Codziennie rano mówię: Jest okej!

Lut 202315

Energia, pomysłowość i gotowość do działania Mireli Bornikowskiej potwierdza fakt, że wiek – to tylko stan umysłu, a sześćdziesiątka – bo tyle ma lat, to nowa czterdziestka. Pozując do sesji „Ukochaj siebie”, chciała dać przykład, że żadne tabu nie istnieje, a jedyne co nas ogranicza, to własna głowa. Magdalenie Łyczko opowiedziała o życiu ze stomią, śmierci, która odbiera bliskich i sile, która dodaje odwagi, wciąż chcieć więcej.

 

Mirela gdy spoglądasz w lustro, to co widzisz?

Mówią, że lustro na szczęście kłamie. Mogę powiedzieć czego nie widzę – procesu starzenia. Czasami oglądając telewizję, nie dowierzam, jak wyglądają moje rówieśniczki –sześćdziesięcioletnie kobiety. Najczęściej wymieniam wtedy z mężem spojrzenie i od razu wiemy – ze mną jest lepiej. Mam przynajmniej taką nadzieję. (śmiech). Najgorsze są te…liczebniki. Trudno je wymówić, co dopiero „objąć rozumem”. Mam takie porównanie. Gdy zaczęliśmy ze sobą „ chodzić” wspólnie z Tadkiem mieliśmy 33 lata, teraz mamy 123. To jest dopiero MATRIX, z którego możemy się tylko śmiać i patrzeć w lustro przez różowe okulary.

Wiek, to przecież stan umysłu. Dostałam przecieki z sesji i od razu zachwyciłam się jaka jesteś kobieca i proporcjonalna…   

Moja cielesność to temat rzeka, że nawet nie wiem od czego zacząć. Natura mnie rozpieszczała do czterdziestego szóstego roku życia, czyli do początków depresji. Miałam wtedy talię osy, płaski brzuch bez żadnego wysiłku, na dodatek cieszyłam się też super biustem między C a D. Byłam mega zgrabną laską, której kilogramy się nie imały. Nigdy nie musiałam się odchudzać ani na nic uważać. Mogłam zjeść cztery pączki, zagryźć pizzą, poprawić bezą Pavlova i nie przybierałam na wadze. Przy wzroście sto siedemdziesiąt pięć moja waga oscylowała w granicach sześćdziesięciu kilogramów.

Pojawiła się depresja i wszystko się zmieniło?

W trakcie trzech lat bardzo głębokiej depresji i przyjmowania leków psychotropowych, przytyłam ponad 30 kilogramów. Czułam się jak słoń. Zaraz będę ryczeć, bo te wspomnienia wciąż są we mnie żywe…
Kiedy zaczęłam podnosić się psychicznie, nie mogłam siebie ani znieść, ani zaakceptować. Kąpiąc się, łapałam za udo i nie wierzyłam, że jest moje. Kiedy siadałam, zwracałam uwagę, by pod swetrem nie było widać fałd na brzuchu. Dopiero wtedy, przypomniałam sobie moje koleżanki, które płakały, że tyją po zjedzeniu liścia sałaty.

Depresja była trzyletnim epizodem, a w bólu żyłam przez trzy dekady z powodu niezdiagnozowanego rectocele czyli „przepukliny odbytniczo-pochwowej”. To były bóle, których nie można porównać do czegokolwiek.

Ale wróciłaś do formy?

Dzisiaj wiem na pewno, że abonament od Boga – niczego sobie nie odmawiam i nie tyję, -dawno wygasł. Jestem w efekcie ,,jo-jo” – w tę i z powrotem. Po wygrzebaniu się z depresji przeszłam kolejny kilkuletni koszmar bólowy, kiedy w ciągu 2 lat przeszłam 5 poważnych operacji chirurgicznych, pomiędzy którymi z bólu traciłam przytomność, miałam podejrzenie mikro udaru i bez pomocy poradni leczenia bólu, chyba nie doczekałabym wyłonienia stomii. Ból pięknie „rzeźbił” figurę, wróciłam do swojej wagi sprzed kilkunastu lat. Znów miałam szczupłe nogi i mogłam wskoczyć w mini spódnice, ale na mojej twarzy ból malował szarą paletą barw: bruzdy, rysy, zmarszczki, więc znowu ta szczupłość nie była dla mnie radością, wręcz przeciwnie podkreślała mój stan chorobowy.

A jak jest teraz?

Teraz? Dieta z….interwałami. Staramy się z mężem jeść zdrowo, więcej się ruszać. Naszym wspólnym sukcesem jest wyrzucenie cukru z cukierniczki. Małe grzeszki w postaci ciasteczka się zdarzają, ale na pewno idziemy w zdrowszym kierunku.

Od wyłonienia minęły trzy lata? Czym dla ciebie jest stomia?

Stomia to nagroda za ćwierć wieku cierpień. Ostatnio koleżanka stwierdziła, że nie może się nadziwić, że mam stomię, a wyglądam i zachowuję się, jakbym jej nie miała. A ja myślę sobie, że, podobnie jak zdrowy człowiek, rano robię kupę, wyrzucam worek, przyklejam czysty i na 24 godziny mam spokój. To jest dla mnie mniej kłopotliwe niż okres. Nie puszczam głośno bąków, nie buczę, po prostu mam przez prof. Tomasza Banasiewicza zrobione to idealnie. Mówię to również w kontekście łóżka. My stomicy żartujemy, że są woreczki „do seksu i na basen.” To tzw. „stomacapy” wielkości zakrętki od słoiczka z dżemem, takie „plasterki do zadań specjalnych”. Chcę podkreślić, że z takich udogodnień łatwiej jest korzystać kolostomikom, do których ja się zaliczam. Nie chcę wchodzić w stricte fizjologiczno – techniczne sprawy, ale kolostomia czyli stomia na jelicie grubym, to tak na dobrą sprawę odbyt w innym miejscu. Jeśli jelita są zdrowe – tak jak u mnie – to umiejscowienie jest jedyną różnica między mną, a tobą. Kąpię się bez worka. Wiem, że gdy jestem po wypróżnieniu, mogę sobie na to pozwolić. W wannie kładę się w pianie i leżę. To też ma wpływ na moją cielesność, o której dzisiaj rozmawiamy. Nie myślę o stomii, jak o obciążeniu. Chodzę na basen, do sauny, morsuję, jeżdżę rowerem. Moja stomia, to jest po prostu błogosławieństwo pod każdym względem. Są oczywiście odstępstwa od tego ideału, ale one zdarzają się również zdrowym osobom.

Trudno było namówić cię na udział w „rozbieranej” sesji?

Wydawało mi się, że moja rola w tym projekcie będzie polegała na towarzyszeniu innym bohaterom tego wydarzenia. W planie był spacer po stolicy, wspólna kawa z warszawskimi stomikami w siedzibie Fundacji Stomalife. Swoją rolę w projekcie widziałam bardziej od tej strony. Nawet nie myślałam, że będę jedną z bohaterek sesji. Po cichu zastanawiałam się czy w ogóle dałabym radę? Głośno o tym nie mówiłam, bo z góry założyłam inny cel. Kiedy Agnieszka (Siedlarska – inicjatorka Fundacji Stomalife i jej wiceprezeska – przyp. red.) zapytała, czy chcę wziąć udział, przyznam, że miałam rozdwojenie jaźni. Szczerze odpowiedziałam, że nie będzie to dla mnie łatwe, chociażby z racji wieku, a zaraz potem pomyślałam, że skoro dostaję taką propozycję to nie mogę odmówić.

Dlaczego?

Bo nie czułabym się fair, w stosunku do osób, które sama zachęciłam. Dla nikogo z uczestników decyzja o wzięciu udziału nie była prosta, więc uznałam, że ja absolutnie niczym nie różnię się od pozostałej czwórki. Wszyscy jesteśmy Torbaczami, to nas łączy i wszyscy mówimy TAK tej niesamowitej propozycji.

Opowiesz jak wyglądały kulisy?

Około dziewiątej rano weszliśmy do studia fotograficznego na Żoliborzu. Byliśmy mentalnie nastawieni, że przygotowanie jednej osoby, czyli pomalowanie twarzy i ciała oraz zrobienie fryzury zajmie około trzech godzin. Jako, że całe życie czuje się kaowcem, pomyślałam że ten kto będzie malowany zostaje, a reszta będzie potrzebowała zagospodarowania czasu. Okazało się, że przygotowania idą dwutorowo. Jedna osoba ma robione ciało, druga twarz i włosy, a my cały dzień spędzamy razem, rozmawiając, obserwując się nawzajem, co jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyło, zjednoczyło, a także pozwoliło powoli oswajać się z sytuacją naszymi ciałami zamienianymi w obrazy a także aparatem fotograficznym. Wyobraź sobie, że nagle wychodzi Ewelina, która ma 3 worki i przepuklinę. Nie wyobrażasz sobie, jaka ona była piękna! Krzyknęłam: Dziewczyno! Jaki masz piękny biust, nogi, pupę! Złoty kolor skóry pięknie podbijał jej urodę i jeszcze te ciałopozytywne napisy. Ja wiem, że stomicy może są znieczuleni na widok worków i dla kogoś mogłoby to być szokujące ale moim zdaniem, gdyby taka sesja ukazała się w Playboy’u – musieliby zrobić dodruk. Zachwycałam się każdą metamorfozą, bo postacie były totalnie do nas dopasowane. To zasługa nie tylko wykonujących ”malunki”, ale też Natalki Horszczaruk, która znalazła projekty i idealnie je do dopasowała do naszych warunków fizycznych i osobowości. To było niesamowite doświadczenie.

Jak się czułaś stojąc przed obiektywem?

Zanim pędzle, farbki poszły w ruch, uprzedziłam makijażystkę i panią fotograf, że zdecydowanie bardziej niż worka wstydzę się celulitu na udach. W odpowiedzi usłyszałam, że jestem gładka jak Mona Lisa. To był miłe, choć ja wiem swoje. Zdiagnozowana wiotkość kolagenu, to w głównej mierze przyczyna wyłonienia u mnie stomii – sprawia, że nie ma cudów – to schorzenie wiąże się z utratą jędrności skóry.

Ale… odpowiadając na pytanie.

Gdy byłam już pomalowana i stanęłam przed obiektywem, nawet nie zastanawiałam się, jak wyglądam! Czułam się jak na plaży. Odsłonić worek jest chyba łatwiej, niż odsłonić całe ciało. Podczas sesji worek i ciało było jednością, dodatkowo pełniło formę artystyczną. Cieszę się, że odważyłam się pokazać innym, co znaczy stomia, to łamanie stereotypów, przykład, że praktycznie żadne tabu nie istnieje.

Sesja jest częścią projektu edukacyjnego z pięknym hasłem: „Ukochaj siebie”. To nie jedyna akcja Fundacji StomaLife. Jesteś administratorką Waszego fanpage’a, który kipi od postów pełnych wsparcia, cennych informacji, propozycji wyjazdów – słowem – dzieje się!

Pomysłów mamy bardzo dużo. Zawsze powtarzam, że od stomii ważniejszy jest stomik! Absolutnie nie umniejszam roli stanu zdrowia czy wagi kwestii technicznych – obsługi sprzętu. Na naszej stronie żadna kwestia nie pozostaje bez wsparcia czy odpowiedzi. Naszą misją i wizją jest pokazanie i uświadomienie, że na worku świat stomika się nie kończy, powiem więcej ono dopiero dzięki workowi często zaczyna się na nowo.

Kiedy człowiek upora się z problemami zdrowotnymi i ma dobrze dopasowany sprzęt, wtedy dopiero chce się żyć. Co więcej, stomicy skupieni wokół Fundacji lubią spędzać razem czas, dlatego organizujemy różne wycieczki, bal, itp. W maju robimy akcję – „Odczaruj wodę” i jedziemy w moje, lubuskie strony. Będziemy w ośrodku wypoczynkowym sami, więc będą optymalne warunki, by moczyć się w basenie, a potem korzystać z sauny, jacuzzi czy kajaków.

Od ponad dwóch lat w każdy wtorek na naszej różowej stronie są live’y – prowadzimy rozmowy – „Pogaduchy” z inspirującymi ludźmi. Gości mieliśmy już bardzo wielu, ostatnio np. Julitę Ilczyszyn, w ciągu 7 miesięcy ukończyła cztery mordercze biegi, każdy po 250 km na czterech pustyniach (Namib, Kaukaz, Atacama i Antarktyda) czy Mariusza Różańskiego, który ma na swoim koncie Ironmana, a teraz na Teneryfie przygotowuje się do triathlonu. To właśnie po spotkaniach z nimi spontanicznie wymyśliliśmy wyzwanie „Słomiany zapał”. Polega na wzajemnym motywowaniu się do jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Ten, kto choć raz nie wykona zadania i nie udokumentuje, że był na spacerze, wykonał ćwiczenia, przebiegł iks kilometrów, wypada z grupy. Za miesiąc spotkamy się ponownie z naszymi mentorami i podsumujemy, co i komu się udało.

W procesie zdrowienia, troska o ciało to ważna rzecz. Chcę jednak zapytać, co sądzisz o współczesnych kanonach piękna?

Zmieniają się czasy, figury, uroda, moda…

Jeśli poszperasz w Internecie, znajdziesz zdjęcia z polskich plaż z lat 70-tych, to zauważysz, że byli tam sami szczupli faceci i tak samo szczupłe kobiety. Mówiło się wtedy, że bieda, komuna, że szynka kilogramami w nas nie wchodziła, a ciasto było najwyżej raz na tydzień i to po jednym kawałku. Temat otyłości znany był z dalekiego zachodu. Otyłość w Polsce najczęściej wynikała z choroby, a nie z…dobrobytu.

Dzisiaj jest inaczej. Niestety. Z niepokojem obserwuję, socjologiczny wytwór- kobiety, które wyglądają, jakby zeszły z taśmy produkcyjnej tej samej fabryki. Mam do tego pejoratywny stosunek, po prostu uważam, że robią sobie ogromną krzywdę. Nie wiem, czy widziałam u kogokolwiek zrobione usta, które wyglądają lepiej niż przed ingerencją. Nawet jeśli jest to zrobione delikatnie, to moim zdaniem, zawsze sztuczne. Od razu to widzę i tego nie lubię.

Nie ma w tobie pokusy odmłodzenia się choćby filtrem aplikacji internetowej?

Nigdy w to nie weszłam, mimo że jestem świadomym użytkownikiem social mediów. W moim przypadku, psychika czyli brak bólu = dobre samopoczucie jest wystarczającym filtrem, który sprawia, że lubię siebie taką, jaką jestem. Praktycznie w ogóle się nie maluję, jestem sauté, jeśli chodzi o kosmetyki kolorowe. Chcę zdecydowanie podkreślić, że nie jestem przeciwniczką makijażu. Podziwiam i zazdroszczę koleżankom, które potrafią się malować. Ja tego nie robię, bo po prostu nie umiem, U kosmetyczki „robię” sobie brwi, rzęsy, paznokcie, do tego delikatny błyszczyk na usta i czuję się zadbana. Nie powiem nikomu: Nie poprawiaj, nie ingeruj chirurgicznie, ale sobie bym tego nie zrobiła, przynajmniej na razie). Może to się zmieni, gdy przestanę słyszeć, że nie wyglądam na 60 lat. Może wtedy pomyślę o skalpelu, na razie nie mogę narzekać na swój wygląd i to bez filtra. Nie chcę powiedzieć, że to zarozumiałość. Raczej nazwałabym to samoakceptacją.

Jesteś zadowolona z efektu sesji?

Uważam, że moje stare ciało obroniło się w tym malowaniu. Nie czuję ani wstydu, ani zażenowania, tym bardziej, że od kolejnej osoby biorącej udział w tym projekcie byłam starsza o 20 lat, a od najmłodszej o 40! Myślę, że mogę to poczytać sobie za zwycięstwo nad sobą samą. Jestem dumna i szczęśliwa.

Nie stare lecz dojrzałe, po wielu trudnych przejściach, a jednak wciąż doskonałe, bo działa!

Tak, masz rację. „Działanie” ciała zawsze było dla mnie ważniejsze od wyglądu. Nie jestem typem „wyżyłowanej sportsmenki”, ale aktywność fizyczna, ruch, dobra kondycja zawsze były dla mnie szalenie ważne.

Jeszcze gdy pracowałam jako nauczycielka, starłam się być kimś kto chce czegoś więcej pracy przy tablicy, dlatego organizowałam i zabierałam dzieci i młodzież na wycieczki, biwaki, rajdy. Teraz gdy weszłam do grupy stomików, różnica wieku się zaciera, moimi kolegami czy koleżankami są 20 -latki, 30-latki, czyli osoby w wieku moich synów i wszyscy mówimy sobie na „ty”. Dobrze mi z tym.

Mówisz, że różnica wieku zaciera się w waszej grupie czy to daje otwartość w rozmowach na przykład o sprawach intymnych – jak seks?

Niech odpowiedzią na to pytanie będzie anegdota. Siedzimy w piątkę – wszyscy bohaterowie projektu „Ukochaj siebie” przy kolacji. Każdy z nas oczywiście z odpowiednim bagażem doświadczeń. Rozmawiamy szczerze, na bardzo osobiste tematy, można powiedzieć, że się sobie zwierzamy. Ktoś wspomniał o problemach w związku, ktoś o diecie, zawodowych zmianach i nagle płynnie przeszliśmy do tematu seksu. Seksu z workiem również. Pod wpływem wręcz intymnej atmosfery, jaka się miedzy nami wytworzyła trochę bezmyślnie wystrzeliłam coś w stylu: „Ja do sypialni wróciłam dopiero z workiem, wcześniej spaliśmy w osobnych pokojach. Mój ból i wycie z powodu braku możliwości załatwienia się, to był powód, dla którego nie spaliśmy razem.” A oni na mnie patrzą z niedowierzaniem: Jak to, z workiem czy bez worka, ale w tym wieku jeszcze to możliwe?! I wtedy wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.

Urszula Dudziak lat siedemdziesiąt dziewięć, powiedziała ostatnio w programie „Uwaga”: Seks? Zawsze, dopóki się ruszamy.

Powiem, że ta rozmowa w każdym jej aspekcie była tak samo szczera, jak pełna zrozumienia. Może moja historia dała im nadzieję na daleką przyszłość?

Seks to przecież nie sam akt, ale przede wszystkim bliskość…

Zgadzam się. To jest wręcz nie do uwierzenia, że tej bliskości – nawet nie stricte seksualnej w moim związku nigdy nie zabrakło, mimo tego wszystkiego, co przeszliśmy – m.in.: poronienie, potem problemy po nim, jedna ciąża, druga, antykoncepcja i strach przed kolejną ciążą, której oboje chcieliśmy uniknąć, na chwilę cisza, depresja i w końcu stomia. W tle naszej bliskości fizycznej zawsze było jakieś obciążenie. Z dumną mogę powiedzieć, że wciąż jesteśmy razem, niby sami, bo już bez dzieci, ale ciągle razem. Szukamy i organizujemy dla siebie wiele atrakcji: kino, teatr, weekendowy wypad. Nie ma czegoś takiego, że żyjemy tygodniami osobno albo, że ja wychodzę z koleżankami bez słowa. Gdy znajdę jakiś koncert czy spektakl najpierw jest: Tadek, idziemy razem? A wiem, że w małżeństwach z naszym stażem, zdarza się, że jedno drugiemu nawet się nie tłumaczy z tego, co robi. Tadek to jest ideał pod każdym względem. Kochaliśmy się i kochamy się nadal, w dalszym ciągu wspólnie jeździmy w góry, nad morze i do Egiptu czy na wystawę Malczewskiego do Poznania. Czerpanie radości ze wspólnego spędzania czasu także w ubraniu to też jest seks! [śmiech] Tak uważam.

Co ci daje to szczęście?

Fakt, że w wieku pięćdziesięciu siedmiu lat przestałam cierpieć fizycznie. Teraz czuję, że jestem wstanie udźwignąć każde nieszczęście czy problem. Jeśli wiem, że moim kłopotom nie będzie towarzyszył omdlewający ból fizyczny, to myślę, że nic nie jest w stanie mnie załamać. Po prostu łapię byka za rogi i walczę! Dzisiaj śniła mi się wojna, że uciekam przez most i ciągnę za sobą jakąś otwartą walizkę, z której wypadają rzeczy, a ja, nie mogąc się obudzić, krzyczę na głos: Dlaczego to jest prawda! Czyli mam swoje strachy, demony, mnóstwo rzeczy niepozałatwianych… To, że gadam, a nawet płaczę przez sen może potwierdzić Ewelina, która była ze mną w pokoju w warszawskim hotelu.

W ubiegłym roku pożegnałam dziewięcioro stomików, dużo młodszych ode mnie, wszystkich znałam osobiście. Byłam na ich pogrzebach… Wielu ludzi dziwi się, że będąc z nimi związana, przyjaźniąc się, nie wpadam w czarną rozpacz, gdy odchodzą.

Jak to robisz?

Dopóki nie zrobisz porządku z głową, nie jesteś w stanie pomóc nikomu na czele z samym sobą. Wiem coś o tym, po 1000 dniach koszmaru depresji, pięciu operacjach i stomii – to wystarczyło, że ustawiłam głowę, na „TAK”. Codziennie rano mówię sobie: Jest okej! Nawet jeśli masz problemy jak każdy inny, nawet jeśli boli cię kolano po ostatnim wypadzie do Karpacza, nawet jeśli masz orzeczenie o niepełnosprawności, to kochasz życie! Budzisz się rano z myślą, że skoro pokonałaś depresję i inne koszmary swego życia, to teraz wszystko możesz, nic nie musisz. Jednego dnia zrobisz dwa kilometry pieszo, a innego siedem. Tak samo, jak chcesz rano napić się pysznej kawy, tak samo chcesz komuś pomóc, a twoje ciało razem z twoją duszą za tobą pójdzie.

Kocham różową stronę i to co na niej robię. Kocham ludzi, z którymi stomia połączyła mnie na dobre i na złe. Myśląc o odchodzeniu, które jest przecież częścią życia, zawsze cytuję Lisa, który powiedział Małemu Księciu, że: „Decyzja oswojenia niesie za sobą ryzyko łez”, ale czy to znaczy, że… NIE WARTO?

Ależ oczywiście, że warto!!! Dziękuję za każdy moment, który mogłam przeżyć z Madzią, Kruchym, Dorcią, Krisem, Piotrusiem, Wiesią czy Renatką, która odeszła wczoraj. (4 lutego 2023). Wiem, że dla nich wszystkich każda chwila spędzona z nami była pełna miłości, przyjaźni, wsparcia, poczucia, że są częścią super ekipy. „Samotność to pies, co kąsa tak bez uprzedzenia. Ja wiem jak to jest, znam to przecież, znam, aż do znudzenia” śpiewa Lady Pank. Wiesz czasem czuję się, jakbym pracowała w hospicjum i pomagała niektórym bezpiecznie przejść na drugą stronę tęczy. To tak samo trudne, jak i piękne doświadczenie. Jestem zaszczycona, że mogę to robić.

Zdjęcia: Lidia Skuza
Stylizacja: Natalia Horszczaruk
Bodypainting: Emilia Obłękowska i Bożena Jaszcz
Makijaż: Agata Paszkowska
Modelka: Mirela Bornikowska

Styczeń 2023

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na