Medycyna chińska Wywiad z Urszulą Józków cz. II

O medycynie chińskiej i zawodzie akupunkturzysty rozmawiam z dyplomowaną akupunkturzystką, terapeutką, właścicielką gabinetu akupunktury i terapii naturalnych (http://gabinetakupunktury.com/) Urszulą Jóźków.

 

Głównym celem medycyny chińskiej było zachowanie zdrowia. Takie było pierwotne założenie wszystkich jej elementów. Ludzie korzystali z ziół, akupunktury, masażu i odpowiedniej diety, żeby być w formie, nie lecieli do lekarza, kiedy się zepsuło, tylko żeby zachować zdrowie. Obecnie głównie przychodzą pacjenci z jakimś konkretnym problemem, ale potem przychodzą raz na jakiś czas na podtrzymanie zdrowia, na podregulowanie i to mnie najbardziej cieszy. Bo medycyna chińska to jest system, jak żyć, żeby żyć zdrowo, żeby nie trzeba było podkręcać sobie tej energii ‒ bo kiedy człowiek żyje dobrze, nie potrzebuje niczego, żeby było dobrze, ponieważ organizm sam funkcjonuje jak trzeba ‒ myśli jak trzeba, trawi pokarmy jak trzeba, kobieta menstruuje jak trzeba i wszystko hula.

 

AŁ: No dobrze. Porozmawiajmy zatem, jak wygląda taka wizyta u ciebie w gabinecie. Przychodzi do ciebie pacjent i co robisz?

UJ: Patrzę. Słucham, bo tak naprawdę wystarczy zobaczyć, jak człowiek się porusza, czy ma ze mną kontakt wzrokowy, jak mówi… Czy jego głos ma siłę, czy to takie ledwo mówienie, czy gdzieś mu wzrok ucieka. Wystarczą takie pierwsze chwile. Pierwsza impresja, a potem, no wiadomo, jest wywiad. Ten pierwszy trwa długo, ponieważ muszę zadać dużo pytań, żeby mieć obraz tego, co się działo w życiu pacjenta. Wszystkie klocki z przeszłości mają wpływ na to, w jakim stanie pacjent jest teraz ‒ więc pytam o wszystkie choroby, kobiety pytam o ciąże, połóg. No i pytam, co się dzieje w obecnej chwili. I to jest też tak, że nie pytam tak naprawdę o choroby albo jednostki chorobowe, chociaż jesteśmy przyzwyczajeni, żeby w ten sposób „zeznawać”. Tylko zawsze się pytam o objawy, które powodują dyskomfort życia tej osoby. I wtedy zazwyczaj pacjentowi się otwierają inne klapki w głowie, bo mówi na przykład: w sumie mam wyniki takie i takie, ale czy one mają tak naprawdę wpływ na to, jak się czuję. Trzeba też rozróżniać te rzeczy. A potem jest badanie pulsu ‒ dla mnie kluczowe, chociaż ja dopiero w tym raczkuję, dlatego że badanie pulsu wymaga bardzo dużo cierpliwości, pokory, wsłuchania się w siebie i pacjenta. Więc jest badanie pulsu, oględziny języka, a poza tym to, co mi pacjent opowiada, co się dzieje, co się działo. Oczywiście musi mi opowiedzieć, jak je, co je, jakie ma zwyczaje jedzeniowe, jakie ma zwyczaje dotyczące picia, no i wtedy robimy kombinację punktów i kombinujemy ‒ czy tylko akupunktura, czy jeszcze coś dorzucamy. Zazwyczaj to nie jest sama akupunktura, ale jeszcze dodatkowo terapie, które fajnie uzupełnią wszystko.

AŁ: A ten puls jest różny na obu rękach? Bo wg medycyny zachodniej puls masz taki sam, nie ma znaczenia, gdzie dotykasz.

UJ: Tak, w medycynie chińskiej to jest bardziej skomplikowane, dlatego że bada się wiele wartości pulsu, czy jest szybki, czy wolny, czy jest powierzchowny, czy głęboki, oprócz tego badam trzema palcami, czyli badam na trzech pozycjach. Bo i na prawej, i na lewej ręce każda z pozycji odpowiada innemu organowi ‒ czyli mając odpowiednią wiedzę i czucie w palcach oraz doświadczenie, możemy w jakiś sposób zobaczyć, jak wszystko działa w organizmie. Kiedy obserwuję profesora, jak bada puls, widzę, jakie rzeczy on dzięki temu odkrywa. Bardzo często, kiedy jest w Polsce, przyjmuje osoby, które nie mówią po angielsku, natomiast profesor nie mówi po polsku, i one w zasadzie nie muszą już nic komunikować, bo on wszystko wie po pulsie. Wie na przykład, że ta osoba będzie się wybudzać o trzeciej nad ranem, a inna siusia w nocy, on wie, że ta osoba ma cysty. Wszystko to wyczuwa przez puls. To nie jest tylko kwestia ciśnienia albo liczby uderzeń, choć to oczywiście też są ważne parametry. My patrzymy na to, o czym mówiłam na początku, czy jest szybki czy wolny, to pozwala coś zdiagnozować. Patrzymy na witalność tego pulsu, czyli coś takiego, co trzeba wyczuć, tak jak się patrzy na człowieka i widzi, czy jest zdrowy czy chory. Patrzymy na wypełnienie pulsu – czy on w środku ma taką ilość płynu, jaką powinien mieć. Czasami o pulsie kobiety po porodzie mówimy, że jest wydrążony, czujemy jakby pustą słomkę. To nie jest proste, ponieważ bardzo wiele elementów musimy uwzględnić. I wtedy terapeuta, który działa wg zasad tej klasycznej akupunktury TCM (tradycyjnej medycyny chińskiej), dopiero na podstawie pulsu i języka dobiera kombinację punktów albo odpowiednią recepturę ziołową.

AŁ: A co można wyczytać z języka?

UJ: Język jest fajnym organem, ponieważ znajduje się w środku, ale jest tak sprytnie umiejscowiony, że można go wyjąć i obejrzeć. To kolejne bardzo przydatne narzędzie diagnostyczne medycyny chińskiej, bo opowiada, jaki organizm jest w środku. Patrzymy więc, czy język jest ładnie różowy, czy jest blady, czy jest ciemnoczerwony, czy jest na nim nalot, a jeśli tak, to jakiego koloru, jaki jest kształt języka ‒ to wszystko nam mówi, co się dzieje w ciele.

AŁ: A co z konfrontacją z medycyną zachodnią. Czy zdarza ci się powiedzieć – „pani nie bierze tej chemioterapii”?

UJ: Nie mogę tego robić. Nie jestem lekarzem, nie mam wykształcenia medycznego i nie mogę takich rzeczy robić.

AŁ: Ale jeśli pacjent sam powie: „następnym etapem terapii jest chemioterapia, to może ja tylko dietą i ziółkami się oczyszczę, co pani sądzi?”.

UJ: Nie mogę absolutnie takich opinii wygłaszać i przekazywać. Leczenie medycyną zachodnią zostawiam lekarzom i jeżeli oni coś zalecają, to się do tego nie wtrącam. Wiem po sobie, po swojej rodzinie i pacjentach, że to działa najlepiej. Nie chcę, nie mogę i nie będę kwestionować medycyny zachodniej, ale jestem wielką fanką połączenia tych systemów. Kiedy przychodzą do mnie pacjenci onkologiczni, nigdy im nie obiecuję, że ich wyleczę z raka, bo to jest nieuczciwe, natomiast swoimi działaniami mogę ich wesprzeć w chemioterapii, w radioterapii, mogę, jeżeli to jest związane z bólem, uśmierzyć ten ból. W chorobach ciężkich, przewlekłych, możemy po prostu człowiekowi poprawić komfort życia, bo on cierpi. Akupunktura jest wspaniała, ponieważ działa nie tylko na naszą fizyczność, ale też na emocje. Na to, co dzieje się w głowie, i bardzo często pomaga przejść przez ciężką chorobę.

AŁ: Z jakimi schorzeniami najczęściej przychodzą do ciebie pacjenci?

UJ: Bóle pleców. Zachodni problem ‒ siedzimy i się nie ruszamy. Większość problemów, z którymi ludzie przychodzą, ma w tle stres, który wynika z pracy, ale nie z jej natłoku, tylko z relacji międzyludzkich. Poza kręgosłupem, który też może mieć podłoże stresowe, są to bezsenność, problemy z trawieniem, u kobiet różnego rodzaju kłopoty ginekologiczne. Poza tym kontuzje – przychodzą sportowcy z różnym kontuzjami. A akupunktura bardzo dobrze wspomaga rehabilitację, ponieważ bardzo fajnie możemy nią postymulować działanie narządów i przyspieszyć procesy zdrowienia.

AŁ: A choroby onkologiczne?

UJ: Nie mam obecnie pacjentów onkologicznych, nad czym trochę ubolewam, bo wiem, jak akupunktura wspomaga leczenie chorób nowotworowych. Podobnie ubolewam nad tym, że trafia do mnie mało osób po udarach albo trafiają zbyt późno. Mówię o tym dlatego, że widziałam w szpitalach w Chinach, kiedy byłam na stażach, jak można zadziałać i pomóc osobom sparaliżowanym po udarach, zwłaszcza jeżeli to są problemy atakujące obszar twarzy. Przykro mi jest także, że lekarze nie mają świadomości, nie chcą się dowiedzieć, douczyć, nie wiem, z czego to wynika, i wręcz nie pozwalają korzystać z akupunktury. Przecież akupunktura niczego nie wlewa. Może to strach, że coś się spina, rozluźnia? Nie wiem. A można bardzo pomóc osobom po udarach. W Chinach nam mówiono, że można także na zasadzie profilaktyki pomóc osobom, które mają w wywiadzie rodzinnym udar – także po języku można zobaczyć, że osoba może mieć predyspozycje do udaru.

AŁ: Czy leczysz choroby kobiece?

UJ: Oczywiście. I bardzo się cieszę, jeśli mamy przyprowadzają do mnie młode dziewczyny. One są całkowicie pogubione, nie wiedzą tak naprawdę, jak żyć, i często nie obserwują swojego ciała, są oderwane od tej części fizycznej. A medycyna chińska właściwie została stworzona dla kobiet. Profilaktyka jeśli chodzi o sprawy kobiece jest niesamowita. I mogę tym dziewczynom wytłumaczyć, jak mogą postępować, żeby ich miesiączki były bezbolesne, bez skrzepów, żeby potem bez problemów z zajściem w ciążę, żeby ciąża była bez problemu, żeby poród był bez problemu, połóg, laktacja, zakończenie laktacji, to wszystko w medycynie chińskiej można bardzo fajnie wesprzeć.

AŁ: A menopauza? Czy medycyna chińska ma też jakieś sposoby zamiast terapii zastępczej, hormonalnej?

UJ: Tak. Również. Zwłaszcza jak panie cierpią na uderzenia gorąca, to można akupunkturą pomóc. Wiadomo, że wszystkiego się nie wyleczy, ale można w wielu kwestiach poprawić komfort życia.

AŁ: Jak medycyna chińska definiuje chorobę?

UJ: To jest nierównowaga. Zawsze wszystko trzeba sprowadzić do Yin i Yang, czyli jest jakiś balans, z tym że znowu musimy wyjść z tego zachodniego myślenia, że harmonia między tymi przeciwnościami, jest tylko wtedy, kiedy one są fifty-fifty. To tak nie działa. Są pewne momenty w życiu, kiedy Yang będzie dominowało i wtedy będziemy zharmonizowani, a będą pewne momenty życia, kiedy Yin będzie dominowało i też będziemy zharmonizowani. Trzeba pamiętać, że to się cały czas zmienia. Ludzie Zachodu myślą, że zawsze ma być tak samo i po równo i że jest to stałe. A wcale tak nie jest. Jedno jest stałe – że to się cały czas zmienia. My się zmieniamy, środowisko się zmienia, jest mnóstwo zależności: gdzie jesteśmy, ludzie, z którymi się spotykamy, powietrze, którym oddychamy, jedzenie, które jemy, wszystkie emocje mają niesamowity wpływ, stres, pod wpływem którego żyjemy. Mnóstwo puzzli do złożenia do kupy, które składają się na nasze życie i zdrowie.

AŁ: A czy ty, patrząc na kogoś, widzisz, czy on jest w równowadze?

UJ: Na pewno. Na tym polega medycyna chińska. Musimy zobaczyć, czy osoba jest w niedoborze, czy są nadmiary, czy coś trzeba dolać, czy czegoś trzeba upuścić, więc na tym polega moja rola. Akupunktura jest jak stół DJ-a z wieloma guziczkami i ja muszę wiedzieć, czy podkręcić basy, czy coś innego zharmonizować. Akupunktura to wyregulowanie i doprowadzenie, żeby ta energia Qi krążyła przede wszystkim w odpowiedniej ilości, bo kiedy człowiek jest zmęczony, to jest jej za mało; żeby krew była w odpowiedniej ilości i żeby krążyła rytmicznie i bez zastojów.
Imponuje mi w medycynie chińskiej to, że traktujemy człowieka jako całość, więc jeżeli na przykład przychodzi kobieta i ma problemy ginekologiczne i ze wzrokiem, to my umiemy połączyć te dwie rzeczy i rozumiemy, że one wynikają z tego samego. Nie leczy się oddzielnie sprawy ginekologicznej i okulistycznej, bo ich przyczyna jest wspólna. Widziałam to, będąc na stażu u profesora. Jedną recepturą załatwił wszystko. Ziołami i akupunkturą.

AŁ: Czy te zioła są dopuszczone do sprzedaży w Polsce?

UJ: Są oczywiście takie, które nie są dopuszczone, bo Unia ma swoje obwarowania. Oczywiście, wykwalifikowany i poważnie podchodzący do swojego zawodu terapeuta nie będzie ściągał ziół, które są nielegalne i niedopuszczone do obrotu. Dodatkową przeszkodą jest kwestia, że niektóre preparaty są robione ze zwierząt. One nie są dopuszczone do obrotu w Unii i żaden świadomy terapeuta nie będzie ich ordynował. Nie na tym polega nasza praca, żeby ściągać z Chin maść z tygrysa czy niedźwiedzia. Moi koledzy, którzy pracują na ziołach, współpracują z działającymi od lat zielarniami, które wiedzą, co sprowadzają, skąd sprowadzają i to nie jest żadna lewizna.

AŁ: A w końcu do II wojny to i myśmy mieli babki zielarki, które stosowały zioła tutejsze, lokalne. Rośnie przecież u nas mnóstwo ziół, które są np. trujące, a w minimalnej dawce pomagają na serce lub na coś innego, prawda?

UJ: Jestem fanką polskich i europejskich ziół i uważam, że powinniśmy wykorzystywać to, co rośnie w tym klimacie, w którym żyjemy. Niestety na Zachodzie zatraciliśmy tradycję zielarską. Polska farmakopea jest przebogata i dobrze, że działają jakieś instytuty zielarstwa w Polsce. Są też kursy i bardzo dobrze, bo powinniśmy doceniać to, co mamy na naszej szerokości geograficznej. Myślę, że różnica polega na tym, że w pewnym momencie przecięliśmy, zawiesiliśmy tradycję ziołolecznictwa, ponieważ to się kojarzyło z zacofaniem, a w medycynie wschodniej bardzo wnikliwie przeanalizowano działania poszczególnych ziół ‒ to są znowu lata, setki, tysiące lat badań ziół i ich właściwości i kombinowania ich w określone receptury. A na Zachodzie zupełnie z tego zrezygnowaliśmy. Wiemy tylko, że mięta na żołądek, a lipa na problemy z układem moczowym i na przeziębienia. A przecież w kuchni mamy wiele ziół, które mogą nam pomóc w różnych dolegliwościach, można z nich zrobić napar: rozmaryn, majeranek, wszystkie zioła aromatyczne. Medycyna chińska zachowała ciągłość, na dodatek w Chinach jest dziedzictwem narodowym. Wielu Chińczyków korzysta z medycyny chińskiej, są specjalne szpitale, gdzie leczy się wyłącznie medycyną chińską, a bardzo często łączy się ją z medycyną konwencjonalną – pacjent ma wybór.

AŁ: Czy widzisz wzrost popularności medycyny chińskiej w Polsce?

UJ: Pomalutku tak. Widzę to szczególnie po swoim gabinecie. Ludzie cierpią, szukają pomocy i jej od medycyny zachodniej nie dostają. Wtedy ci, którzy nie chcą się poddać – ja też byłam takim pacjentem ‒ szukają alternatywy. Bardzo często do mnie trafiają takie osoby. W medycynie zachodniej jest też kryzys w profilaktyce. Nie ma czegoś takiego jak lekarz profilaktyk. Niby powinien się tym zająć lekarz rodzinny, ale on nie ma czasu analitycznie pomyśleć, więc jest, jak jest. Dlatego zainteresowanie medycyną chińską wzrasta, choć nadal jeszcze ludzie mają dziwne wyobrażenie na jej temat, bo znają to z filmów, np. z Bruce’em Lee, że jak się wbije szpilki jakieś, to ktoś może zostać sparaliżowany. Miałam też pytania, czy jak się wbije igły, to krew tryska. A oczywiście, to tak nie działa. Polacy też w ogóle, o czym mówiłam, mają awersję do igieł. Więc muszę uświadamiać, że igły do akupunktury są o wiele cieńsze, niż np. te do punkcji. Że są sterylne. Każdy szanujący się terapeuta dba o czystość, sterylizację, używa igieł jednorazowych, które są utylizowane przez wyspecjalizowane firmy, więc to wszystko staramy się robić tak, żeby było na poziomie.

AŁ: A co robisz, jak przychodzi ktoś i mówi bardzo proszę o pomoc, ale proszę mnie nie kłuć.

UJ: Wtedy robię akupresurę. Czyli po prostu masuję, uciskam te same punkty na ciele, co przy akupunkturze. Dlatego zaczęłam naukę od refleksoterapii, bo miałam z tyłu głowy, że ludzie się boją, że to będzie bolało. Wiadomo, jest igła ‒ jest ukłucie. Zwłaszcza kiedy przychodzą osoby schorowane zmęczone, to są wrażliwsze. A to przecież nie jest jakiś niesamowity ból. Jeszcze nie trafiła do mnie osoba, która by po wbiciu igły zwijała się z bólu. Poza tym staram się to też robić inaczej niż w Chinach, bo oni są przyzwyczajeni od małego, a dla nas Europejczyków jest to nowość, więc kłuję tak, żeby to było komfortowe dla pacjenta. Czasami trzeba mocniej, bo sposób wbicia ma znaczenie, ja jednak wolę zrobić to nakłucie delikatniej, ale w takiej kombinacji, żeby zadziałało.

AŁ: Czy rodzice przyprowadzają do ciebie dzieci? Jak one reagują?

UJ: Tak. To wszystko też zależy od dziecka, bo miałam dziesięciolatka, który miał absolutnie pełne zabiegi akupunktury, czyli musiałam to robić bardzo delikatnie. Natomiast dzieci wolę przemasować, a najczęściej jest tak, że edukuję rodziców, co mają robić, bo zwykle terapia wymaga codziennego specyficznego masażu, jakiś punkt powinien być stymulowany. Nie ganiam więc rodziców codziennie czy co drugi dzień do gabinetu, tylko ich przyuczam. Tak samo często przyuczam mamy, jak stawiać bańki, bo uważam, że to jest najlepszy sposób na unikanie infekcji, na wzmacnianie odporności, więc po co mają przychodzić ‒ uczę, doradzam, jakie bańki kupić.

AŁ: Stawiasz bańki takie z pompką, czy tradycyjne, które trzeba podgrzewać?

UJ: A to zależy. Stawiam różne. Zależy, co potrzeba, ponieważ faktor ciepła ma znaczenie. Ale zastanawiam się, słucham, co mówi pacjent. Jeśli ma traumy z dzieciństwa, bo go babcia oparzyła, to nie mogę go na siłę do takich namawiać. Mam bańki z pompką, bezogniowe, magnetyczne, gumowe ‒ całą gamę. Bańka przydaje się na przykład, jeśli jest potrzeba, żeby skrwawić, czyli upuścić kilka kropli krwi. Robi się bańkę ciętą, czyli nakłuwa się specjalną lancetką, oczywiście sterylną, jednorazową odpowiednie miejsce i stawia się na to bańkę, żeby wyciągnęła krew. To daje mnóstwo możliwości w przypadku jakichś zastojów krwi. Punktów akupunkturowych jest mnóstwo. Ale nie nakłuwa się wszystkich. A bardzo często ludzie sobie wyobrażają, że akupunktura polega na tym, żeby z człowieka zrobić jeża, albo pytają, czy kłuje pani w oko albo w siusiaka, no więc NIE. Można choroby oka wyleczyć, wbijając igłę w odległe miejsce.

AŁ: A czy przyjmujesz też staruszków?

UJ: Miałam 95-latków nawet i zauważam, że starsze osoby są bardziej elastyczne umysłowo niż młodzież, która przychodzi do mnie. Miałam kilka przypadków młodych ludzi: była choroba, był problem. Udało nam się go pozbyć, ale i tak pacjent miał pretensje: „bo ja myślałem, że po tych igłach będę chodził jak superbohater”. Mam takie wrażenie, że ludziom nie wystarcza średni albo dobry stan, tylko musimy chodzić jak motorki, mieć tyle samo energii od rana do wieczora albo być superhero. Teraz wszystko musi być super, mega, nad ‒ nie chcemy normalności, bo to się źle kojarzy, tylko wszystko musi być wypasione, i tak też czasami młodzi ludzie myślą, że oni nic nie będą robić, a ja tutaj w gabinecie zrobię z nich superludzi, takie są oczekiwania. Bo jesteśmy wychowani w cywilizacji zachodniej i uważamy, że wszystko, co jest naturalne, co nie jest pigułką, to jest szarlataneria i to nie działa.

AŁ: Jak odczarować naturalną medycynę?

UJ: Myślę, że to pomału się dzieje, dlatego że ludzie są coraz bardziej świadomi, internet też ułatwia dotarcie do informacji, ponadto ludzie chorują coraz poważniej i często też widzą, że w pewnym momencie medycyna zachodnia dochodzi do ściany i tutaj jest miejsce, pole do popisu dla medycyny wschodniej. A my robimy swoją robotę, ale chcemy też ludziom powiedzieć, że tak naprawdę ty sam, prowadząc dobre życie, dobrze się wysypiając, regenerując, dając sobie czas na przyjemności, oczywiście nie popadając w hedonizm, dobrze się odżywając, jedząc dobre, proste, domowe jedzenie, sam się leczysz. Przecież organizm sam ma niesamowitą moc do regeneracji, do samouzdrawiania, tylko non stop mu przeszkadzamy. Bo Polacy się nie wysypiają, strasznie dużo pracują, wręcz się zaharowują, nie dają czasu organizmowi na regenerację. A sen przecież po coś jest. Nasze życie to Yang i Yin – Yang to nasze codzienne życie i aktywności, a Yin to jest to, kiedy mamy zebrać siłę na te aktywności. Tak samo jest w przyrodzie, w zmianie pór roku. Jest wiosna, lato – kiedy ta aktywność jest najbardziej nasilona, i jest zima ‒ kiedy się zwija, soki wracają do korzeni, kiedy rośliny są w przestoju, czekają, regenerują się. Kiedyś na wsiach było tak samo. Ludzie, żyjąc w domach bez prądu, w ogóle zwalniali tempo, bo i tak było ciemno, a potem z kolei latem i wiosną ‒ odwrotnie, bo dnie były bardzo długie, rano wcześnie wstawali, ciężko pracowali fizycznie, musieli mieć na to siły. A my teraz myślimy, że jesteśmy takimi samochodami do zajeżdżenia. Mamy prąd – jest to z jednej strony błogosławieństwo, z drugiej przekleństwo. Tak samo z samochodem. Fajnie, że nas przenosi w krótkim czasie na odległość, a z drugiej strony jest nadużywany, więc zawsze chodzi o to, żeby mieć łeb na karku i cały czas się zastanawiać ‒ tak jak Chińczycy ‒ co jest dobre dla mnie. Oczywiście oni też się kosmopolityzują, co im na dobre nie wychodzi, ale taki przeciętny wioskowy Chińczyk cały czas myśli, co tu zrobić, żeby jego organizm dobrze funkcjonował. Tai-chi to też nasze wyobrażenie o Chińczykach, podobnie medytacja. My żyjemy w innej kulturze, jesteśmy do czego innego przyzwyczajeni od dziecka, żyjemy w innej rzeczywistości. Zresztą to nie jest tak, że wszyscy w Chinach są buddystami, zaczynają dzień od medytacji i siedzą w kwiecie lotosu, kadzidełkach. Natomiast oni są skoncentrowani na „tu i teraz”, czyli te wszystkie modne kursy mindfulnessu to jest to – to jest wschodnia filozofia przełożona na język zachodni. Ale to jest dla nas niestety bardzo trudne, bo jesteśmy teraz przestymulowani i po kilku próbach przeciętny człowiek Zachodu daje sobie spokój z medytacją. Namawiam więc moich pacjentów, żeby po prostu usiedli, zrobili sobie wcześniej coś do picia, może to być nawet kawa, przecież nie będę mówić, że kawa jest be i nie pijcie kawy, przecież tu nie o to chodzi. Usiąść przy kawie, pomyśleć o tej kawie o piciu tej kawy, skupić się na tej czynności. Wiele osób jest zaskoczonych, kiedy mówię, że mogą medytować, zmywając naczynia. Tylko skup się na zmywaniu, a nie myśl o przygotowaniu całego tygodnia. Spacer jest najlepszą formą medytacji, którą ja najczęściej praktykuję i uwielbiam, bo za jednym machnięciem mam kilka rzeczy: ruch, świeże powietrze, witaminę D3, którą teraz wszyscy chcą sobie zapodawać w formie pigułki, a przecież można jej tyle wytworzyć, będąc na słońcu. Przecież kiedyś ludzie przeżywali te zimy, ale w lecie byli więcej na dworze, nie było kremów z filtrami. I to też jest tak, że nie tylko wystawianie siebie na działania słońca jest ważne, ale po prostu funkcjonowanie, ruch na świeżym powietrzu. I znowu, a propos sportu, kolejny mit, to, co widzę najczęściej: panowie po 40., nagle im klika, że muszą coś zrobić dla siebie, a często są to panowie z dosyć dużą nadwagą, zasiedziali, którzy nie zwracali uwagi na to, jak jedli, żadnego sportu nie uprawiali regularnie, ale teraz odkrywają czas, żeby wziąć się za siebie, i raptem chcą przebiegać maratony, crossfity ćwiczyć. I mogą sobie zrobić większe kuku, niż to wszystko jest warte. A ja namawiam na spacer. Pół godziny spaceru. Wg medycyny chińskiej każdy intensywny sport to jest strata potu, a pot to jest Qi, czyli energia, dlatego tai-chi i qigong są spokojne, nie spocisz się przy tym, robisz ruchy nadgarstkami i to jest dobre też dla starszych osób, bo się ruszają, nie zastygają, wykonują łagodne ruchy, ale to wciąż są ruchy, bo to jest rodzaj medytacji w ruchu połączony z ćwiczeniami oddechowymi. Moja profesorka Chinka powiedziała: ludzie, ruszajcie się tak po prostu, ale na spokojnie ‒ spacer, spacer. Ale znowu w Polsce uważamy – idę na pocztę, to jest spacer ‒ nie, to ma być spacer dla spaceru, a nie przy okazji załatwiania poczty, zakupów, apteki.
Fajnie byłoby, gdyby ludzie nie przyczepiali medycynie chińskiej etykietek, czyli nie wydawali sądów, nie znając. Najczęściej coś im się kojarzy, ale wolą nie pytać, a tu trzeba porozmawiać z osobą, która przede wszystkim była pacjentem i ma jakieś doświadczenia, a najlepiej porozmawiać z terapeutą, ale wykwalifikowanym. W Polsce jest pod tym względem patowa sytuacja, ponieważ chociaż jest ustawa o zawodzie akupunkturzysty, to nie jest sprecyzowane, kto może wykonywać ten zawód. Chciałabym zwrócić uwagę, żeby sprawdzać, zanim się pójdzie do akupunkturzysty, jakie on ma uprawnienia. To jest uwolniony zawód, więc nie ma żadnych wytycznych, ile ma być godzin szkolenia, jakie szkoły trzeba skończyć, kto może uczyć ‒ tu jest pustka legislacyjna. Więc biorą się za akupunkturę osoby, które nie powinny jej robić. Każdy szanujący się terapeuta otwarcie mówi, jakie szkoły, jakie kursy przeszedł, jakie ma kwalifikacje, ile ma lat doświadczenia. Warto więc o to wszystko pytać ‒ o doświadczenie, o rodzaje kursów, bo są też kursy półroczne i weekendowe, i one też pozwalają – taka akupunktura w weekend – wykonywać ten zawód. Warto, żeby ludzie mieli świadomość, do kogo idą, A to jest ogromna odpowiedzialność, gabinet powinien być ubezpieczony, spełniać wszystkie wymogi, o których mówiłam wcześniej…
Trafiały do mnie osoby od różnych terapeutów i wiem, jak jest, a mnie jest przykro, bo potem ludzie się zrażają, ponieważ mają niemiłe doświadczenia, wrażenia, ktoś nie wytłumaczył, o co chodzi, albo byli traktowani nie tak jak trzeba. To mnie najbardziej boli, bo sama mam ogromny szacunek do tej wiedzy i wiem, jaka jest jej waga. Boli mnie też, jak ktoś zakłada z góry, że akupunktura nie działa. Owszem ona nie zadziała na wszystkich i nie zadziała na wszystko. I o tym też trzeba pamiętać, bo akupunkturzysta to nie cudotwórca.

AŁ: Dziękuję ci bardzo za rozmowę i życzę jak najszybszego powrotu na osobiste kursy w Chinach – czyli de facto, jak najszybszego końca pandemii – czego z całą pewnością chcieliby ludzie na całym świecie.

 

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na