AKTORSTWO

Autor: Maja Jaszewska

 

Niejednej osobie marzy się, aby praca, którą wykonuje, nie tylko przynosiła wysoki dochód, ale też gwarantowała niezwykłe przeżycia i daleka była od sztampy. Może z tego właśnie powodu aktorstwo znajduje się w grupie zawodów powszechnie uważanych za najbardziej pożądane i interesujące. Możliwość wcielania się w różne postaci, rozpoznawalność, dowody sympatii czy wręcz uwielbienia pobudzają naszą wyobraźnię i czynią z aktorów specyficzny klan osób uprzywilejowanych i oderwanych od prozy życia. Ich wizerunek medialny częstokroć sprowadzany jest do zdjęć z eleganckich imprez, na których występują w aurze splendoru. I chociaż wiemy, że grane przez nich postaci to tylko imaginacja scenarzysty i reżysera, częstokroć sympatię albo antypatię, którą budzą, projektujemy na samych aktorów. Co więcej, dajemy sobie prawo, by im to niejednokrotnie bezpardonowo komunikować. Im bardziej aktor jest rozpoznawalny, im częściej „bywa” w naszym domu na szklanym ekranie; im żywsze emocje budzi grana przez niego postać, tym bardziej zagarniamy go na własność, pragnąc, by okazał się taki, jakiego go sobie wyobraziliśmy. Obrażamy się na nich, kiedy odbiegają swoimi poglądami i zachowaniem od naszych poglądów. Traktujemy nieraz, jak dalszych członków rodziny, licząc na wzajemność w sympatii w razie spotkania. Ileż to razy artyści słuchają od przypadkowo spotkanych osób słów krytyki, dobrych rad, co powinna zrobić grana przez nich postać, a czego ze wszelkich sił się wystrzegać, czy nawet bardzo prywatnych zwierzeń. I chociaż takie nagabywanie i mieszanie rzeczywistości z fikcją może być męczące, aktorzy lubią otrzymywać dowody sympatii i pamięci.

Oddajmy im więc głos i posłuchajmy, jak traktują aktorstwo, co w nim jest dla nich najważniejsze, z czym się borykają, grając role, a co ich uskrzydla.

 

 

Nie cierpię artystów, którzy robią piekło swoim rodzinom dlatego, że są artystami. Nie ma żadnego powodu, żeby usprawiedliwiać artystów. Z racji wykonywanego zawodu nie są specjalnie uprzywilejowani czy zwolnieni z reguł obowiązujących innych ludzi. Dekalog dotyczy wszystkich. Bardzo bym nie chciał powiedzieć sobie pod koniec życia, że byłem złym ojcem, bo musiałem zagrać kilka ról. Zawód jest dla mnie bardzo ważny, ale traci znaczenie w zestawieniu z tym, co w życiu najważniejsze. Dlatego mówię, że aktorstwo jest miłością i udręką zarazem.

                                                 Michał Żebrowski

 

Często opowiadam historię, którą uważam za bardzo ważną w moim życiu. Profesor Bardini uczył nas, że jeśli chce się być aktorem i człowiekiem, to na progu kariery trzeba zrozumieć, kim się jest. Bo jeżeli w założeniu pojawi się jakiś błąd, to on się potem nawarstwi i wszystko stanie się bez sensu. Nie będzie wiadomo, gdzie znajduje się prawda o nas, a gdzie kłamstwo. Nie wolno kłaść fałszywych fundamentów, wówczas jest się bowiem i kiepskim aktorem, i złym człowiekiem. (…)

Teraz, po latach świadomej pracy i spokojnie prowadzonej kariery, podczas której – co ważne – nieustannie dokonywałam wyborów, wszystko robię po „trzeźwym namyśle”. Jeśli przyjmuję rolę, to wiem, dlaczego będę ja grała i kto ewentualnie przyjdzie mnie zobaczyć. Wiem też, komu nie będzie się podobała. Robię to z pełną świadomością kosztów, również emocjonalnych. Bawią mnie czasem przy kolejnych projektach życzenia typu: „ życzę, by się pani udało”. Bardzo miło je słyszeć, choć wiem, że to, czy rzecz się uda, zależy od podjętej przez mnie decyzji, a nie od ślepego zrządzenia losu. Poza tym mam wrażenie, że dla osoby życzącej mi powodzenia „uda się” oznacza coś zupełnie innego niż dla mnie. Ona pewnie myśli: „by przyszło dużo ludzi i napisano dobre recenzje”. Tymczasem dla mnie ważniejsze jest, aby to, co zrobię, było znaczące i poruszało.

                                                 Krystyna Janda

 

Sztuka rodzi się na pograniczu tego, co powstaje pomiędzy ludźmi tworzącymi spektakl – scenarzystą, aktorami, reżyserem, autorem sztuki, scenografem. Razem realizują jakąś wspólną myśl i wyobrażenie. Często efekt końcowy jest zupełnie inny od pierwszego pomysłu i początkowych planów. Lubię ten moment wylęgania się – bardzo płodny, pełen niespodzianek i zaskoczeń. Dla mnie, jako aktorki, zaskoczenie jest niezbędne w pracy, bo daje impuls do dalszej wędrówki. Szykując spektakl, bardzo silnie na siebie oddziałujemy, prowokujemy się, dzięki czemu nieraz pojawiają się fantastyczne, niespodziewane efekty. Aktor musi być otwarty na różne wyzwania i odważny, wtedy spektakl zyskuje świeżość i autentyczność. Jednym ze specjalistów od „otwierania” aktorów jest Krzysztof Warlikowski. Potrafi wydobyć z nas energię, o jaką sami siebie nigdy byśmy nie podejrzewali. Nie jest to łatwe, bo aktor to takie zwierzę niechętnie ukazujące swoje wnętrze w całości; przecież – jak każdy człowiek – skrywa liczne słabości, kompleksy, fobie i urazy. Ale aktorstwo nie toleruje letniej temperatury. Wymaga maksymalnego zaangażowania. Jeśli traktuje się nasz zawód jako ciepłą i bezpieczną posadkę z comiesięczną pensją, kończy się aktorstwo. (…) W swoim aktorstwie staram się być przede wszystkim uczciwa wobec samej siebie. Nie mam nic przeciwko komercji, tylko niech ona nie oznacza bylejakości i nie lekceważy widza.

                                                 Edyta Jungowska

 

„Bycie artystą, wbrew temu, co się obiegowo o tym sądzi, ma same opłakane skutki dla beneficjenta tego tytułu. Zaczyna się i kończy na cholernej odpowiedzialności. (…) Dla wielu bycie artystą to niekończący się zespół przywilejów i profitów. Tymczasem ja nieustannie ryzykuję kompromitacją. (…) Górnik ryzykuje wybuchem metanu, chirurg przecięciem pacjentowi tętnicy, drwal przygnieceniem przez drzewo. Ja nieustannie stawiam czoła Nowemu, w drodze do jak najlepszego spotkania z widzem i ryzykuję, że mi się to nie uda. Na podejmowaniu takiego właśnie ryzyka polega mój zawód. (…) Jako etatowy poruszacz i rozjątrzacz duszy pracuję w nieustannym przeciążeniu emocjonalnym, i tyle.

                                                Krzysztof Majchrzak

 

Jeśli się jest aktorem, to automatycznie jest się czytelnikiem, i to bardzo aktywnym. Czytam bardzo dużo, przy moim łóżku leży kilka książek. (…) Aktorstwo pozwala mi wejść w literaturę bardziej zmysłowo, tego rodzaju kontakt jest najbliższy mojemu emocjonalnemu temperamentowi. Dzięki byciu aktorem uświadamiam sobie swoje możliwości, słabości, wspaniałości bez konieczności ich przeżycia w konkretnych sytuacjach. Za każdym razem wracając z teatru, myślę: cholera, jutro zagram inaczej, spróbuję wejść na ten szczyt z drugiej strony, bo wydaje mi się, że tam jest coś jeszcze ciekawszego. Jeśli się zagrało pięć wielkich ról szekspirowskich, to naprawdę takie doświadczenie pozwala wejrzeć w głąb natury ludzkiej. Szekspir tak dobrze ją poznał i opisał, że mógł sobie pozwolić, aby każdorazowo konkluzja jego sztuki brzmiała: tak naprawdę nic o tym człowieku nie wiem. I w tym przejawia się jego największa mądrość.

                                               Daniel Olbrychski

 

W siedemdziesiątym ósmym roku trwały próby Przedstawienia Hamleta we wsi Głucha Dolna” w Teatrze na Woli w reżyserii Kazia Kutza. Grałem w nim Hamleta, to była moja pierwsza taka duża rola. Mój dyrektor i nauczyciel Tadeusz Łomnicki grał sekretarza partii Klaudiusza ‒ Bukarę. Było już blisko premiery, a jednocześnie zbliżał się też jakiś zjazd partyjny i Łomnicki, członek KC, był bardzo napięty. Pewnie domyślał się, że będzie miał kłopoty z tą niecenzuralną sztuką. Któregoś dnia przyszedłem rano na próbę kostiumową z postanowieniem, że tego dnia pokażę Kaziowi, na co mnie stać. Miałem wpaść na scenę, krzycząc: „Gdzie jest Bukara?” , a Łomnicki siedzący na krześle, które stało na stole, miał odpowiedzieć: „Tu jestem, czego chcesz?”. Stałem w kulisach i rozgrzewałem w sobie palenisko, myśląc, jak wstrząsająco zaraz zagram. Kiedy wbiegłem na scenę i zaryczałem: „Gdzie jest Bukara?!” ‒ zapadła cisza. Łomnicki siedział na krześle, patrzył na mnie i milczał. Pomyślałem, że może za wcześnie wbiegłem, ale nie, to był odpowiedni moment. Łomnicki wciąż patrzył mi w oczy, a wokół cisza jak makiem zasiał. Wyciągnął palec i skinął na mnie. Jak zahipnotyzowany poszedłem w jego kierunku… Szedłem wieczność. Kiedy byłem już tak blisko, że bliżej podejść się nie dało, Łomnicki schował rękę, nachylił się do mnie i szeptem, który słychać było w całym teatrze, powiedział: „Kto ci, chuju, dał dyplom?”. I nagle zaczął mnie opierdalać, ostrymi słowami bijąc w najdelikatniejsze miejsca.

Kazio z góry widowni krzyczał: „Odpierdol się od niego, chuju!”. A Łomnicki nadal rugał mnie jak psa. I nagle zapadła ciemność. Po jakimś czasie zorientowałem się, że siedzę w swoim małym fiacie, w kostiumie scenicznym, a przed sobą mam tablicę z napisem Sochaczew. Widocznie zbiegłem ze sceny, wybiegłem z teatru, wsiadłem do samochodu i pojechałem przed siebie. Kompletnie nieświadomie przejechałem pięćdziesiąt sześć kilometrów. Popatrzyłem na swój kostium, na napis Sochaczew i pomyślałem, że to już koniec, że nigdy więcej nie wyjdę na scenę. Spokojnie zawróciłem do teatru, gdzie nikogo już nie było, bo próba została zerwana.

Zadzwoniłem do Kutza i powiedziałem: „Kaziu, wiem, że jest blisko premiery, ale nie wyjdę na scenę, musisz przygotować wariant zastępczy”. Kazik, jak to on, odpowiedział, żebym przestał pierdolić, ale upewniłem go, że mówię całkowicie poważnie. Poprosił mnie, żebym następnego dnia przyszedł godzinę przed próbą i spokojnie z nim porozmawiał. Zgodziłem się, ale zastrzegłem, że zdania nie zmienię. Czułem, że nie jestem w stanie wejść na scenę.

Rano Kazik zaczął mi tłumaczyć, że Łomnicki ma trudny czas ze względu na zebrania partii i tę niecenzuralną sztukę. Odpowiedziałem, że wszystko rozumiem, ale jeżeli kiedykolwiek ktoś jeszcze raz by we mnie tak strzelił jak Łomnicki, po prostu umrę. Dlatego nie mogę więcej zaryzykować. Kazik nadal mnie przekonywał, ale widać było, że zaczyna wierzyć w to, co mówię.

Nagle otworzyły się drzwi bufetu i stanął w nich Łomnicki. Odruchowo też wstałem. I tak staliśmy naprzeciwko siebie. Po chwili Łomnicki ruszył w moim kierunku swoim charakterystycznym posuwistym krokiem, ja ruszyłem w jego stronę. Zatrzymał się przede mną w bliskiej odległości, cały czas patrzył mi prosto w oczy, a ja jemu. Dłuższą chwilę nic nie mówił, tylko patrzył. I nagle runął na kolana. Chwilę po nim ja runąłem. Nadal patrzyliśmy sobie w oczy. Jeszcze moment wytrzymał w milczeniu, aż powiedział: „Przepraszam cię, chuju”.

Pochyliłem się i oparłem mu głowę na ramieniu. Podniosłem go, wstaliśmy i wróciłem do Kazika, mówiąc, że pójdę założyć kostium. Poza tymi przeprosinami nie padło ani słowo więcej. Sprawa została załatwiona po męsku. Minęło prawie czterdzieści lat od tego wydarzenia, a jego wspomnienie nadal mnie głęboko przejmuje. (…) Mając takie doświadczenie, jestem uważny w stosunku do młodych aktorów.

                                          Adam Ferency

Źródła: W co wierzę? Rozmowy Mai Jaszewskiej

      Nie i tak. Adam Ferency w rozmowie z Mają Jaszewską

 

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na