Uzależniony od muzyki, uratowany dzięki stomii

Autorzy: Fundacja STOMAlife

 

Fundacja STOMAlife: Skąd u Ciebie ta odwaga? Zdecydowałeś się opowiedzieć o posiadaniu stomii, podczas gdy część stomików nie ma odwagi powiedzieć o tym najbliższym.

Paweł Pawłowski: Nie czuję w tym odwagi. Wychodzę z założenia, że jeśli zdarzyło się jakieś nieszczęście, które wpływa na innych, to czemu o tym nie mówić? Zwłaszcza, jeśli może to komuś pomóc. Oczywiście nie mnie oceniać czy moja historia coś da innym ale chciałabym spróbować. Wiem jedno: wydarzyło się coś złego a teraz czas na dobre rzeczy. Nie patrzę na to w kategoriach odwagi, bo dla mnie stomia nie jest czymś krępującym, czego miałbym się wstydzić.

Dla mnie to wręcz sytuacja szczęśliwa, bo w ten sposób uratowano mi życie. Oczywiście stomia nie jest rzeczą, o której się marzy i chciałoby się ją mieć na własne życzenie. Ale ktoś stwierdził, że to niezbędny zabieg żeby uratować mi życie. I akceptuję ten wybór. Był najlepszy w mojej sytuacji. Kiedy obudziłem się po operacji stomia była moim najmniejszym zmartwieniem. Wyglądałem po prostu Rozmawia: Fundacja STOMAlife Zdjęcia: Anna Paterek Wywiad z Pawłem Pawłowskim jak zombie z tymi wszystkimi wężykami, które ze mnie wychodziły. W porównaniu z nimi stomia nie robiła na mnie żadnego wrażenia.

 

FS: Nie boisz się, że to szczere wyznanie będzie miało wpływ na to, jak postrzegają Cię inni?

PP: Dobrzy ludzie mnie zrozumieją. Myślę, że to mi wystarczy.

FS: W Twoim przypadku stomia była wynikiem nieszczęśliwego wypadku, a nie czegoś co można przewidzieć w związku z chorobą, jaka dotyka niektórych.

PP: Cóż, zostałem wzięty z zaskoczenia. Obudziłem się w szpitalu i miałem przyklejony woreczek. Nie miałem na to wpływu. Jedyną rzeczą jaką pamiętam przed podaniem narkozy była prośba do lekarzy – jeśli dacie radę, nie krójcie mnie. Okazało się jednak, że obrażenia są na tyle duże, że konieczna jest rozległa operacja. Inaczej nie dało rady tego zrobić. Więc mam stomię. Tak wyszło i koniec.

FS: Jak doszło do tego wypadku?

PP: Przydarzyła mi się chyba jest z najbardziej prozaicznych rzeczy – nieszczęśliwy upadek. Aż chciałoby się zacząć, że w pewien słoneczny dzień poszedłem do pobliskiego lasu nazbierać chrust na ognisko. Na wieczór planowaliśmy spotkanie z przyjaciółmi bo właśnie wprowadziliśmy się do własnego domu, który wybudowaliśmy w zasadzie samodzielnie. Małgosia, moja żona, była w pracy, synowie w szkole. A ja miałem zacząć przygotowania i jak pierwotny mężczyzna poszedłem do lasu. Pech chciał, że nachylając się po kawałek drewna poślizgnąłem się na liściach i zjechałem ze skarpy wprost na wystający konar. Głupia sprawa. Konar przebił mi odbyt, odbytnicę, jelita i pęcherz. Ale o tym jeszcze nie wiedziałem. Wydaje mi się, że straciłem przytomność. Kiedy ją odzyskałem starałem się wdrapać na skarpę i szukać pomocy. Nie wiem jakim cudem udało mi się wyczołgać stamtąd, bo tylko tak mogłem się poruszać, i nie wykrwawić. Uratował mnie chyba przebłysk zdrowego rozsądku. Wiedziałem, że muszę próbować stamtąd wyjść bo nikt mnie tam nie znajdzie.

FS: A teraz szczerze. Czy przed wypadkiem wiedziałeś czym jest stomia? Pytam, bo z doświadczenia Fundacji wiem, że znajomość tematu jest nadal niewielka.

PP: Nie miałem wiedzy technicznej. Wiedziałem tylko, że stosuje się takie rozwiązanie w medycynie. Mam w dalszej rodzinie młodego stomika, który choruje na chorobę Leśniowskiego- Crohna. Kiedy usłyszałem, że ja mam stomię po prostu przyjąłem to do wiadomości, ale była to dla mnie rzecz abstrakcyjna i w głowie kłębiła mi się setka pytań. Jak będzie teraz, co się zmieni. Co prawda było to moje najmniejsze zmartwienie w tamtym momencie ale mimo wszystko zastanawiałem się jak to wpłynie na moje życie. W drugim czy trzecim dniu po operacji zapytałem pielęgniarkę jak to teraz będzie wyglądało usłyszałem krótką i konkretną odpowiedź: „Normalnie. Ludzie ze stomią żyją normalnie. Jeżdżą na rowerze, chodzą na basen i są aktywni.” Więc stwierdziłem, że ja też sobie poradzę.

 

FS: Był to na tyle pozytywny przekaz, że wystarczył, aby uwierzyć, że nie wszystko stracone.

PP: Albo była tak przekonująca, albo uległem sile autorytetu. Wtedy nie potrzebowałam więcej wiedzieć. To było wystarczające zapewnienie.

FS: W Twoim przypadku to czasowe rozwiązanie.

PP: Tak, a przynajmniej mam taką nadzieję, że prognozy lekarzy się sprawdzą i przejdę kolejną operację.

FS: Jesteś muzykiem, aktywnym zawodowo. Wypadek zdaje się nie odciął Cię nawet na moment od muzyki.

PP: Jestem uzależniony od muzyki, to całe moje życie. Poza rodziną, oczywiście. Wypadek i jego konsekwencje były na tyle poważne, że chwilowo odcięły mnie od mojej zwykłej codzienności. Było to naturalne, ale trudne do przyjęcia. Nie dało rady z dnia na dzień wrócić do grania. Potrzebowałem czasu na rekonwalescencję, ale z żalem myślałem o wszystkich koncertach, które odbywają się beze mnie.

FS: Czy to otarcie się o ostateczność coś w Tobie zmieniło?

PP: Myślę, że zawsze takie wydarzenia odciskają swój ślad. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie przeszedłby obojętnie wobec takich doświadczeń. Docenia się bardziej fakt, że się jest, że się żyje. Po prostu. Nie mam poczucia żeby w moim przypadku coś zmieniło się diametralnie. Wyznaję zasadę, że dobro wraca. Trzeba dbać o ludzi wokół siebie, o relacje z nimi i pomagać im w potrzebie. Przekonałem się natomiast na własnej skórze i utwierdziłem w przekonaniu, że moje dotychczasowe myślenie nie było tylko optymistyczną wizją świata. Po wypadku otrzymałem tak wiele wsparcia, że i mnie, i mojej rodzinie było znacznie łatwiej przejść przez ten niezwykle trudny czas. Miałem wokół siebie mnóstwo ludzi przyjaznych i chętnych do pomocy. I nie chodzi mi tylko o ekstremalne sytuacje ale o codzienność jak np. zrobienie zakupów itp. Choroba, która zakłóca rutynę wybija wszystkich z rytmu, nie dość, że jedna osoba jest już wyłączona to pozostali członkowie rodziny nie funkcjonują normalnie. Żyjemy w pewnych społecznościach. Często wydaje się nam, że nie mamy wpływu na to z kim pracujemy, kto jest naszym sąsiadem itd. Myślę, że jest wręcz przeciwnie. Mimo wszystko mamy wpływ na to kim się otaczamy i im szybciej zrozumiemy, że warto wiązać się z ludźmi, którzy nas budują, tym łatwiej nam będzie później. Według mnie nic tak źle na nas nie wpływa jak zła energia ludzi nieprzychylnych i złośliwych.

FS: Doskonałym przykładem takiej cudownej osoby jest Twoja żona, Małgosia. Wulkan energii, dobroci i empatii.

PP: Musiałabyś z nią pomieszkać, żeby zobaczyć jak wygląda ten wulkan na co dzień (śmiech). Ale to prawda, ona jest dla mnie wszystkim i jest olbrzymim wsparciem, zwłaszcza teraz.

FS: Pod wpływem tych ciężkich wydarzeń, powstał utwór, który napisałeś w bardzo emocjonalnie trudnym momencie. Piosenka przyszła mi do głowy pewnej nocy w szpitalu, pod wpływem refleksji o ludziach i wsparcia z ich strony, które okazali mnie i całej mojej rodzinie. Powstała spontanicznie. To taki pozytywny przekaz i prośba do słuchaczy aby zatrzymanie się na chwilę i rozejrzeli się wokół. W tym zabieganiu zapominamy o ludziach, których mamy obok a są przecież tak ważni. Dwie i pół minuty wdzięczności dla dobrych ludzi. Słowo przyjaciel się mocno zdewaluowało. Teraz to raczej synonim znajomego. Dla mnie różnica jest jednak olbrzymia. Bo za tym określeniem kryje się głębsza i bliższa relacja. To też większa odpowiedzialność za ludzi, których określam mianem przyjaciela. Jeżeli decyduję się zbliżyć do drugiego człowieka i on zaufa mi, biorę na siebie odpowiedzialność za ten wybór. Nie mogę go zawieść.

FS: Bo jesteśmy odpowiedzialni, za tych, których oswoimy?

PP: Dokładnie tak. Ten cytat doskonale tu pasuje. To bardzo uniwersalna prawda choć wielu o niej zapomniało, nie zauważa tego lub po prostu ignoruje. I tak zbyt wielu ludzi się nazywa się przyjaciółmi choć to tylko znajomi, czasem nawet dalecy. Przyjaciół ma się kilku bo z większą ilością osób nie da rady nawiązać tak bliskich relacji.

FS: Jest to szczególnie ważne w przypadku osób, takich jak Ty, czyli ciągle nawiązujących nowe znajomości ze względu na charakter Twojej pracy.

PP: Tak, faktycznie poznaję mnóstwo ludzi ale zatrzymuję się przy niektórych. Tu też działa pewna chemia, zbieżność systemu wartości, podobnych doświadczeń. Trudno do końca określić jaka dokładnie jest tu zależność. To nie matematyka.

FS: Czy Twoim zdaniem Polacy są nietolerancyjni? Trudno przychodzi nam zrozumienie i zaakceptowanie rzeczy nieznanych, nowych i często odbiegających od sztywnych konserwatywnych norm. Jest tak w przypadku tematów światopoglądowych, ale i tych związanych z rzadkimi schorzeniami. Z czego to wynika?

PP: Prawdę mówiąc, nie wiem. Wbrew pozorom rzadko staję wobec sytuacji kiedy to trzeba sprawdzić, a tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono Chociaż w zasadzie znalazłem się w sytuacji, która mogłaby spowodować wykluczenie. Nie myślę jednak o tym ponieważ sam zupełnie tego nie odczuwam. Nikt nie dał mi do zrozumienia, że mój wypadek i stomia mogą spowodować odrzucenie mnie. Wręcz przeciwnie, informacje o tym, co się wydarzyło są dla ludzi szokujące bo trudno uwierzyć w taki splot okoliczności. Sama stomia schodzi na dalszy plan. Wiele osób nie wie czym jest stomia. I chyba nie musi. Ważne żeby szukali odpowiedzi jeśli coś się wydarzy, żeby mieli dobre źródło informacji i byli otwarci na zmianę. Ja tak to widzę.

FS: Co daje Ci siłę, kiedy masz wrażenie, że spada w dół?

PP: Jestem pragmatyczny i wiem, że rozgrzebywanie złych myśli nie prowadzi do niczego dobrego. Nastrajam się na myślenie o przyszłości. Myślę zadaniowo.

FS: Jakaś rada dla tych, którzy nie potrafią się dźwignąć po traumach?

PP: Uniwersalnych metod chyba nie ma. Mogę tylko powiedzieć co ja zrobiłem. Po wypadku odstawiłem wszystkie złe myśli jak najdalej od siebie. Natychmiast odłączyłem wspomnienia o tym, co się wydarzyło i przestawiłem się na pozytywne myślenie o przyszłości. Skoncentrowałem się na zdrowieniu. Nawet na wiele pytań znajomych nie odpowiadałem szczegółowo albo wręcz zmieniałem temat. Nie chciałem tego rozkładać na czynniki pierwsze, analizować. Nie dlatego, że miałem coś do ukrycia tylko po to, żeby programować się w dobrą stronę. Było, wydarzyło się. Trudno. Trzeba przygotować się na to, co będzie jutro i skupić żeby było ono pozytywne. Pozytywna afirmacja i myślenie do przodu jest na pewno lepsze niż maglowanie złych przeżyć. Inaczej nurzamy się w żalu i frustracji a choroba się pogłębia zamiast przechodzić. Dotyczy to wszystkich sytuacji życiowych.

FS: Osiągnąłeś sukces jako muzyk. Setki tras, koncertowanie z najlepszymi i stabilna rodzina. Trudno było dojść do miejsca, w którym się znajdujesz?

PP: Jestem samoukiem. Janko Muzykant z lepszą kontynuacją historii (śmiech). Muzyka to straszny bakcyl. Zaczynałem od grania na flecie bo był mały, poręczny i dostępny. Potem przyszedł czas na akordeon czy inny klawiszowy instrument chociaż nie związałem się z nim na długo i nadal nie umiem na nim grać dobrze. A potem przyszedł czas na gitarę. Ta miłość trwa już ponad 16 lat. Czy miejsce, w którym się znajduję jest jakieś szczególne? Myślę że nie. Natomiast w przeciwieństwie do wielu innych osób mam to szczęście, że moja pasja jest moją pracą. Mam rodzinę, dom, dobrych ludzi wokół siebie. Wymagało to trochę szczęścia, trochę wysiłku, trochę talentu – mam nadzieję.

FS: Czy w życiu muzyka są jakieś elementy stałe? Jakieś filary?

PP: Nie demonizuj muzyków. Nie wszyscy to szaleni rockandrolowcy, którzy czas spędzają na imprezach, śpią do popołudnia i nie myślą o przyszłości.

FS: Czy kiedykolwiek miałeś wrażenie, że to życie nie jest dla Ciebie? Jakiś moment zwątpienia?

PP: Nie, nigdy. Trudniej było kiedy nie można było z grania opłacić rachunków więc musiałem podjąć się innych prac ale od czego jest pozytywne myślenie i upór w dążeniu do celów?

FS: Jedni kochają atmosferę studia nagrań, inni kameralny klimat małych koncertów, a kolejni rozmach wielkich widowisk muzycznych i tłum szalejących fanów. A gdzie Paweł Pawłowski czuje się najlepiej, ładuje swoje baterie i czuje, że to co robi ma sens?

PP: Kocham granie. I nie ma dla mnie znaczenia czy koncertu słucha 100 czy 1000 osób. Emocje wkładam te same. Muzyka ma przynosić rozrywkę i cieszę się, że jest to też moim udziałem. Moją ostoją jest dom i rodzina. Czegóż trzeba więcej? Patrząc na otaczającą mnie przyrodę czy zbierając za domem maślaki z kubkiem kawy w ręce trudno oprzeć się myśli, że wszystko jest na swoim miejscu a te trudne chwile pozwalają fantastycznie doceniać taką normalną codzienność w której nic nie boli, wszyscy zdrowi itd., czego wszystkim życzę.

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na