep 2023 08:22:27 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.3.1 Słowa czy czyny? Co jest ważniejsze? I, w związku z tym, na kogo nakrzyczy miś? https://stomalife.pl/blog-stomalife/slowa-czy-czyny-co-jest-wazniejsze-i-w-zwiazku-z-tym-na-kogo-nakrzyczy-mis/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/slowa-czy-czyny-co-jest-wazniejsze-i-w-zwiazku-z-tym-na-kogo-nakrzyczy-mis/#respond Thu, 31 Aug 2023 20:06:50 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=2386 Potrzebujemy ich jak powietrza. By żyć, a nie tylko biologicznie funkcjonować na wgranym demo: wstawanie co rano – praca – powrót do domu (z reguły późny) – sen – wstawanie…  Dają napęd, siłę, motywację a także budują i niszczą oraz – łamią i rosną skrzydła. SŁOWA Nas, pokolenie czasów słusznie minionych, wychowano w przekonaniu, że ... Dowiedz się więcej

Artykuł Słowa czy czyny? Co jest ważniejsze? I, w związku z tym, na kogo nakrzyczy miś? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Potrzebujemy ich jak powietrza. By żyć, a nie tylko biologicznie funkcjonować na wgranym demo: wstawanie co rano – praca – powrót do domu (z reguły późny) – sen – wstawanie… 

Dają napęd, siłę, motywację a także budują i niszczą oraz – łamią i rosną skrzydła. SŁOWA

Nas, pokolenie czasów słusznie minionych, wychowano w przekonaniu, że nie słowa się liczą lecz czyny. Że po owocach ich poznacie, że podziwiać należy czyny, nie słowa (Demokryt) a także, że miarą człowieka to one są, a nie słowa…

Nie można odmówić przysłowiom i ludowym mądrościom – mądrości. Nie tylko ludowej. Należy jednak zauważyć, że te potężne myśli nie biorą pod uwagę ważnego czynnika.
A mianowicie tego, że do każdego wielkiego czynu motywują często właściwe słowa. I że to dzięki nim, człowiek nabiera mocy, dzięki czemu jego czyny mierzone są wtedy miarą, a nie ledwo – miarką.  

Choć brzmi to obrazoburczo, bo przecież za tą teorią stoją myśliciele i autorytety, to myślę sobie jednak, że to nie do końca tak jest z tymi proporcjami w ważności czynów i słów.,..

Generalizowanie, kategoryzowanie i ubieranie jakiejś idei, może nawet mądrej,  w niezbity, nie znoszący innej opcji, pewnik – trąci naszym zwykłym, dobrze znanym i będącym mocno na cenzurowanym – STEREOTYPEM. 

Ze stereotypów można zrobić kolekcję, bo tyle ich mamy na podorędziu. Stereotypy to takie złote myśli, które złote są tylko z zasady. W najlepszym wypadku to tombak. Choć częściej jakością przypominają zwykłą, pozłacaną farbkę. Taką, którą stosować można na kartach zdrapkach.   

Nie twierdzę, że czyny, te szczere i z serca, (bo zakładamy, że chwalić się należy takimi) są mniej ważne niż słowa. Ja tylko uważam, że nie można nie doceniać słów. Z prostej przyczyny. 

Są dopełnieniem czynów.

Świat XXI wieku pokazuje najlepiej, że SŁOWA SĄ WAŻNE. Nie tylko tworzą solidną podwalinę pod czyny ale też ratują głowę a także – międzyludzkie więzi. I, co jest nie bez znaczenia dodają także sił do walki z przeciwnościami. Zwłaszcza we wszechobecnych social mediach. 

Coraz głośniej mówi się o tym, że słowa mogą też krzywdzić. A nawet – zabijać. I to zarówno prawdziwe, jak i symbolicznie. To one potrafią doprowadzić do samoizolacji, ciężkiej depresji a nawet do targnięcia się na własne życie. Te pędzące po internetowych łączach nasiąknięte złem i jadem zlepki liter tworzone są przez zwykłych ludzi. Anonimowo. A to znaczy, że, jak myśli wielu – bez konsekwencji. Złych komentarzy nie piszą jacyś tam „źli ludzie z marginesu”. Te nienawistne, bezrefleksyjne i okrutne zlepki wychodzą nierzadko spod palców ludzi miłych. grzecznych. Zawsze mówiących „dzień dobry”. Ułożonych. Często z dobrą pracą i poważaniem. Choć nie tylko. Równie często używa ich młodzież. A nierzadko także i dzieci…

Widziałam kiedyś taką grafikę:

— Szef krzyczy na mężczyznę.

— Mężczyzna – czyjś mąż, krzyczy na żonę.

— Żona – czyjaś matka krzyczy na synka.

— Synek krzyczy na misia.

— Pozostaje pytanie… Na kogo nakrzyczy miś?

Stereotyp? Jakoś nie sądzę.

Od zawsze naśladujemy. Chłoniemy z otoczenia. I – przenosimy, te samorodne lub zassane z otoczenia emocje. Czasami całą parę ładujemy we własną głowę. Czasami w pięści (tu mamy przykład czynów nie z wzniosłych sentencji). Nierzadko także, ten wielki zły i niszczący ładunek emocji pakujemy w słowa, a potem w internet. Lub tradycyjnie, w twarz najbliższych. Jakże często bezbronnych… 

Jakie są efekty w cyfrach mówią statystyki. A te znamy aż za dobrze.

Bo wbrew obiegowej opinii czerpanej ze stereotypów, słowa mają moc… Kto twierdzi, że się nie liczą, nie wziął pod uwagę wszystkich elementów, z jakich składa się nasze tu ludzkie bycie. A składa się nie tylko z czynów a także ze słów. 

Co ciekawe, choć chyba każdy na własnej skórze odczuł, choć raz, ich wielką moc – i tę budującą i tę destrukcyjną, to częściej w stosunku do bliźnich i tak wielu z nas użyje tej drugiej.

1/ Mogłeś to zrobić lepiej – to do synka, który umył naczynia, chcąc ci zrobić niespodziankę.

2/ Tylko 3? Nie stać cię na więcej? – to do córki, która jest słaba z matmy, ale siedziała po nocach by zdać te macierze i byś była z niej dumna.

3/ Wyglądasz strasznie, może dam ci numer do mojego dietetyka? – to do kobiety w trakcie sterydoterapii

4/ Te buty są okropne. Nie do wiary, że mamy te same geny, powinieneś mieć lepszy gust – to o samodzielnym zakupie naszego nastoletniego dziecka

5/ Nie zasługujesz na miłość – to do córki, która chce budować swój związek bez porad matki 

Brzmi znajomo? Oby nie… Być może znajomo będą brzmieć alternatywy tych wypowiedzi, zasłyszane gdzieś daleko, w alternatywnym świecie. I oby tak właśnie było 🙂

No to lecimy:

1/ – Wspaniała niespodzianka, dziękuję, jesteś cudownym pomocnikiem.

2/ – Na matmie nie kończy się świat – jestem z ciebie dumna.

3/ – Jak się czujesz? Mogę ci jakoś pomóc? Zadzwoń jak będziesz miała ochotę pogadać.

4/ – No brawo. Odważne! I idealnie pasują do Twojego stylu.

5/ – Zasługujesz na miłość. Walcz. Będę cię wspierać. 

Mało tu czynów, chyba, że za takowe uznamy lenistwo i zaniechanie w dbaniu o relacje, choć to raczej anty-czyny.

Słowa są ważne, tak samo jak czyny. 

Skupiajmy uwagę więc na słowach, to będziemy mogli być dumni z czynów. 

Uczmy dobrych słów nasze dzieci i uczmy… siebie samych. 

Jakoś tak się złożyło, że ostatnio byłam w pewnym sklepie w godzinach tuż przed zamknięciem, i jednocześnie, także tuż przed długim weekendem. Zewsząd czuć było grillowane mięsko i zapach ognisk. Spodziewałam się więc amatorów piwa i karkówki. Tymczasem w sklepie spokojnie. Kolejek żadnych. Cicho, miło i kilku snujących się sennie klientów. 

Choć przyszłam po coś innego przypomniałam sobie, że kończy mi się sok. Na półce stały różne soki, choć bardziej pasuje określenie: “sokopodobne” mikstury. Sięgnęłam po jedną z butelek usiłując przeczytać to drobniejsze niż mak pismo. Musiałam wyglądać na rozpaczliwie potrzebującą okularów (na codzień nie noszę) kiedy tak bezradnie przysuwałam i odsuwałam butelkę sprzed twarzy usiłując wyostrzyć wzrok. 

Nagle zza pleców usłyszałam: – może pożyczę Pani okulary? Widzę, że mamy podobny problem.

Przede mną stał mile wyglądający szpakowaty pan, który z błyskiem humoru w oczach wyciągał do mnie rękę z okularami wyjętymi z etui. Wszystkiemu przyglądały się nastoletnie dzieciaki pana jegomościa. I nie wyglądały na specjalnie zdziwione.

– Używam do czytania, powinny pomóc. Ciągnął szpakowaty gość dając mi czas na przybranie bardziej inteligentnej miny…

– Dziękuję, naprawdę nie trzeba. Udało mi się w końcu błyskotliwie wydukać, kiedy już opanowałam zdziwienie, że w sklepie, wśród ludzi zajętych tylko sobą ktoś popatrzył dalej niż w komórkę, albo na czubek własnego nosa.

– Ale jak nie trzeba, skoro widzę, że trzeba. I to bez okularów – czarująco nalegał. Wzięłam więc te okulary i spojrzałam. 

Dojrzałam literki i cyferki!  8% soku w soku. Skandal!! 

Oddalam gościowi okulary, dziękując. Na co on odpowiedział. – Nie ma za co. Trzeba sobie pomagać. Wszyscy jesteśmy ludźmi. I tylko to nam, tak naprawdę, pozostało.

Morał? Nawet w wiadomym sklepie, o prawie że nieludzkiej porze można się przekonać, że czyny i słowa genialnie się uzupełniają, zwłaszcza, gdy są nośnikami bezinteresownego dobra.

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂

 

Artykuł Słowa czy czyny? Co jest ważniejsze? I, w związku z tym, na kogo nakrzyczy miś? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/slowa-czy-czyny-co-jest-wazniejsze-i-w-zwiazku-z-tym-na-kogo-nakrzyczy-mis/feed/ 0
Motywacja – i czy zawsze „chcieć to móc” znaczy móc, choć tak naprawdę to wcale się nie chce https://stomalife.pl/blog-stomalife/motywacja-i-czy-zawsze-chciec-to-moc-znaczy-moc-choc-tak-naprawde-to-wcale-sie-nie-chce/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/motywacja-i-czy-zawsze-chciec-to-moc-znaczy-moc-choc-tak-naprawde-to-wcale-sie-nie-chce/#respond Mon, 28 Aug 2023 18:50:43 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=2343 CHCIEĆ TO MÓC. No I fantastycznie. Zacna to maksyma. Taka lapidarna, pełna wyrazu i od razu nadająca kierunek działania. Gdzie haczyk? Jest w zasadzie tak samo mocarna jak i krótkowzroczna.W swej prostocie zakłada bowiem, że nie ma rzeczy niemożliwych, bo zawsze wszystko się chce. Narzucając pewien imperatyw, tok myślenia i działania nie uznający innych opcji ... Dowiedz się więcej

Artykuł Motywacja – i czy zawsze „chcieć to móc” znaczy móc, choć tak naprawdę to wcale się nie chce pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

CHCIEĆ TO MÓC. No I fantastycznie. Zacna to maksyma. Taka lapidarna, pełna wyrazu i od razu nadająca kierunek działania. Gdzie haczyk? Jest w zasadzie tak samo mocarna jak i krótkowzroczna.
W swej prostocie zakłada bowiem, że nie ma rzeczy niemożliwych, bo zawsze wszystko się chce. Narzucając pewien imperatyw, tok myślenia i działania nie uznający innych opcji sprawia, że ludziom często nie tyle się nie chce, co wręcz – odechciewa. Więc kiedy słyszę buńczuczne pełne sił hasło: „chcieć to móc” w głowie pojawia się jedno pytanie – a co jeśli… nie?

CO WOBEC TEGO Z MOTYWACJĄ?
Motywacja to słowo, które zgubiło się trochę w tej zamaszystej złotej myśli. Odstawiona na bocznicę siedzi i patrzy, jak z wielkich chęci wychodzi równie wielka niemoc. Wiele dziś mamy modnych chwytliwych słów. Klikają się dobrze, sprzedają jeszcze lepiej. Robią za podstawę reklamy i budowania zasięgów… Motywacja to kolejne z takich wyświechtanych słów, i dziś i owszem głośno wybrzmiewa, ale tak naprawdę nie niesie merytorycznej treści. Nie uczy. Nie pomaga, Nie buduje. A już na pewno nie motywuje i nie sprawia, że człowiek naszych czasów czuje, że nad czymś panuje.

A motywacja jest ważna. Jest też bardzo potrzebna. To takie słówko z wielką siłą, które jest mocą sprawczą do rzeczy małych, większych i tych wiekopomnych.
Każda inicjatywa bez niej spali na panewce. Wierząc ludowej mądrości – to taki słomiany zapał, który tak jak szybko się pojawia, tak i błyskawicznie znika.. Działać bez motywacji, to trochę tak, jak budować dom na podstawie chwilowej zachcianki. Bez planu i długofalowych chęci. Taki nagły zryw starcza do postawienia fundamentów. Co dalej? Czas pokaże. Choć często bywa tak, że utożsamiamy niedokończony projekt z porażką. A kto by chciał reanimować porażkę? No właśnie…

Motywacja to taki niematerialny suplement. Poprawiacz jakości życia i bycia. Powoduje on, że nam jakoś łatwiej i lepiej żyć. Lżej oddychać. To motywacja nadaje życiu rytm i wprawia je w ruch. Ukazuje cel i podpowiada drogę do niego. Sprawia, że mamy poczucie sensu życia, które cieszy i powoduje, że co rano chce się wstawać z łóżka i robić te wszystkie rzeczy potocznie zwane życiem.
I można je robić dobrze. Z chęcią, mocą i poczuciem panowania nad czymkolwiek. A można ot tak, pozorować to życie. Byle zleciało o wieczora. Bo wieczorem, to wiadomo, idzie się w kimę by choć parę godzin znieczulić się snem. I nie myśleć. I rano zobaczyć co będzie. A nuż coś drgnie. Nie drgnie samo. Z takim podejściem, to jakichś spektakularnych widoków na super rano i fajną resztę życia to raczej – nie ma co się spodziewać.

Wiek XXI to wiek wszelakich chorób, problemów i bolączek. Tak, wiem, mam świadomość, że w wiekach poprzednich też nie było wszystkim tak z góreczki. Ale – my, dziś, to już lepszy świat. Mamy te wszystkie fajne rzeczy, które z definicji mają nam pomóc. Pomóc zrelaksować się. Naprawić. Zregenerować. Odpocząć. I… zmotywować.

Czy pomagają? Aaaa to już zupełnie inna opowieść. 😉

Motywacja jest czymś, z czym my, ludzie XXI wieku mamy wielki problem. Powodem takie stanu rzeczy mogą być pojedynczo lub w wersji kombo – hurtem:

– tryb życia włączony na działanie bez odpoczynku
– przebodźcowanie,
– przemęczenie,
– zniechęcenie,
– zaburzenia snu,
– obniżony nastrój prowadzący nierzadko do depresji.

Ironią losu jest fakt, że to, co powoduje brak motywacji, jest jednocześnie jej efektem. Nie mamy motywacji, bo jesteśmy przemęczeni. Jesteśmy przemęczeni, bo nie mamy motywacji, by coś zmienić.

Motywacja jest zatem ważna. Bardzo. I trzeba robić wszystko, by znów wróciła. I by chciała zostać na dłużej. Jak ją odzyskać? Czy to w ogóle jest możliwe? I od czego zacząć? Od samych podstaw. Choć to żmudna i trudna droga.

Trzeba zmienić i przepracować to, co ją niszczy. Innymi słowy, odwrócić to, co ją blokuje.

– niwelować ilość bodźców w najbliższym otoczeniu, zwłaszcza przed snem,
– odpoczywać,
– pozwalać sobie na małe codzienne przyjemności,
– więcej spać i szukać sposobów na sen jakościowy,
– stawiać na odprężający kontakt z przyrodą.

Brzmi prosto i „robialnie”. Proste jednak nie jest, choć „robialne”, już tak. Życie, jakie narzuca pędzący świat pokazuje, że w wielu przypadkach, nie sposób wdrożyć, wprost z marszu wszystkich tych punktów na raz. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że podjęta próba generalna wrzucenia sobie zbyt wielu oczekiwań, spali na panewce. To z kolei spowoduje jeszcze większy brak motywacji do kolejnych działań. Wrócimy do punktu wyjścia, zanim zdążymy wystartować z bloków.

Zostańmy w tych blokach./ Przygotowani do startu. Czujni. Wiedząc jednak, co powinno zadziałać, warto jednak podjąć wyzwanie. Droga do celu będzie długa, żmudna i pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji. Jednak – stawką jest życie. Dobre i jakościowe. Być może nawet, dzięki temu – długie i zdrowe.

Zatem, bez pieśni na ustach, bez hardej dewizy: chcieć to móc, róbmy małe kroki. Powoli, niepozornymi czynami zmieniajmy świat wokół siebie. Zaczynając od rzeczy małych.

– przerwa na herbatę, bez telefonu i komputera
– w tym czasie choć parominutowy wizualny kontakt z naturą.
– rower zamiast tramwaj.
– do sklepu piechotą zamiast uberem
– warzywo zamiast batonika
– książka zamiast telefonu
– kontakt na żywo, zamiast przez komunikator

Te małe puzzle, pojedynczo znaczą bardzo niewiele, ale połączone, tworzą wielce obiecującą całość.

I nie trzeba specjalnie umieć w puzzle. To tylko taka metafora. Bo, jakby tak porównać te tematy, to i puzzle i życie to układanki wymagające czasu, cierpliwości i pokory. Do ułożenia obu trzeba też motywacji i chociaż zarysu planu działania.
Wielu nie lubi puzzli, bo trudne i bardzo czasochłonne. Co ciekawe ale wcale nie zaskakujące – za to samo można nie lubić też życia.
Często nie lubimy czegoś z automatu. Bo inni nie lubią, I nie próbujemy, czy my też tak faktycznie mamy, czy to tylko sugestia.
Może zatem, warto spróbować wziąć w swoje ręce tę własną życiową układankę. I jeśli tylko nie wrzucimy sobie za dużo na raz, to istnieje spora szansa, że się nam naprawdę spodoba 🙂

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂

ps. dzisiejsze zdjęcia przestawiają wicokrzew, który nie chciał zostać pod tarasem. I piął się ku słońcu, wbrew narzuconym ramom konstrukcji, mających ograniczyć jego drogę ku marzeniu. Jaką miał motywację? Można się tylko domyślać 🙂 Cokolwiek to było, ważne, że zaistniało, bo przez ten letni czas cieszy oko i motywuje do działania, tych, którzy przez kawowy kwadrans sycą oko zielenią. 🙂



Artykuł Motywacja – i czy zawsze „chcieć to móc” znaczy móc, choć tak naprawdę to wcale się nie chce pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/motywacja-i-czy-zawsze-chciec-to-moc-znaczy-moc-choc-tak-naprawde-to-wcale-sie-nie-chce/feed/ 0
Nie dam rady – dlaczego warto nastawić się na odbiór zamiast na nadawanie. O poczuciu krzywdy, zrozumieniu i cudzych butach. https://stomalife.pl/blog-stomalife/nie-dam-rady-dlaczego-warto-nastawic-sie-na-odbior-zamiast-na-nadawanie-o-poczuciu-krzywdy-zrozumieniu-i-cudzych-butach/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/nie-dam-rady-dlaczego-warto-nastawic-sie-na-odbior-zamiast-na-nadawanie-o-poczuciu-krzywdy-zrozumieniu-i-cudzych-butach/#respond Sat, 26 Aug 2023 21:01:36 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=2317 – Trzeba iść do przodu – słyszymy nie raz.– Trzeba się ogarnąć– Inni mają gorzeji kultowe– nie martw się, jakoś to będzie Brzmi zwięźle, logicznie i bardzo, bardzo nie w porę. Bo jak się niby ma ogarnąć człowiek, który z dnia na dzień został stomikiem? Żył sobie pełnią życia, miał plany, marzenia, dobrą pracę. W ... Dowiedz się więcej

Artykuł Nie dam rady – dlaczego warto nastawić się na odbiór zamiast na nadawanie. O poczuciu krzywdy, zrozumieniu i cudzych butach. pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

– Trzeba iść do przodu – słyszymy nie raz.
– Trzeba się ogarnąć
– Inni mają gorzej
i kultowe
– nie martw się, jakoś to będzie

Brzmi zwięźle, logicznie i bardzo, bardzo nie w porę.

Bo jak się niby ma ogarnąć człowiek, który z dnia na dzień został stomikiem? Żył sobie pełnią życia, miał plany, marzenia, dobrą pracę. W ciągu kilku sekund stracił, to na czym budował swoje jutro, pojutrze, za rok i w ogóle „w przyszłości”.

Czy formułka „inni mają gorzej” zadziała jak dobry plasterek na bezradność człowieka w ostatnim stadium raka, Kiedy jedyne co mu w zasadzie pozostało, to już tylko uporządkować papiery i modlić się, by na koniec nie bolało.

Jak ma iść do przodu ktoś, kto właśnie pochował dziecko, gdy jedyne o czym marzy, to cofnąć się tak daleko, by znów było jak dawniej…

A nie „martw się”? Tak, tę poradę najlepiej chyba spuentowała Maria Czubaszek, pisząc: „[…] nie lubię mówić o swoich problemach. Zazwyczaj i tak nikt ich za mnie nie załatwi. To po co ? Żeby usłyszeć: ,,Nie martw się jakoś to będzie” ? To sama to sobie mogę powiedzieć.”

Można i tak. Choć do takiego hartu ducha wielu dochodzi po długiej i bolesnej drodze, a często nie dochodzi wcale. Pozostając na przystanku z tabliczką – >>NIE DAM RADY<<

Przystanek >>NIE DAM RADY<< oznaczać może jedno – dojście do ściany. Do kresu sił i wytrzymałości. Powody takiego stanu mogą być różne. I, co zatrważające, stan ten, choć nie jest zakaźny, w jakiś niepojęty sposób infekuje coraz więcej osób. Polega na kumulacji złych momentów. Całej, całej masy. Złych, nie obojętnych, nie „takich sobie” i wcale absolutnie nie – zwyczajnie dobrych.
Nikt nie mówi przecież – „więcej szczęścia nie zniosę”, – „jest mi tak dobrze, że dłużej tego nie wytrzymam” lub – „mam tak pozytywny okres w życiu, że chcę go zostawić i ruszyć w Bieszczady”.

Sformułowanie „nie dam rady” zarezerwowane jest dla sytuacji zgoła odmiennych. I dlatego, na wszystkich olimpijskich bogów, zostawmy dla siebie złote myśli i rady ku pokrzepieniu serc, które nie krzepią, ale człowiek mający dość, zwyczajnie ma sił, by to komukolwiek tłumaczyć. Zważywszy, że istnieje obawa, że w odpowiedzi może usłyszeć radę alternatywną, skuteczną i potrzebną, zupełnie jak ta pierwsza.

Ponoć, by kogoś tak naprawdę dobrze zrozumieć, trzeba wejść w jego buty i przejść fragment jego drogi. Spojrzeć jego oczyma, zamieszkać w jego sercu i głowie. I dlatego trudno się starać, skoro i tak nic się nie da zrobić.
Gdyby tak było, to nie byłoby tylu „ozdrowieńców” i zawód psychologa nie miałby sensu. A ma. I to ogromny. Choć nie każdy psycholog wykorzystuje w swojej pracy osobiste doświadczenia zbudowane na własnej krzywdzie, to jednak, mimo to, naprawdę dobry i skuteczny fachowiec potrafi pomóc zmienić „nie dam rady” w: „spróbuję o siebie zawalczyć”. I robi to bez ściągania własnych butów i próby życia cudzym życiem.

By kogoś zrozumieć, by kogoś tak naprawdę zrozumieć i odczuć jego ból nie trzeba stracić bliskiej osoby, ciężko, nieuleczalnie zachorować, mieć wyłonioną stomię lub depresję. Oczywiście to potęguje, wzmacnia efekt empatii i zrozumienia absolutnego. Powoduje też, co niezwykle ważne, że nie sypie się mało fortunnymi radami w stylu: „uśmiechnij się, inni mają gorzej”. Choć życie pokazuje, że wcale nie jest to regułą, bo bywa nieraz, że wół nie pamięta jak był cielakiem. A może właśnie pamięta i uważa, że tak trzeba, „bo tak się robi? Bo tak wypada”?

Wiele rzeczy robimy z przyzwyczajenia, albo temu, że wszyscy tak robią. Często – bo tak robili rodzice i ich rodzice i tak dalej w drzewo genealogiczne aż do jego korzeni.
Dość słaba to metoda, zważywszy na to, jak wiele zmiennych wprowadził świat do życia jego mieszkańców na przestrzeni lat i pokoleń… I choć widać i w przestrzeni publicznej i w naszych małych domowych ojczyznach, że pewne rzeczy z powodzeniem stosowane kiedyś, teraz mają średnie, słabe lub po prostu szkodliwe odwzorowanie w rzeczywistości – nadal są stosowane. Nawet rekomendowane. Jako sprawdzone i działające od wielu lat.
Jednym z najlepszych przykładów jest system edukacji. Podpatrzony w XIX wiecznych Prusach i przeniesiony 1:1 na grunt polskiego szkolnictwa, w którym funkcjonuje do dziś. I to bez większych zmian i modyfikacji. Choć od czasów autora tego projektu, Otto von Bismarcka, zmieniło się przecież wszystko, a najbardziej – dzieci i młodzież.

Podobnie rzecz ma się na wielu innych płaszczyznach.
Naszemu pokoleniu mówiono często:
– przestań się mazać, twardym trzeba być,
– oddaj, nie daj się bić
– nie przesadzaj, świńskie zaczepki zawsze istniały i nikt od tego nie umarł. Wytrzymasz.

I taki styl myślenia funkcjonuje, a właściwie – pokutuje, do dziś. Często też występuje w destrukcyjnej kombo konfiguracji:
– Nie dasz rady? Przestań się mazać. Twardym trzeba być. Inni mają gorzej. Nie przesadzaj. Nikt od tego nie umarł. Wytrzymasz.

I o ile te złote myśli w opcji pojedynczej „co najwyżej” pogłębią poczucie rezygnacji i zniechęcenia, o tyle, w wersji łączonej spotęgują poczucie beznadziei, niezrozumienia, totalnej alienacji i braku opcji na choćby najmniejszą pomoc. I to nie tak, że potok podobnie brzmiących złotych myśli w opcji hurt pada z ust jednego tylko człowieka.
To frazy, zdania, rady i pocieszajki, jakie wielu ludzi słyszy wokół codziennie. Od znajomych. Od przyjaciół. Od rodziców i od własnych dzieci…
I często nie ma do nich przeciwwagi łagodzącej ton tej dobrej rady, która jakby nie intonować, i tak brzmi jak wymówka.
Nie ma żadnego, najmniejszego:
– rozumiem cię.
– Chcesz się wypłakać?
– Masz prawo mieć dość.
– Odpocznij. Ja to zrobię.
– Będę obok, jeśli zechcesz towarzystwa.

Każdy, każdy był kiedyś w takiej sytuacji. Zarówno słyszał podobne frazy, jak i je wygłaszał. Być może te dobre. Zdecydowanie te gorsze i zdawkowe też.

Sesje z psychologiem pokazują, że by kogoś zrozumieć, by kogoś tak naprawdę zrozumieć nie trzeba robić rzeczy, które się robiło z dziada pradziada, bo tak wypada. Nie trzeba wchodzić w jego buty. Nie trzeba też wygłaszać gładkich formułek, które, jak udowodniono – nie pomagają. Trzeba natomiast, wzorem psychologa skupić uwagę na człowieku i tym, co ma do powiedzenia. Słuchać. Nie nadawać.

Patrząc na to przez pryzmat tych dzisiejszych rozważań i zasiedzenia się w pewnej manierze życia – wyobraźmy sobie zatem, że stoimy naprzeciwko człowieka, który wypowiada słowa: nie dam rady

Co mu powiemy?

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂





Artykuł Nie dam rady – dlaczego warto nastawić się na odbiór zamiast na nadawanie. O poczuciu krzywdy, zrozumieniu i cudzych butach. pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/nie-dam-rady-dlaczego-warto-nastawic-sie-na-odbior-zamiast-na-nadawanie-o-poczuciu-krzywdy-zrozumieniu-i-cudzych-butach/feed/ 0
Życie to jest bajka. Kto mówi, że jest inaczej opowiada bajki https://stomalife.pl/blog-stomalife/zycie-to-jest-bajka-kto-mowi-ze-jest-inaczej-opowiada-bajki/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/zycie-to-jest-bajka-kto-mowi-ze-jest-inaczej-opowiada-bajki/#respond Thu, 24 Aug 2023 21:52:29 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=2283 Życie to nie bajka… Konia z karocą temu, kto nigdy nie słyszał takiego zdania w kontekście tego, że jest źle a bywa jeszcze gorzej, i kto twierdzi inaczej, to bajki opowiada. „Życie to nie bajka” to fraza, którą słyszeliśmy nie razi sami często powtarzamy sobie w myślach, gdy chcemy zamortyzować kolejny kopniak od losu.Powtarzamy ją ... Dowiedz się więcej

Artykuł Życie to jest bajka. Kto mówi, że jest inaczej opowiada bajki pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Życie to nie bajka… Konia z karocą temu, kto nigdy nie słyszał takiego zdania w kontekście tego, że jest źle a bywa jeszcze gorzej, i kto twierdzi inaczej, to bajki opowiada.

„Życie to nie bajka” to fraza, którą słyszeliśmy nie razi sami często powtarzamy sobie w myślach, gdy chcemy zamortyzować kolejny kopniak od losu.
Powtarzamy ją też swoim dzieciom, w tym samym celu…. Wszak w bajkach to zawsze szczęśliwe zakończenie, jasno i radośnie, a życie, jak to życie, rządzi się swoimi prawami i nie ma co tego porównywać…

No nie do końca się zgadzam z tym kolejnym stereotypem. Bo właśnie patrząc na to, co wokół – wszędzie widzę nawiązania..

Przykłady? Bardzo proszę

Mała Syrenka jakoś nie skakała pod niebo, mimo, że dostała nogi – ale kosztem głosu.

Jaś i Małgosia, tacy młodzi i już jak Bonnie i Clyde, w wersji bajkowej, niby las, niby zielono, ale po puszczeniu z dymem złej staruszki, trauma została na zawsze.

Śpiąca Królewna przespała całe życie. Obudziła się grubo po czasie i na dokładkę tylko dlatego, że jakiś romantyczny typ skradł jej całusa. Wtedy, za taki czyn dostał on pół królestwa, (nadal) młodą choć przeszło stuletnią żonę i hojnych, kontaktowych teściów. Dziś dostałby w twarz, zakaz zbliżania się i pozew o naruszenie nietykalności cielesnej.

No i jeszcze Kopciuszek… Kopciuszek, jakby się przyjrzeć bliżej, był ofiarą przemocy domowej. Jego siostry, by zasłużyć (uuf, jakie złe słowo) na to, by zostać żoną księcia i mieć chatę bez kredytu, samookaleczały się przycinając sobie piętki, co by nóżęta do pantofelka firmowego się zmieściły…

To bajki Kochani. Wychowaliśmy się na nich… Kształtowały nas kiedyś, a dziś sami często czytamy je dzieciom. Nie analizuję w tym miejscu, czy i jak mocno zryły nam psychikę, czy nie zrobiły tego wcale. Nie to jest przedmiotem tych rozważań. Z resztą, każdy wie sam, jak to było w jego przypadku. A źle chyba nie było aż tak, bo nasze pokolenie, ochrzczone pokoleniem X, na chronicznych i hurtowych psychopatów jednak nie wyrosło.
Bajki uczyły nas odróżniać dobro od zła. To była ich kluczowa rola. Reszta, często niespójnej fabuły i mało fortunnego zakończenia, była po prostu.. bajką. I my o tym z reguły wiedzieliśmy. Tak sami z siebie. Nie trzeba nam było wtedy tłumaczyć, jak dzisiejszym ludziom – za pomocą specjalnych ulotek, żeby się nie sugerować 1:1, bo to grozi śmiercią lub kalectwem. Historia w zasadzie nie zna przypadku tak totalnego zafiksowania na daną opowieść. Natomiast znamiona czasu widać obecnie w tym, że kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, ale dziś istnieje realna szansa, że czytelnik lub czytelniczka obetnie sobie kawałek stopy, by zmieścić ją do najnowszego modelu bucika marki Nike. Albo zatruje się słodyczami, pożarłszy za jednym posiedzeniem, 10 kilo pierników. Co prawda, nie z chatki z piernika ale z Biedronki.
Kto wie jakimi pozwami by się skończyło, gdyby bracia Grimm czy Andersen nadal żyli.

Także ten… Jako żywo widać, że nasze życie to JEST właśnie bajka. Bo tak jak ona, bywa nielogiczne, miewa absurdalne zwroty akcji, a i zakończenie często jakieś takie mało fortunne.

Na konkretach wygląda to z grubsza tak.

Mieszkamy często za górami i lasami, na strzeżonym osiedlu. Czasami nawet ten nasz osiedlowy pałac ma strażnika, to znaczy – portiera.
W obejściu karoca napędzana rumakami – mechanicznymi. Albo i dwie. W zależności od pojemności skarbca, lub wysokości linii kredytowej.
W chatce lub wieży (jeśli kto w bloku mieszka) wspaniały książę lub swojski Shrek, a w Niedalekości Za Bliskiej, zła królowa, co to się często Teściową zowie i dybie na dobre samopoczucie naszego księcia tudzież swojskiego Shreka.

Nie wygląda to bardzo bajkowo? Wprost przeciwnie.
Jest jednak coś, co różni bajki braci Grimm czy Andersena, od naszych. Tamte zostały już spisane. Nic się do nich już dodać nie da. Nic poprawić i zmienić.
Syrenka cierpi choć na zawsze już będzie wyglądać jak milion dolarów.
Jaś i Małgosia mają traumę po dokonanej zbrodni.
Kopciuszek już zawsze będzie skazany na syndrom sztokholmski.
A Dziewczynka z zapałkami nie ożyje.

Natomiast nasze własne, osobiste bajki, to już zupełnie inna – bajka. 🙂
Nasze bajki – wciąż są niedokończone. A to oznacza, że ich przebieg wcale nie musi być tak dramatyczny jak u bajkopisarzy z dawnych lat.

My nasze bajki piszemy sami układając scenariusz i formułując puentę.

Mamy wpływ na to, jaki rozmiar buta nosimy, bo księcia/księżniczkę sobie sami wybieramy. I nie trzeba do tego palców podkurczać. Jedynie oczy otworzyć i buzię zamknąć, nastawiając się na odbiór.
Od piernikowych chatek trzymamy się z daleka, bo cukier nie krzepi, jak twierdził Wańkowicz, podobnie jak toksyczne babunie.
By uwolnić się od patologicznych więzi spotykamy się z psychologiem, który uczy nas mówienia: nie i tego, że od złej, krzywdzącej przeszłości w postaci ludzi bluszczy żerujących na naszym dobru, należy się odciąć a nie zabierać z sobą do pałacu. Bez względu ma to czy to przyszywane siostry i macocha czy ktoś inny.

A gdyby jakiś obcy typ zażyczył sobie nas pocałować. W naszej sypialni. W środku nocy, Przerywając nam zasłużony sen, z pomocą przyszedłby alarm, krzepcy panowie z ochrony, a jeśli typ miałby szczęście podejść za blisko – gaz pieprzowy.

Jak pokazano powyższym tekstem, i to jeszcze na przykładach – życie to jest bajka. I wielką frajda jest móc zapisywać jej kolejne strony.

Plećmy tę naszą bajkę, dłuuugo i szczęśliwie. A, że w bajkach nie ma rzeczy niemożliwych, niech więc słońce wschodzi co rano nad naszą 7 górą. Niech w 7 morzu nie będzie sinic, zwłaszcza w sezonie, jak człowiek ma tydzień urlopu i chce skorzystać a tu prask! I zakaz kąpieli.
Niech śniadanie smakuje jak najprzedniejsza uczta, a najlepiej podana do łóżka. Zwłaszcza w weekendy i na urlopie. I niech w stajni zawsze czeka na nas zatankowany do pełna rumak. Z podbitym przeglądem i właściwie ustawionymi siedzeniami i lusterkami przestawionymi po tym, jak książę lub swojski Shrek korzystał i teraz nic nie widać i daleko do kierownicy.

Żyjmy długo i szczęśliwie i niech ta bajka trwa i trwa. Po prostu.

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂


Artykuł Życie to jest bajka. Kto mówi, że jest inaczej opowiada bajki pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/zycie-to-jest-bajka-kto-mowi-ze-jest-inaczej-opowiada-bajki/feed/ 0
Zmęczenie materiału. I rachunek zysków i strat w cudnych okolicznościach przyrody. O terapii leżenia na trawie w letni dzień https://stomalife.pl/blog-stomalife/zmeczenie-materialu-i-rachunek-zyskow-i-strat-w-cudnych-okolicznosciach-przyrody-o-terapii-lezenia-na-trawie-w-letni-dzien/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/zmeczenie-materialu-i-rachunek-zyskow-i-strat-w-cudnych-okolicznosciach-przyrody-o-terapii-lezenia-na-trawie-w-letni-dzien/#respond Sun, 20 Aug 2023 11:58:55 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=2268 „Zmęczenie materiału” – dość często w polu naszej uwagi pojawia się to właśnie hasło. Z reguły w kontekście różnych rzeczy fizycznych. Samolot runął, ponieważ jakaś maleńka acz, jak się okazało bardzo ważna część silnika zaważyła na losie wielu ludzi będących na pokładzie. Przyczyn do końca nie wyjaśniono. Prawdopodobnie doszło do zmęczenia materiału. Samochód wpadł w ... Dowiedz się więcej

Artykuł Zmęczenie materiału. I rachunek zysków i strat w cudnych okolicznościach przyrody. O terapii leżenia na trawie w letni dzień pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

„Zmęczenie materiału” – dość często w polu naszej uwagi pojawia się to właśnie hasło. Z reguły w kontekście różnych rzeczy fizycznych.

Samolot runął, ponieważ jakaś maleńka acz, jak się okazało bardzo ważna część silnika zaważyła na losie wielu ludzi będących na pokładzie. Przyczyn do końca nie wyjaśniono. Prawdopodobnie doszło do zmęczenia materiału. Samochód wpadł w poślizg. System hamulcowy nie zadziałał tak, jak trzeba. Zmęczenie materiału.
Kran się rozciekł. Pralka nie odwirowuje. Mikser nie działa – wysiadł silnik. Zmęczenie materiału.

Czym jest to mało techniczne sformułowanie, które często używane jest właśnie w odniesieniu do bardzo technicznych spraw? Zmęczenie kojarzy się z czymś bardzo ludzkim, materiał – z fizyką. Po połączeniu tych słów otrzymujemy określenie z pogranicza: „nie ma pewności – to wielce prawdopodobne – tak to można ująć”
Można przyjąć, że na zmęczenie materiału składają się dwie rzeczy – wyeksploatowanie i przypadek, który sprawia, że wyeksploatowanie osiąga masę krytyczną.

To zrozumiałe w przypadku samolotu. Nadwyrężona blaszka, śrubka i uszczelka, jakoś się trzyma, spina i nie powoduje problemów, ale wystarczy mały impuls z zewnątrz, przypadek i wszystko się zmienia. W zasadzie – kończy. Gdyby nie zbyt gwałtowny ruch wolantem, gdyby nie burza, gdyby pilot nie był tak zamyślony, gdyby nie zagadał się z drugim pilotem, to może by coś zauważył… Tych składowych może być wiele. W przypadku samolotu, samochodu, kranu, pralki i miksera.

No stało się. Zmęczenie materiału. Nie ma co dyskutować.

Trudno nie odnieść wrażenia, że zmęczenie materiału dotyczy nie tylko rzeczy ale też i ludzi. Różnie to nazywamy i różny miewa finał. Bywa więc zapaścią, zawałem, udarem, obniżeniem nastroju, chorobą autoimmunologiczną. Kończy się często załamaniem nerwowym, protezą, depresją, stomią…

Zmęczenie materiału jest wtedy, gdy dochodzi do wyeksploatowania i splotu niesprzyjających przypadków. W zasadzie, co straszne w swej prawdziwości – pasuje jak ulał do życia wielu z nas. I co z tym zrobimy? Też powiemy, jak w przykładzie suszarki miksera czy samochodu: „no stało się. Zmęczenie materiału. Nie ma co dyskutować”.
Można i tak. Jednak, myślę sobie, że taki stoicyzm raczej sprawy nie załatwi. Akceptacja jest ważna i potrzebna. Ciche przyzwolenie i rozgrzeszenie – już zdecydowanie nie.

Rozbity samolot zastąpić można nowym modelem. Choć to kosztowne, to się jednak da. Zepsuty mikser, pralkę i lodówkę, naprawić lub wymienić na nowe. Z człowiekiem tak łatwo nie pójdzie.

Jesteśmy najwspanialsza maszynerią jaką widział ten świat. Mięśnie, ścięgna, naczynia krwionośne napędzane siłą myśli i woli przekształconej i dystrybuowanej impulsem elektrycznym, to coś absolutnie doskonałego i – niesamowici kruchego. Gdy się zepsuje, tak naprawdę i nieodwołalnie odmówi posłuszeństwa bardzo trudno o naprawę. O wymianę jeszcze trudniej. A mimo to, człowiek, w swej arogancji „bycia na maxa” wciąż przesuwa granice. Naciągając je i balansując. Często na krawędzi. Świadomie lub nie.

Robimy to wszyscy. Choć skala bywa różna i zmęczenie też. Wystawiamy nasz ludzki materiał na coraz to nowe, bądź wciąż te same czynniki. Rzadko lub wcale nie biorąc pod uwagę, że prędzej czy później dojdzie do zmęczenia materiału. Jeśli nie włączymy uważności, zapobiegania lub – procesów naprawczych.

Przykłady?

Jest ich kilka, choć to czubek góry lodowej.
Papierosy. Na każdym pudełku informacja, ba, nawet zilustrowana, obrazująca do czego doprowadza palenie papierosów. Mimo to, palenie nadal jest modne, bo uspokaja, pomaga utrzymać wagę, bo to jedyna przyjemność w ciągu dnia.

Alkohol. Na samotność i rozruch. A także na sen i na bezsenność. Na poprawę nastroju i na rozkręcenie imprezy. A także na doła i frustrację.

Pozory – udajemy dużo i często. Ponoć w naszym kraju mniejszym wstydem jest się przyznać do nijakiego / żadnego życia intymnego niż do tego, że na coś nas nie stać. Pokazujemy zatem, że stać i to jeszcze jak! Wystudiowane, wykadrowane fotki z podróży, wypraw do modnych vege knajpek i takie ze spotkań towarzyskich. Samochód, na kredyt, tak jak i mieszkanie na strzeżonym osiedlu, modne sprzęty i dzieci w prywatnych szkołach. Jakie to szczęście, że na zdjęciach i w opowieściach przy drinku nie widać bezsennych nocy, zmartwień z czego zapłacić kolejną ratę i problemów z obniżonym nastrojem przemęczonych dzieci.

Praca – bo rozwija. Dopieszcza ego. Pomaga się wzbogacić, lepiej żyć i lepiej się czuć. Pracujemy więc dużo. I to dużo za dużo. Z czegoś, co miało motywować i dopełniać życie – pełne życia, zrobiliśmy jego treść, sens i cel.

Przeczytam gdzieś w internecie, że za 20 lat, jedynymi ludźmi, którzy będą pamiętać, że zostawiliśmy w pracy do późna będą nasze dzieci. Tylko.

To przerażająca prognoza. Bo pokazuje, że zmęczenie materiału to nie tylko zepsucie się rzeczy lub człowieka. To także daleko idąca destrukcja infekująca często najbliższych nam ludzi. Czy można coś z nią zrobić, póki czas? Przewrotnie odpowiadając – póki czas – zawsze…

Lato to czas gdy wszystko jakoś widać lepiej, pełniej i bardziej intensywnie. Może to przez wciąż długi dzień. Może przez przyrodę idącą po rekord w naturalnym konkursie piękności. Bo u schyłku swego czasu zachwyca ona dojrzałym wysyceniem, pięknem zamkniętym w kłosach, owocach, intensywnych zapachach i dźwiękach.

Zmęczenie materiału. I w tak cudnych okolicznościach przyrody występuje. Czy tego chcemy, czy nie. Może je czujemy a może nie mamy na to czasu, lub się nad tym nie zastanawialiśmy. Tak czy owak, koniec sierpnia wprost zaprasza do profilaktycznego przeglądu technicznego. Takiego bilansu, który wskaże słabe punkty, bądź je choć zasygnalizuje.

„Czasami leżenie na trawie w letni dzień, słuchanie szmeru wody lub obserwowanie chmur unoszących się na niebie, nie jest stratą czasu.” John Lubbock, angielski arystokrata, antropolog, biolog i polityk.

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂



Artykuł Zmęczenie materiału. I rachunek zysków i strat w cudnych okolicznościach przyrody. O terapii leżenia na trawie w letni dzień pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/zmeczenie-materialu-i-rachunek-zyskow-i-strat-w-cudnych-okolicznosciach-przyrody-o-terapii-lezenia-na-trawie-w-letni-dzien/feed/ 0
Co to znaczy wyluzować – i dlaczego na zażywanie „internetowych guru” też powinna być ulotka o skutkach ubocznych? https://stomalife.pl/blog-stomalife/co-to-znaczy-wyluzowac-i-dlaczego-na-zazywanie-internetowych-guru-tez-powinna-byc-ulotka-ostrzegajaca-przed-skutkami-ubocznymi/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/co-to-znaczy-wyluzowac-i-dlaczego-na-zazywanie-internetowych-guru-tez-powinna-byc-ulotka-ostrzegajaca-przed-skutkami-ubocznymi/#respond Tue, 15 Aug 2023 12:26:51 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=2229 Musisz się wyluzować… Strzel sobie kielicha i od razu poczujesz się lepiej. Nie bądź taka spięta… Ej! Odpuść… Wyluzuj..Wszędzie tylko wyluzuj i wyluzuj… Radzą wszyscy. Zwłaszcza ci nie wyluzowani lub ci, nawet za bardzo. Choć z reguły to tylko poza. Czym jest luz. Czym jest on dzisiaj? Bo nie ma co porównywać z tym, co ... Dowiedz się więcej

Artykuł Co to znaczy wyluzować – i dlaczego na zażywanie „internetowych guru” też powinna być ulotka o skutkach ubocznych? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Musisz się wyluzować… Strzel sobie kielicha i od razu poczujesz się lepiej. Nie bądź taka spięta…
Ej! Odpuść… Wyluzuj..
Wszędzie tylko wyluzuj i wyluzuj… Radzą wszyscy. Zwłaszcza ci nie wyluzowani lub ci, nawet za bardzo. Choć z reguły to tylko poza.

Czym jest luz. Czym jest on dzisiaj? Bo nie ma co porównywać z tym, co było. Bo kiedyś cieszyło co innego niż dziś. Rzeczy były prostsze, a rozwiązania nie tak znów skomplikowane i finezyjne.
Można by rzec, że dziś jest trudniej, bo trzeba trochę więcej niż kiedyś, żeby nas zadowolić. Bo dziś jesteśmy bardziej, tacy, jakby – hmm… lepsi?
Im więcej człowiek się temu tematowi przygląda i odsłania kolejne warstwy tej ewolucyjnej „lepszości”, tym bardziej okazuje się, że jakby jednak trochę – nie do końca. Wcale nie jesteśmy lepsi i czasy nie są wcale gorsze… Biorąc pod uwagę to co było, chyba nie mamy na co narzekać. Czasy wojny. Potem komunizmu głęboki PRL, który niewiele się różnił od swego pierwowzoru zza wschodniej granicy. Następnie galopująca na skrzydłach przemian – wolność, no i czasy dzisiejsze. Technologiczny luz blues. Wszystko w zasięgu kciuka. Podróżowe-love gdzie tylko człowiek chce. Bo cel zależy tylko od wyobraźni. Resztę to się dokombinuje z wypłaty, oszczędności, albo w ostateczności pożyczając od, znanego z reklam, ptaka. Można wymieniać bez końca.

To dlaczego, mimo to nie potrafimy tak zwyczajnie, po ludzku – wyluzować?

W ogóle, co to znaczy – wyluzować? Według Słownika PWN to nic innego jak uspokoić się, odprężyć. Według tych , którzy potrafią – to cała filozofia życia a nie jakieś tam dwa na krzyż słowa, które nijak jej nie definiują. Bo czyż wolność głowy, można ot tak, zdefiniować?

No właśnie… 🙂

Wyluzowanie w czasach, gdy spina nas absolutnie wszystko, to wyzwanie. Martwimy się wszystkim. Dosłownie. To nie jest sarkazm.
Spala nas wnuczka, która nie umie się zaaklimatyzować w swojej grupie i moczy się w nocy nie chcąc iść do przedszkola. Praca. Syn podchodzący do egzaminu ósmoklasisty. Praca. Córka maturzystka. Praca. Kredyt. Inflacja. Praca. Wojna za granicą. Stomia. Praca… I to wcale nie tak, że od razu trzeba być pracoholikiem. Nie trzeba. A praca i tak spala.
Według licznych statystyk, praca to coś, co nie pozwala wyluzować. A cała reszta problemów – wcale nie lżejszych gatunkowo, ciągnie na dół… Jeszcze pływamy w tej mętnej sadzawce, w jaką często zmienia się życie bez wyluzowania, bo wiadomo: ciało zanurzone w cieczy… itd… jak mówi definicja Archimedesa…. Jednak, jak się tylko człowiek przyjrzy, to wychodzi na to, że co najwyżej utrzymujemy głowę nad powierzchnią. Tylko i li.

Internet jest pełen rad, jak wyluzować. Niektóre są śmieszne, inne niedorzeczne, jeszcze inne niedorzecznie śmieszne ale na szczęście niektóre – całkiem do rzeczy.

Co jednak przeraża, za udzielanie rad wzięli się ludzie zupełnie nie mający do tego predyspozycji, zdolności i kwalifikacji. Dziś ekspertami są celebryci, aktorzy, pisarze, nauczyciele, księża, panie domu, bizneswomen, kreatorzy, redaktorzy i sportowcy, a jeszcze bardziej – ich żony… To ludzie pewnie mili i w dużej mierze – sympatyczni. Pewnie także mądrzy i w większości wykształceni. Niemniej, to wciąż ludzie bez kwalifikacji w temacie, w którym się często wypowiadają. Nie, nie krytykuję. Nie staram się oceniać, bo każdy szuka dla siebie przestrzeni. Trudno nie odnieść jednak wrażenie, że pobudki z jakich się to odbywa nie są bynajmniej altruistyczne i zaspokajają w zasadzie potrzeby tylko ich samych, a nie tych, którzy pomocy u nich szukają.
Dziś niestety brak wiedzy i kwalifikacji rekompensują zasięgi w social mediach. To one powodują, że błyszczący w instagramie „specjaliści od wszystkiego” mają pełną uwagę i większe poważanie niż specjaliści wykwalifikowani.
Śmiejemy się z wieków minionych, gdy medycynę i medyków, zastępowały „mądre baby” z chatki pod lasem zalecające na poty, wkładanie delikwentki do rozgrzanego pieca na „6 Zdrowasiek”. Dziś zastępując psychologów- „pseudologami” robimy to samo, choć nie dosłownie i z większym rozmachem (ach te zasięgi!)…

Trudno jednoznacznie stwierdzić, dlaczego celebrytka czy sportowiec lepiej do nas przemawiają, (choć w danym temacie bredzą), niż wykwalifikowany terapeuta lub psycholog, który może pomóc realnie… Czy chodzi o względy ekonomiczne – bo ci pierwsi to za darmo? A może o kult, jakim często darzymy sławne jednostki? Trudno ocenić. Być może nie wiedzą tego nawet ci, którzy tak właśnie postępują.

Bogaty influencer z rolexem na nadgarstku i markowych ciuszkach na wyrzeźbionym godzinami na siłowni ciele, radzi mniej uposażonym odbiorcom wrzucić na luz i cieszyć się życiem. Najlepiej – podróżując. 3-4 miesiące. Po Azji i Ameryce Południowej. Bo akurat te destynacje pomagają odnaleźć siebie…
Jak ma to zrobić młody ojciec, który szuka pomocy, bo doszedł do ściany? Jest jedynym żywicielem rodziny, ma 2 dzieci, w tym jedno chore i niepracującą żonę – bo ktoś musi zostać z dzieckiem. Jak zareaguje jego głowa na fakt, że jak tylko zacznie liczyć ile mu trzeba na taką podróż w celu odnalezienia siebie to wyjdzie, że nie jest nawet w stanie wysłać dziecka na turnus rehabilitacyjny, a żony na weekend do spa. Co dopiero jechać w podróż, by odnaleźć siebie…

Zrelaksowana celebrytka radzi jak zadbać o siebie -. Przecież mając 2. dzieci i pracę zawodową to jest osiągalne. Wystarczy co drugi wieczór w domowym spa, 3x w tygodniu joga, co rano przed pracą trening i dwa razy w miesiącu wyjazd z przyjaciółmi. Dziecko może zostać z nianią. Z nianią. No niby oczywiste… Trudno jednak o to wszystko, gdy się jest samotną matką, bądź i owszem ma się partnera, ale wszystkie pieniądze idą na spłatę wymarzonego mieszkania, żłobek i przedszkole. Czy taka zmęczona, szukająca pomocy mama poczuje się lepiej po radach z których nigdy nie skorzysta i to od kogoś, kto nigdy nie był w jej sytuacji? Internet pomieści wiele tak dobrych rad… Pytanie, czy nasze głowy też?

Lekarze, ci prawdziwi, w większości kierują się w swojej pracy przysięgą Hipokratesa. Jej główne przesłanie brzmi: po pierwsze nie szkodzić. Czy podobnym credo mogą wylegitymować się ci, którzy z całą pewnością wypowiadają się na tematy, o których nie mają żadnego pojęcia, udzielając „rad” niedopasowanych do czasu, sytuacji i człowieka, potrzebującego pomocy?
Często nie trzeba mieć na głowie spraw opisanych wyżej. Wystarczy być młodym człowiekiem, nawet nastolatkiem, wyobcowanym i nie odnajdującym się we własnym życiu. A jak pokazują statystyki, wielu młodych ludzi ma z tym tematem ogromny problem. Problem, który często rozwiązują sami. Ostatecznie. Nie umiejąc znaleźć pomocy tam, gdzie jej szukają.

Byłoby cudownie gdyby na salony życia publicznego wróciła mądrość, prawdziwe znawstwo i pokora. Bo to właśnie ona jest najlepszym życiowym suflerem. Jej rada, najwspanialsza ze wszystkich, jakie można dać drugiemu człowiekowi brzmi: nie bierz do serca rad tych, którzy w życiu nie przeżyli tego co ty lub, którzy nie zostali wykształceni tak, by rozumieć to, co przeżywasz.

Wybierajmy dobrze doradców i „pomocników od głowy”. I patrzmy, kogo słuchają, kim się inspirują i kogo naśladują nasze dzieci. Wyluzować jest dobrze, ale jeszcze lepiej, tak, by nie odczuwać skutków ubocznych.
Kiedy sięgamy po leki, to każdy, jaki bierzemy do ręki zawiera ulotkę, a w niej znamienne słowa: „przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu”.
W zalewie rad od nieformalnych i niewykwalifikowanych doradców, serwujących leki „zażywane przez internet”, zasada ta powinna być stosowana obligatoryjnie.

Wszak tu o życie chodzi. Czemu więc, choć w innych nie dajemy rady, to w tym konkretnym temacie tak mocno i bez kontroli wyluzowaliśmy?

Dzień dobry dobrzy Ludzie 🙂

Artykuł Co to znaczy wyluzować – i dlaczego na zażywanie „internetowych guru” też powinna być ulotka o skutkach ubocznych? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/co-to-znaczy-wyluzowac-i-dlaczego-na-zazywanie-internetowych-guru-tez-powinna-byc-ulotka-ostrzegajaca-przed-skutkami-ubocznymi/feed/ 0
Lepsze życie i prestiż. Dlaczego tak chętnie się pracoholizujemy, gdy bonusy w tej atrakcji są tak mało prestiżowe? https://stomalife.pl/blog-stomalife/lepsze-zycie-i-prestiz-dlaczego-tak-chetnie-sie-pracoholizujemy-gdy-bonusy-w-tej-atrakcji-sa-tak-malo-zachecajace/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/lepsze-zycie-i-prestiz-dlaczego-tak-chetnie-sie-pracoholizujemy-gdy-bonusy-w-tej-atrakcji-sa-tak-malo-zachecajace/#respond Sat, 12 Aug 2023 08:32:29 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=2158 – Nie teraz! Nie widzisz, że pracuję?Konia z rzędem, temu, komu ani raz nie wyrwały się takie słowa. Te zdania rzucane często za często, choć mają być napomnieniem, przypominają raczej oganianie się – jak od natrętnej muchy. I słyszane setny raz smagają rozmówcę pozostawiając w jego psychice czerwone pulsujące pręgi. Takich kwiatków my, ludzie pracujący, ... Dowiedz się więcej

Artykuł Lepsze życie i prestiż. Dlaczego tak chętnie się pracoholizujemy, gdy bonusy w tej atrakcji są tak mało prestiżowe? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

– Nie teraz! Nie widzisz, że pracuję?
Konia z rzędem, temu, komu ani raz nie wyrwały się takie słowa. Te zdania rzucane często za często, choć mają być napomnieniem, przypominają raczej oganianie się – jak od natrętnej muchy. I słyszane setny raz smagają rozmówcę pozostawiając w jego psychice czerwone pulsujące pręgi.

Takich kwiatków my, ludzie pracujący, mamy całkiem sporo w swoim ogródku.
– Nie mogłam przyjść na Twój występ, mamusia musi pracować, chyba to rozumiesz?
– Będzie jeszcze tyle meczy. Nie nudź. Przyjdę na następny. Przecież wiesz, że tym razem nie mogłem bo to był naprawdę ważny projekt.
– Dobra, jak chcesz to mogę mniej pracować ale nie proś mnie o kasę na nowe „najki”. Przecież wszystko to robię dla Ciebie. Zamiast narzekać – doceń choć raz.

i kultowe, powtarzane w myślach do samej/ samego siebie:
– Dam sobie radę. Nie potrzebuję L4. To tylko małe zmęczenie.

grafika, żródło: pixabay.com.

Można wymieniać bez końca. Bo potrafimy bez końca szukać powodów, by usprawiedliwić to, co sprawia, że zawalamy. Zwyczajnie dajemy plamę na wielu polach. Zawodząc tym ludzi dla nas ważnych i – samych siebie… Jakbyśmy mieli monopol na niekończący się czas, na tysiąc nowych szans, zrozumień i przebaczeń…
I co ciekawe, to zjawisko zawalania spraw ważnych i ważniejszych w imię spraw nie podlegających dyskusji doczekało się nawet swojego święta.
W kalendarzu, obok świąt zacnych i zacniejszych, figuruje też jedno wyjątkowe, które nijak nie pasuje do tego obrazka.
Dzień Pracoholika, to dzień, w którym nikt nie powinien dostać balonika i czekoladki w nagrodą za samo bycie w tym nie-zaszczytnym i wcale nie-prestiżowym klubie.
I nie, nie jestem złośliwie niesprawiedliwie teoretyczna. Przyznać muszę, że temat przypadkiem trochę znam od podszewki. I właśnie dlatego nie uważam, by wskazana była jakakolwiek forma mentalnej gratyfikacji dnia ludzi zawalących tak wiele w życiu innych i własnym.

My naród z gruntu uważający, że u sąsiada i tak lepsza trawa rośnie, mimo, że dzieli nas tylko płot typu siatka i po obu jego stronach jest ta sama łąka, zawiścimy, zazdrościmy i mocno naśladujemy. Niestety, przy wielu dobrych cechach, te wstydliwe wybijają się na plan pierwszy. Czy popychamy je pędem do perfekcji, czy to ona je podsyca? Trudno wyrokować. Wiadomo jednak, że w długiej i trudnej drodze do celu, którym jest dobre i dostatnie życie, gubimy jego pierwotny cel i sens.
Marudzimy i mitrężymy czas na pomniejszych przystankach. Co, przyznać trzeba, miewa opłakane i katastrofalne skutki.

“Pracoholizmujemy” się prawie wszyscy. W mniejszym lub większym stopniu. Praca stała się przyzwyczajeniem. Nie drogą do celu lecz celem samym w sobie. Gdzieś w oddali majaczy ten pierwotny zamysł dobrego i bezpiecznego życia. Z bliskimi. Z rodziną i z przyjaciółmi… Szybko jednak ginie w nurcie kolejnego, niecierpiącego zwłoki zadania, którego przecież nikt za nas nie wykona. I choć utarło się, że pracoholizują się generalnie intelektualiści lub ci którzy popełniają pracę biurową, to trend ten dotyka ludzi w różnym wieku. Mogą oni mieć różny temperament, różnie postrzegać świat. I co najważniejsze, mogą wykonywać różne zawody i czynności. Tak więc, to wcale nie musi być kolejne prawnicze pismo pisane do rana, dyżur w szpitalu, czy rozliczeń urlopów pracowniczych. Pracoholizm popełnimy też w warunkach domowych. Jak?
Bardzo proszę, oto kilka przykładów…
– Grudzień, -4 i siąpi, ale cóż… Święta idą a okna się same nie umyją, choć sama nie czujesz się za tęgo, jedziesz z tym koksem.
– 3 w nocy a Ty nadal z żelazkiem w ręku. Jeszcze tylko 3 koszule i już, wszystko uprasowane, można się kłaść.
– Później z wami usiądę, teraz muszę jeszcze wyjąć naczynia ze zmywarki i powiesić firanki. Będzie wspaniale znów widzieć świat za oknem. To, że nie będzie go komu podziwiać, bo wszyscy się rozejdą i mało kto te firanki i okna dostrzeże, to już zupełnie inna sprawa…

Czy dążenie do celu jest złe? Nie. W żadnym wypadku. Poczucie celu ratuje życie psychiczne a często życie w ogóle. Tak jak i praca, która wiele razy stała się lekiem na wiele życiowych spraw.
Tak. Dążenie do celu jest dobre.
Jednak, jest źle, gdy zamienia się ono niepostrzeżenie w pracę po 16 i więcej godzin dziennie. Wliczając, lub nawet jeszcze nie – dodatkową domową roboczą dogrywkę.
Nie jest lepiej, gdy zabiera się telefon firmowy na romantyczną kolację z najdroższym czy zasłużone wakacje.
I, co gorsza, gdy się go wtedy odbiera.
Smutne natomiast i alarmujące, gdy się telefonu nie odbiera bo akurat te firanki i okna i zmywarka, a dzwoni akurat nie szef, a syn. Wiesz że ma ostatnio gorszy czas. Może chce pogadać. Cóż.. Pogoda się psuje. Trzeb dokończyć te okna.. Syn poczeka. Skończysz i oddzwonisz…
I kończąc tę wyliczankę rzeczy, jakimi okupiony jest prestiż i sukces – absolutnie katastrofalnie jest już wtedy, gdy bagatelizuje się czas przeznaczony na słuszny odpoczynek, podreperowanie zdrowia i – konieczne badania, bo wszędzie pełno czerwonych flag.
Takie bycie pozornie niezniszczalnym ambitnym i niezastąpionym owszem, budzi podziw i szacunek. Zwłaszcza, gdy stan ów wizualizuje się fajną miejscówką na strzeżonym osiedlu z wyczesanym trawnikiem, elegancką, dyskretnie drogą biżu w uszach i na nadgarstku i oślepiająco białymi licówkami…

– „Ty mi, człowieku, oddaj swój czas, młodość i energię, a ja ci w zamian dam kilka doczesnych dóbr i poczucie, że wszyscy cię podziwiają i zazdroszczą tego, jak daleko doszedłeś.”
Mniej więcej tak brzmi w wielkim skrócie pakt z sukcesem za wszelką cenę. Niżej, pod tym tekstem jest jeszcze parę słów drobnym druczkiem: „człowiek nie wnosi skarg i pretensji za opłatę pobraną za te cenne usługi realizacji jego marzeń„.

grafika, żródło: pixabay.com.

Co to za opłata? Nic ponad to, co już posiadamy i w swojej lekkomyślności uważamy, że mamy tego tak dużo, że możemy się podzielić… Kontakt z bliskimi, zaufanie dziecka, zdrowie, czas, spokój, sen.
Co dostajemy uiszczając taką opłatę? Bonusy. Niechciane, ale tego nie było nawet drobnym druczkiem. Te bonusy to: bezsenność, samotność, poczucie pustki, depresja, zmęczenie, stres, stomia.

Właśnie dlatego dzień Pracoholika to takie smutne święto. Zamiast kwiatów, ciastek i baloników – niechciane bonusy. Zamiast wspólnego świętowania – nadgodziny. Często – w samotności.
Dzień pracoholika to święto, które nic nie honoruje. Ukazuje jedynie, jak daleko na drodze donikąd może zajść człowiek nim się zorientuje, że pobłądził. I co szokuje go jeszcze bardziej, choć wciąż szedł naprzód, odwracając się kontrolnie, nie widzi drogi powrotu. Ani ludzi, którzy przy niej stali, jeszcze niedawno. W zasięgu wzroku jest tylko ściana z gęstej mgły.

Czy warto dla tej chwilowej estemy, prestiżu i poczucia zmierzania do lepszego życia tracić to, co w gruncie rzeczy jest dobrym, życiem, choć często nieuświadomionym bo, jak wiadomo, trawa u sąsiada zawsze lepsza… Trudno wyrokować, a jeszcze trudniej, oceniać. Zwłaszcza innych, skoro często sami pod tym względem nie domagamy.
Pracoholizm to takie dziwne uzależnienie, mentalne zło, które mimo zniszczeń, jakie sieje, budzi szacunek, podziw i ciche przyzwolenie. Bo miło fajnie żyć i fajnie być podziwianym.
Przecież praca to praca, nikomu krzywdy nie robimy, zwłaszcza, gdy cel jest szczytny. Tak, dokładnie. Jednak… zaniechanie pewnych spraw, wynikające ze skupienia się na innej drodze to też często zło, tylko ciche i nie rzucające się w oczy.
Bo jaką szansę ma głos dziecka bądź bliskiej osoby w szumie wielu pochlebnych głosów wyrażających podziw i zainteresowanie? W oparach takiego chwali-zgiełku absolutnie niknie przecież ciche:
„- kocham Cię tatusiu. Wróć szybko, tęsknię”.
Albo „- kochanie, zwolnij, martwię się. To nic, że zapomniałeś o rocznicy, poświętujemy później. Tylko odpocznij”.

Dzień Pracoholików to dzień tych, którzy widzą i słyszą ale nie dostrzegają i nie słuchają. Na szczęście ta przypadłość jest uleczalna, choć każdy potrzebuje innej ilości czasu, by dojrzeć do zmian.
I choć wiem o tym dniu sporo, o czym przypomina mi pamiątkowy bonus, nie obchodzę go. Choć nadal nie jest łatwo do końca wyzbyć się nawyków, jakie mojemu pokoleniu wpajano od najmłodszych lat- staram się patrzyć inaczej.
Na naukę ponoć nigdy nie jest za późno, choć, jak przypomina to, co po takiej lekcji dostajemy w bonusie, bywa ona kosztowna. Dlatego dziś celebruję inne rzeczy będące składowymi innej drogi. Wspólna kawa, spacer, kino, wyjście w góry. Tak, ta perspektyw brzmi zdecydowanie lepiej niż samotne nadgodziny.

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂

grafika, żródło: pixabay.com.


Artykuł Lepsze życie i prestiż. Dlaczego tak chętnie się pracoholizujemy, gdy bonusy w tej atrakcji są tak mało prestiżowe? pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/lepsze-zycie-i-prestiz-dlaczego-tak-chetnie-sie-pracoholizujemy-gdy-bonusy-w-tej-atrakcji-sa-tak-malo-zachecajace/feed/ 0
Rower, niewidzialne metki i czas, który przecieka jak woda przez sitko… Rzecz o tym, co nas tak naprawdę cieszy https://stomalife.pl/blog-stomalife/rower-niewidzialne-metki-i-czas-ktory-przecieka-jak-woda-przez-sitko-rzecz-o-tym-co-nas-tak-naprawde-cieszy/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/rower-niewidzialne-metki-i-czas-ktory-przecieka-jak-woda-przez-sitko-rzecz-o-tym-co-nas-tak-naprawde-cieszy/#respond Wed, 09 Aug 2023 13:48:55 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=2093 Kiedy słyszymy pytanie: co nas cieszy… ale tak naprawdę? To jaka jest nasza pierwsza myśl?I… Drugie ważne pytanie – jak szybko umiemy wymyślić na to pytanie odpowiedź?…. No właśnie… Trudno tak „na pstryk”. W dwie sekundy. Ja sama też musiałam się chwilę zastanowić. I nie, nie temu, że nie mam czegoś, co cieszy. Odpowiedź po ... Dowiedz się więcej

Artykuł Rower, niewidzialne metki i czas, który przecieka jak woda przez sitko… Rzecz o tym, co nas tak naprawdę cieszy pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Kiedy słyszymy pytanie: co nas cieszy… ale tak naprawdę? To jaka jest nasza pierwsza myśl?
I… Drugie ważne pytanie – jak szybko umiemy wymyślić na to pytanie odpowiedź?….

No właśnie… Trudno tak „na pstryk”. W dwie sekundy.

Ja sama też musiałam się chwilę zastanowić. I nie, nie temu, że nie mam czegoś, co cieszy. Odpowiedź po prostu zgubiła się w mnogości sygnałów i bodźców, jakie generuje każdy dzień życia. Wrzucone rano tempo utrzymujemy praktycznie aż do późnych godzin nocnych, a o tak nieludzkiej godzinie, o której często się kładziemy ani nam w głowie odpowiadać na jakieś filozoficzne pytania.

Człowieka XXI wieku cieszy niewiele, ale nie dlatego, że ma mały wybór. Prędzej temu, że ma za duży.

Kiedyś, gdy wszystko było jakieś inne, pełnią szczęścia był wypad maluchem na Mazury, pod namiot.
I nic to, że komary nie dawały żyć. Lub, że człowiek funkcjonował tylko na podłej mielonce z konserwy i bułkach, a w nocy nie raz pompował materac, bo trzeci raz zeszło powietrze, choć dziury nie widać.

Cieszyły nas małe prezenty. Zwłaszcza dzieci umiały je docenić. Co ciekawe, wtedy podarki nie musiały być wielkie i bardzo kosztowe.
Dziś, zjazd cenowy poniżej 100 złotych w przypadku prezentu okolicznościowego lub na tak zwane „lody”, czy wartość poniżej ceny dobrego zegarka (na urodziny, dzień dziecka, zajączka) i niżej wartościowo niż quad, gdy nieszczęśnik jest chrzestnym a ma zaproszenie na komunię, to już w ogóle nie wchodzi w grę.

Gdzie się podziały czasy, gdy wszyscy zaproszeni goście zrzucali się na rower marki Jubilat tudzież Wigry i srebrny łańcuszek albo zegarek elektron?
Co było złego w tym, że mieliśmy niewiele? Zwłaszcza, że ani trochę to nie raziło, bo inni mieli tyle samo, więc się tak po prostu lubiliśmy. Za nic. Albo, tak zwyczajnie za nic – nie lubiliśmy.
Bez materialnego gatunkowania. I co ważne, to była często taka zwykła antypatia. Nikt nie robił szczegółowych planów, jak komuś zniszczyć życie, a dzisiejszy hejt wtedy był zaledwie raczkującą anomalią.

Patrzycie czasami wstecz? Ja często.

I choć nie wszystko było tak bardzo różowe – po prawdzie mało co było, bo tamte czasy zyskały przecież miano szarych, to jednak niektóre rzeczy warto wciąż pielęgnować. Jedną z nich jest nie zapominanie o tym, co się lubi.

By nie zwariować z niemocy, moje „lubię” dzielę na kategorie. Mam zatem „lubię”: codzienne, weekendowe, okolicznościowe i wakacyjne.
Sztuką, której się uczę jest dopasowywanie sił i możliwości do okoliczności.
Nie zawsze można wyskoczyć na tak zwane spa, do teatru, na wędrówkę po Azji, czy inny zorganizowany urlop w 5* egzotycznym hotelu. Wtedy włączam tryb przyjemności codziennych. I choć nie mają takiego kalibru jak wymienione wcześniej, cieszą nie mniej. I choć to pewnie zależy od podejścia, ja osobiście bardzo je lubię i mocno na nie czekam.
Jestem pewna, że każdy z nas ma takie małe „codziennostki”, które cieszą, choć nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że tak jest, póki z jakiegoś powodu ich nie zabraknie.

Kawa, nie w biegu, ale jako miły popołudniowy przerywnik, bez ciastka, ale za to w dobrym towarzystwie. Książka lub audiobook. Spacer z psem, zwłaszcza teraz, gdy lato i choć nie rozpieszcza pogodowo, to i tak jest przyjemniej niż w listopadzie. Kąpiel lub dłuższy prysznic. Owocowa uczta. Rowerowy wypad polnymi drogami.
To może być cokolwiek. Ważne, by kojarzyło się dobrze i poprawiało nastrój…
By było fajnym przerywnikiem, chwilą gdy łapiemy oddech do dalszego zmagania się z życiem.
Brzmi dramatycznie, choć nie o to chodzi. Z reguły przecież sobie radzimy. Jesteśmy zorganizowani i po prostu dajemy radę. Ale są takie dni, albo taka pora dnia, gdy każda dodatkowa rzecz urasta do rangi wyzwania. Po prostu.
Nie jesteśmy niezniszczalni. Wg badań i obserwacji człowiek jest w stanie tak naprawdę skupić uwagę przez 15 minut. Tylko. Oczywiście można ćwiczyć i trenować, by ten czas powiększać.

Jeśli ze skupieniem uwagi sprawa wygląda tak, to – jak się przedstawia temat odpoczynku? Ile godzin pracujemy, ale tak naprawdę wydajnie? Po jakim czasie potrzebujemy przerwy?
Szukając odpowiedzi znalazłam w internecie wzmiankę o badaniu, przeprowadzonym kilka lat temu na grupie prawie dwóch tysięcy Brytyjczyków. Obserwacja ich dnia pracy dowiodła, że pracują oni wydajnie całe 2 godziny i 53 minuty. Mimo, że przychodzą do pracy na 8 godzin.

3 godziny. Tyle był w stanie skupić się przeciętny pracownik umysłowy niewiele ponad 3 lata temu. Po tym czasie zaczynał się rozpraszać. Wchodził na media społecznościowe i strony internetowe, bynajmniej nie związane z wykonywaną pracą. Szedł sobie zrobić coś do picia. Uprawiał biurowe pogaduszki. Wychodził na dymka i coś do jedzenia. Czatował ze znajomymi lub do nich dzwonił.
Mamy rok 2023. Brzmi znajomo? Trochę tak…
A słysząc zewsząd, że galopujące przebodźcowanie idzie po rekord można więc tylko przypuszczać, że dziś statystyki te przedstawiają się w najlepszym wypadku – podobnie.

3 godziny. Choć staramy się myśleć, że nas to nie dotyczy, to dotyczy. W mniejszym lub większym stopniu. Wszystkich. I dlatego właśnie małe codzienne przyjemności są takie ważne. Pozwalają zachować poczucie, że panujemy nad własnym życiem. Że nie przecieka jak woda przez sitko. Znów brzmi dramatycznie? Być może. Choć jakby się nad tym zastanowić, to nie tyle dramatycznie co wręcz – kasandrycznie. A to zdecydowanie – jeszcze gorzej.

Puentując powoli te rozważania, wrócę do pytania, jakie wybrzmiało na początku tych rozważań, lekko je parafrazując.
Co jest złego w tym, by nie mieć wszystkiego? Hipokryzją byłoby twierdzić, że to, co mamy nie daje nam satysfakcji i nie usprawnia życia. Choć mówić, że daje też radość, to już zupełnie inna liga tematyczna.
Mamy wiele a wiele mieć jeszcze chcemy. I nie, nie chodzi tylko o rzeczy materialne. To może być kolejny telefon, laptop, drogi samochód, ciuch, kurs jazdy konnej, ale też – kariera, prestiż, uznanie w oczach znajomych…

Chcemy, marzymy i pragniemy to mieć… A kiedy chcemy i mocno się na tym fokusujemy, to nie bardzo patrzymy na to, co jest napisane drobnym druczkiem przy każdej z tych rzeczy. Często chcemy coś mieć, bo inni mają i sobie chwalą. I z reguły to wystarcza, by uśpić uwagę.
A to błąd, bo te niewidzialne karteczki z tekstem pisanym drobnym druczkiem są, choć ich istnienia wnikliwy obserwator życia może się co najwyżej domyślać, a ten, który pędzi bez uważnego rozglądania się – na pewno przeoczy.
A one są. Jak ceny na sklepowych produktach. Do każdego „chcenia” jedna. Zawierają różne komunikaty i informacje…Jakie?
Na przykład:
UWAGA!! SAMOTNOŚĆ!
WYPALENIE…!
DEPRESJA…!
UDAR….!
CHOROBY JELIT…!
ZAWAŁ…!
STOMIA..!.
NERWICA…!
BEZSENNOŚĆ..!
NADPOBUDLIWOŚĆ..!
ŚMIERĆ…

Ktoś powie, że to przesada. Że to takie straszenie, jak te durne obrazki na opakowaniach z papierosami i trzeba wtedy klinem, żeby pokazać, że nie jest tak źle. Bo ojciec palił całe życie i nic się nie stało, a siostra kolegi odpala jednego od drugiego i jest jakimś dużym szefem w dużej korpo i super jej się powodzi…. Być może dlatego, idąc po zakupy, wielu kupując papierosy przewrotnie prosi te z dziurką po tracheotomii w szyi, babką z krwiopluciem albo gościem w śpiączce.
Jesteśmy nonszalanccy, uważając, że to oznaka twardzielstwa. Nie jest. Jest za to powodem do głębokiego niepokoju i społecznego smutku. Choć na taką refleksję, wielu zwyczajnie często brak czasu.

Tak sobie ułożyliśmy ten świat, że prawie wszystko jest dla ludzi. Prawie, bo są od tej reguły wyjątki. Na przykład papierosy, których choćby nie wiem jak się starać, to nie da się wcisnąć w ramki produktu, który ma chociaż neutralny wpływ na życie palacza i jego otoczenia.
Niemniej, wiele, bardzo wiele jest w zasięgu naszych rąk. Pytanie tylko – jakim kosztem?

Zasada złotego środka to dobra zasada. To taki kompromis, który pozwala dojść do celu, tylko trochę dłuższą i może bardziej okrężną drogą, która zajmie więcej czasu.
Zatem, by nie czuć, że ten czas przecieka, jak woda przez sitko, bo przecież tyle można zrobić, gdy się nic nie robi, warto spojrzeć na temat nie jak na marnowanie czasu ale jak na jego ochronę… Mówiąc ciut przewrotnie, traktując temat dosłownie – czemu by ta okrężna droga prowadząca do złotego środka nie mogła przybrać kształt rowerowej trasy? I to takiej prawdziwej? Wszak my, ludzie XXI wieku uwielbiamy w multitasking. A to taka doskonała okazja 🙂

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂







Artykuł Rower, niewidzialne metki i czas, który przecieka jak woda przez sitko… Rzecz o tym, co nas tak naprawdę cieszy pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/rower-niewidzialne-metki-i-czas-ktory-przecieka-jak-woda-przez-sitko-rzecz-o-tym-co-nas-tak-naprawde-cieszy/feed/ 0
Ciało i jak je zaakceptować gdy często nawet go nie znamy a tym bardziej nie za bardzo lubimy https://stomalife.pl/blog-stomalife/cialo-i-jak-je-zaakceptowac-gdy-czesto-nawet-go-nie-znamy-a-tym-bardziej-nie-za-bardzo-lubimy/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/cialo-i-jak-je-zaakceptowac-gdy-czesto-nawet-go-nie-znamy-a-tym-bardziej-nie-za-bardzo-lubimy/#comments Sat, 05 Aug 2023 08:12:42 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=1999 Czasami boli, czasami chcielibyśmy, by zniknęło. Lub, by było inne. Ładniejsze, seksowniejsze, gładsze, jaśniejsze, bardziej opalone, zdrowsze, bez woreczka. Inne. Po prostu. Nie nasze. Nie moje… Inne. Ciało to ważny temat i internet „lubi to”. Wiedzą to wszyscy.Dlatego mówi się o nim z każdej perspektywy. W pierwszej, drugiej i trzeciej osobie. Jest punktem wejścia do ... Dowiedz się więcej

Artykuł Ciało i jak je zaakceptować gdy często nawet go nie znamy a tym bardziej nie za bardzo lubimy pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Czasami boli, czasami chcielibyśmy, by zniknęło. Lub, by było inne. Ładniejsze, seksowniejsze, gładsze, jaśniejsze, bardziej opalone, zdrowsze, bez woreczka. Inne. Po prostu. Nie nasze. Nie moje… Inne.

Ciało to ważny temat i internet „lubi to”. Wiedzą to wszyscy.
Dlatego mówi się o nim z każdej perspektywy. W pierwszej, drugiej i trzeciej osobie.
Jest punktem wejścia do wszelkiej o nim dyskusji ale też punktem wyjścia – z pewnej strefy komfortu.
I wszystko pięknie i wszystko wspaniale się układa. Pod jednym warunkiem.
Że czytelnik, choć częściej czytelniczka, odnajduje się w poszczególnych zapiskach, wynurzeniach i radach. A jeszcze lepiej, gdy potrafi odfiltrować otoczkę i sięgnąć sedna, wyciągając dla siebie tylko to, co w tej pozostałej esencji najlepsze, zostawiając dławiące fusy na spodzie szklanki.

Historia ludzkiego ciała ma tysiące lat… Opiewane już było w pieśniach, w poematach, fraszkach i sonecikach. Pisano o nim powieści i sztuki teatralne. Rzeźbiono i malowano. Fotografowano i przedstawiano na srebrnym ekranie. Odziewano je od stóp do głów i rozbierano. Nie zostawiając nawet figowego listka.
W ludzkim ciele nie ma niczego, o czym byśmy nie wiedzieli. Zadbała o to nauka i szołbiznes. Choć każde z innych pobudek i w inny sposób.
Z jakiegoś jednak powodu ciało wciąż jest tematem tabu. Choć to XXI wiek. I nie chodzi o pruderię. Od tej strony o ciele wiemy już raczej wszystko.
Chodzi o to, co my robimy dla ciała. I dlaczego wciąż – tak bardzo mało.

– Mnie to nie dotyczy. Uprawiam sport i nie palę.
– Przecież dbam. Jem, łykam leki, stosuję się do zaleceń lekarza. Biorę suplementy.
– Nie żałuję sobie na kosmetyki, a czasami nawet zaszaleję ze spa. Stosuję peeling, maseczki oczyszczające i kremy pod oczy, na łokcie i pod kolana. Te i inne myśli często pojawiają się w kontekście pytań, jak dbamy o swoje ciało. I choć te rzeczy są istotne, brakuje w nich czegoś ważnego. Dbamy, ale czy się troszczymy? Brzmi podobnie, a przecież to duża różnica.
Zakładamy, że powierzchowne dbanie wystarczy. Jednak, czy to powoduje, że człowiek zna a tym bardziej lubi swoje ciało? Lubi, tak po prostu? I akceptuje, bez chęci wskoczenia w cudze, w myśl zasady, że w ogródku po sąsiedzku i tak rośnie ładniejsza trawa, choćbyśmy jakie nawozy stosowali u siebie?

Lubić, znać i akceptować. I to „coś”, na co z reguły nie patrzymy za często z uwagą, a jeszcze rzadziej z czułością, zrozumieniem i akceptacją. Bo blizny, bo fałdki i cellulit po porodzie, bo kilka kilo za dużo, kilka za mało i kości sterczą, bo trądzik, żylaki lub stomia…

Bardzo często traktujemy swoje ciało z nonszalancją i po macoszemu. Jest jakie jest i lepsze nie będzie. Dostaliśmy je za darmo, a wiadomo, jak bardzo często traktuje się to, co za darmo. Nie kupiliśmy go i nie musieliśmy się o nie starać. Mamy i już.
I owszem, by nie stanęło w pół drogi, wlewamy w nie paliwo w postaci jedzenia i napojów. Czy jakościowych? Czy regularnie? Często, niestety – nie. Jednak, póki ta opcja działa, to działa. Dajemy też ciału kilka godzin na sen i regenerację. Choć zwykle i tak za mało, więc, by chciało współpracować, wlewamy w nie z samego rana mocną kawę, potem kolejną i ze dwie w ciągu dnia. Rzadko kiedy jakościowo się przy tym odżywiając.
W efekcie tych zabiegów, rozedrgany wewnętrznie i pobudzony organizm wieczorem ma problem, by zasnąć. Wkurzeni, że 2 w nocy a my nadal nie śpimy bierzemy tabletkę. A rano, by się uruchomić – pijemy kawę…
Często w ten właśnie sposób mówimy „dziękuję” przyjacielowi, który znów stanął na wysokości zadania, pomagając nam przeżyć kolejny trudny dzień.

Palimy. Często dużo za dużo… Nie odpoczywamy. Zapominamy, że mamy urodziny i że są święta. Wszak raz w roku tydzień lub dwa urlopu na all inclusivie w Turcji powinien załatwić sprawę. Pędzimy więc, nie zwalniamy tempa i poddajemy własne ciało kolejnym testom na wytrzymałość.
Badania? A kto by miał na to czas? Skoro nie boli, to nie ma co kusić losu (to autentyczna wypowiedź, którą usłyszałam na własne uszy)
Powstrzymujemy łzy, emocje, poczucie głodu a nawet – potrzeby fizjologiczne.
Tak, pochłonięci pracą wiele godzin siedzimy z pełnym pęcherzem. Często głodni, z piekącymi, ze zmęczenia, oczami i głową, w której szaleją wszystkie kowalskie młoty na raz. Bierzemy tabletkę. Potem drugą. Czekamy na cud. w tak zwanym międzyczasie zmuszając się do dalszej pracy.

XXI wiek to wybuchowa mieszanka oczekiwań i aspiracji.
Łączy kulturę „pracy do utraty tchu” (w skrócie „zapier**lu”, jak mawia większość) z obsesyjnym dbaniem o swój wygląd i to najlepiej, 24 godziny na dobę. Celebrytki i samozwańczy kołczowie pokazują, że się da, że tylko trzeba od siebie więcej wymagać. Nie narzekać, tylko działać. I sukces przyjdzie. Szkoda tylko, że nie mówią ani słowa, że oni sami w dążeniu do sukcesu dość często wspomagają się sposobami, które publicznie krytykują i piętnują.

Z jednej strony mamy pracować, bo to dobrze wygląda, z drugiej, mamy więcej odpoczywać i dbać o siebie, bo to też dobrze wygląda.
Jak tak na to patrzę, to wygląda to tak, że nie wygląda wcale, a już na pewno łącznie. Wykonalne też nie jest, zwłaszcza z budżetem ekonomicznym i mentalnym, jaki posiada statystyczna Polka, zdana tylko na siebie.
Ona jednak, ta statystyczna Polka, taka jak Ty lub ja, często poddawana jest ogromnej presji otoczenia, nie mającego odwagi przyznać, że to wszystko to często ściema, która nie działa.
Właśnie to błędne koło powoduje, iż statystyczna Polka uważa, że to z nią jest coś nie tak, skoro nie daje rady, a inni dają.
Jak do tego doszło, że szczerość w relacjach międzyludzkich zastąpiona została plastikiem? Który, na domiar złego, łykamy wszyscy, choć wiadomo, co się mówi o plastiku w organizmie…
To oczywiście ponury żarcik i przewrotna gra słów, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że kolorowy, wystudiowany i wykadrowany plastikowy kadr zastąpił nam prawie wszystko.

Drogie kochane Kobiety, jesteśmy mądre, tylko zabiegane. I to, owszem, tłumaczy lecz absolutnie nie usprawiedliwia tego, co robimy ze swoim ciałom. A w zasadzie – czego nie robimy. Nic dziwnego, że ani trochę go nie znamy i trudno nam je lubić.

Głodzimy je, męczymy brakiem snu i zalewamy kawą. Potem podkarmiamy prochami na wszelkie zło świata, na rozruch i na sen a nierzadko – podtruwamy papierosami. Zapominamy, że ciało to coś, o co należy dbać, nie tylko sprawić takie pozory.
Może łatwiej przyjdzie je zaakceptować, gdy się z nim tak po prostu, po ludzku pogodzimy i przestaniemy testować na „nadwytrzymałość”?

Internet aż huczy od rad, jak powinnyśmy się akceptować i dopieszczać. Bo praca to nie wszystko i trzeba znaleźć czas na domowe spa, kieliszek wina i masaż regeneracyjny + jogę i wieczór z książką.
Jednocześnie przesuwa się granice wytrzymałości, krytykując tych, którzy nie chcą pracować do utraty tchu, lecz tylko tyle, ile trzeba. Pokolenie X, jak często z dumą podkreśla, pracowało wszak wiele więcej, i dzisiejsza młodzież do niczego nie dojdzie, bo tak nie potrafi i nie chce. A by do czegoś dojść należy przecież pracować. Jak to podpowiadają internety ustami tych, „którzy do czegoś doszli”, co najmniej 12-15 godzin – dziennie…
I żeby teraz pasowało nam do drugiego obozu: uwaga! po takim dniu pracy należy się nam regeneracyjna 2 godzinna kąpiel przy świecach i w olejkach, 8-godzinny sen, następnie pobudka o 6:30, jogging, prysznic, omlety, kawa z mleczkiem a przy niej – prasówka. A potem na spokojnie, wyjście do pracy, którą zaczynamy od 7, być może od wykładania towaru na półki, a być może od pisania prawniczych pism rozwodowych… Nie, pomieszanie czasów i nieścisłość logistyczna nie jest pomyłką, lecz celowym paradoksem, który pokazuje, że nic się tu nie spina. Bo gołym okiem widać, że się nie spina, prawda?

Kobietki kochane, nie dajmy „się oszaleć”. Nie mamy nadludzkich mocy. Potrzebujemy się wyspać, porządnie, jakościowo zjeść i odpocząć. I, choć o tym się nie wspomina, bo to oznaka słabości i to nieelegancka – także wypłakać ze zmęczenia i, co bardzo ludzkie – iść siusiu. I nie po kilku godzinach pracy na kasie i nie po całej zmianie siedzenia nad ważnym tematem sprawy, jaką prowadzimy, lecz wtedy, gdy potrzebujemy…

Tyle się mówi o akceptacji, ale jak zaakceptować skoro, tak mało się o czymś wie? To tak jak planować bieg przez płotki, gdy człowiek ledwo co słyszał o chodzeniu…

By zaakceptować trzeba zrozumieć.
To ciało to ja. Tamto ciało to ty lub ona.
To są nasze ciała. Nasze osobiste żyjące, oddychające, organiczne PC (Personal Computer). Mamy w nich wszystko. Jak w najlepszym ajfonie. Dlaczego więc o ajfona dbamy, a o ciało tak nie do końca? Może dlatego, że ajfon kosztował kupę hajsu, a ciało mamy od zawsze bez większego starania? Oby nie, oby chodziło tylko o zwykłe zabieganie, a nie zwykłą – niewdzięczność..

Bądźmy dla siebie dobre. Makijaż jest ważny. Dobra odzież też. Ale – i tak bardziej – kilka dni wolnego, gdy cieknie z nosa, temperatura skacze powyżej 38,5 i chrypa odbiera głos.
All inclusive to super sprawa ale nie zrównoważy pozostałych 50 tygodni ciężkiej orki, gdy zapomina się o jedzeniu, a spać się kładzie, gdy na dworze zaczyna świtać.

Weźmy się czasami na spacer do lasu. Najlepiej z psem. Zróbmy sobie zielonej herbaty albo zwykłej z malinowym sokiem. I odpocznijmy, w ulubionym fotelu.
Wyłączmy budzik i pośpijmy tyle, ile potrzebuje organizm. Wyleczmy katar, a jak siądzie na oskrzelach, to weźmy L4. Może niebo nie spadnie nam, na głowy od tygodnia pauzy spędzonej w łóżku… Zapiszmy się do psychologa, na siłownię lub do biblioteki, zgodnie z tym, czego potrzebujemy w danym momencie życia. Odłóżmy telefon i posiedźmy sobie słuchając muzyki, albo lasu, albo własnych myśli.

Poznajmy, zrozummy i choć trochę bardziej polubmy siebie, a wtedy, kto wie, może z czasem damy też radę z akceptacją 🙂

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂




Artykuł Ciało i jak je zaakceptować gdy często nawet go nie znamy a tym bardziej nie za bardzo lubimy pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/cialo-i-jak-je-zaakceptowac-gdy-czesto-nawet-go-nie-znamy-a-tym-bardziej-nie-za-bardzo-lubimy/feed/ 2
Grupa wsparcia i kiedy zaczyna być grupą wyparcia. O dobrych słuchaczach i przyjaciołach, którzy lubią w kolory, zwłaszcza – różowy https://stomalife.pl/blog-stomalife/grupa-wsparcia-i-kiedy-zaczyna-byc-grupa-wyparcia-o-dobrych-sluchaczach-i-przyjaciolach-ktorzy-lubia-w-kolory-zwlaszcza-rozowy/ https://stomalife.pl/blog-stomalife/grupa-wsparcia-i-kiedy-zaczyna-byc-grupa-wyparcia-o-dobrych-sluchaczach-i-przyjaciolach-ktorzy-lubia-w-kolory-zwlaszcza-rozowy/#respond Wed, 02 Aug 2023 10:44:20 +0000 https://stomalife.pl/blog-stomalife/?p=1931 Jako, że żyjemy w czasie, gdzie wszystko jest w zasięgu kciuka ja sama również korzystam z przywileju usprawniania sobie życia gestem dłoni i – ruchem palca 😉 Choć, nie powiem, z nostalgią wracam myślami do czasów, w których, by się czegoś dowiedzieć trzeba było pędzić do biblioteki. Szkolnej, miejskiej lub akademickiej. Tu rodzaj przybytku należało ... Dowiedz się więcej

Artykuł Grupa wsparcia i kiedy zaczyna być grupą wyparcia. O dobrych słuchaczach i przyjaciołach, którzy lubią w kolory, zwłaszcza – różowy pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>

Jako, że żyjemy w czasie, gdzie wszystko jest w zasięgu kciuka ja sama również korzystam z przywileju usprawniania sobie życia gestem dłoni i – ruchem palca 😉

Choć, nie powiem, z nostalgią wracam myślami do czasów, w których, by się czegoś dowiedzieć trzeba było pędzić do biblioteki. Szkolnej, miejskiej lub akademickiej. Tu rodzaj przybytku należało wybrać w zależności od wieku, potrzeb i życiowej roli. Co najważniejsze, ten głód wiedzy mógł być zaspokojony z reguły między godziną 8:00 a 17:00. No, chyba, że mówimy o piątku. Wtedy wyjątkowo do 19-tej. Czwartki w ogóle odpadały. Były dniami wewnętrznymi. Jako dziecko zastanawiałam się, co to u licha oznaczało w praktyce? Dziś już wiem i w sumie wiedza ta dość mocno pokrywa się z tym, co jako młody człowiek w potrzebie, na ten temat sama wykoncypowałam 😉

Tak czy owak po nową porcję wiedzy można było od poniedziałku do środy i w piątki. Weekend to, weekend – wiadomo. I jeszcze, o czym nie można zapominać – do kompletu, te nieszczęsne tajemnicze wewnętrzne czwartki. I nie ma, że boli… Że trzeba podeprzeć się fachową literaturą, która zamknięta w bibliotece spokojnie czeka na poniedziałek. Że praca dyplomowa do oddania i liczy się każda chwila…
Dura lex sed lex… Poniedziałek do środy. I piątek.
A jeśli kogoś napadł głód pytań egzystencjalnych po 17-tej albo w weekend? Cóż… Musiał uzbroić się w cierpliwość, bądź prosić o przesunięcie oddania pracy, do napisania której wymagane było wsparcie się literaturą.

Mimo różnych, dziś nie mieszczących się w głowie praw, nakazów i zakazów, tamten czas wspominam z dużym sentymentem. Choć, mówiąc oględnie, było wtedy co najmniej trudno i to pod wieloma względami, to, jednak, był to czas, gdy wszyscy mieli więcej czasu.
Dziś mamy zdecydowanie łatwiejszy dostęp, praktycznie do wszystkiego. I choć powinno nam to ułatwiać życie, usprawniać i sprawiać, by było pasmem przyjemności, w niepojęty sposób stało się wprost odwrotnie.
Paradoksalnie, to właśnie w tamtych czasach mieliśmy więcej czasu, pomysłów i chęci, by z niego korzystać. Być może dziś sztuczna inteligencja powiedziałaby, że to raczej niemożliwe. Bo jak tego dokonać, skoro większość rzeczy wykonywało się samodzielnie, własnymi rękami, bez wsparcia technologicznego. I to najczęściej w osiem godzin mając wolne weekendy? Nieprawdopodobne wręcz, nieprawdaż?

Niemniej, tak właśnie było i to zdecydowanie było najlepszą stroną czasów, które dziś słusznie uznajemy za minione. Swoją drogą, patrząc na czasy dzisiejsze, ciekawe czy ktoś pokusi się publicznie o podobną ocenę? I przyjmując, że i owszem – kiedy to nastąpi?

Wracając do wygody, którą w dzisiejszych czasach każdy z nas ma w małym paluszku, a raczej, w kciuku. Tak, lubię ją, cenię sobie, że mam do niej dostęp i kiedy tylko mogę – korzystam. Już nie muszę pędzić do biblioteki, by zdobyć odpowiedź na nurtujące pytania. Wszelkie odpowiedzi są dostępne od razu, bez względu na porę i dzień. Inna sprawa, że kiedyś, w bibliotece, szukając zagadnień o kuchni meksykańskiej nie lądowało się w środku komiksu o Kajku i Kokoszu. A chcąc wytłumaczyć dziecku różnicę w wyglądzie twarzy dziewczyn pochodzących z Korei i Chin nie trafiało się na materiały dla, co najmniej, bardzo dorosłych.
Jednakowoż, o czym przekonałam się osobiście chcąc te subtelne różnice wytłumaczyć ciekawemu świata dziecku, w internecie, który jest księgą mającą w swym wnętrzu wszystkie księgi świata z miliardem rozdziałów i podrozdziałów, jest na to spora szansa.
I co najgorsze, o czym również się przekonałam, często trudno znaleźć szybkie wyjście ze strony i z sytuacji. Zwłaszcza, gdy zapytany internet otworzy to, co się mu najbardziej z zadanym pytaniem kojarzy. Choć zabieganej matce, która chce dziecku pokazać na zdjęciach trochę świata, do głowy by nie przyszło, że w ogóle takie skojarzenie paść może…
I owszem, bywa tak, że życie zaskakuje mając odmienne zdanie nawet w tak błahej sprawie jak niewinne hasło wpisane do internetowej wyszukiwarki. Jednak, co nie bez znaczenia, także uczy. Choć czasem na błędach, które stają się rodzinną anegdotą 😉
Jaki morał z tej przygody? Do internetu precyzyjnie i z rozwagą i najlepiej przed sprawdzeniem terenu – bez dzieci obok 😉

Przyznam, jestem wielką fanką tej księgi wszystkich ksiąg gdzie i zamówić można wakacje i zapłacić za bilet a także kupić kilo cukru z dostawą do domu i gdzie – co najważniejsze, można przeczytać o wszystkim, co nas frapuje, dziwi, zaskakuje i wciąż stanowi zagadkę. I porozmawiać o tym z innymi. Nawet gdy są na końcu świata.

W internecie prócz odpowiedzi na wiele pytań znaleźć też można pocieszenie lub – co równie częste, absolutne tego słowa zaprzeczenie. W zależności od tego, czego się szuka i co ważniejsze – czego oczekuje.
Czy w internecie można znaleźć prawdziwych przyjaciół? Legenda głosi, że komuś się udało i to nie był odosobniony przypadek. Choć pewnie o to niełatwo. Zwłaszcza, dlatego, że słowo „przyjaźń”, jak opisywane przeze mnie wcześniej słówko „wdzięczność”, przez internetowe mody na fajne słówka, mocno straciło i nadal traci na swym pierwotnym znaczeniu.

Niemniej, grupy wsparcia dla osób poszukujących pomocy pokazują, że warto zaryzykować wyjście ze skorupki. Zwłaszcza, gdy zna się rozkład wszystkich pęknięć na jej ściankach.
Po co to robić? Po to, by przekonać się, że póki życia póty możliwości.

Ludzie czują się obcy, a nawet gorsi z różnych powodów. Z powodu wyglądu, pochodzenia, stanu konta, wykształcenia, choroby i – stomii. Jako stomiczka wiem coś o tym. Głównie z rozmów w wieloma wspaniałymi stomikami i stomiczkami. A także z ich historii zamieszczanych w internecie.
Ja sama miałam i nadal mam zaszczyt i przywilej trafiać tylko na dobrych, rozumnych i empatycznych rozmówców.
Jakim cudem? Zdecydowanie mam szczęście do dobrych ludzi. Choć, przyznam, że trochę temu szczęściu staram się pomóc.
Pomna nauczki z mało precyzyjnie wpisanym hasłem do wyszukiwarki, co skutkowało tym, że dostałam nie to, czego szukałam, dziś staram bardziej przygotować do tematu. Siebie i rozmówcę.
Czy stomia nas definiuje? Nie.
Czy należy informować o niej, jak o zakaźnej chorobie? Zdecydowanie nie.
Czy fakt posiadania stomii należy ukrywać? Absolutnie nie. Niemniej, na jego ujawnienie z reguły jest lepszy moment niż ten, który często w stresie – wybieramy.

Minie wiele czasu zanim człowiek oswoi się z myślą, że po operacji zaczyna się inne życie, choć on sam zostaje tym samym człowiekiem, tylko teraz z większym dostępem do życiowego open-baru wszelkich marzeń i możliwości.
Warto wtedy zwrócić się do ludzi, którzy albo stoją w progu tych nowych możliwości albo już ten stan niedowierzania przeszli i teraz siedząc przy tym życiowym open-barze czerpią z niego garściami dzieląc się z innymi swoimi doświadczeniami.
Niedawno o grupach wsparcia rozmawiałam z człowiekiem o niezwykle jasnym i bystrym umyśle. Rozważaliśmy, czy warto angażować się w grupę, która jest tylko „Towarzystwem Wzajemnego Licytowania się, Kto Ma Gorzej”? I myślę sobie, że zdecydowanie nie. Zwłaszcza, gdy ma się poszukujący umysł i ogromną chęć przeżycia czegoś wartościowego.
Tkwienie w monotematycznej bańce z ludźmi, którzy nie chcą zmian, choć mogliby o nie powalczyć, to nadal tkwienie we własnej głowie. Z jedną zasadniczą różnicą. Przed wejściem do monotematycznej bańki, w której nikt nie jest nastawiony na zmiany a jedynie na słuchanie własnego głosu, człowiek jest sam we własnej głowie. Po udostępnieniu uwagi grupie, której celem jest licytacja, kto ma gorzej, nadal jest sam i nadal słyszy własne samotne myśli. Tylko teraz zwielokrotnione echem wielu głosów…

Wielu się ze mną nie zgodzi. Choć może, gdy wsłucha się w siebie i w to, co usłyszy w tym nowym słuchaniu – zmieni zdanie 🙂
Dlaczego o tym wspominam? Bo kiedyś, przed stomią sama tego doświadczyłam. Przekonałam się na własne oczy, że huk cudzych głosów w głowie często powoduje lawinę, która potrafi zasypać każde wyjście. I nie jest ważne, czy to dziki labirynt, czy prosty korytarz zakończony drzwiami.

Nie szukajmy przyjaciół w internecie, a już na pewno nie rozpaczliwie i nie w każdym napotkanym tam człowieku. Szukajmy ludzi, z którymi można rozmawiać. Nie tylko o stomii. O wszystkim. Społeczności, która magicznie łączy choć różni się wszystkim. Która sprawia, że tam, gdzie być może było tylko szaro i smutno, zrobi się różowo i pogodnie… Społeczności, gdzie silniejsi ciałem i duchem ciągną słabszych, pokazując, często przy zwykłej kawie z ciastkiem, że da się żyć dobrze i godnie. Ze stomią, dwiema albo po zespoleniu.
I pamiętajmy, człowiek, który nas wysłucha w internecie, który poświęci nam czas, to nadal obcy człowiek. Tylko teraz wtajemniczony w to, co spala nas. Wysłuchajmy go w odruchu wzajemności. Być może i on także potrzebuje słuchacza. Po kilku takich spotkaniach, możemy zadzwonić do siebie. Tak naprawdę. I tak naprawdę porozmawiać. Można to zrobić, nawet bez podawania sobie swoich numerów. A dzwoniąc zapytajmy, co my możemy zrobić odwzajemniając się za otrzymany czas i cierpliwość.
To prosta acz, nie przeczę staromodnie czasochłonna procedura. I właśnie dlatego genialnie sprawdza się w przywracaniu słowu „przyjaciel” prawdziwego, pierwotnego znaczenia.

Dzień dobry, dobrzy Ludzie 🙂






Artykuł Grupa wsparcia i kiedy zaczyna być grupą wyparcia. O dobrych słuchaczach i przyjaciołach, którzy lubią w kolory, zwłaszcza – różowy pochodzi z serwisu Blog STOMAlife.

]]>
https://stomalife.pl/blog-stomalife/grupa-wsparcia-i-kiedy-zaczyna-byc-grupa-wyparcia-o-dobrych-sluchaczach-i-przyjaciolach-ktorzy-lubia-w-kolory-zwlaszcza-rozowy/feed/ 0