Autor: Monika Richardson

 

Kto jest burakiem, a kto ma dobre maniery? Takie dyskusje toczę ostatnio przy stole. Co, jeśli w związku dwojga bardzo dorosłych ludzi przysłowiową kością niezgody stają się źle odłożone w trakcie posiłku sztućce? Czy widelec i nóż powinny znajdować się na talerzu pod kątem prostym względem siebie i trzonkami skierowanymi do dołu? Czy mogą dotykać stołu, czy też absolutnie nie? Czy wolno nam zwrócić uwagę partnerowi / partnerce na zbyt głośne uderzanie łyżeczką w filiżankę przy mieszaniu cukru w kawie? Co, jeśli ktoś notorycznie nie dojada i odkłada sztućce na znak skończonego dania, gdy na talerzu znajduje się jeszcze sporo jedzenia? Te nieistotne z pozoru pytania przybrały w mojej głowie postać prawdziwej obsesji.

 

Doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, że trudno wychować od nowa kogoś w pełni ukształtowanego i raczej nie powinniśmy liczyć na to, że ta osoba podda się naszemu „wychowywaniu”, a na pewno nie będzie nam wdzięczna. Gorzej, gdy nasze systemy wartości rozjeżdżają się w tym względzie znacząco, bo jedno z nas jest zero-waste, a drugie ma w nosie ekologię.

 

Jak zwykle, kiedy w moim umyśle kłębią się znaki zapytania, sięgam po tradycję brytyjską. Miałam okazję obserwować podczas mojej emigracji w Wielkiej Brytanii arystokratyczne postacie z angielskiego świata upper-class. Ze zwykłą dziennikarską ciekawością przyglądałam się ich zachowaniu, również przy stole. Można powiedzieć, że się napatrzyłam… Nie brakowało głośnego bekania, huśtania się na krześle i grzebania w zębach. Raz czy drugi miłej cioci zdarzyło się puścić głośnego bąka. Dobre maniery były, owszem, niejako wyssane z mlekiem matki, ale odstępstwa od nich raziły może nawet bardziej, właśnie z tego powodu, że pozostawały w zgrzytającym kontraście do zasad dobrego zachowania.

 

Przyszło mi do głowy porównanie europejskiej arystokracji, tej z najwyższej półki, z rodów szlacheckich i królewskich, ze „starymi pieniędzmi”. Kto urodził się w rodzinie, w której zawsze były pieniądze bez ograniczeń, ten nie ma najmniejszej ochoty popisywać się swoim bogactwem z obawy przed ośmieszeniem. Fakt kupienia nowego astona martina absolutnie nie jest godny odnotowania, a do zamku nabytego w spadku po babuni zapraszamy przyjaciół bez słowa komentarza. Wszak gdzieś trzeba zjeść kolację. Przy stole nie mówimy o zarobkach, no bo w końcu, kto pracuje, ten troszkę powinien się tego wstydzić (oglądaliście Downton Abbey? To wiecie, o czym piszę…), etc. Myślę, że podobnie jest z manierami przy stole. Po co o nich mówić, skoro są oczywiste od pokoleń. Nie przeczytaliśmy o tym, po której stronie talerza stawiać kieliszek do wina w podręczniku savoir vivru, tylko tak robiła służba w naszym domu w wieku XIX i XX i tak robimy to my dzisiaj, gdy instytucja kamerdynera czy szambelana jest już anachroniczna. Prostactwem nie jest popełnić błąd, to się raczej nazywa „ekscentrycznym zachowaniem”. Natomiast burakiem jest ten, kto strofuje kogokolwiek poza własnymi dziećmi, bo zdradza, że jest „z awansu”, a zasady, którymi się kieruje, zostały przez niego / nią nabyte niejako w pierwszym pokoleniu.

 

Postanowiłam zaapelować w rodzinie i wśród przyjaciół o większy luz w sprawie. Muszę powiedzieć, że w ogóle „napinanie się” w życiu ma moim zdaniem katastrofalne konsekwencje. Liberalizm to nie jest brzydkie słowo, choć wiem, że być może jestem ostatnią osobą w kraju, która odważa się coś takiego napisać. Wolę rozpasanie od hitleryzmu, wolę i zawsze będę woleć odrobinę kontrolowanego chaosu od defilad chińskich mundurków. Życzę wszystkim Państwu wyluzowanych świąt i naprawdę Szczęśliwego Nowego Roku!

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na