Un caffè per favore!

Autor: Jakub Jamrozek

 

Un caffè per favore!

Kiedy pierwszy raz usłyszałem o „zawieszonej kawie”, zachwyciłem się. Idea płacenia za napój, który będzie mógł wypić ktoś potrzebujący, może jednocześnie chwytać za serce i zaskakiwać. W końcu nieczęsto słyszy się w kawiarni zamówienie: „poproszę pięć kaw, dwie dla nas i trzy zawieszone”. Dopiero po chwili, gdy kelner wydaje dwie filiżanki espresso, po czym przybija pinezką do specjalnej tablicy trzy paragony, wszystko staje się jasne. „Zawieszona kawa” znana jest dziś na całym świecie, a zapoczątkowano ten zwyczaj w Neapolu hasłem „Podaruj, jeśli możesz. Przyjmij, jeśli chcesz”. „Caffè sospeso” ‒ jak mówią Włosi ‒ potwierdza też moją tezę, w myśl której kawa… łączy!

Łączy jej pasjonatów, którzy dzielą się swoją wiedzą, ale przede wszystkim daje płaszczyznę do rozmowy. Ile razy krótkie „musimy umówić się na kawę” było pretekstem do spędzenia wspólnych godzin w kawiarni, wspomnień, ale też być może rozwiązywania nierozwiązanych dotychczas konfliktów. Oczywiście to nie ona sama buduje relacje, ale daje „tło”, okazję do tego, żeby próbować zrobić to na własną rękę.

W Polsce w pierwszym półroczu 2020 roku wydaliśmy na kawę aż 1,54 mld zł. Na potęgę kupujemy też ekspresy. W tej kategorii zresztą jesteśmy już czwartym rynkiem Europy. Tym bardziej trudno uwierzyć, że naszej kawowej świadomości prawdopodobnie by nie byłoby, gdyby (prawdopodobnie w IX wieku) pewien etiopski pasterz Kaldi nie zauważył, że jego kozy zaczęły zachowywać się inaczej niż zwykle, kiedy zamiast trawy na pastwisku skubały czerwone owoce z pobliskiego krzewu. Spryt i ciekawość Kaldiego sprawiły, że zaniósł owoce do pobliskiego klasztoru. Mieszkający tam zakonnicy rozgnietli je i wrzucili do ogniska. Momentalnie w całym pomieszczeniu można było poczuć aromat świeżo palonej kawy. To oczywiście legenda, ale sprawiająca, że picie naparu z tych nasion zaczyna być „magią”. Nie trzeba zresztą sięgać do legend, a wystarczy do historii, żeby dowiedzieć się, w jak niezwykły sposób pierwszą kawiarnię w Wiedniu otworzył Polak Jerzy Franciszek Kulczycki, który dzięki znakomitej znajomości języka tureckiego i pomocy w przekazywaniu informacji stronie polskiej, przyczynił się do zwycięstwa króla Jana III Sobieskiego pod Wiedniem. W nagrodę mógł wybrać każdy z tureckich łupów. Ku zaskoczeniu wszystkich, postawił na ciężkie worki z paszą dla wielbłądów. Być może od początku wiedział co robi, bo pasza okazała się kawą, a Franciszek wykorzystał ją do stworzenia biznesu. Wprawdzie początkowo napój nie przypadł do gustu wiedeńczykom, ale gdy Kulczycki doprawił go miodem i mlekiem, zakochali się w kawie bez pamięci.

Kawa to dzisiaj niekończąca się opowieść. Taka, która zaczyna się od wyboru ziaren (arabiki i robusty), przez ich wypalanie, po sposób przyrządzania samego naparu. I choć we Włoszech „un caffè per favore” oznacza tyle co „espresso poproszę”, to w każdym innym kraju, barista spyta nas o to, jaką kawę i z jakich ziaren chcemy wypić. Cappuccino, ristretto, caffe latte czy flat white to nazwy, które są znane nawet laikom. Kiedy jednak temat kawy zaczniemy zgłębiać, może okazać się, że alternatywne metody parzenia kawy ‒ jak drip, chemex czy aeoropress ‒ smakują nam dużo bardziej niż te tradycyjne. Niektórzy powiedzą, że „mała czarna” stała się zbyt hipsterska, ale kto z nas nie lubi od czasu do czasu posłuchać pasjonatów i spróbować tego, co polecają?

A skoro kawa to magia ‒ barista staje się magikiem. To on, podobnie jak sommelier ‒ gawędziarz, przewodnik, bajarz otwiera nieznany świat dla swoich gości. On nie zachęca do picia kawy ‒ zachęca do jej kosztowania.

Sam też, w przeciwieństwie do niektórych, nigdy nie piłem kawy, by się pobudzić. Zawsze był to pretekst ‒ do tego, żeby porozmawiać, żeby się spotkać, żeby tworzyć bliskość. Kiedy marzę o wolnym dniu, wyobrażam sobie, że leżę na kanapie, oglądam ulubiony film, a w ręku mam największy z możliwych kubków z pachnącą kawą. Randka to z kolei patrzenie sobie w oczy i siedzenie przy kameralnym stoliku, na którym stoją dwie filiżanki cappuccino.

Nie dziwię się zatem twórcom filmów, którzy rangę kawy w naszym życiu pokazali w filmach takich jak chociażby w Śniadaniu u Tiffanyego, Pulp Fiction czy Diabeł ubiera się u Prady. Gdyby to ode mnie zależało, znalazłaby się ona nawet w napisach końcowych.

Chyba pójdę na kawę. Kto wie, być może jedną też „zawieszę”?

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na